Lubomir – wejście zielonym szlakiem od Wiśniowej
Lubomir jest jednym z bardziej popularnych szczytów Beskidu Wyspowego. Posiada parę przyciągających turystów atrakcji, jest również łatwo dostępny z kilku pobliskich miejscowości. Sam byłem tam już wiele razy, dziś wracam, by zdobyć szczyt zielonym szlakiem prowadzącym od Wiśniowej.
Na tę wycieczkę udaję się bezpośrednio po zejściu z Cietnia. Wciąż nie ma nawet południa, więc wolę nie wracać jeszcze do samochodu. Lepiej nadal czerpać przyjemność z tego pogodnego dnia i udać się na kolejną, leżącą całkiem niedaleko górę.
Lubomir – garść informacji o szczycie
Lubomir wznosi się na 904 metry n.p.m. i leży w północno – zachodniej części Beskidu Wyspowego. Jest najwyższym szczytem swojego pasma, przez które przebiega między innymi cieszący się sporą popularnością Mały Szlak Beskidzki.
Na Lubomir można się dostać z trzech kierunków:
- czerwonym szlakiem od Myślenic,
- czerwonym szlakiem od Przełęczy Jaworzyce,
- zielonym szlakiem od Wiśniowej.
Pierwsze dwie opcje to właśnie wspomniany przed chwilą Mały Szlak Beskidzki. Możliwości jest jednak więcej, bo w paśmie Lubomira do MSB dołącza dużo innych tras. Do najczęstszych wariantów wejścia na Lubomir dochodzą więc zielony szlak z Lubnia (przez Trzy Kopce) oraz czarny z Pcimia (przez schronisko Kudłacze, Łysinę oraz Trzy Kopce).
W tym artykule przyjrzymy się trasie zielonej, ciągnącej się od Wiśniowej. Licząc od centrum miejscowości, mierzy ona około 7 kilometrów i wymaga pokonania ponad 560 metrów podejść. Do góry idzie się średnio 2:40h, na dół 1:50h. Pod względem widokowym trasa jest całkiem atrakcyjna, choć posiada też parę mniej porywających, asfaltowych odcinków. Część turystów woli więc nieco skrócić ten szlak, zaczynając wycieczkę z położonego po drodze Kobielnika.
Choć wierzchołek Lubomira jest w całości zalesiony, szczyt posiada kilka godnych uwagi atrakcji. Największą jest oczywiście tamtejsze obserwatorium astronomiczne, otwarte w 2007 roku. To nowy obiekt, który zastąpił dawny, zniszczony podczas II Wojny Światowej. Są też standardowe tabliczki, mapy oraz miejsca do odpoczynku.
Przebieg i profil wysokościowy opisywanej trasy prezentują się następująco:
Lubomir od Wiśniowej – relacja z wejścia zielonym szlakiem
Do Wiśniowej przyjechałem wcześnie rano, samochodem, który zostawiłem na darmowym parkingu koło cmentarza. Stamtąd udałem się najpierw na Ciecień, później zszedłem do Wierzbanowskiej Przełęczy. Tę wycieczkę opisuję jednak w innym tekście, dostępnym pod tym adresem.
Obecnie znajduję się na asfaltowej drodze pomiędzy przełęczą a Wiśniową. Docieram nią do skrzyżowania z drogą na Kobielnik, po czym skręcam na zachód. Do tego miejsca można też oczywiście dojść z centrum Wiśniowej, poruszając się tą samą drogą w kierunku południowym. Ten odcinek jest dość gęsto zabudowany i szczerze mówiąc, niezbyt ciekawy. Jego największą atrakcją jest pewnie niewielki staw, położony kawałek od ulicy.
Po skręcie na Kobielnik idę jakieś 100 metrów chodnikiem, po czym odbijam w prawo, tuż przed mostem na Krzyworzece. Przez chwilę poruszam się drogą gruntową, która wiedzie mnie na inny, niewielki mostek nad tą samą rzeką.
Będąc już na drugim brzegu, trafiam na polną drogę i zaczynam podchodzić po niewielkim pagórku. Tu w końcu zaczynają się ładne krajobrazy. Idę chwilę przez las, a następnie trafiam na teren pełen łąk i polanek. Choć nie jestem jeszcze w „typowych” górach, już teraz czerpię sporą radość z przebywania w tej okolicy.
Po chwili nabierania wysokości docieram do skrzyżowania z inną polną drogą, gdzie szlak kieruje mnie w lewo. Zaczyna się długi fragment wśród pól, cechujący się także świetnym widokiem na Lubomir oraz odwiedzony nie tak dawno temu Kamiennik.
Z czasem nawierzchnia staje utwardzana, a ja zbliżam się do paru pojedynczych zabudowań. Tu trafiam na standardowy dla takich terenów problem z biegającymi luźno psami, który na szczęście kończy się tylko oszczekaniem przez bandę kundli. Po chwili nerwów ruszam dalej, niedługo później docierając do skrzyżowania z jakąś lokalną asfaltówką.
Wkrótce dochodzę do następnego skrzyżowania, tym razem z nieco większą drogą. Skręcam w lewo i zaczynam wspinać się na kolejny pagórek. Sprawnie zyskuję wysokość, a po około 10 kolejnych minutach docieram do najwyższego punktu tej ulicy, gdzie znajduje się niewielki przystanek. Na jego wysokości obijam w prawo, na wąską drogę wyłożoną betonowymi płytami. Są nieco strome, więc znów muszę włożyć w marsz trochę wysiłku, jednak z każdym krokiem mam też coraz ciekawsze widoki.
W pewnym momencie płyty przechodzą w ubity żwir, który ciągnie się jeszcze kawałek w rzadko zabudowanym terenie. Później jeszcze zakręt w prawo i w końcu zaczynam zbliżać się do lasu porastającego masyw Lubomira.
Będąc już między drzewami, zaczynam wspinać się kamienistą ścieżką. Ciągnie się kilkaset metrów, po których docieram do niewielkiej, pełnej śniegu polanki. Tam muszę odbić w lewo, a potem znów lekko w prawo. Oznaczenia trasy są generalnie dość dobre, choć akurat w tym miejscu udało mi się lekko pobłądzić (na polance się zagapiłem i poszedłem prosto).
Za polaną podejście robi się strome i pełne luźnych kamieni. Nie trwa to długo, ale i tak jest najbardziej wymagającym odcinkiem całej opisywanej trasy.
Gdy wymagający fragment dobiega końca, szlak łączy się z jakąś szerszą, leśną drogą, która prowadzi w górę zbocza pod łagodniejszym kątem. Na jakieś szczególne widoki nie ma tu za bardzo co liczyć, co nie zmienia faktu, że tej odcinek jest całkiem fajny.
Tego typu teren ciągnie się jeszcze przez jakiś czas, momentami krzyżując się z innymi leśnymi drogami. Trasa skręca też coraz bardziej ku zachodowi, a w pewnej chwili pod moimi nogami pojawia się śnieg. Cóż, jest końcówka lutego, więc to ostatnie raczej nie powinno dziwić.
Stąd, do szczytu nie mam już daleko. Po kilku kolejnych minutach spędzonych po pochodzeniu niezbyt stromym zboczem, trafiam na bardziej płaski teren. Ścieżka znów skręca tu lekko w lewo, po czym wyprowadza mnie na mierzący 904 metry wierzchołek.
W przeciwieństwie do szlaku, gdzie spotkałem tylko jedną grupkę turystów, na szczycie jest trochę więcej ludzi. Odpoczywają na porozrzucanych po wierzchołku ławkach albo kręcą się przy którejś z tutejszych atrakcji. Największa z nich, czyli obserwatorium astronomiczne, jest niestety zamknięta. Choć nawet w normalniejszych (to znaczy: nie-pandemicznych) czasach wizyta w ośrodku wymaga wcześniejszego umówienia się. Teraz można jedynie przejść się wzdłuż ogrodzenia i obejrzeć inne ciekawostki.
Na tym gęsto otoczonym drzewami szczycie spędzam kilkanaście minut. Oglądam co się da, robię sporo zdjęć, udaje mi się też zamienić parę słów z innymi turystami. Pobyt na wierzchołku jest również dobrą okazją do uzupełnienia płynów i kalorii.
Później postanawiam schodzić. Tą samą, dobrze mi już znaną drogą, która początkowo jest dość płaska, a potem zaczyna łagodnie obniżać się zalesionym zboczem. Szybko wytracam wysokość, momentami pozwalając sobie na zbieganie łatwiejszych odcinków.
Po paru minutach znika śnieg. Wciąż schodzę, w pewnej chwili pokonując też ten stromy, kamienisty odcinek. Za nim trafiam na polankę, gdzie uważam, by nie przemoczyć butów w mokrym, zapadającym się śniegu, po czym kontynuuję marsz przez las.
Wkrótce porośnięte drzewami zbocze dobiega końca. Wychodzę na otwarty teren i zaczynam wędrówkę wśród pól i pojedynczych zabudowań. Schodzę po ubitym żwirze, betonowych płytach, później również asfalcie. Najciekawsze za mną, jednak muszę jeszcze dotrzeć do samochodu. Od wyjścia z lasu do centrum Wiśniowej mam jakiejś półtorej godziny dreptania.
Na jednym ze skrzyżowań zauważam drogowskaz na Wiśniową. Skręcam w prawo, idę kawałek po innej asfaltówce, po czym trafiam na tę długą, polną drogę w ładnym, w większości otartym terenie. Porusza się nią dość fajnie, choć w pamięci wciąż mam bandę agresywnych psiaków, które ostatnio próbowały mnie tu nastraszyć. Na szczęście, teraz się nie pojawiły.
Za polami mam jeszcze kawałek lasu, potem przejście nad Krzyworzeką, a dalej już tylko teren zabudowany. Wychodzę na asfalt, idę do głównej drogi, tam skręcam w lewo i ruszam ku centrum Wiśniowej.
Po przejściu około półtora kilometra jestem już w środkowej części tej miejscowości, gdzie odbijam w którąś z bocznych uliczek. Tam, na parkingu pod cmentarzem znajduje się mój samochód. Chwilę później jestem już w środku i zaczynam powrót do Krakowa.
Wejście na Lubomir – podsumowanie wycieczki
Nie znałem tego szlaku wcześniej. Dziś szedłem nim po raz pierwszy, w sumie bez większych oczekiwań. Na mapie nie wyglądał zbyt ciekawie. Trochę asfaltu, dużo chodzenia polnymi drogami. Jedynie końcówka, już na zboczu Lubomira wydawała się ciekawa.
Rzeczywistość okazała się jednak inna. Te polne odcinki też miały sporo uroku i sprawiały mi niewiele mniej frajdy niż leśne podejścia. Sam szczyt, choć pozbawiony widoków, też uważam za ciekawy. Z dzisiejszego wejścia na Lubomir jestem więc całkiem zadowolony i w sumie nie mam oporów, by polecić tę trasę również innym turystom.