Turbacz – żółty szlak z Rzek do Nowego Targu

Mierzący 1310 metrów Turbacz to najwyższy szczyt Gorców, a przy okazji jedna z najbardziej popularnych gór małopolskiej części Beskidów. Dziś, w ramach lekkiej i niezbyt długiej wycieczki, postanowiłem odwiedzić go ponownie, tym razem wchodząc i schodząc szlakiem oznaczonym na żółto.

Oryginalnie, w planie na ten dzień był kolejny wypad w Tatry Słowackie. Coś jednak poszło nie tak, znajomy w ostatniej chwili zrezygnował i musiałem szukać alternatywy. Parę godzin później byłem dość blisko dołączenia do innej tatrzańskiej ekipy, ale ostatecznie i tu nie wypaliło.

Sobota powoli dobiegała końca, a ja wciąż nie miałem żadnych konkretnych planów na ostatni dzień długiego weekendu. Szkoda mi było marnować czas na siedzenie w domu, więc postanowiłem, że przejdę się chociaż po Gorczańskim Parku Narodowym, odwiedzając przy okazji jego najwyższy szczyt: Turbacz.

Oczywiście, nie była to moja pierwsza wycieczka na tę górę. Zdobyłem ją już kilkukrotnie, również w zimowych warunkach. Jednak szlaków wiodących na ten szczyt jest tak wiele, że minie jeszcze sporo czasu zanim poznam je wszystkie. Na dziś wybrałem żółty, prowadzący od przełęczy Przysłop w Rzekach, koło schroniska pod Turbaczem (na sam szczyt trzeba podejść kawałek czerwoną trasą), aż do przedmieść Nowego Targu.

Żółtym szlakiem przez Gorce – relacja z przejścia

Dojazd Kraków – Rzeki

Do Rzek, będących częścią miejscowości Lubomierz mam zamiar dostać się autobusem zmierzającym z Krakowa do Szczawnicy. W ciągu dnia jest ich całkiem sporo, niestety nie kursują od wczesnego poranka. Pierwszy wyrusza dopiero o 6:45, co sprawia, że na szlaku mogę być dopiero koło ósmej.

Dzisiejsza wycieczka nie będzie jednak tak długa, bym potrzebował czegoś wcześniejszego. Czasu wystarczy z niemały zapasem, choć ze względu na końcówkę długiego, sierpniowego weekendu, w godzinach popołudniowych na pewno trafię na duże korki. No trudno, na to już wpływu nie mam.

Jak to zwykle bywa, jedzenie przygotowałem dziś wcześniej. Mogłem więc odrobinę dłużej się wyspać, a potem spokojnie wstać, coś przekąsić i spakować niezbędne rzeczy do plecaka.

Do autobusu wsiadam na krakowskim Rondzie Matecznego. Nie chciało mi się iść aż na dworzec, bo na rondzie i tak przeważnie jeszcze są miejsca. Ryzyko (małe, bo małe, ale jednak jakieś było) się opłaciło – mogę usiąść i przez około godzinę czekać na dojazd do Rzek.

Autobus jedzie Zakopianką, w Lubniu odbija na Mszanę Dolną, a później jeszcze jeszcze kilkanaście kilometrów przez Mszanę Górną i Lubomierz. W tej ostatniej miejscowości wysiadam na ostatnim z przystanków. Jest parę minut przed 8-mą, mogę zaczynać wycieczkę.

Z Przełęczy Przysłop na Turbacz

Na szlak trafiam od razu po opuszczeniu pojazdu. Z przystanku wracam się jakieś 100 – 150 metrów i lekko skręcam w lewo, na prowadzącą pod górę, asfaltową uliczkę.

Idę wśród drzew i zarośli, obserwując jak nawierzchnia stopniowo staje się coraz gorsza, a w końcu na dobre zamienia się w szutrową. Mijam parę jednorodzinnych budynków, a następnie skręcam w wąską ścieżkę wciśniętą między gęste krzaki.

Początkowy, asfaltowo – szutrowy odcinek szlaku z przełęczy Przysłop.
W pewnej chwili ścieżka skręca w dość gęste zarośla.

Najpierw muszę się trochę przeciskać i od czasu do czasu schylać, jednak już kawałek dalej miejsca mam pod dostatkiem. Krzaki rzedną, a ja na dobre wchodzę do czegoś, co bez cienia wątpliwości można nazwać lasem.

Cały czas nabieram wysokość. Nie jest jakoś szczególnie stromo, ale o fragmenty, gdzie można by odetchnąć, też ciężko. Pojawią się dopiero później, gdy będę miał za sobą już niemal 300 metrów podejścia.

Początkowo poruszam się szeroką, leśną drogą, lecz już chwilę później szlak wiedzie mnie na coś w stylu drewnianych schodków. Tu nachylenie wzrasta. Nie trwa to długo, jednak wystarczyło, by znacznie podbić tętno i pogłębić oddech.

Podejście po drewnianych schodkach.

Później znów jest trochę łatwiej. Idę przez moment po lekko kamienistej drodze, by w końcu dotrzeć na niewielką Polanę od Jaworzynką. Wędruję nią parę minut i osiągam pierwszy ze zdobywanych dziś szczytów – mierzącą 1026 metrów Jaworzynkę.

Po wyjściu z lasu. Ostatni etap podejścia na Jaworzynkę.
Szczyt Jaworzynki. Jest tu tablica informacyjna, ławka i trochę widoków na okoliczne pagórki.

Robię tu chwilę przerwy na drobny posiłek, a następnie ruszam dalej. Za polaną znów wchodzę do lasu, w którym spędzam kilka minut. Gdy go opuszczam, mam przed sobą rozległą polanę Podskały, z lekko pożółkłą trawą i paroma starymi domkami gospodarczymi.

Las za Jaworzynką.
Polana Podskały.

Początek polany prowadzi mnie lekko w dół, jednak potem od razu zaczynam odzyskiwać utraconą wysokość. Wkrótce wracam do lasu i zaczynam podejście na Gorc Troszacki. Tu już znajduję się na terenie Gorczańskiego Parku Narodowego, więc śmiało mogę powiedzieć, że jest parę ładnych odcinków. Pojawiają się również znane mi z już, drewniane schodki.

Podejście jest umiarkowanie strome, choć ciągnie się przez kilkadziesiąt minut. Tempo mam dość żwawe, ale wiem, że to nie będzie szczególnie długa wycieczka, więc nie czuję potrzeby oszczędzania sił. Całkiem fajnie wchodzi się na lekkiej zadyszce.

Ładny, leśny odcinek podczas podchodzenia na Gorc Troszacki.

Na szczycie znajduje się kilkusetmetrowa polana. Podobnie jak na Jaworzynce, są tu tablica informacyjna oraz ławki. Oprócz tego, przy szlaku można dojrzeć również dwa niewielkie krzyże, a w dniach z dobrą widocznością da się pooglądać Tatry. Dziś też mam tę okazję, choć ich obraz jest nieco zamglony, a niektóre wierzchołki znajdują się pod chmurami. W ogóle, mimo dobrych prognoz, dzień jest dość ponury.

Polana na Gorcu Troszackim.

Po przejściu przez polanę, kieruję się w stronę Kudłonia – kolejnego z wierzchołków grzbietu, po którym idę. Choć ten akurat nie będzie robił większego wrażenia – jest całkiem porośnięty drzewami i nie oferuję żadnych widoków.

Podejście nie jest trudne. W stronę szczytu zmierzam przez las, choć ten jest mocno przerzedzony. Na niektórych odcinkach więcej jest krzewów borówek niż drzew. Wśród tych ostatnich można też zauważyć spore szkody wyrządzone przez wiatr.

Szlak w stronę Kudłonia (1274 m n.p.m). Przy ścieżce rośnie sporo borówek.

Na Kudłoniu mijam skrzyżowanie z czarnym, biegnącym od Lubomierza szlakiem. Mijam go i ruszam dalej. Teraz będę musiał wytracić dość sporo ze zdobytej wysokości. Czeka mnie zejście na przełęcz Borek, położoną prawie 300 metrów niżej.

Zejście z Kudłonia w kierunku zachodnim.

Schodząc, początkowo mam całkiem fajne widoki na położone naprzeciwko pagórki. Szybko jednak znikam w lesie i znowu robi się lekko monotonnie. Na tym odcinku urozmaiceniem są na pewno dwie polany, przez które przechodzi szlak: Pustak oraz Przysłopek. Na tej drugiej stoi również kilka drewnianych domków.

Polana Przysłopek.

Za polanami znów mam dookoła głównie drzewa. Nadal wytracam wysokość, zbliżając się do przełęczy. Gdy jestem już ledwie kilkadziesiąt metrów od niej, słyszę czyjeś głowy. Trzy osoby siedzą na ławkach i robią przerwę w wędrówce. Dziś to pierwsi spotkani na szlaku ludzie. Na pewno jednak nie ostatni – im bliżej schroniska, tym więcej turystów będzie można zobaczyć, a pod samym budynkiem spodziewam się wręcz tłumów.

Mijam przełęcz i rozpoczynam podejście ku Turbaczowi. Z początku szlak nie jest zbyt ciekawy – przemieszczam się wąską, kamienistą ścieżką w terenie pełnym gęstych zarośli i z dużą liczbą połamanych drzew. Dopiero później robi się ładniej. Wchodzę w pełen zieleni las, jednak nie idę nim jakoś szczególnie długo. Później znów pojawiają się krzaki i przerzedzony drzewostan. Generalnie, podejście nie należy do najciekawszych.

Jeden z ładniejszych fragmentów podejścia na Turbacz od przełęczy Borek.

Po pewnym czasie wychodzę na otwarty teren – największy ze wszystkich dziś odwiedzonych. Miejsce nazywa się Polana Turbacz i oprócz ładnych widoków, pokazuje mi też parę innych atrakcji. Przy wejściu na polanę mijam liczne, pasące się przy szlaku stado owiec pilnowane przez psy pasterskie, a kilkaset metrów dalej znajduje się polowy ołtarz, przy którym Karol Wojtyła odprawiał kiedyś mszę dla turystów i pasterzy. Z tej okazji są tu także flagi, zdjęcia byłego papieża oraz oczywiście pamiątkowa tablica.

Wejście na Polanę Turbacz. Przy szlaku mijam niemałe stado owiec.
Ołtarz i tablica pamiątkowa na Hali Turbacz.

Minąwszy to miejsce pamięci, skręcam w lewo i za trzema szlakami (żółtym, niebieskim i zielonym – połączyły się chwilę wcześniej w okolicy środka polany) zmierzam w stronę schroniska. Ścieżka robi się szeroka i nieco błotnista. Oprócz mnie, znajduje się tu wiele innych osób. Zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami, w okolicy schroniska faktycznie są tłumy.

W drodze do schroniska, po lewej stronie mam ciekawy widok na odwiedzoną chwilę wcześniej Polanę Turbacz.

Docieram pod kilkupiętrowy, murowany budynek. Przez chwilę oglądam dostępną z jego tarasu panoramę, a później skręcam na czerwony szlak, który prowadzi na szczyt góry.

Schronisko PTTK pod Turbaczem.
Widok na Tatry z tarasu schroniska.

Tabliczka twierdzi, że do wierzchołka mam około 15 minut, jednak tę trasę, nawet spokojnym tempem, da się pokonać o wiele szybciej. Idę kawałek leśną, niemal niewyczuwalnie nachyloną ku górze ścieżką i po chwili docieram na niewielką polankę z krzyżem, obeliskiem, drewnianą tablicą oraz kilkoma ławkami. Turbacz zdobyty.

Na szczycie Turbacza (1310 metrów n.p.m).

Wierzchołek jest częściowo zalesiony. Najładniejszych krajobrazów, w postaci położonych na południu Tatr nie da się stąd podziwiać. Dostępne są jedynie umiarkowanie ciekawe panoramy na zachodzie i północy.

Widoki z Turbacza w kierunku zachodnim.

Zejście Turbacz – Nowy Targ

Na szczycie nie siedzę zbyt długo. Obchodzę co się da, robię parę zdjęć, zamieniam kilka zdań z innymi turystami. Później zawracam w stronę schroniska, po drodze zatrzymując się tylko na chwilę, by pooglądać tatrzańskie granie widoczne od czasu do czasu pomiędzy drzewami.

Tuż przed wejściem na taras budynku, ostro skręcam w prawo i ponownie wchodzę na żółty szlak. Zejście do Nowego Targu powinno zająć około 2,5 godziny.

Pora zacząć zejście żółtym szlakiem w stronę Nowego Targu.

Początkowo trasa jest całkiem ciekawa. Pierwszy, dość stromy odcinek, pełen jest kamieni i korzeni, co wymusza ostrożne schodzenie. Trwa ono jednak tylko parę minut, po których trafiam na szeroką drogę gruntową. Oferuje ona fajne widoki na południowy-wschód, gdzie oglądać mogę między innymi Jezioro Czorsztyńskie. Na poboczu trafiam też na krzyż pamiątkowy poświęcony żołnierzom Armii Krajowej.

Po krótkim, nieco trudniejszym odcinku, trafiam na szeroką drogę poprowadzoną wzdłuż zbocza góry.
Krzyż upamiętniający walczących w górach żołnierzy AK.
Widok na południowy-wschód. Oddali można zauważyć Jezioro Czorsztyńskie.

Niewiele dalej mijam kaplicę, w której akurat odbywa się msza. O jej istnieniu wiedziałem już wiele wcześniej – odgłosy nabożeństwa słychać było nawet na szczycie.

Później droga robi się nieco monotonna. Przez dłuższy czas idę tą samą, szeroką drogą, z niezbyt gęstym lesie i mocno przeciętnymi widokami. Z ulgą witam więc moment, gdy w końcu szlak z niej schodzi i rozpoczyna się kolejne nieco bardziej strome zejście.

Przez dłuższy czas schodzę szeroką, niezbyt ciekawą drogą.
Chwila nieco fajniejszego zejścia. W oddali widzę Tatry, choć sporo wierzchołków jest teraz przykrytych chmurami.

Przez jakiś czas idę w gęstszym, całkiem przyjemnym lesie, jednak później i tak trafiam na tą nieszczęsną gruntówkę. W pewnym momencie mija mnie nawet podjeżdżający pod górę samochód terenowy.

Od czasu do czasu trafia się także nieco błota.

W następnych kilkudziesięciu minutach klimat szlaku zmienia się jeszcze parę razy. Mam fragment z umiarkowanie stromym, kamienistym zejściem, jedną dość fajną polanę z widokiem na kawałek Tatr oraz oczywiście sporo łatwych i wygodnych, choć niezbyt ciekawych gruntówek.

Kolejna okazja do podziwiania Tatr – tu już z nieco lepszą pogodą.

W końcu docieram do granicy lasu. Tam zaczyna się asfalt, a ja idę jeszcze chwilę wśród pojawiającej się z rzadka zabudowy jednorodzinnej. Nie mija wiele aż liczba domów rośnie i zaczynam się czuć, jakbym szedł przez miasto.

Tuż po wyjściu z lasu. Tu drastycznie zmienia się klimat wycieczki.

Szlak kończy się pod przystankiem autobusowym w dzielnicy Nowego Targu o nazwie Oleksówki. Stąd mógłbym co prawda podjechać do centrum autobusem, ale ani nie chce mi się czekać, ani nie czuję się jeszcze zmęczony wędrówką. Do tej pory mam za sobą niecałe 4,5 godziny marszu.

Powrót

Idę więc dalej na piechotę, choć do dworca wcale nie jest stąd blisko. Pobieżne sprawdzenie mapy sugeruje, że będzie to coś koło 5 kilometrów. I to niestety, dość nudne 5 kilometrów, więc odpuszczę sobie relację w tego odcinka.

Po niemal godzinie dreptania ulicami Nowego Targu docieram na dworzec w centrum. Chyba mam szczęście, bo autobus do Krakowa już stoi, a ludzie niespiesznie pakują się na pokład. Grzecznie staję w kolejce i po chwili jestem już w środku, ciesząc miejscem siedzącym.

Jest dopiero kilkanaście minut po 13-stej, więc liczę na to, iż mimo końcówki długiego weekendu, uda mi się uniknąć szczytu i niekończących się korków. Niestety, dość szybko okazało się, że byłem w błędzie. Droga z Nowego Targu do Krakowa zajęła dziś prawie 3 godziny…

Podsumowanie wycieczki

Na pewno cel wyjazdu został zrealizowany. Po raz kolejny zdobyłem Turbacz, przeszedłem się nowym szlakiem i zobaczyłem kilka nieznanych wcześniej miejsc. Udało mi się też trochę wypocząć wśród natury, a dzięki niezbyt długiej i łatwej trasie, żadna długa regeneracja nie będzie potrzebna.

Muszę jednak przyznać, że sama trasa nieco mnie rozczarowała. Na żółtym szlaku było parę nieciekawych i monotonnych odcinków, a poza kilkoma polanami i okolicami szczytu Turbacza, widoków nie miałem zbyt wiele. No cóż, krajobrazy na pewno nie są tu brzydkie, ale widziałem już w górach sporo ciekawszych.

Tak więc, cieszę się, że tam byłem i zobaczyłem te tereny na własne oczy, jednak biorąc pod uwagę fakt, że spora część trasy przebiega przez tereny parku narodowego, liczyłem na nieco więcej.

Mapa przebytej trasy:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *