Krywań zimą – wejście niebieskim szlakiem
Krywań – święta góra Słowaków i jeden z najbardziej charakterystycznych szczytów w tamtej części Tatr. W lecie praktycznie codziennie odwiedzają go tłumy turystów, wchodzących tam którymś z dwóch dostępnych szlaków. A jak to wygląda zimą? Zapraszam na relację z naszego wejścia trasą prowadzącą z miejscowości Szczyrbskie Jezioro.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Po niedawnym sukcesie na Sławkowskim Szczycie, bierzemy na tapetę kolejny z wysokich, choć dostępnych szlakami szczytów na Słowacji. Na podbój Krywania ruszamy w mocnym, trzyosobowym zespole, tym razem spodziewając się nieco większych trudności.
Krywań w zimie – co warto wiedzieć
Podobnie, jak w przypadku opisywanego w poprzednim tekście Sławkowskiego Szczytu, szlaki na Krywań również są zamknięte zimą. W okresie od 1 listopada do 15 czerwca działać mogą tam jedynie wspinacze, choć z drugiej strony, wszystkie trudniejsze miejsca znajdują się w rezerwatach, więc chyba nie za bardzo jest się tam gdzie wspinać. „Zwykłe” chodzenie jest jednak zabronione, a jeśli ktoś mimo to pójdzie, naraża się na mandat. W praktyce, Krywań regularnie zdobywają zarówno piesi turyści, jak i narciarze, choć słyszałem tez o kilku przeprowadzonych w tym sezonie kontrolach.
Zimą, Krywań można zdobyć po niebieskim lub zielonym szlaku. Ten pierwszy jest łatwiejszy i pomijając trochę ekspozycji pod koniec, nie przedstawia większych trudności technicznych. Zielony przebiega natomiast nieco inaczej niż latem. Po dotarciu do Krivánsky’ego Hrbu nie przekracza się zagrożonego lawinami Wielkiego Żlebu Krywańskiego, lecz trzymał południowo-zachodniej grani i po niej wchodzi na wierzchołek. Ten wariant jest bardziej stromy i bardziej wymagający technicznie. W tym tekście zostanie opisane wejście i zejście po trasie niebieskiej.
Mimo dużej popularności Krywania, zimą nie zawsze należy spodziewać się założonego śladu. W przypadku konieczności przecierania szlaku, wycieczka może zająć znacznie dłużej niż latem, a także kosztować o wiele więcej sił. W gorszych warunkach pogodowych nietrudno będzie też o potencjalne pobłądzenie.
Pod względem sprzętu, konieczne będą raki oraz czekan turystyczny. Po dużych opadach może być również warto zabrać rakiety śnieżne. O reszcie sprzętu typu dobre buty, wiele warstw ubrań, latarka czy GPS nie piszę, zakładając, że są to raczej oczywiste sprawy dla kogoś, kto chce chodzić zimą po Tatrach Wysokich.
Inną oczywistą kwestią powinien być zakup ubezpieczenia. Na Słowacji górskie akcje ratunkowe są płatne, więc warto wyposażyć się w odpowiednią polisę. W tym przypadku ważne jest również, by działała ona niezależnie od miejsca wypadku i jego udostępnienia dla turystów. Tu polecić mogę sprawdzone przez wielu Alpenverein.
W temacie parkowania, zimą raczej nie ma co liczyć na miejsca postojowe na początkach niebieskiego szlaku przy Drodze Wolności. Ze względu na zamknięcie szlaków nie są one utrzymywane zimą, a samodzielne odkopanie kawałka pobocza może być sporym wyzwaniem (nierzadko znajdują się tam metrowe zaspy powstałe w wyniku odśnieżania drogi). Najpewniejszą opcją wydaje się więc położona kawałek dalej miejscowość Szczyrbskie Jezioro, gdzie na brak parkingów z pewnością nie można narzekać.
Na koniec tej sekcji zamieszczam jeszcze mapę i profil wysokościowy opisywanej trasy:
Wejście na Krywań zimą – relacja z wycieczki
Dojazd do Szczyrbskiego Jeziora
Budzik w środku nocy, szybka toaleta i pakowanie plecaka – oto moja tatrzańska rutyna, praktykowana nawet kilka razy w miesiącu. Potem zniesienie wszystkiego do auta i krążenie po mieście, w celu zebrania reszty ekipy. Tym razem jadą trzy osoby. Z każdym byłem już wcześniej w górach i wiem, że spokojnie dadzą radę.
Będąc już w komplecie, opuszczamy Kraków i kierujemy się w stronę Tatr. Początkowo jedziemy na Nowy Targ, później odbijamy na przejście graniczne w Jurgowie. Będąc już na Słowacji, najpierw objeżdżamy góry od wschodu, później od południa. To ostatnie trwa dość długo, bo musimy przedostać się przed te wszystkie górskie miejscowości, gdzie zdecydowanie warto przestrzegać ograniczeń prędkości.
W końcu docieramy do miejsca zwanego Trzy Źródła (Tri Studničky), gdzie powinien być zjazd na całkiem przyzwoity parking. Niestety, dziś nawet nie zauważamy skrętu w to miejsce. Chwilę później zawracamy i przejeżdżamy raz jeszcze, widząc jedynie zasypane pobocza oraz drogi z zakazami wjazdu. No nic, trzeba szukać jakiejś alternatywy.
Początek niebieskiego szlaku wygląda jednak podobnie. Zasypane, nie nadające się do postoju pobocze. Musimy wracać do Szczyrskiego Jeziora i stamtąd zaczynać marsz. Trochę drogi będzie trzeba nadłożyć, ale nie za bardzo mamy dziś inne opcje.
Dojście nad Jamski Staw po Magistrali Tatrzańskiej
Zostawiamy auto na centralnym parkingu, zabieramy plecaki i ruszamy w stronę zamarzniętego jeziora, które po krótkim dylemacie postanawiamy okrążyć od południa. Najpierw robimy to za oznaczeniami czerwonego i żółtego szlaku, potem na chwilę przechodzimy na niebieski, następnie znów wchodzimy na czerwony, korzystając z jakiegoś niedługiego skrótu. Wariant jest trochę „kombinowany”, choć ostatecznie pozwala się nam dostać w upragnione miejsce.
Teraz, idąc już za oznaczeniami czerwonego szlaku, powoli oddalamy się od zabudowań miejscowości. W tyle zostaje jezioro, hotele oraz cała reszta turystycznej infrastruktury. Droga, którą się poruszamy, na zimę została zamieniona w szeroką, ładnie wyratrakowaną nartostradę. Na szczęście, wczesnym rankiem nie ma na niej zbyt dużego ruchu.
Kawałek dalej szlak schodzi z przygotowanej dla narciarzy trasy. Tam nie idzie się już tak łatwo. Od ostatnich opadów nikt tędy nie chodził, więc to nam przypadnie okazja do założenia śladu. Na szczęście, tutejszy śnieg nie jest jeszcze zbyt głęboki. Jak będzie dalej? Tego nie wiemy, jednak już teraz spodziewamy się, że o szczyt będzie dziś trzeba trochę powalczyć.
Przez dłuższy czas poruszamy się w dość płaskim terenie, w pewnym oddaleniu od tatrzańskich zboczy. Dookoła mamy niezbyt gęsty, przerzedzony wichurami las. Śniegu przybywa, jednak z reguły nie ma go więcej niż 15 – 20 centymetrów.
Wkrótce docieramy do skrzyżowania z żółtym szlakiem, który odchodzi do Doliny Furkotnej. Jako, że ona również jest zamknięta zimą, póki co nie widać żadnych, prowadzących tam śladów (sytuacja zmieni się po południu). Mijamy rozdroże, nadal trzymając się czerwonego koloru Tatrzańskiej Magistrali.
Kolejne dwa kilometry wyglądają dość podobnie. Przecieramy leśną ścieżkę, w końcu docierając do następnego skrzyżowania. Tutaj do Magistrali dołącza niebieski szlak, którym mamy zamiar wchodzić na Krywań. Nim jednak skręcimy w stronę góry, musimy jeszcze przejść kawałek u jej podnóża. Dopiero potem, w okolicach Jamskiego Stawu (którego jednak nie będziemy oglądać ze szlaku), opuszczamy Magistralę i odbijamy w prawo.
Krywań zimą – wejście niebieskim szlakiem
Po wejściu między drzewa, trasa staje się bardziej wymagająca. Rośnie nachylenie, śniegu jest wyraźnie więcej. Ponadto, nie zawsze jesteśmy w stanie wypatrzeć oznaczenia szlaku. Wiemy jednak gdzie iść, oprócz tego od czasu do czasu wspomagamy się nawigacją, więc jakoś przemy do przodu. By oszczędzać siły, co jakiś czas zmieniamy się na prowadzeniu.
Ten odcinek zajmuje nam całkiem sporo czasu. Kluczymy między drzewami, pewnie nie zawsze trzymając się optymalnego wariantu. Cały czas zbliżamy się jednak do celu i w sumie obywa się bez poczucia zwątpienia czy konieczności zawracania.
W końcu drzewa stają się coraz niższe i rzadsze. Bardziej otwarty teren doświadczył więcej mroźnego wiatru, więc śnieg jest tu twardszy, a podchodzenie łatwiejsze. Znów nabieramy prędkości, a przy okazji podziwiamy odsłaniający się szczyt Krywania.
Na kolejnym odcinku nachylenie zbocza spada. Idziemy w łatwym, w pełni otwartym terenie, kierując się na południowe zbocze góry. Drogę wyznaczamy wedle uznania, choć w pewnej chwili i tak trafiamy na wystające spod śniegu oznaczenia niebieskiego szlaku.
Analizując dalszą drogę, stwierdzamy, że najlepiej będzie dotrzeć do lewej strony zbocza i to nią kontynuować nabieranie wysokości. Wydaje się mniej stroma i bezpieczniejsza lawinowo niż wariant z pójściem na wprost. Choć akurat o to ostatnie raczej nie musimy się dziś martwić.
Dochodzimy do zbocza i z lekkim odchyleniem w lewo zaczynamy podchodzić. Początkowo niemal wyłącznie po śniegu, później również po licznie wystających kamieniach. Trochę to trwa, jednak nie jest tak strome, by jakoś mocniej dać nam popalić. Podłoże też jest tu dość twarde i nie wymaga uciążliwego przecierania.
W końcu, nieco przegrzani od wysiłku i mocno świecącego dziś słońca, docieramy na grań. Tu robimy chwilę przerwy na uzupełnienie płynów i jakieś przekąski. Mamy też okazję obejrzeć dalszą drogą, która aż do szczytu będzie nas prowadzić śnieżno-skalną granią.
Po zakończeniu postoju, odbijamy w prawo i zaczynamy podchodzić w mikstowym terenie. Z czasem ubywa skał, które zastępuje twardy, stabilny śnieg. Grań się zwęża i robi nieco „poważniejsza”. Kolejny odcinek, prowadzący w okolicy Małego Krywania, wymaga drobnej pomocy rąk, choć służą one głównie do utrzymania równowagi i trzymania kamieni przy schodzeniu.
Za Małym Krywaniem trafiamy na płytką Krywańską Przełączkę, po czym kontynuujemy podchodzenie. Na tym odcinku dominuje śnieg. Skały pojawiają się rzadko i przeważnie można je wygodnie ominąć. Grań jest dosyć szeroka, choć i tak warto uważać, bo po lewej stronie mamy stromy żleb, po drugiej spore nawisy.
Początek tego ostatniego podejścia jest umiarkowanie stromy, później grań lekko skręca w lewo i staje się bardziej płaska. Idziemy tym nieszczególnie trudnym terenem jeszcze przez chwilę, aż naszym oczom ukazuje się charakterystyczny, drewniany krzyż z dwoma ramionami. Właśnie zdobyliśmy Krywań zimą.
Choć na podejściu praktycznie cały czas było ciepło (a momentami wręcz gorąco), na szczycie wieje chłodny, nieprzyjemny wiatr. Wbrew pierwotnym założeniom, raczej nie posiedzimy tu dłużej niż kilka, może kilkanaście minut. Trochę szkoda, bo Krywań jest całkiem fajnym punktem widokowym, zarówno na Tatry Wysokie, jak i Zachodnie.
Zejście z Krywania
Gdy jesteśmy już dostatecznie zmarznięci, udajemy się w drogę powrotną. Będziemy schodzić tym samym wariantem, najpierw po niebieskim szlaku, później Magistralą do Szczyrbskiego Jeziora. W dół będzie jednak o wiele łatwiej, gdyż nie tylko mamy już założony ślad, ale i widzimy innych pochodzących turystów, którzy najpewniej go jeszcze poprawili.
Opuszczamy wierzchołek i trzymając się prawej strony grani zaczynamy wytracać wysokość. Początek wymaga nieco ostrożności, później można się „puścić w dół” i w miarę szybko dotrzeć na Krywańską Przełączkę.
Odrobinę trudniej robi się w okolicach Małego Krywania, gdzie musimy podejść parę metrów w częściowo skalnym terenie. Później idziemy już bezproblemową, łagodnie opadającą granią, aż do miejsca, gdzie należy odbić na długie, umiarkowanie strome zbocze.
Skręcamy w lewo i zaczynamy zejście zboczem. Górna część jest częściowo kamienista, w dolnej mamy tylko śnieg, więc możemy sobie pozwolić na zbieganie niektórych odcinków. Generalnie, idzie to bardzo sprawnie i już po chwili jesteśmy w płaskim, bardzo łatwym terenie.
Spędzamy trochę czasu na szerokim, łagodnie nachylonym grzbiecie, potem w pewnym momencie odbijamy w lewo i kierujemy się w kierunku lasu. Rano, to właśnie tam najbardziej męczyliśmy się z przecieraniem szlaku. Teraz, po przejściu kilku innych osób, ścieżka nie sprawia już żadnych problemów. Obniżamy się szybko, mijając przy okazji paru kolejnych podchodzących.
Powrót do Szczyrbskiego Jeziora
Po pokonaniu leśnego odcinka docieramy do skrzyżowania z czerwonym szlakiem. Tam skręcamy w lawo i już w towarzystwie mniej gęstego drzewostanu ruszamy w kierunku miejscowości Szczyrbskie Jezioro. Ten odcinek jest już w miarę płaski, choć z drugiej strony – nieszczególnie ciekawy. Droga trochę się dłuży, więc te ostatnie parę kilometrów pokonujemy trochę „na siłę”.
Pierwszym etapem jest dotarcie do odejścia niebieskiego szlaku na południe, jakiś czas później mijamy skręt do Doliny Furkotnej. Rano nie prowadził tam żaden ślad, teraz jest ich co najmniej kilka. Za tym rozdrożem mamy jeszcze kawałek leśnej ścieżki, później już tylko nartostradę prowadzącą o okolice jeziora.
Po dotarciu na północny brzeg zamarzniętej tafli, decydujemy zrobić sobie skrót i przejść przez jej środek. Decyzja nie okazała się najlepszą z możliwych, bo choć dystans był mniejszy, trochę spowalniał nas świeży, wcale nie taki płytki śnieg. Ostatecznie, docieramy jednak na drugą stronę, wychodzimy na jedną z uliczek miejscowości i zmierzamy na parking. Tam odnajdujemy moje auto, płacimy za postój i ruszamy w drogę powrotną.
Krywań zimą – podsumowanie
Jadąc na tę wycieczkę, nie spodziewałem się, że przypadnie nam przecieranie niemal całego szlaku. Nie żałuję jednak, że tak się stało. Dzięki temu, znacznie wyżej oceniam „wartość” tego wejścia, a ponieważ było nas kilku, to jakoś podzieliliśmy się pracą. Było fajnie, a przy okazji zrobiliśmy co trzeba, aby dorzucić kolejny piękny szczyt do zimowej kolejki. W tej chwili jest to już mój czwarty z tak zwanej Wielkiej Korony Tatr i muszę przyznać, że coraz bardziej fascynuję się tym projektem. WKT zimą – to by było coś!
A sam Krywań? Ciekawy szczyt i przy dobrych warunkach wcale nie taki trudny. Przynajmniej wchodząc niebieskim szlakiem, bo wbrew pierwotnym założeniom, zielonego nie udało nam się sprawdzić (ach, te zasypane parkingi). Myślę, że jeśli ktoś już liznął trochę zimowej w Tatrach Wysokich, to i ta góra nie sprawi mu większych problemów.