Trasa Kraków – Wadowice rowerem
Wadowice – niewielkie, ładnie położone miasto około 40 kilometrów od Krakowa. Dziś kojarzone głównie z papieżem Janem Pawłem II, jednak związane z tą osobą miejsca to nie wszystko, co ma do zaoferowania odwiedzającym. W ramach tej wycieczki do Wadowic wybieram się na rowerze, by pojeździć trochę mniejszymi drogami Pogórza Wielickiego oraz obejrzeć niektóre z atrakcji miasta.
Od pewnego czas chodził za mną pomysł, by przejechać jakąś dłuższą, ponad 100-kilometrową trasę w tygodniu. W normalny dzień roboczy, godząc to jakoś z pracą. Bo w sumie czemu nie? Przecież turystykę można uprawiać nie tylko w weekendy i na urlopach. Skoro obecne, majowe dni są już dość długie, a ja mam możliwość w miarę elastycznego doboru biurowych godzin, to aż się prosi, by czasem zrobić z tego użytek.
Dobra okazja nadarzyła się w miniony poniedziałek. Noc i poranek powinny być ciepłe, a słońce zza horyzontu miało wyjrzeć już w okolicach 5-tej. Istniało co prawda ryzyko, że organizm wciąż będzie zmęczony po sobotnim wypadzie nad zaporę w Porąbce, ale nie powinno być tragedii. Jakoś dam radę.
Za cel wybrałem Wadowice. Mniej więcej pasował mi dystans, a i chętnie zajrzałbym do tamtejszego miejskiego parku, który w zeszłym roku ponownie otwarto po długim i kosztownym remoncie. Trasę chciałem pokonać w formie pętli, po możliwie mało ruchliwych ulicach. Tak, by nie musieć wracać tą samą drogą oraz mieć maksymalnie dużo frajdy z jazdy (bo powiedzmy sobie szczerze, bycie wyprzedzanym przez ciężarówki na krajówkach nie należy do najprzyjemniejszych chwil w życiu rowerzysty).
Kraków – Wadowice rowerem – relacja z wycieczki
Dojazd z Krakowa do Wadowic
Dzień zacząłem zerwaniem się z łóżka o 4:30. Dzień wcześniej przygotowałem jedzenie, ubrania, narzędzia i inne rzeczy, które warto mieć ze sobą na dłuższej przejażdżce. Rano zostało mi więc tylko coś zjeść, spakować plecak i wynieść rower z mieszkania. Parę minut po 5-tej byłem gotowy do jazdy.
Etap pierwszy: wydostać się z Krakowa. W tamtym kierunku najszybciej mógłbym to zrobić jadąc od razu na południowy – zachód ku Skawinie. Tym razem, wybieram jednak inną wersję. Tak jak pisałem przez chwilą, dziś wolę mniejsze i spokojniejsze drogi.
Po opuszczeniu blokowiska obieram kurs na most Zwierzyniecki. Tuż przed nim skręcam w lewo i trafiam na ścieżkę rowerową prowadzącą w kierunku Tyńca. O bardziej normalnych porach jest tam masa ludzi, ale obecnie, kilkanaście minut po 5-tej, mam ją na wyłączność.
Jadę powoli na zachód, ciesząc się ciepłym porankiem i oglądając lekko zamglony krajobraz przy Wiśle. Wałami docieram aż do Kolnej. Tam, w okolicach autostrady asfalt się urywa. Mógłbym, co prawda, przepchać rower przez remontowane wały, jednak wybieram wygodny, utwardzany objazd. Dość długi, bo prawie 2-kilometrowy, ale mając spory zapas czasu mogę sobie na to pozwolić.
Za objazdem kontynuuję jazdę w stronę Tyńca. Spędzam chwilę na pustej drodze wśród pól i po kilku minutach jestem już pod tamtejszym klasztorem. Skręcam do góry i zaczynam krótki podjazd, który poprowadzi mnie w okolic jego bramy wejściowej.
Trzymając się ciągle tej samej ulicy docieram do skrzyżowania w centrum miejscowości. Tam odbijam w prawo i chwilę później wspinam się na kolejną górkę. Tym razem jest dłużej, ale o wiele łagodniej. Na końcu czeka mnie trochę lasu oraz przyjemny zjazd serpentyną.
Potem jest już płasko. Jadę przed siebie parę kilometrów, aż docieram do typowo miejskiego krajobrazu Skawiny. Za tamtejszym, rozkopanym przejazdem kolejowym muszę na chwilę wjechać na główną, bardziej ruchliwą drogę. Trzymam się jej kilkaset metrów, aż do przejazdu nad rzeką Skawinką, po czym skręcam w lewo, na drogę 953.
953-ka prowadzi aż do Kalwarii Zebrzydowskiej, jednak opuszczę ją nieco wcześniej, w Przytkowicach. Na tym odcinku ruch początkowo jest dość spory, jednak wraz z oddalaniem się od Skawiny zauważalnie spada. Pojawia się za to coraz więcej górek. Najbardziej wymagający podjazd znajduję w okolicy Polanki Hallera. Później nadal mam nieco pod górkę, ale nie jest to już tak mocno odczuwalne.
Kolejne odcinki przynoszą trochę ładnych widoków. Przemieszczam się po grzbiecie jakiegoś pagórka, z którego mogę dostrzec parę okolicznych wiosek i beskidzkich szczytów.
W okolicach wspomnianych już Przytkowic teren nieco się zmienia. Teraz głównie zjeżdżam, czasem dość długo i stromo. Po minięciu centrum jadę jeszcze chwilę aż do charakterystycznego budynku dyskoteki Energy 2000. To dość ważny punkt orientacyjny na tej trasie. Kilkaset metrów dalej, na pierwszym nieco większych skrzyżowaniu opuszczam drogę wojewódzką i skręcam na zachód, zgodnie z drogowskazem kierującym na Wysoką.
Po zmianie kierunku, od razu zabieram się do odzyskiwania wytraconej wysokości. Trochę to trwa. Do podjechania jest ponad 100 pionowych metrów, podczas których odwiedzam wsie o nazwach Stanisław Dolny oraz Stanisław Górny. Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu, gęstość zabudowy jest tu dość duża i ciężko trafić na jakieś puste przestrzenie.
Ładniej i spokojniej robi się dopiero dalej, w okolicy Wysokiej. Dookoła pojawiają się niewielkie lasy oraz przyjemne dla oka pagórki. To jeden z moich ulubionych odcinków na całej trasie. Pokonuję go dziś po raz pierwszy i jest bardzo pozytywnym zakoczeniem.
W tych okolicach nie muszę się zbyt wiele wysilać. Droga cały czas prowadzi lekko w dół i jest niezłej jakości, więc mogę sobie pozwolić na dość szybą, przyjemną jazdę.
Po dotarciu do Rokowa odbijam na południe i pokonuję ostatni odcinek dzielący mnie od Wadowic. Po kilku minutach jazdy żegnam się ze spokojem pagórkowatej okolicy i wyjeżdżam na ruchliwą drogę krajową numer 52. To nią wjadę na teren Wadowic.
Wadowice – zwiedzanie miasta na rowerze
Na krajówce moje tempo znacznie zwalnia. Utknąłem w korku, który utworzył się przed remontowanym mostem na Skawie. Po dotarciu do niego zjeżdżam z drogi i zaglądam na chwilę nad brzeg rzeki po południowej stronie mostu. To ładne miejsce, w którym nie raz miałem okazję wypoczywać.
Dziś wszystko wygląda jednak nieco inaczej. Okolica jest opuszczona a wysoka trawa zarasta nie tylko sam brzeg, lecz i tutejsze boiska oraz place zabaw. Dokładniej przyczyny nie znam, ale podejrzewam, że może to mieć związek z trwającą epidemią i zniechęcaniem ludzi do gromadzenia się tutaj.
W następnej kolejności mam zamiar odwiedzić rynek. Niestety, jadąc tam, natrafiam na kolejną remontowaną ulicę i muszę szukać objazdu. Decyduję się więc nieco zmodyfikować plan wycieczki. Udam się teraz do dużego parku położonego na wzgórzu w południowo – zachodniej części miasta. Czytałem, że jakiś czas temu przeszedł sporą transformację. Poza zobaczyć, co się zmieniło od mojej ostatniej wizyty parę lat temu.
By dotrzeć do parku wybieram drogę najkrótszą, ale za to dość stromą i niekoniecznie przeznaczoną dla rowerzystów. Najpierw mijam duży kościół św. Piotra Apostoła po wybrukowanej uliczce, a następnie muszę przez dłuższą chwilę wprowadzać rower po stromych schodkach na szczyt pagórka. W końcu jestem jednak u góry. Dojeżdżam chodnikiem do głównej drogi, skręcam w prawo, jadę jeszcze kawałek i jestem pod parkiem.
Napiszę wprost: odnowiony park zrobił na mnie spore wrażenie. Jest tu po prostu pięknie. Czysto, schludnie, a masa rzeczy wygląda na nowe. Ciężko nawet wymienić wszystkie atrakcje, jakie można znaleźć na tym dość sporym terenie. Oprócz mnóstwa wybrukowanych alejek i ławek można trafić na kilka placów zabaw, siłownie na świeżym powietrzu, fontanny, niewielki ścianki wspinaczkowe, altany, pomniki, stoły do gry piłkarzyki, ping-ponga i szachy, korty tenisowe, amfiteatr z widownią dla kilkudziesięciu osób, punkt widokowy z lunetą, a nawet kilkumetrowy kopiec poświęcony Adamowi Mickiewiczowi. Zdecydowanie, jest tu co robić i gdzie odpoczywać.
Na terenie parku spędziłem bardzo przyjemne pół godziny. Ze względu na poranek dnia roboczego, nie było tu zbyt wielu innych osób, co jeszcze bardziej dodało uroku temu miejscu. W końcu zdecydowałem się jednak wyjechać stąd i kontynuować zwiedzanie.
Kolejnym celem był rynek, do którego dość łatwo dostałem się po ulicy Karmelickiej. To miejsce budzi jednoznaczne skojarzenie z byłem papieżem Janem Pawłem II. Znajdziemy to jego pomnik, chorągwie z podobiznami, watykańskie flagi oraz dom rodzinny zamieniony obecnie w muzeum. W jego bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się duża bazylika, a w samą nawierzchnię rynku wbudowano kamienie z datami i miejscami papieskich pielgrzymek. Aha, w okolicznych kawiarenkach łatwo też dostać słynne, wadowickie kremówki.
Następny w kolejne jest deptak na ulicy Zatorskiej. Ot, taka klimatyczna, wybrukowana uliczka z dużą liczbą sklepików, gastronomii i drobnych punktów usługowych. Niby nie jestem wielkim fanem takim miejsc, ale przyjemnie się było przyjechać.
I to w zasadzie tyle. Na cały objazd zeszło ma około godziny, która pozwoliła zobaczyć niektóre z tych bardziej znanych, wadowickich atrakcji. Na pewnie jest ich tu wiele więcej, ale dziś muszę jeszcze przecież wrócić do domu i przepracować z 8 godzin.
Powrót Wadowice – Kraków
Po zjeździe z Zatorskiej nadal poruszam się na północ. Kawałek dalej trafiam na rondo, które umożliwia mi wjazd na krajową 28-mkę. To nią będę opuszczał miasto. Panujący na niej ruch jest dość duży, ale na szczęście nie spędzam tu więcej niż parę pojedynczych minut. Przy najbliższej okazji wjeżdżam w jakąś boczną uliczkę będą skrótem do ulicy Krakowskiej w Tomicach.
Przed skrętem na Krakowską zatrzymuje się jeszcze na moment nad brzegiem jednego z tutejszych stawów. W tle ładnie prezentują się beskidzkie szczyty, z których nieco wyróżnia się wciąż ośnieżony masyw Babiej Góry.
Moim następnym celem jest Brzeźnica, do której chcę dojechać przez wsie Witanowice, Wyźrał i Nowe Dwory. Leżą one na jednym z tutejszych pagórków, przez który będę musiał się teraz przedostać. Najpierw czeka mnie dość długi i miejscami stromy podjazd, a następnie jeszcze dłuży, choć już znacznie łagodniejszy zjazd. Całość ma kilkanaście kilometrów i z paru miejsc oferuje dość fajne widoki na okolicę.
Na końcu tego kawałka czeka mnie wjazd na kolejną krajówkę. Tym razem ma ona numer 44. Mógłbym nią co prawda jechać aż do Krakowa, ale nadal chcę trzymać się tego założenia z mniejszymi drogami. W dużym ruchu spędzam więc tylko parę minut i gdy docieram do centrum Brzeźnicy, skręcam tam w lewo zgodnie z oznaczeniami czerwonego Szlaku Doliny Karpia.
Trasa przez chwilę prowadzi mnie wąskimi uliczkami wśród pól i paru domków jednorodzinnych. Kawałek dalej wjeżdżam na wały przeciwpowodziowe, gdzie trafiam na oznaczenia innego szlaku – Wiślanej Trasy Rowerowej. I to nią będę chciał dotrzeć do małopolskiej stolicy.
Na wałach skręcam na wschód i przez parę kilometrów trzymam się ich korony. Jedzie się świetnie, ale to tu po raz pierwszy odczuwam, jak ciepły będzie dzisiejszy dzień. Jest dopiero koło 10-tej a temperatura już staję się nieznośna. Muszę pamiętać o regularnym piciu, bo co prawda do domu już nie tak daleko, ale bardzo nie chciałbym kończyć tej wycieczki w złej formie. No bo jak później wytrzymam te 8 godzin skupienia przed komputerem?
Gdy kończy się wał, muszę się również pożegnać z dobrej jakości nawierzchnią. Kolejnych parę kilometrów jest po prostu fatalne i jazda tamtędy szosówką nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Muszę zwolnić i mocno uważać na dziury i walający się między nimi żwir.
Sytuacja poprawia się dopiero w okolicy miejscowości Facimiech. Tam mijam jedno z tak zwanych Miejsc Obsługi Rowerzystów, które często można spotkać przy Wiślanej Trasie Rowerowej, a następnie kontynuuję jazdę bocznymi uliczkami.
Na większą drogę wjeżdżam dopiero w Ochodzy. Tu wraca regularny ruch samochodowy oraz dość gęsta zabudowa, która na WTR-ce będzie mi towarzyszyć przez parę kolejnych kilometrów, aż do zjazdu na wały przed Skawiną.
Na wspomnianych wałach najpierw mam niezłej jakości asfalt, później kawałek szutrowej nawierzchni. To jedyne tego typu podłoże na opisywanej tu trasie, jednak myślę, że nie ma się jej co bać nawet jadąc szosą. Kamyczki są bardzo drobne, a wrażenia z jady i tak o niebo lepsze niż na tym dziurawym asfalcie przed Facimiechem.
Po powrocie na asfalt skręcam w lewo i dojeżdżam do drogi prowadzącej pomiędzy Tyńcem a Skawiną. Tu moja pętla się kończy, a do domu wracał będę po tej samej drodze, którą pokonywałem rano (choć oczywiście w odwrotnym kierunku). Czyli najpierw przez pagórek do centrum Tyńca, potem pod tamtejszy klasztor, a następnie drogą przy wałach w stronę Kolnej.
Tu ponownie decyduję się na objazd. Nie chce mi się pchać roweru przez rozkopane wały, wolę dołożyć te parę minut. Po minięciu Kolnej wjeżdżam na wały i tamtejszą ścieżką rowerową jadę aż do mostu Zwierzynieckiego. Przy nim skręcam w prawo i po innym DDR-ze zmierzam w stronę swojego osiedla. Wycieczkę kończę około 11:30 z wynikiem 112 przejechanych kilometrów. Całkiem nieźle, jak na wycieczkę z serii „przed pracą”.
Podsumowanie
Zacznę od tego, że uwielbiam moje elastyczne godziny pracy. Nie po raz pierwszy, to właśnie dzięki nim udało mi się zrealizować jakiś fajny wypad w środku tygodnia, nie będąc przy tym zmuszonym do wykorzystywania urlopu. I to na pewno nie jest jeszcze ostatni tego typu wypad. Obecne, długie i ciepłe dni mocno zachęcają do kreatywności w jakimś pożytecznym wykorzystywaniu tego czasu przed albo po pracy.
Co do samej trasy, to też jestem bardzo zadowolony. Myślę, że oba pokazane tutaj warianty dojazdu rowerem do Wadowic są ciekawe widokowo i dość spokojne. Można je też bez większych problemów pokonywać każdym roweru. A Wadowice? Całkiem przyjemne miasto! Podczas spędzonej tam godziny udało mi się obejrzeć kilka fajnych rzeczy. Myślę, że jak ktoś lubi zwiedzać okoliczne miejscowości z perspektywy dwóch kółek, to także nie będzie taką wycieczką zawiedziony.
Na koniec zamieszczam jeszcze mapkę przejechanej pętli wraz z profilem wysokości: