Kołowy Szczyt – wejście od Zielonego Stawu Kieżmarskiego
W otoczeniu Zielonej Doliny Kieżmarskiej znajduje się sporo ciekawych i robiących wrażenie szczytów. Niestety, większość z nich znajduje się poza siecią szlaków turystycznych. Aby zdobyć któryś z tych ciekawszych, trzeba opuścić znakowaną ścieżkę i udać w rzadziej odwiedzany teren. W tym tekście opiszę jeden z takich własnie wypadów, którego celem było wejście na Kołowy Szczyt.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Pomysł, by wejść na tę górę narodził się, gdy pewnego dnia przeglądałem listę najwyższych tatrzańskich szczytów. W tym czasie miałem już skompletowaną tak zwaną Wielką Koronę Tatr, w skład której wchodzi 14 najwyższych, wybitnych na co najmniej 100 metrów szczytów tego pasma. Chciałem się po prostu dowiedzieć, co jest piętnaste, szesnaste i tak dalej. A przy okazji również sprawdzić, które z tych miejsc udało mi się już zobaczyć.
Po szybkim sprawdzeniu, okazało się, że do skompletowania pierwszej dwudziestki brakuje mi już tylko dwóch szczytów: Kołowego (numer 18) oraz Jaworowego (numer 19). Postanowiłem, że jeśli warunki dopiszą, będę chciał je zdobyć jeszcze w tym sezonie. I faktycznie, dzięki bardzo pogodnej końcówce października, choć jeden z tych pomysłów udało się zrealizować.
Kołowy Szczyt – podstawowe informacje
W zależności od różnych pomiarów, Kołowy Szczyt wznosi się na wysokość 2419 lub 2418 metrów. Leży się na Słowacji, we wschodniej części Tatr Wysokich, na ich głównej grani. Nie można go co prawda zdobyć znakowanym szlakiem turystycznym, jednak znajduje się na terenie udostępnionym do uprawiania taternictwa. Legalne wejście jest więc możliwe, choć wymaga poruszania się w towarzystwie uprawnionego przewodnika lub bycia członkiem jakiegoś klubu wysokogórskiego i wspinania się drogą o trudnościach co najmniej III w skali UIAA. Złamanie tych zasad wiąże się z ryzykiem złapania przez TANAP-owskiego strażnika i otrzymania mandatu.
Spośród wielu dróg prowadzących na Kołowy Szczyt, najłatwiejszą jest ta od Zielonej Doliny Kieżmarskiej, prowadząca przez próg Doliny Dzikiej i Dolinę Jastrzębią. To nią najczęściej zdobywa się ten szczyt, szczególnie jeśli mówimy o typowym włóczeniu się poza szlakiem, bez korzystania ze sprzętu wspinaczkowego.
Trudności tej trasy wycenia się na 0+, więc nie należy do szczególnie wymagających. Jest jednak bardzo długa i nie najłatwiejsza orientacyjnie. Fakt, są liczne kopczyki, jednak w tej okolicy przebiega więcej niż jedna trasa, przez co i tak należy znać choć ogólny przebieg drogi. Co ciekawe, wiele odcinków tej drogi zostało ubezpieczone łańcuchami oraz innymi formami metalowych ułatwień.
W kwestii wyposażenia, przejście nie wymaga wiele więcej niż szlakowa wycieczka po Tatrach Wysokich. Konieczne będą przyczepne, godne zaufania buty, odpowiednia odzież oraz kask (choćby ze względu na sporo kruchego terenu w górnej części drogi). Jak zawsze na Słowacji, przyda się również ubezpieczenie – oczywiście takie, które zadziała również dla wypadków poza szlakiem.
Wejście na Kołowy Szczyt – relacja z wycieczki
Dojazd do szlaku
Dzisiejsza ekipa liczy aż 4 osoby. Jedziemy moim autem, startując z Krakowa około 2:10. Piotrek dojeżdża pod mój blok rowerem, Marka zgarniam z innego osiedla, podczas wyjazdu z miasta. Kolejnych kilkanaście minut spędzamy na Zakopiance, którą dojeżdżamy do skrętu na drogę krajową 52. Po tej ostatniej poruszamy się parę kilometrów na zachód, zgarniamy Adama z parkingu w Biertowicach, po czym znów wracamy na Zakopiankę.
Będąc już w komplecie, udajemy się do Nowego Targu, gdzie odbijamy na polsko-słowackie przejście graniczne w Jurgowie. Tam, wciąż trzymając się głównej drogi, jedziemy do Tatrzańskiej Kotliny, w której skręcamy na drogę 537. Po przejechaniu kilku kolejnych kilometrów docieramy do parkingu Biała Woda Kieżmarska, na którym zostawiamy samochód i wchodzimy na szlak.
Żółty szlak przez Dolinę Kieżmarską
Wędrówkę zaczynamy jeszcze przed godziną piątą, pod osłoną nocy. Przydają się więc czołówki, które rozświetlają szutrową drogę, po której poprowadzono żółty szlak. Stąd ciągnie się on aż na Jagnięcy Szczyt, choć nas interesuje dziś tylko odcinek do Zielonego Stawu Kieżmarskiego.
Przez dłuższy czas poruszamy się lasem. Podejście jest łagodne, nawierzchnia dość wygodna. Trzeba jedynie uważać na pojawiające się czasem oblodzenia. Z tymi ostatnimi wiążemy też pewne obawy, co do powodzenia wycieczki – jest środek jesieni, więc praktycznie każdej nocy temperatury spadają poniżej zera. Mamy jednak nadzieję, że kluczowe miejsca nie będą mocno zalodzone i raczki wystarczą, by dotrzeć na szczyt bez zbędnego ryzyka.
Szczerze mówiąc, ten szlak raczej nie należy od najciekawszych w Tatrach. Przez dłuższy czas niewiele się zmienia, widoki pojawiają się dopiero pod koniec. Nie żałujemy więc, że dziś większość przechodzimy w nocy. Jaśniej robi się dopiero pod koniec, gdy zbliżamy się w okolice Zielonego Stawu oraz znajdującego się nad jego brzegiem schroniska. To tam naszym oczom ukazują się piękne szczyty otaczające tę dolinę.
Wkrótce docieramy nad brzeg stawu, którego tafla okazuje się już całkowicie skuta lodem. To tu należałoby zejść ze szlaku, jednak nim to zrobimy, postanawiamy jeszcze podejść pod schronisko, usiąść przy którym ze stojących na tarasie stołów i zjeść śniadanie.
Wejście na próg Doliny Dzikiej
Przerwa nie trwa długo. Wszystkim dość szybko robi się zimno, więc po posiłku od razu wstajemy od stołu i wznawiamy marsz. Spod budynku wracamy nad staw, po czym przemieszczamy się na jego południowo-wschodni kraniec. Tam na chwilę wchodzimy na szlak czerwony, jednak już po około 50 metrach schodzimy na ścieżkę prowadzącą przy brzegu jeziora.
Idąc wzdłuż brzegu mamy niezły podgląd na jeden z kolejnych odcinków tej drogi, jaki stanowi przejście progu Doliny Dzikiej. Jest skalisty, stromy i częściowo porośnięty kosówką, a po jego lewej stronie znajdują się dwa wodospady. Przy dobrej widoczności, naprawdę ciężko byłoby go nie zauważyć.
Po chwili docieramy do rozdroża ścieżek. Ta po prawej kontynuuje obejście jeziora, lewa skręca w stronę niewielkiej połaci kosodrzewiny. Odbijamy w lewo, idziemy kawałek przed siebie, po czym jakoś przeciskamy przez te kilka krzaków.
Dalej czeka nas trochę rozsypanych między trawkami piargów. Nachylenie terenu nieco się zwiększa, jednak nie jest to jeszcze nic męczącego. Zbliżenie się do progu zajmuje parę kolejnych minut, podczas których zastanawiamy się, czy trafimy tam na jakieś oblodzenia mogące utrudnić wspinaczkę. To tu obawiamy się ich najbardziej.
Na próg można wejść na dwa sposoby. Od razu na skały przy kosówce albo obejść ich pierwszą część kruchym terenem po lewej stronie i dostać się tam dopiero później. Ja wybieram pierwszą wersję, która może i jest odrobinę trudniejsza, ale za to przyjemniejsza.
W tym miejscu zaczyna się bardziej wymagający odcinek drogi. Po wejściu na grzędę i przejściu nią kawałek docieramy pod strome, choć dobrze urzeźbione skały. Tu trzeba się już wspinać z użyciem rąk, w czym od czasu do czasu pomagają łańcuchy. Jest ich kilka, po reszcie pozostały tylko podrdzewiałe kotwy. Wbrew obawom, skała okazuje się sucha, więc ja sam nie decyduję się na korzystanie z ułatwień.
Po paru minutach „zeroplusowej” wspinaczki docieramy na górę ścianki. Tam, na jednej ze skałek zauważamy niewielką pętlę z repsznura, która była pewnie niedawno używana do zjazdu. My również mamy ze sobą linę, choć patrząc na pokonany właśnie teren, raczej zejdziemy nim bez problemu.
Dalszy fragment drogi jest już mniej wymagający. Bez pomocy rąk podchodzimy po skałach w okolicę rosnącej wyżej kosówki i przeciskamy między krzakami. Za nią znów czeka trochę wspinaczki, w której pomóc mogą wiszące w niektórych miejscach łańcuchy.
Powyżej jest jeszcze trochę „zwykłego” chodzenia po skałach, a także odrobina zieleniny. Po przebiciu się przez to wszystko docieramy na mniej stromy teren Doliny Dzikiej. Tu lekko skręcamy w prawo i zaczynamy kierować się na północ, gdzie za chwilę będziemy się mierzyć z kolejnymi trudnościami.
Dojście do Doliny Jastrzębiej
Po chwili marszu wygodną ścieżką między trawkami docieramy do rozdroża. Można tu iść dalej w stronę Doliny Jastrzębiej albo odbić w lewo, na podejście na Baranią Przełęcz. Obie opcje są dość popularne, więc warto wiedzieć, gdzie chcę się danego dnia iść, a nie polegać wyłącznie na wydeptanych ścieżkach i kopczykach. My idziemy prosto, a następnie jeszcze bardziej odbijamy w prawo.
Wkrótce ścieżka zaczyna się obniżać. Schodzimy parę metrów i docieramy do kolejnego wymagającego fragmentu, którym jest trawers Jakubowych Spadów. W tym miejscu spotykamy parę wspinaczy, która zakłada właśnie raczki. Ponoć byli tu także wczoraj i spotkali się z kilkoma zalodzonymi miejscami. Za ich poradą, my też sięgamy do plecaków i „uzbrajamy” buty.
Chwilę później znów jesteśmy w drodze. Teraz poruszamy się terenie umiarkowanie lub wręcz mocno eksponowanym, którego najtrudniejsze odcinki ubezpieczono łańcuchami. I faktycznie, niektóre kamienie są pokryte lodem, więc konieczna jest duża ostrożność i pomaganie sobie niemal każdym dostępnym żelastwem.
Pierwsze metry okazują się dość łatwe. Znów trochę schodzimy, potem trawiastą ścieżką pokonujemy kilka metrów kosówki. Dalej jest jednak ciężej. Trafiamy na wąską, skalną półkę, po której prawej stronie znajduje się niezłe urwisko. Gdyby nie łańcuch, pewnie zastosowalibyśmy w tym miejscu jakąś asekurację.
Kawałek za eksponowanym fragmentem mamy do dyspozycji inne ułatwiania. Na jednej ze stromych płyt, oprócz paru odcinków łańcucha znajduje się również metalowa drabinka z kilkoma stopniami. Raczej nie jest tu niezbędna, ale muszę przyznać, że nieco ułatwia wspięcie się na te skały.
Ponad drabinką czeka na nas kolejna porcja kosodrzewiny, a później ostatni już odcinek z łańcuchami. W sumie, nie jest on szczególnie wymagający, jednak dziś kilka skał jest solidnie zalodzonych. Przechodzimy je ostrożnie, miejscami zawierzając swoje bezpieczeństwo założonym na buty raczkom.
Wejście na Kołowy Szczyt przez Dolinę Jastrzębią
Po skończeniu trawersu jesteśmy w Dolinie Jastrzębiej, która wita nas przyjaznym, trawiastym terenem. Ściągamy raczki, odbijamy lekko w lewo i zaczynamy podejście, które wkrótce doprowadza nas na piargi. Z czasem robi się stromiej, jednak nie jest to nic szczególnie wymagającego.
Nabrawszy trochę wysokości, zaczynamy się zbliżać do skalistego progu. Normalnie, nie jest on zbyt wymagający, jednak dziś wygląda na mocno oblodzony. Chcąc pokonać go bezpiecznie, znów sięgamy po ściągnięte chwilę wcześniej raczki.
Choć z oddali nie wyglądało to trudno, próg miejscami okazuje się stromy i wymagający. Fakt, spora w tym zasługa śniegu i lodu, jednak ostatecznie, przejście tego odcinka trochę nam zajmuje. I niestety, nie jest to mój ulubiony rodzaj górskiej zabawy.
Ponad progiem ponownie trafiamy na wyraźnie przedeptaną ścieżkę. Idąc za nią odbijamy lekko w prawo i chwilę później docieramy na w miarę płaski, trawiasty teren. Tu można chwilę odetchnąć od pozostawionych w tyle trudności, a także pooglądać piramidę Kołowego Szczytu. Ten jest już całkiem nieźle widoczny, jednak wciąż znajduje się dość daleko.
Kawałek dalej Dolina Jastrzębia znów zaczyna się wznosić. Pod nogami pojawiają się piargi, a gęsto kopczykowana ścieżka zaczyna odbijać w lewo. Miejscami pojawiają się także śnieg i oblodzenia, jednak wszystkie można bez problemu obejść.
Gdy mijamy skały widoczne w prawej części powyższego zdjęcia odbijamy w prawo i obieramy kurs na dobrze widoczną grań. Nim tam jednak dotrzemy, czeka nas strome i uciążliwe podejście w kruchym terenie. Niby jest w tym piarżysku jakaś wydeptana ścieżka, jednak nie okazuje się szczególnie pomocna. Z co którymś krokiem kamienie i tak wyjeżdżają spod butów.
Idąc w stronę grani można albo celować w Czarny Przechód, stanowiący prawe z jej dwóch wcięć (drugim jest Czarna Przełęcz), albo kierować się jeszcze bardziej w prawo i skrócić sobie późniejszy trawers do wierzchołka. Sam wybieram opcję drugą, uznać ją za bardziej praktyczną. Czy słusznie? W sumie nie wiem – potem schodziłem tym pierwszym wariantem (przez Czarny Przechód) i jakiejś wielkiej różnicy nie odczułem.
Po dłuższej chwili walki z piargami w końcu dochodzimy do terenu trawiasto-skalistego. Tam skręcamy w prawo i zaczynamy trawestować grań od strony Doliny Jastrzębiej. Pora na ostatni etap tej drogi – jednej z najdłuższych, jakie miałem okazję pokonywać poza szlakiem.
Obchodząc grań, znów jesteśmy w przyjemnym terenie, gdzie od czasu do czasu można użyć rąk. Skała jest w większości lita, choć zdarzają się jakieś bardziej kruche odcinki. Orientacyjnych trudności praktycznie nie ma – należy po prostu iść po góry.
Szczyt osiągamy (a właściwie to ja osiągam, bo w tym momencie mam trochę przewagi nad resztą) po kilkunastu minutach trawersowania grani. Wierzchołek praktycznie do samego końca jest niewidoczny, więc na mecie pojawia się wrażenie „o, to już tutaj!”. Całe podejście, licząc od startu z parkingu, zajęło 4 godziny i 40 minut, z czego ponad 3 zostały spędzone poza szlakiem.
Muszę przyznać, że Kołowy Szczyt jest całkiem niezłym punktem widokowym na okolicę. Chyba najlepiej widać stąd Lodowy Szczyt, spore wrażenie robią też Łomnica oraz Durne i Kieżmarskie Szczyty. Choć tak na dobrą sprawę, praktycznie w każdym kierunku da się zobaczyć coś ciekawego.
Ponieważ pogoda przez cały dzień ma być dobra i stabilna, a wiatr wieje o wiele słabiej niż przewidywano, na szczycie siedzimy niemal dwie godziny. Nikt nam zresztą nie przeszkadza – dziś na tę górę weszła tylko nasza czwórka. Mamy więc sporo czasu na oglądanie widoków, jedzenie, picie, robienie zdjęć i filmów, a także wpisanie się do zeszytu, który znajdujemy w plastikowym pudełku między kamieniami.
Kołowy Szczyt – zejście nad Zielony Staw Kieżmarski
W końcu zapada decyzja o zejściu. Miło się siedzi, jednak dzień w końcówce października nie należy do zbyt długich. Czas ucieka, a przecież sam powrót na szlak zajmie sporo czasu. Zbieramy więc nasze rzeczy i kierujemy się w dół grani, ponownie po stronie Doliny Jastrzębiej.
Tym razem docieramy aż do Czarnego Przechodu. Ścieżką pod granią idzie się na tyle wygodnie, że zupełnie nie spieszy się nam na piargi. W końcu trzeba jednak odbić w lewo i z lekką pomocą rąk zejść z Przechodu. Tam czeka na nas wyraźna, choć i tak mocno krucha ścieżka.
Po piarżysku schodzimy zakosami, z tendencją do odbijania w prawo. W pewnym momencie, gdy po lewej stronie pojawia się skalisty teren, skręcamy w tamtym kierunku i kontynuujemy obniżanie się na kolejne piętro doliny. Na tym odcinku jest już mniej krucho, za to miejscami pojawiają się oblodzenia.
Wkrótce dochodzimy do płaskiego, trawiastego odcinka i idziemy nim parę minut. Później lekko skręcamy w prawo i mierzymy z oblodzonym progiem. Tu tempo nieco zwalnia, bo dół jest jeszcze gorzej niż do góry, choć z pomocą raczków jakoś udaje się nam przez to przebić.
Później znów jest w miarę łatwo. Ściągamy raczki i po umiarkowanie stromym zboczu schodzimy w terenie głównie trawiastym, pod koniec trafiając też na niewielkie rumowisko. Tam odbijamy w prawo i po chwili jesteśmy na kolejnym wymagającym odcinku, który stanowi trawers Jakubowych Spadów.
Tym razem postanawiam nie dozbrajać butów. Ogromna większość tego odcinka jest sucha, a te kilka zalodzonych miejsc powinno się jakoś obejść. I faktycznie, udaje się bez problemu, więc reszta również zostawia sprzęt w plecakach. Generalnie, ten odcinek pokonujemy sprawniej niż rano. Nawet ta eksponowana półka nie robi już takiego wrażenia.
Za trawersem chwilę podchodzimy, po czym, będąc już w Dolinie Dzikiej, docieramy do miejsca, gdzie nasza droga łączy się w tą prowadzącą od Baraniej Przełęczy. Kawałek dalej znów się obniżamy, trafiając na skalisty teren częściowo porośnięty kosówką.
Teraz pora na ostatni bardziej wymagający kawałek. Trzeba zejść przez stromy próg, jednak pamiętając, że rano był on suchy, nie mamy przed nim szczególnych obaw. I faktycznie, idzie dość łatwo, a przy tym jest sporo frajdy z częstego używania rąk.
Poniżej progu jest już bardzo łatwo. Po piargach schodzimy w kierunku Zielonego Stawu Kieżmarskiego, po drodze pokonując jeszcze krótki odcinek kosówki. Później trafiamy na ścieżkę wokół jeziora i z jej pomocą dostajemy się w okolice schroniska, gdzie szybko udaje nam się wtopić w tłum innych turystów.
Powrót przez Dolinę Kieżmarską
Po spędzeniu chwili przy stoliku nieopodal schroniska, wracamy na szlak i zaczynamy zejście przez Dolinę Kieżmarską. To długi, nieszczególnie ciekawy odcinek, który praktycznie cały czas prowadzi szeroką, łagodnie nachyloną drogą. Co gorsza, teraz jest o wiele więcej oblodzeń niż rano (pewnie zasługa setek ludzi chodzących tędy do schroniska), więc nie można pozwolić sobie na rozluźnienie uwagi.
W początkowej części tego szlaku mamy kilka ciekawych widoków na Tatry Bielskie, później większość czasu spędzamy w lesie, gdzie jedynym urozmaiceniem jest miniecie od czasu do czasu jakiegoś skrzyżowania z innym szlakiem. W końcu, wczesnym popołudniem udaje się nam dotrzeć na parking, gdzie wrzucamy nasze plecaki do bagażnika, wsiadamy do auta i zaczynamy powrót do domów.
Wejście na Kołowy Szczyt – podsumowanie
Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej spędziłem aż tyle czasu poza szlakiem. W przypadku Kołowego Szczytu jest tego naprawdę dużo – 2/3, może nawet 3/4 wycieczki spędza się z dala od znakowanych ścieżek i innych turystów. Nie jest to oczywiście wada! Wręcz przeciwnie, cała droga bardzo mi się podobała, a dzięki jej dużemu urozmaiceniu ciężko byłoby narzekać na nudę.
Generalnie, Kołowy Szczyt zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Są ładne widoki na okoliczne, nierzadko bardzo wysokie szczyty, trochę wspinania z użyciem rąk, eksponowane trawersy, a nawet trawki i sporo piargów. Rzadko kiedy trafia się aż taka zmienność. Górę zapamiętam więc bardzo miło, podobnie zresztą, jak całą okolicę, którą zapewne odwiedzę jeszcze nie raz w przyszłości. Już teraz mam co najmniej kilka pomysłów na pozaszlakowe wyprawy startujące z okolic Zielonego Stawu Kieżmarskiego.
Brawo! mój ulubiony szczyt, zastanawiałem się dlaczego Cię tam jeszcze nie było! Teraz tylko w drugą stronę na Czarny i Baranie…byle nie tak jak ja, co się kolejny rok zbieram..
Czarny Szczyt koniecznie na przyszły rok! Mam już wstępną listę pomysłów na kolejny sezon i jak najbardziej jest tam dla niego miejsce (podobnie, jak dla kilku innych szczytów o zbliżonych trudnościach).
A te ubezpieczenia i żelastwo jest pozostałością szlaku turystycznego w przeszłości?
Raczej pomoc dla taterników / przewodników z klientami.
Cześć,mam 2 pytanka.Czy te łańcuchy na trawersie spełniają swoją rolę(są jako tako napięte,czy nie wiszą luźne końce jak np.na Łomnicy
).Pytanie drugie dotyczy trudności orientacyjnych np.we mgle w okolicach podszczytowych po przejściu Doliny Jastrzębiej.Wycieczkq i opis jak zwykle klasa.P.s.kiedy uzupełnisz resztę swoich ostatnich wycieczek na blogu,się pytam????
Łańcuchy i inne żelastwo jest ok. Nie jest to poziom tego, co się spotyka na odremontowanych szlakach, jednak spełniają swoją rolę. I z tego, co pamiętam, to wszystko jest lepsze niż te z Łomnicy.
Co do orientacji, to w mgle może być ciężko. Trzeba by się dobrze nauczyć wszelkich charakterystycznych miejsc i ogólnego przebiegu trasy.
A kiedy uzupełnię resztę? Uwierz mi, jak nie jestem w górach czy skałach, to codziennie coś robię w kwestii filmów lub tekstów. Niestety, jeśli to ma być przyzwoitej jakości, to musi trochę zająć. Ale spokojnie, wszystko w końcu będzie ;)
Dzięki za info,ciągnie mnie ten Kołowy bo ładna i charakterystyczna góra.Na tych trawersach rozważam czy się nie ubezpieczyć w razie niepogody,dlatego pytam o łańcuchy.Nie ukrywam,że topo będę opierałem również na powyższej relacji.Uzupełniaj sobie tam powoli,czekam też na relację z Jaworowego i propozycje rozwiązania w żlebie.Pozdro i bezpieczeństwa.
Na Jaworowy (Wielki) to muszę najpierw pójść ;)
Ale myślę, że w tym sezonie się tam na pewno wybiorę. Może nawet niedługo, tylko muszę się upewnić, czy już śnieg w żlebie wytopiony.