Dolina Kościeliska – jaskinie do samodzielnego zwiedziania (Mylna, Raptawicka, Obłazkowa, Smocza Jama)

Dolina Kościeliska to nie tylko uroczy spacer brzegiem górskiego potoku czy droga dojściowa do tatrzańskich dwutysięczników. To również mnóstwo imponujących jaskiń, z których parę można samodzielnie zwiedzać. W ramach dzisiejszej wycieczki zapuszczam się do czterech z nich. Zapraszam pod ziemię!

Jaskiń w Tatrach są setki lub nawet tysiące. Mroźną zna pewnie większość osób, choć trochę interesujących się górami. Byli tam na szkolnej wycieczce lub przy innej okazji dali się oprowadzić przewodnikowi po oświetlonych korytarzach, pełnych metalowych schodków i barierek.

Większość pozostałych jaskiń jest dość dobrze ukryta, znana jedynie garstce pasjonatów, czerpiących dziwną satysfakcję z eksploracji tych ciemnych, zimnych, pełnych wody i błota klaustrofobicznych przestrzeni.

Jest jeszcze coś pomiędzy. W Dolinie Kościeliskiej udostępniono turystom kilka jaskiń, przez które można przejść zupełnie samodzielnie. Bez przewodnika, polegając tylko na sobie, ale wciąż po sprawdzonej trasie i w bezpiecznych warunkach. Ich odwiedzenie może być świetnym początkiem przygody ze speleologią lub po prostu okazją do zobaczenia świata, który dla sporej części z nas pozostaje kompletnie nieznany.

Jaskinie w Dolinie Kościeliskiej – sprzęt i logistyka

W tym tekście skupię się na czterech miejscach. Każde z nich jest dostępne turystycznie, za darmo, bez konieczności uzyskiwania pozwoleń od władz Parku Narodowego, czy nawet dokonywania wpisów w księgach wyjść taternickich. Dojście do nich odbywa się normalnymi, znakowanymi szlakami, a wewnątrz trafić można na sztuczne ułatwienia w postaci łańcuchów i drabinek (tak, w Tatrach drabiny występują nie tylko na Orlej Perci).

Myślę, że warto jednak oddzielić jaskinie Raptawicką, Obłazkową i Smoczą Jamę od Mylnej. W dwóch pierwszych samemu wyznaczany, gdzie chcemy zajrzeć i czego spróbować. Powrót odbywa się tą samą drogą, więc w każdej chwili można się wycofać. Smocza Jama to z kolei zabawa na 1 – 2 minuty.

Mylna to już całkiem poważne grotołażenie. Będzie ciasno, brudno, pewnie i trochę mokro. Szlak jest dość długi (co najmniej 20 – 30 minut na przejście), a jego jednokierunkowy przebieg sprawia, że może być ciężko zawrócić. Dobrze więc wiedzieć, na co się piszemy wchodząc w jej ciemne korytarze.

Wspomniane tu jaskinie leżą blisko siebie, więc nawet chcąc poznać je wszystkie, nie musimy nastawiać się na długą wycieczkę. Około 5 godzin powinno spokojnie wystarczyć, by spokojnie dojść, pozwiedzać główne atrakcje i wrócić. Oczywiście doliczyć trzeba też sam dojazd do doliny.

Co ze sobą zabrać?

  • Na pewno ciepłe ubranie, którego nie szkoda ubrudzić, a i ewentualne rozdarcia nie spowodują kilkudniowego załamania (choć mi się akurat nie udało tam jeszcze nic podrzeć).
  • Latarkę, najlepiej mocną i sprawdzoną czołówkę z pełną baterią.
  • Drugą latarkę, a nie zaszkodzi i trzecia, bo w przypadku Jaskini Mylnej bez światła znajdziemy się w naprawdę dużych tarapatach.
  • Nieprzemakalne buty (bo w jaskiniach może być mokro) z przyczepną podeszwą (bo dojście do nich odbywa się nierzadko po stromych, pełnych śliskich kamienie ścieżkach).
  • Mapy jaskiń. Niby nie są niezbędne, ale fajnie wiedzieć, gdzie się akurat jest i do czego prowadzi ten ciasny korytarz obok, do którego „wszedłbym, ale trochę się boję, że utknę”.
  • Całą resztę rzeczy, które przeważnie zabiera się w góry. Choć szlaki nie są długie, wymagających odcinków nie braknie. Dobrze też mieć na uwadze, że nawet w środku lata jaskinie są dość chłodnymi miejscami.

Zwiedzanie jaskiń Doliny Kościeliskiej – relacja

Dojazd

Ten z Krakowa do Zakopanego jest dość długi, ale nie sprawia żadnych problemów logistycznych. Autobusy jeżdżą często, po kilka na godzinę, od 4-tej rano do późnego wieczora. W niektóre dni może być tylko ciężko dostać się na pokład, bo zainteresowanie porannymi kursami bywa spore. W pogodne weekendy lepiej kupić bilet wcześniej i wystartować z głównego dworca.

Dziś co prawda również jest podobny weekend, ale podejmuję ryzyko i idę na nieco późniejszy, lecz położony bliżej mnie przystanek. Opłaca się – parę minut po 6-tej wsiadam, zajmuję miejsce siedzące i przez kolejne 2 godziny gadam o górach i sporcie z przypadkowo poznaną współpasażerką.

Czas leci szybko, około 8-mej jestem na zakopiańskim dworcu. Tam przesiadka do lokalnego busika (też jeżdżą często i prawie zawsze jakiś już czeka), kilkanaście minut później odjeżdżam w stronę Doliny Kościeliskiej. a o 8:25 wchodzę na teren Parku Narodowego.

Dolina Kościeliska

Pogoda jest świetna. Jeszcze bardzo nie grzeję, więc z przyjemnością pokonuję kolejne metry doliny. Znam ją chyba na pamięć, ale i tak zawsze, gdy wracam po paru miesiącach przerwy, cieszę się widokami, które mi oferuje.

Początek spaceru przez Dolinę Kościeliską.

Właściwie, nie ma się tu co zbytnio rozpisywać. Najpierw parę polanek, później głównie drzewa i głośny szum płynącego przy szerokiej drodze strumienia. Od doliny kolejno odchodzą szlaki: na Ścieżkę pod Reglami, Ciemniak, Halę Stoły, do Jaskini Mroźnej (tą się dziś nie zajmujemy – zwiedzanie za przewodnikiem nie jest aż takie fajne).

Ten odcinek wygląda jak parkowa alejka.
Przyznam, że mimo sporej komercjalizacji, Kościeliska i tak jest jedną z moich ulubionych dolin.

W końcu, po niecałej godzinie łatwej wędrówki, docieram do skrzyżowania z żółtym szlakiem zataczającym pętlę przez Wąwóz Kraków. Większość ludzi mija to rozdroże, kierując się najprawdopodobniej do schroniska na Hali Ornak. Ja skręcam w lewo.

Wąwóz Kraków i Smocza Jama

Klimat otoczenia zmienia się z minuty na minutę. Najpierw chwila na gładkiej, leśnej ścieżce, później wkraczam w ciasny, pełen mokrych kamieni wąwóz o wysokich, skalistych ścianach. Trzeba mocno uważać, ze względu na dużą wilgotność i płynącą między głazami wodę, nawierzchnia jest naprawdę śliska.

Widoki wynagradzają włożony trud. Wąwóz Kraków raczej nie należy do najpopularniejszych tatrzańskich zakątków, jednak nie sposób odmówić mu uroku. Lubię takie „przytulne”, pełne skał i zieleni miejsca. Aż szkoda, że przejście tędy mierzy ledwie kilkaset metrów.

Początek szlaku przez Wąwóz Kraków.
Dość szybko pojawiają się strome skały i kamieniste podłoże.
Miejsce jest bardzo klimatyczne. Niestety, przejście nie trwa zbyt długo.

Dalej też jest ciekawie. Po wyjściu spomiędzy skał, trafiam na nieduże głazowisko. Na jednym z jego końców stoi kilkumetrowa, metalowa drabina. Zaczyna się najtrudniejszy odcinek. Dla niektórych chyba zbyt trudny, bo sporo ludzi w tym miejscu zawraca. To zresztą ostatni moment na tego typu decyzję – dalszy szlak jest jednokierunkowy.

Drabinka w Wąwozie Kraków.

Pokonuję około 20 śliskich stopni. Dalej czeka na mnie kolejne żelastwo, tym razem w postaci lekko zardzewiałych łańcuchów. Szczerze mówiąc, wolę jednak trzymać się skały. Ostrożnie zdobywam kolejne metry i po chwili docieram do rozdroża. Żółty szlak daje tu dwie opcje: przejście przez jaskinię lub jej obejście po lewej stronie.

Dość stromy odcinek łańcuchów nad drabinką.

Oczywiście, wybieram pierwszą opcję. Wyciągam czołówkę, zakładam na głowę i wchodzę do Smoczej Jamy. Na pierwszych metrach wciąż jest jasno, jednak później własne światło się przydaje.

Wejście do Smoczej Jamy w Wąwozie Kraków.

Po lewej stronie wiszą łańcuchy, które ciągną się przez całą długość skalnego tunelu. W jaskini nie jest ciasno, a strop znajduje się na tyle wysoko, że można przejść w komfortowej pozycji. Największym problemem jest śliska nawierzchnia, dająca w kość szczególnie na ostatnim, najbardziej stromym odcinku. Tam korzystanie z łańcuchów jest raczej konieczne.

Smocza Jama mierzy 44 metry, a różnica poziomów wynosi 18. Na trasie jest kilka zakrętów. Przejcie całości zajmuje kilka minut. Posiadanie latarki jest zdecydowanie wskazane.

Całą długość przejścia przez jaskinię ubezpieczają łańcuchy.
Końcowy fragment jaskini jest stromy i niemal zawsze mokry od spływającej mody.

Już z pierwszej jaskini wychodzę lekko brudny. Nie obyło się bez dotykania ubłoconych skał i przytrzymywania pokrytego rdzą żelastwa. Trudno, w sumie dokładnie tego się spodziewałem.

Parę akapitów wcześniej wspominałem o ścieżce alternatywnej, która omija Smoczą Jamę. Nią również chcę się przejść, szczególnie, że też nie należy do prostych odcinków. Zamontowano tam parę klamer i kilkanaście metrów łańcucha.

Upewniam się, że nikogo nie ma pode mną (szlak jest jednokierunkowy, więc teoretycznie nie powinienem iść nim w dół). Pusto, więc szybko schodzę, a później pokonuję tę samą trasę do góry.

Metalowe klamry w dolnej części obejścia Smoczej Jamy.
Wyżej znajduje się parę sekcji łańcuchów.

Ok, oba warianty zaliczone. Ten przez jaskinię ciekawszy, choć obejście też daje potrafi sprawić trochę frajdy.

Dalej trudności już nie ma. Chwila spaceru przez las, przejście przez łąkę z fajnym widokiem na Kominiarski Wierch, a w końcu powolne wytracanie wysokości przez Polanę Pisaną, aż do podstawy Doliny Kościeliskiej.

Krótki, leśny odcinek za Smoczą Jamą.
Zejście do Doliny Kościeliskiej.

Jaskinia Raptawicka

Schodząc z żółtego szlaku, skręcam w lewo i ruszam w górę doliny. Parę minut marszu, przejście przez dwa mostki nad Kirową Wodą i znów jestem w miejscu, gdzie zaczyna się pętla przez Wąwóz Kraków. Tym razem idę dalej. Kolejne kilkaset metrów, jeszcze ze 3 mostki (serio, jest ich tu sporo) i staję przy skrzyżowaniu ze szlakami czerwonym i czarnym. Pierwszy prowadzi do Jaskiń Mylnej i Obłazkowej, drugi do Raptawickiej.

Jeden z licznych mostków z Dolinie Kościeliskiej.
Początek szlaków do Jaskiń Mylnej, Obłazkowej i Raptawickiej.

Schodzę z drogi i wykonuję parę kroków po kamiennych schodach. Później robi się stromiej, a szlak ubezpiecza krótki odcinek łańcuchów. Za nimi znów schodki i mozolne nabieranie wysokości w coraz bardziej rosnącej temperaturze.

Łańcuchy na podejściu do jaskiń.
Choć jaskinie leżą blisko doliny, dojście do nich jest dość wymagające.

Po paru minutach szlaki rozdzielają się. Czerwony skręca w lewo, czarny w prawo. Wybieram ten drugi: tylko taka kolejność pozwoli odwiedzić wszystkie 3 jaskinie bez ponownego podchodzenia tu z dna doliny.

Rozdroże szlaków czerwonego i czarnego. Mylna i Obłazkowa w lewo, Raptawicka w prawo.

Kolejne podejście. Tu mam nie tylko skaliste stopnie, ale też sporo kruszyzny, która przy nieuważnym kroku potrafi wyjechać spod nogi. Ostatni odcinek to kolejne łańcuchy, tym razem wyjątkowo strome. Z dołu wydaje się, że wiszą niemal pionowo. Kto nie był tu wcześniej, może się lekko zdziwić, widząc tak duże nagromadzenie trudności.

Wspiąwszy się na samą górę, staję na krawędzi otworu prowadzącego wgłąb skały. Opada dobre kilka metrów w dół. Zejście ułatwia stalowa drabina, bardzo podobna do tej w Wąwozie Kraków.

Ostatnie podejście przed wejściem do jaskini.
Do wnętrza prowadzi stalowa drabinka.

Ostrożnie stawiając kroki, schodzę do podstawy głównej komory. Jest całkiem spora – spokojnie będzie tu kilkaset metrów kwadratowych. U wejścia jest jasno, ale chcąc iść gdziekolwiek dalej, muszę sięgnąć po latarkę.

Główna sala Jaskini Raptawickiej.

Opcje są 3: lewo, prawo lub do przodu. Panuje pełna dowolność, i tak będę musiał wrócić w to samo miejsce. Zaczynam więc od lewej strony, gdzie za niskim przejściem (trzeba kucnąć, by się przecisnąć) znajduje się kolejna większa przestrzeń z paroma odnogami. Są coraz węższe, więc w żadną nie wciskam się zbyt daleko. Po chwili zawracam i znów staję przy drabinie.

Niskie przejście w lewej (południowej) części jaskini.

Pora na prawą stronę. Od razu w oczy rzucają się ogromne głazy, których jest tam co najmniej kilka. Część można ominąć, przez inne muszę przejść. Na końcu jest parę szczelin, gdzie dałoby się wcisnąć, ale żadna z nich nie jest zbyt łatwo dostępna. Chodzę więc chwilę po rumowisku, by później znów wrócić do wyjścia.

Zwiedzanie prawego korytarza.

Teraz prosto przed siebie. Kilka kroków przez lekkie zwężenie i docieram do Dolnej Komory, będącej tu największą ze wszystkich. Posiada kilka odnóg i dość nieregularny kształt. Na końcu sali znajduje się wejście do ciasnego korytarza, prowadzącego do tak zwanej „kapliczki” (w rzeczywistości jest to parę napisów wyrytych w skale). Miałem ochotę ją zobaczyć, ale ostatecznie zrezygnowałem. Nawet dla mnie, co by nie było, dość chudego gościa, przejście wyglądało na wyjątkowo ciasne. Próbowałem wejść, ale nie wiedząc, co czeka mnie dalej, uznałem to za niezbyt rozsądne. Na zdjęciu poniżej porównanie otworu z 20-litrowym plecakiem.

Ciasne wejście do korytarza z „kapliczką”.

Ok, wystarczy. Dalsza eksploracja wymagałaby już wchodzenia w naprawdę ciasne szczeliny. Wracam do głównej sali, wyłączam latarkę i po drabinie wydostaję na zewnątrz. Schodzę w dół po łańcuchach, potem chwila na luźnych kamieniach i docieram do skrzyżowania z czerwonym szlakiem.

Mapa Jaskini Raptawickiej (źródło: strona Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego).

Jaskinia Obłazkowa

Skręcam w prawo i idę chwilę za oznaczeniami. Mijam ludzi, który stamtąd wracają. Dziwne, czyżby nie byli w Mylnej? Zadaję pytanie, odpowiadają, że jest tam dużo wody i zawrócili. No cóż, kiepska wiadomość, trochę się tego obawiałem po ostatnich opadach, ale i tak będę chciał sprawdzić samemu.

Tymczasem, pora na Jaskinię Obłazkową. Przechodzę ledwie kilkadziesiąt metrów i staję przed jej wejściem. Pierwsza komora nie jest zbyt duża. Ma szerokość kilku metrów i można ją zwiedzać bez oświetlenia. Chcąc jednak iść dalej (a myślę, że warto), należy sięgnąć po latarkę.

Wejście do Jaskini Obłazkowej.
Komora Wstępna. Jej zwiedzanie nie wymaga jeszcze włączania latarki.

Na końcu komory znajduje się wejście do ciasnego korytarza, który skręca w prawo. Ma nieco ponad 20 metrów, a jego przejście będzie wymagać pozycji pochylonej i okazjonalnego kucnięcia lub przejścia na czworakach.

Ciasny korytarz prowadzący z Komory Wstępnej.

Tunel kończy się ślepo. Wcześniej, w jego lewej ścianie znajduje się jednak kilka ciasnych odnóg. Jedna z nich prowadzi do obszernej (10 na 6 metrów) Komory Końcowej. Niestety, już początkowy etap jest bardzo niski i ciasny, a później jest ponoć tylko gorzej. Nie podjąłem wyzwania.

Boczne odnogi w ścianie korytarza. Ta po lewej stronie prowadzi do Komory Końcowej. Przejście jest jednak bardzo ciasne.

Zawracam i wycofuję się korytarzem do sali wejściowej. Gdy wchodziłem, była tu ze mną jeszcze jedna para, ale widocznie w międzyczasie wyszli bez dokładniejszej eksploracji.

Mapa Jaskini Obłazkowej (źródło: strona Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego).

Jaskinia Mylna

Po wyjściu skręcam w prawo i idę ruszam ku wejściu do Jaskini Mylnej. Nie trwa do długo – oba otwory są naprawdę blisko siebie.

Wejście do Jaskini Mylnej.

Tu również za wejściem jest jasno. Obłazowa Jama, bo taką nazwę nosi pierwsza z komór, rozświetlona jest przez 2 skalne okna (Okna Pawlikowskiego). Na uwagę szczególnie zasługuje to dalsze, oferujące fantastyczny widok na najwyższy szczyt Tatra Zachodnich – Bystrą.

Pierwszą komorę Jaskini Mylnej rozświetlają Okna Pawlikowskiego.
Jedno z nich oferuje świetny widok na Bystrą.

Na końcu sali wejściowej zaczyna się ciasny korytarz, który będzie ciągnął się aż do wyjścia z jaskini. To ostatnia chwila, żeby sprawdzić latarki i ewentualnie przebrać się w coś, czego nie będzie żal ubrudzić, podrzeć, bądź przemoczyć.

Początek ciasnego przejścia przez jaskinię. Na oznaczenia raczej ciężko narzekać.

Praktycznie od razu robi się klaustrofobicznie. Gdzieś w głowie kołacze mi myśl o tej dużej ilości wody, która wcześniej zmusiła napotkaną grupę do odwrotu. Póki co nie jest jednak źle. Owszem, są pojedyncze kałuże, ale nie jest to nic, co pokonałoby wysokie buty trekkingowe.

Praktycznie od początku korytarza muszę poruszać się w pozycji pochylonej.

Już po kilku metrach napotykam pierwszą przeszkodę. Muszę zdjąć plecak i przeczołgać się pod obniżeniem, mającym jakieś pół metra prześwitu. Później szlak skręca i prowadzi do Korytarza Głównego.

Obniżenie, przez które trzeba przecisnąć się niedaleko za wejściem do korytarza.

Główna trasa prowadzi prosto, po bardzo czytelnych i łatwych do zauważenia śladach. Są tu jednak również dodatkowe możliwości eksploracji. Trzy z odchodzących na boki tuneli udostępniono turystycznie i można tam na chwilę zajrzeć trzymając się czerwonych, trójkątnych oznaczeń.

Mi szczególnie spodobała się Ulica Pawlikowskiego, drugie z tych „bonusowych” odgałęzień. Tunel jest ciasny i niski. Wymaga poruszania się w pozycji pochylonej, czasem również kucnięcia. Po około 60 metrach dociera się do Sali Chóry, która również posiada kilka odnóg. Tam szlak się urywa, choć ja pozwoliłem sobie na chwilę dodatkowego zwiedzania.

Idę w prawo, przeciskam przy wąskich, skośnych skałach, potem wspinam lekko w górę, skręcam w jeszcze jedną, lewą odnogę i dopiero tam nie mam się gdzie dalej wpychać.

Wejście do Ulicy Pawlikowskiego, jednej z dodatkowo udostępnionych odnóg jaskini.
Ciasne przejście przy skośnych skałach w Sali Chóry.

Przez Chóry i Ulicę Pawlikowskiego wracam na główny szlak. Tam robię chwilę przerwy, bo jednak poruszanie się w niewygodnej pozycji i przeciskanie ciasnymi przejściami potrafi zmęczyć równie mocno, jak strome podejście.

Po powrocie na główny szlak. Tu miejsca jest nieco więcej.

Ruszam dalej Głównym Korytarzem. Po chwili kończy się, a ja mam do pokonania kolejne obniżenie. Znów ściągam plecak i chwilę się czołgam.

Obniżenie na końcu Głównego Korytarza.

Zaczyna się Biała Ulica, czyli moim zdaniem najciekawszy, choć też najtrudniejszy psychicznie fragment jaskini. Korytarz jest wąski i niski. Nierzadko jego wysokość spada poniżej metra, więc poruszanie się w niewygodnej, obniżonej pozycji będzie normą. Miejsc, gdzie można się wyprostować, nie ma zbyt wiele. Czyli w sumie… mam to, po co tutaj przyszedłem.

Biała Ulica – ciasny i niski tunel, mający ponad 100 metrów długości.
Kolejny przykład bardzo precyzyjnego oznaczenia trasy. Jeśli tylko ma się dobre oświetlenie i trzyma oznaczeń, nie ma szans zabłądzić.

W pewnym momencie robi się też mokro. To chyba o tym miejscu wspominała napotkana wcześniej grupa. Na podłodze zalega kilka centymetrów wody. Są miejsca, że muszę zanurzyć but, ale na szczęście nie przemaka.

Miejsce z największą ilością wody. Tylko parę centymetrów, ale i tak wystarczy, by zalać niejedne buty.
Biała Ulica ciągnie się przez ponad 100 metrów. W takich warunkach, przejście może zająć nawet kilkanaście minut.

Koniec Białej Ulicy to kolejne miejsce, gdzie można chwilę odpocząć i docenić możliwość wyprostowania się. Dalej nie będzie już tak trudno, choć na turystę czekają inne atrakcje. Zaczyna się Wielki Chodnik, mający formę tunelu, którego lewą stronę ubezpieczono łańcuchami. Po co? Bywa śliski, a po prawej mamy głęboką szczelinę, do której upadek byłby dość nieprzyjemny.

Nim jednak wejdę do Wielkiego Chodnika, ruszam w przeciwnym kierunku. Jest tam nieoznaczone, szerokie zejście, prowadzące do Wysokiej Szczeliny. Jej oba krańce kończą się ślepo, więc po chwili i tak muszę wrócić na główny szlak.

Łańcuchy w Wielkim Chodniku.

Ubezpieczony odcinek ciągnie się przez kilkadziesiąt metrów. Później szlak zbacza lekko w prawo i szerokim, wygodnym korytarzem prowadzi do Komory Końcowej. Z lekką ulgą witam wpadające do niej promienie słońca.

Korytarz prowadzący do Komory Końcowej.
Wyjście z Jaskini Mylnej.

Za wyjściem siadam, ściągam zbędny już sprzęt (latarka, buff, kurtka) i robię chwilę przerwy na jedzenie i picie. Później zaczynam zejście czerwonym szlakiem prowadzącym do dna Doliny Kościeliskiej.

Mapa Jaskini Mylnej (źródło: strona Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego).

Powrót

Trasa biegnie stromo w dół, po kamiennych schodkach. W jaskini byłem prawdopodobnie sam, więc na jednokierunkowym zejściu również nikogo nie spotykam. Parę minut później jestem już jednak w tłumie ludzi spacerujących główną drogą doliny.

Zejście spod jaskini do Doliny Kościeliskiej.

Ruszam w stronę parkingów. Z tego miejsca mam tam niemal godzinę marszu. Nigdzie mi się spieszy, więc robię z tego spokojny spacer. Ponownie mijam wejście do Wąwozu Kraków, a także skrzyżowania z innymi szlakami.

Wiedząc, że jest dopiero około 12-stej, postanawiam podejść jeszcze na Halę Stoły. Po wejściu i zejściu niebieskim szlakiem, udaję się już bezpośrednio do wyjścia z doliny.

Droga powrotna przez Dolinę Kościeliską.

Ostatnie sto metrów pokonuję truchtem, widząc jak podstawiony busik zamyka drzwi i zaczyna ruszać. Na szczęście, kierowca też mnie zauważył i postanowił zabrać dodatkowego pasażera.

Powrót do Zakopanego przebiegł bez problemów. Gorzej było z jazdą do Krakowa. O ile czekać musiałem tylko kilkanaście minut, to korki przy wyjeździe z miasta wydłużyły podróż do niemal trzech godzin.

Podsumowanie

To nie była typowa tatrzańska wycieczka. Nie wspiąłem się na żaden dwutysięcznik, nie podziwiałem przepięknych panoram. Poznawałem te góry od zupełnie innej strony. Może mniej spektakularnej, ale też wymagającej i potrafiącej zauroczyć czymś niecodziennym.

Innym również polecam odwiedzenie jaskiń Doliny Kościeliskiej. Szczególnie tym, którzy uważają, że w Tatrach widzieli już wszystko lub myślą, że poniżej 2000 metrów nie spotka ich nic trudnego.

Muszę jednak uczciwie przyznać, że nie jest to propozycja dla każdego. Lęk przed ciasnymi przestrzeniami, czy nawet nadwaga mogą uniemożliwić przejścia ciasnymi korytarzami lub uczynić je nieprzyjemnym doświadczeniem.

W przypadku Mylnej, raczej nie powinna być to również pierwsza odwiedzana w życiu jaskinia. Lepiej wcześniej sprawdzić się gdzie indziej, nawet w grupie z przewodnikiem, by zobaczyć, jak psychika reaguje na ciemności i ciasnotę.

Gdy jednak będziemy wiedzieć, na co się porywamy, z pewnością wycieczka dostarczy mnóstwo frajdy. Ja pisząc niniejszy tekst ciągle wspominam te klaustrofobiczne korytarze i jestem pewny, że chciałbym jeszcze kiedyś przeżyć coś podobnego.

Mapka trasy (bez mojego dodatkowego podejścia na Halę Stoły). Do podanego tu czasu, radziłbym doliczyć 1 – 1,5 godziny ekstra, bowiem poniższe wyliczenia uwzględniają tylko przejścia szlakami bez włóczenia się po zakamarkach jaskiń.

6 komentarzy

Skomentuj Karnowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *