Kraków – Kielce rowerem (plus trochę zwiedzania)

W miniony weekend postanowiłem udać się gdzieś dalej. Chciałem wyjrzeć poza Małopolskę, spędzić większość dnia na rowerze i dotrzeć dokądś, skąd mógłbym wrócić do domu koleją. Wybór padł na położone w województwie Świętokrzyskim Kielce. Zapraszam na relację nie tylko z przejazdu, ale i krótkiego zwiedzania tego miasta z perspektywy dwóch kółek.

Rower i pociąg to całkiem niezłe połączenie, pozwalające zwiększyć zasięg swoich wycieczek. Powrót koleją eliminuje konieczność robienia pętli albo wręcz cofania się po własnych śladach. Można zapuszczać się dalej od domu i eksplorować nowe, niedostępne wcześniej tereny.

W minionym roku, z usług PKP skorzystałem kilkukrotnie. Na myśl przychodzą mi na przykład wypad na podjazdy na Przegibek i Kocierz, wycieczka Wiślaną Trasą Rowerową do Szczucina, przejazd rowerem do Rzeszowa, czy pętla wokół Tatr. Ze wszystkimi wiążą się bardzo fajne wspomnienia, więc i na ten sezon zaplanowałem parę wycieczek tego typu.

Na pierwszy ogień poszły Kielce. Odległość taka, że przy obecnej formie powinienem dojechać bez problemów, na miejscu jest co oglądać, a i pociągi do Krakowa, mimo pandemicznych ograniczeń, kursują w miarę często.

Przejazd z Krakowa do Kielc rowerem

Wycieczkę „zacząłem” już w piątkowe popołudnie. To wtedy kupiłem bilet powrotny na 17:10 następnego dnia, co ostatecznie przypieczętowało decyzje o wyjeździe. Wieczorem spakowałem plecak, przygotowałem jedzenie i nieco wcześniej położyłem się spać.

Pobudka nastąpiła w okolicach 6-tej. Coś tam zjadłem, potwierdziłem w sieci sprzyjające prognozy pogody i przygotowałem się do wyjścia. Wystartowałem chwilę po 6:30, co dawało ponad 10,5 godzin na 130-kilometrowy dojazd z Krakowa do Kielc i trochę zwiedzania miasta.

Z małopolskiej stolicy chcę wydostać się którąś z dróg skierowanych na północny-wschód. Niestety, oznacza to sporo jazdy przez miasto, często po kiepskiej jakości ścieżkach rowerowych lub ruchliwych ulicach. Nie bardzo widzę jednak alternatywę, która nie wiązałaby się z koniecznością znacznego nadłożenia drogi.

Wydostawszy się z osiedla, ruszam w kierunku pieszo – rowerowej Kładki Bernatka, gdzie przejeżdżam na północną stronę Wisły. Tam spędzam chwilę na Bulwarach, którymi docieram do miejsca, gdzie potok Białucha łączy się z najbardziej znaną z polskich rzek. Wyjeżdżam na most i Aleją Pokoju dość długo jadę na wschód. Ruch nawet rano jest spory, ale mam też do dyspozycji ścieżkę rowerową – czasem lepszej, kiedy indziej nieco gorszej jakości.

Kraków, bulwary
Kraków – spokojny poranek na bulwarach wiślanych.
Aleja Pokoju, ścieżka rowerowa
Ścieżka rowerowa przy Alei Pokoju.

Aleja w pewnym momencie staje się drogą wojewódzką 776, której będę się trzymał przez większość małopolskiego odcinka. Najpierw jednak wydostaję się w miasta po ruchliwej i nieco dziurawej drodze. Atrakcji tam niewiele, może poza paroma okazjami przy przyjrzeć się przemysłowemu krajobrazowi Nowej Huty.

Nowa Huta
Nowa Huta widziana z drogi 776.

Kawałek za Krakowem na drodze pojawia się drugi pas. Nie ciągnie się długo, bo tylko jakieś 4-5 kilometrów, jednak komfort jazdy na tym odcinku nieco spada. W takich warunkach mijam Sulechów i Luborzycę po jej obwodnicy. Później szerokość drogi wraca do, nazwijmy to – normy, czyli jednego pasa w każdą ze stron.

Droga 776, dwupasmowa
Dwupasmowy fragment 776-ki.

Wbrew moim nadziejom, gęstość okolicznej zabudowy nie chce zauważalnie zmaleć. Owszem, są gdzieś tam pola i łąki, ale to dalszy plan. W pierwszej linii zabudowy ciągle mam jakieś domki, sklepy i inne punkty produkcyjno – usługowe.

Droga 776 rowerem
Typowy krajobraz na odcinku za Luborzycą.

Przez jakiś czas niewiele się zmienia. Droga przez wioski, lekkie pagórki, umiarkowany ruch. Taka sytuacja trwa mniej więcej do Proszowic. Dopiero tam krajobraz robi się trochę ładniejszy. Do samej miejscowości nie wjeżdżam – omijam ją obwodnicą, trzymając się cały czas głównej drogi.

Proszowice, obwodnica
Widoki z proszowickiej obwodnicy.

776-ki trzymam się też dalej, kierując na Klimontów. Tam w końcu decyduję się zjechać w jakąś mniejszą, spokojniejszą drogę. I muszę przyznać, że od razu jazda staje się przyjemniejsza. Gdybym jednak chciał dotrzeć do tego mniejsza po rzadziej uczęszczanych szosach, musiałbym dołożyć nie tylko trochę dystansu, ale i poświęcić sporo uwagi na nawigowanie po mało znanych uliczkach. Wygrała więc wersja bardziej praktyczna.

Gościniec w Czuszowie
Imponujących rozmiarów gościniec w Czuszowie.

W Czuszowie moją uwagę przyciąga nie tylko widoczny na powyższej fotografii dworek. Zauważam tam również tabliczkę graniczną pomiędzy dwoma województwami. A więc żegnaj Małopolsko, pora powłóczyć się trochę pod niemal zupełnie mi obcych, świętokrzyskich gminach.

Mocno mnie zaskoczyło, jak niemal od razu spadła tu gęstość zabudowy. Do tej pory jechałem praktycznie non stop przy jakichś domkach. A po przekroczeniu granicy? Totalna zmiana, pola po horyzont i jakiś pojedyncze gospodarstwa rozdzielone setkami metrów wolnej przestrzeni. A ja przecież bardzo lubię czuć taką przestrzeń!

Spokojne, wręcz sielankowe krajobrazy po przekroczeniu granicy województw.
Niekiedy po obu stronach drogi mam tylko rozległe tereny uprawne.

W takich warunkach, ciesząc się ładną pogodą i równie uroczymi krajobrazami, docieram do kolejnej, nieco większej miejscowości na mojej trasie – Skalbmierza. Tam wskakuję na moment na wojewódzką 768-mkę, którą kieruję się przez kilka kilometrów na północ.

Skalbmierz, kościół św. Jana
Kościół św. Jana Chrzciciela w Skalbmierzu.
Chyba najładniejszy fragment 786-mki, którą przyszło mi się poruszać po opuszczeniu Skalbmierza.

Kawałek za miastem trafiam na skrzyżowanie z inną drogą wojewódzką. Nie wybieram jednak żadnej z nich. Dalszą jazdę kontynuuję udając się na wprost, po lokalnej drodze przez Kujawki. To niedługi skrót, jakim pragnę dostać się do nieco ważniejszej, powiatowej trasy na Kozubów, a dalej również na Pińczów.

Gdy już na ową drogę trafiam, mam okazję pojeździć po jednych z najfajniejszych okolic podczas tej wycieczki. Dookoła jest nie tylko dość pusto i ładnie, ale też spokojnie. Ruch jest nieduży, więc można się bezstresowo delektować klimatem tych malowniczych terenów.

Jeden z odcinków, gdzie w zasięgu wzroku nie było chyba ani jednego budynku.

Po raz pierwszy (dopiero tutaj!) pojawiają się też lasy. I to od razu całkiem niezłe. Mam bowiem okazję przejeżdżać przez teren Kozubowskiego Parku Krajobrazowego. Później, w pobliżu Pińczowa zaliczam jeszcze inny, bardzo fajny i pełen zieleni odcinek.

Na pierwsze leśne odcinki trafiam dopiero w okolicy Pińczowa. Do tej pory mijałem jedynie małe skupiska pojedynczych drzew.

Sam Pińczów okazuje dość dużym, choć całkiem ładnym miastem. Podoba mi się spokojnie płynąca przez niego Nida, tutejszy zalew, lokalny kościół i ładnie zagospodarowany rynek. Na zalewem zarządzam sobie nawet chwilę przerwy na uzupełnienie kalorii.

Droga na Pińczow
Droga na Pińczów.
Pińczów, Nida
Rzeka Nida.
Pińczów, zalew
Zalew w Pińczowie.

Za Pińczowem mam po podjęcia decyzję. Mogę wskoczyć na 766-kę i jechać nią prosto na północ, aż do Kielc lub też wybrać nieco dłuższą i spokojniejszą trasę przez Chmielnik i Borków. Różnica wynosi jakieś 12-13 kilometrów, jednak już przed wyjazdem zakładałem, że jeśli będę się dobrze czuł, to postawię na objazd. I tak też robię.

Decyzja dość szybko zaczyna sprawiać wrażenie słusznej. Zabudowa niedługo rzednie i ustępuje ładnym, pustym przestrzeniom. Pojawiają się też kolejne zalesione odcinki.

Las za Włochami. To znaczy… za wsią Włochy, bo i taką miałem okazję dziś mijać.

W drodze na Chmielnik odwiedzam co prawda parę mniejszych miejscowości, jednak nie ciągną się one zbyt długo. W ogóle, tutejsza zabudowa sprawia wrażenie bardziej zwartej, podczas gdy w małopolskiej części wycieczki wioski ciągnęły się przy ulicy niemal w nieskończoność.

Pałacyk pod Chmielnikiem
Opuszczony, choć wciąż mający swój urok Pałacyk pod Chmielnikiem w miejscowości Śladków Duży.
Śladków Duży, chatka
Stara, wiejska chatka mijana kawałek dalej.
I kolejne puste przestrzenie. Myślę, że na tym zdjęciu dobrze widać też porywisty, boczny wiatr, który towarzyszył mi przez sporą część wycieczki.

Chmielnik wita mnie wjazdem na wojewódzką 78-mkę. Trzymam się jej tylko krótką chwilę, jednak kolejny etap to też duża, ruchliwa droga. Tym razem z numerem 73. Mógłbym nią jechać prosto do Kielc, ale i teraz decyduję się na dłuższy, spokojniejszy objazd. 73-ką jadę więc tylko jakieś 1,5 kilometra na północ, a później skręcam w prawo, gdzie przejeżdżam przez sporych rozmiarów wiadukt. Następnie trochę się wracam, by móc ponownie odbić na północ, na drogę w kierunku Borkowa.

Chmielnik
Przejazd przez Chmielnik po ruchliwych drogach wojewódzkich.

Po paru kilometrach znów jestem w otoczeniu swojego ulubionego, bezludnego krajobrazu. Mnóstwo pół, trochę łąk, od czasu do czasu jakiś nieduży las. Zdecydowanie nie żałuję tego objazdu.

Świętokrzyskie na rowerze
Kolejna piękna okolica. Myślę, że na takich zdjęciach dość dobrze widać, że gęstość zaludnienia w Świętokrzyskiem jest ponad dwukrotnie niższa niż w mojej rodzinnej Małopolsce.
Tu, dla odmiany, trochę drzew dookoła.

Po kilkudziesięciu minutach tej jakże przyjemnej jazdy trafiam do Szczecna. I tam nie jest już tak fajnie. Powód? Tamtejszy, częściowo zarośnięty DDR, wykonany z kostki brukowej. Dla kogoś jeżdżącego rowerem szosowym, nigdy nie są do wygodne odcinki.

Szczecno, ścieżka rowerowa
Brukowana ścieżka rowerowa w Szczecnie.

Nie trwa to na szczęście długo. Parę minut i opuszczam tę wioskę, kierując się po pobliskiego lasu. To już ostatni odcinek przed Borkowem. I również dość fajny.

Leśna, urozmaicona niewielkimi podjazdami droga na Borków.

W Borkowie zatrzymuję się chwilę nad tamtejszym zalewem z niewielką zaporą. Ładne, na pewno godne uwagi miejsce, ale moją uwagę zwraca tu coś jeszcze. To miejsce obsługi rowerzystów na szlaku Green Velo – najdłuższym i jednym z najbardziej znanych w Polsce. Myślę, że jak nabiorę trochę doświadczenia z dłuższymi wyjazdami, to na pewno będę miał ochotę się z nim kiedyś zmierzyć. Co prawda słyszałem parę negatywnych opinii o przebiegu i oznaczeniu trasy, ale myślę, że i tak byłaby to niezapomniana przygoda.

Borków, zalew
Zalew w Borkowie.

Po przerwie nad zalewem wracam na siodełko i ruszam w stronę Kielc. To już ostatni odcinek – do miasta dostało mi 10, może kilkanaście kilometrów. Początkowo pokonuję je w mogącym się podobać lesie, jednak później krajobraz robi się coraz bardziej zurbanizowany.

Droga Borków - Kielce
Ostatni leśny fragment przez Kielcami.

W miejscowości Suków wjeżdżam na drogę 764, która wprowadza mnie na teren świętokrzyskiej stolicy. Tu sielanka się kończy. Dookoła pędzi sporo autek, a i stan nawierzchni jest o wiele gorszy niż w mijanych wcześniej wsiach.

Kraków - Kielce rowerem
Kielce – wjazd od strony Sukowa.

Po chwili męczenia się w ruchu ogólnym, trafiam na pierwsze przejawy rowerowej infrastruktury. A ta okazuje się całkiem niezła. Ku centrum zmierzam po (a właściwie przy) ulicach Witolda Pileckiego, Tarnowskiej, Wojska Polskiego i Jana Pawła II. Tam, po dotarciu w okolice kieleckiej bazyliki, zaczynam kolejny etap dzisiejszej wycieczki: zwiedzanie miasta.

Kielce, ścieżki rowerowe
Jedna z kieleckich ścieżek rowerowych.

Kielce – zwiedzanie na rowerze

Zaczynam od zajrzenia na Skwer imienia Stefana Żeromskiego i obejrzenia tamtejszego Pomnika Armii Krajowej. Tego akurat nie planowałem, ale było po drodze, więc po prostu wpadłem na moment.

Kolejny krok to przejazd na kielecki rynek. Ładny, zadbany, otoczony paroma fajnymi budynkami. Oprócz mnie, było tam też paru innych rowerzystów oraz sporo spacerujących i odpoczywających na licznych ławkach ludzi.

Kielce, rynek
Rynek w Kielcach. W tle budynek Urzędu Miasta.

Z rynku przemieszam się ulicą Leśną w okolice Placu Artystów, a następnie pod Bazylikę Katedralną Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Tuż przy niej znajduje się wjazd na plac zamkowy przy dawnym Pałacu Biskupów Krakowskich – jednej z największych kieleckich atrakcji. Będąc tam, warto również udać się do pobliskiego ogrodu włoskiego (przejście bramą w południowo – zachodnim rogu placu).

Bazylika Katedralna, Kielce
Bazylika Katedralna w Kielcach.
Pałac Biskupów Krakowskich, Kielce
Dawny Pałac Biskupów Krakowskich oglądany z Placu Zamkowego.

Korzystając z innej bramy w otaczających plac murach, przejeżdżam najpierw przez teren Instytutu Dizajnu (nie lubię tego spolszczenia, ale jednak zachowam takie, jakiego tam używają), a następnie do miejskiego parku, nazwanego imieniem Stanisława Staszica. Włóczę się chwilę po jego alejkach, a także okrążam niewielki staw w zachodniej części.

Kielce, park Stanisława Staszica
Główna alejka parku miejskiego.
Kielce, Pałacyk Zielińskiego
Pałacyk Zielińskiego położony na skraju parku.
Kielce, Staw Podzamecki
Staw Podzamecki.

Zwiedziwszy park udaję się na południe, do Rezerwatu Kadzielnia. Jego centrum stanowi tak zwana Skałka Geologów, wznosząca się pośrodku nieczynnego kamieniołomu. Na tym terenie zbudowano też duży amfiteatr oraz wytyczono ścieżki edukacyjne. Jest również jaskinia, którą w normalnych, nienaznaczonych epidemią czasach można by zwiedzić.

Kielce, Skałka Geologów
Skałka Geologów pośrodku Rezerwatu Kadzielnia.

Na terenie rezerwatu trafiam też na kilka innych atrakcji i zabytków. Wśród nich są między innymi kamienny krąg poświęcony ofiarom Katynia oraz Pomnik Bojowników o Wyzwolenie Narodowe i Społeczne.

Kielce, Skwer Pamięci Ofiar Katynia
Kamienny krąg poświęcony pamięci ofiar Katynia.
Kielce, Pomnik Bojowników o Wyzwolenie
Pomnik Bojowników o Wyzwolenie Narodowe i Społeczne.

Po pokręceniu się chwilę po terenie rezerwatu, wracam na kieleckie ścieżki rowerowe i przemieszczam się nimi na północ, by dotrzeć nad zalew o długości kilkuset metrów – inne ważne miejsce na rekreacyjnej mapie miasta.

Kielce, Aleja Sław
Ścieżka rowerowa przy Alei Sław w jednym z miejskich parków.
Zalew Kielecki
Zalew Kielecki.

Do centrum wracam tą samą trasą. Chcę powoli kończyć zabawę i udać się w kierunku dworca kolejowego. Robię to po ulicy Sienkiewicza, gdzie znajduje się klimatyczny deptak.

Kielce, ulica Sienkiewicza
Deptak na ulicy Sienkiewicza.

Po drodze decyduję się odwiedzić jeszcze jedną atrakcję, którą zauważyłem wcześniej z oddali. To Kościół Świętego Krzyża, którego wysokie wieże dominują nad okolicami centrum.

Kielce, Kościół św. Krzyża
Kościół św. Krzyża w Kielcach.

Później już ostatecznie kończę turystyczną część wycieczki i docieram na dworzec. Chwilę szukam odpowiedniego peronu, jednak gdy już go znajdę, siadam na jednej z ławek i nie robiąc zupełnie nic, odpoczywam przez kolejną nieco ponad godzinę.

Powrót pociągiem

Pociąg zjawia się zgodnie z rozkładem. Wchodzę do środka, wieszam rower na haku i zajmuję miejsce obok. Później znów przez moment czekam aż skład wreszcie ruszy w trwającą odrobinę ponad 2 godziny podróż do Krakowa.

Za bilet zapłaciłem w sumie 24 zł (17 za osobę + 7 za rower). Dość tanio jak na tę długość trasy i całkiem niezły komfort. Po drodze zajmowałem się głównie patrzeniem za okno i słuchaniem jakichś sportowo – biznesowych podcastów. Czas mijał szybko i przyjemnie. Zresztą, dla człowieka w końcu odpoczywającego po dużym wysiłku czas przeważnie mija szybko i przyjemnie.

W Krakowie byłem trochę po 19-stej. Ostatnim, co zostało do zrobienia, było ponowne wejście na rower i przejechanie tych 3 kilometrów, które dzieliły mnie z tego miejsca od domu.

Podsumowanie wycieczki

Cały pokonany tego dnia dystans przekroczył 156 kilometrów, co jest nowym tegorocznym rekordem. Ze 135 km z Krakowa do Kielc, kilkanaście na kręcenie się po mieście i 3 na powrót z dworca. Co jednak najlepsze, daleko było do uczucia wyczerpania. Owszem, było lekkie zmęczenie, ale jak na taką niemal całodniówkę, to zakończyłem ją w naprawdę dobrej formie.

Myślę, że była to bardzo fajna rowerowo – kolejowa wyprawa. Chciałbym, by za nią poszły kolejne, ale do tego będzie potrzebne przywrócenie innych międzymiastowych połączeń do poziomu sprzed pandemii.

Jeśli chodzi o trasę Kraków – Kielce, to bardzo podobał mi się jej świętokrzyski odcinek. Spokojne drogi, dobra nawierzchnia i mnóstwo przestrzeni. To jest to! Na szosie taka jazda daje na prawdę dużo frajdy. Część małopolska wypada tu nieco gorzej, ale na dobrą sprawę, to wiedziałem, na co się piszę. Tu priorytetem było raczej szybkie opuszczenie znanych mi terenów. Po mniejszych, okolicznych drogach pojeżdżę sobie przy innej okazji.

A co z Kielcami? Jadąc tam, do samego miasta nie miałem w sumie żadnych oczekiwań. Zależało mi na przejechaniu trasy, zwiedzanie było dodatkiem. Ale zaskoczyło bardzo pozytywnie. Miałem okazję zobaczyć kilka fajnych zabytków i pobyć w paru ładnych miejscach. Wspomnienia na pewno zostaną z tego bardzo pozytywne.

Kraków - Kielce rowerem, mapa
Kielce – Kraków rowerem. Mapa trasy z serwisu Strava (kliknij w obrazek, by otworzyć go powiększonego w nowej karcie).

7 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *