Babia Góra, Pilsko i noc w bazie namiotowej Głuchaczki
Na Pilsko i Babią Górę wchodziłem już wiele razy, o różnych porach roku. To bardzo ładne, popularne i dość łatwo dostępne szczyty. Leżą w tym samym paśmie, nie tak daleko od siebie, więc od pewnego czasu miałem również ochotę na przejście szlakiem granicznym, łączącym oba wierzchołki. Jako dodatkową atrakcję dołożyłem też nocleg na szlaku, w nieczynnej bazie namiotowej Głuchaczki.
Jako, że mój obecny sprzęt biwakowy nadaje się głównie na ciepłe noce, to celowałem w taki właśnie czas. Pierwsza dogodna okazja nadarzyła się mniej więcej w połowie maja. Dwa gorące dni, bez deszczu, silnego wiatru i niskich chmur. Niestety, w środku tygodnia, ale na to też są sposoby. Mój czas pracy jest dość elastyczny, więc jeśli w jeden dzień skończę wcześniej, a w kolejny zacznę później, to mogę mieć całkiem sporo czasu na taką wycieczkę.
Babia Góra i Pilsko z noclegiem na szlaku – relacja z wycieczki
Dojazd do Zawoi
Ze względu na ograniczenia czasowe, organizacja tej wycieczki wymagała dobrego planowania oraz niezłej znajomości własnego tempa. Musiałem to także zgrać z istniejącą siecią połączeń autobusowych, którymi można dostać się do Zawoi oraz wrócić z Korbielowa.
Niestety, w potrzebnym mi przedziale czasu nic nie jechało bezpośrednio pod szlak na Babią Górę, do dzielnicy Zawoi o nazwie Markowa. Zostało więc dotarcie gdzieś wcześniej i pokonanie pozostałego odcinka na własnych nogach. W ten sposób doszedłem do wniosku, że optymalny będzie dojazd kursem, który z Krakowa rusza o 12:50.
Plecak pakuję w trakcie dnia, pracę kończę około 12:40 i idę na najbliższy przystanek, by złapać autobus. Dosiadam się parę minut po trzynastej, zajmuję miejsce i około dwie godziny jadę do Zawoi. Wysiadam na przystanku Widły, oddalonym od wejścia do parku narodowego o jakieś 3,5 kilometra. Ten fragment pokonuję piechotą, poruszając się wzdłuż ulicy, najpierw za szlakiem żółtym, potem zielonym. Teren jest zabudowany i szczerze mówiąc, w większości niezbyt ciekawy.
Babia Góra – wejście szlakiem z Markowej
Jakieś 30-parę minut później jestem już przy wejściu do BGPN. Mimo popołudniowej pory, kasy wciąż są czynne, więc płacę 7 złotych za bilet i dopiero po tym zaczynam marsz przez tereny parku narodowego.
Początek prowadzi szeroką drogą szutrową, posiadającą nawet specjalnie wydzielony „chodnik” przy lewej krawędzi. Cały czas idę lasem, lekko pod górę. W międzyczasie przekraczam też dwa strumienie: najpierw Cylowy Potok, później Marków Potok. Za tym drugim nieco zmienia się nawierzchnia – szlak staje się węższy, choć wciąż poruszam się sztucznym chodnikiem.
Z czasem nachylenie ścieżki rośnie, a kawałek dalej szutrowy chodnik zamienia się wyłożone kamieniami podejście, w które miejscami trzeba włożyć więcej wysiłku. Trwa to chwilę, aż do momentu wyjścia na jakiś grzbiet, gdzie szlak ponownie staje się łagodniejszy.
Kamieniste podłoże ciągnie się przez większość tego odcinka, choć miejscami znika, ustępując miejsca zwyczajnej, leśnej ścieżce. Kawałek dalej znów pojawia się parę bardziej wymagających podejść, które doprowadzają mnie do skrzyżowania z czarnym szlakiem, ciągnącym się w to miejsce z innej dzielnicy Zawoi. Później, przez kilka pojedynczych minut obie trasy prowadzą pod schronisko Markowe Szczawiny, gdzie dobiegają końca.
Minąwszy otoczony turystami budynek, zaczynam marsz czerwonym szlakiem, który w pierwszej części prowadzi na Przełęcz Brona. Ciekawą alternatywą dla tej trasy jest wyraźnie trudniejszy szlak żółty, prowadzący tak zwaną Percią Akademików, jednak dziś jest on jeszcze zamknięty ze względu na sporą ilość zalegającego tam śniegu. Jestem więc poniekąd zmuszony do wybrania tego łatwiejszego, bardziej popularnego wariantu.
Początek trasy wiedzie lasem, po niebyt stromej ścieżce. Wkrótce nachylenie rośnie, a do tego pod nogami zaczyna pojawiać się śnieg. Spodziewałem się go, jednak celowo nie brałem raków, by nie dociążać i tak załadowanego do pełna plecaka. Większość płatów da się zresztą obejść bokiem, po pozostałych poruszam się powoli, bardziej obawiając się przemoczenia butów w miękkiej brei niż poślizgnięcia.
Końcówka podejścia jest stroma i przez te kilkanaście kilogramów na plecach, daje mi trochę popalić. Ostatecznie docieram jednak na przełęcz bez większych problemów, w czasie krótszym niż wskazany na szlakowskazie. Później skręcam w lewo i zaczynam marsz grzbietem Babiej Góry.
Przez las idę jeszcze parę minut, później trafiam w teren zdominowany przez kosówkę. Tu znów mam do pokonania parę stromych odcinków z płatami śniegu. Później robi się łatwiej – nachylenie szlaku spada, a kamienny, prowadzący na szczyt chodnik jest w większości suchy.
Wkrótce roślinność zanika niemal zupełnie. Kończy się kosówka, gdzieniegdzie zostają tylko drobne trawki. Szczytowe partie Babiej Góry są dość surowe i niczym nie osłonięte, co sprawia, że praktycznie zawsze wieje tu mniej lub bardziej silny wiatr.
Idę jeszcze kilkanaście minut widocznym na powyższym zdjęciu chodnikiem, po czym docieram na składający się z kamiennych bloków wierzchołek. Końcówka jest stroma, lecz nie zajmuje zbyt długo. Po chwili stoję już na szczycie w towarzystwie kilku innych turystów. Dzięki późnej porze i środkowi tygodnia, teraz jest tu bardzo spokojnie.
Pogoda jest idealna, widoki piękne, ale niestety, nie mam dziś zbyt wiele czasu na przerwy. Jeśli chcę się dostać na Przełęcz Głuchaczki przed zachodem słońca, powinienem niedługo ruszać dalej. Mimo to, ciężko mi sobie odmówić posiedzenia tu choć kilku minut.
Przejście na Małą Babią Górę
W końcu postanawiam wracać. Schodzę w wierzchołka i kieruję się w stronę Przełęczy Brona. Początek jest bezproblemowy. Drobne wyzwania pojawiają się dopiero w miejscu, gdzie wraca kosówka oraz śnieg. Pod górę szło się dość łatwo, zejście wymaga już nieco więcej ostrożności. Momentami muszę sobie wręcz pomagać łapiąc się sterczących przy szlaku gałązek.
Później znów nastromienie spada, a resztę drogi na przełęcz pokonuję przez las. Po jej drugiej stronie zaczyna się droga pod górę. Początek wśród wysokiej kosodrzewiny, później coraz niższej lub wręcz terenem ,gdzie dookoła mam głównie trawki.
Wejście na szczyt nie zajmuje wiele czasu. Od Przełęczy Brona to tylko 20-parę, może 30 minut. Sama wspinaczka też nie jest szczególnie wymagająca, a śnieg po tej stronie zbocza zdążył się już niemal całkiem wytopić. Dość szybko dostaję się więc na wierzchołek, z którego roztacza się świetny widok na okolicę. Bardzo dobrze widać między innymi odwiedzoną niedawno Babią Górę, a także dalszą drogę w stronę Pilska.
Przełęcz Jałowiecka i Mędralowa
Po krótkiej przerwie ma Małej Babiej Górze rozpoczynam zejście ku Przełęczy Jałowieckiej. Niespodziewanie, odcinek okazuje się dość trudny. Dziś leży tu sporo śniegu, który w górnej części zbocza jest twardy i śliski, a niżej ma konsystencję miękkiej brei, w której zapadam się nawet na 30 centymetrów. Mimo sporej ostrożności, i tak udaje mi się nieco przemoczyć buty.
Wraz z utratą wysokości dookoła ścieżki przestaje dominować kosówką. Wracają drzewa iglaste, stopniowo przybierając coraz większe rozmiary. Niżej zdarza się też więcej odcinków bez śniegu, a później znika on całkowicie. Od pewnego momentu robi się także dość płasko, co sprawia, że praktycznie wszystko trudy wędrówki chwilowo ustępują.
Wkrótce docieram do skrzyżowania szlaków noszącego nazwę Żywieckie Rozstaje. Do kolorów zielonego i niebieskiego dołącza czerwony, którym można się tu dostać od schroniska Markowe Szczawiny. Wszystkie trzy trasy prowadzą dalej na północ, przez całkiem ładny las.
W pewnym momencie dochodzę do granicy Babiogórskiego Parku Narodowego, gdzie oprócz tablic informacyjnych stoi też drewniana wiata, którą można wykorzystać jako miejsce odpoczynku lub biwaku w plenerze.
Za wiatą czeka mnie niewielkie podejście, wciąż mocno zalesionym terenem. Później chwila w dół i jestem na Jałowieckiej Przełęczy, gdzie w pewnej odległości od siebie znajdują się polskie i słowackie tabliczki z drogowskazami. W tym drugim miejscu do trasy dołącza się również szlak żółty, który później, wraz z trzema innymi kolorami, prowadzi na Mędralową. Ja także będę się teraz kierował na tę górę.
Podejście od strony Jałowieckiej Przełęczy jest dość krótkie i początkowym etapie bardzo łagodne. Powoli zdobywam wysokość, tu również poruszając się między drzewami, w terenie raczej pozbawionym widoków. Dopiero końcówka staje się trochę bardziej wymagająca.
Na szczycie zastaję tablicę informacyjną, słupek graniczny oraz standardowy, podwójny zestaw oznaczeń i drogowskazów. Widoków tu nie ma, bo wschodni wierzchołek jest w całości otoczony lasem. Ładną panoramę można natomiast obejrzeć kawałek dalej, na Hali Mędralowej, ciągnącej się przez kilkaset metrów po zachodniej stronie szczytu. Gdzieś tam znajduję się również zachodni (nieco wyższy, choć historycznie mniej ważny) wierzchołek góry.
Przełęcz Głuchaczki i nocleg w nieczynnej bazie namiotowej
Minąwszy Halę Mędralową zaczynam zejście w stronę Przełęczy Głuchaczki, gdzie zamierzam spędzić dzisiejszą noc. Szlak w tym miejscu zaczyna się obniżać i już praktycznie cały czas prowadzi mnie w dół, po dość łatwej ścieżce. Podobnie jak wcześniej, większość odcinka jest zalesiona, choć zdarzają się miejsca, gdzie przez drzewa przebija się trochę ładnych widoków. Schodząc na przełęcz mam też okazję podziwiać zachodzące słońce. Póki co, mój plan, by do bazy dotrzeć niedługo po zmroku udaje się idealnie.
Ten odcinek, choć całkiem ładny, nie oferuje wielu wartych opisania atrakcji. Niecałą godzinę idę szlakiem przez las, po drodze mijając jeszcze odejścia dwóch innych tras. Mimo późnej pory, udaje mi się też spotkać dwóch turystów, którzy również zamierzają nocować dziś w górach.
Po pewnym czasie docieram na polanę w pobliżu Przełęczy Głuchaczki, gdzie znajduje się baza namiotowa prowadzona przez Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich z Katowic. Miejsce jest czynne w miesiącach wakacyjnych, dziś nie ma tu nikogo. I bardzo dobrze, bo szczerze mówiąc, właśnie na takie warunki liczyłem.
Chwilę spaceruję po terenie bazy, później wybieram jakiś kawałek płaskiego miejsca i zaczynam rozbijać namiot. Parę minut później moje schronienie jest gotowe. Wchodzę do środka, rozkładam matę oraz śpiwór, a następnie ściągam buty i przebieram skarpety na świeże. Po wszystkim jem jeszcze drobną kolację i układam się do spania.
Przez pierwszą część nocy śpi mi się średnio. Nie mogę się ułożyć, często się budzę. Później jednak zasypiam na dobre i w pełni wypoczęty budzę się tuż przed nastawionym na 4:30 budzikiem. Poranek jest chłodny, więc ciężko zmusić się do wyjścia ze śpiwora, ale ostatecznie udaje się bez jakieś większej walki z samym sobą.
Jaworzyna i dojście do Przełęczy Glinne
Po śniadaniu i złożeniu namiotu ruszam dalej w stronę Jaworzyny. Podejście początkowo jest łatwe, później na jakiś czas staje się bardziej wymagające. Na szczyt mam około 200 metrów w pionie, a po drodze mijam kolejną bazę namiotową oraz obserwuję rozgrywający się właśnie wschód słońca.
Sam wierzchołek albo znajduje się poza szlakiem, albo jest nieoznaczony. W pewnym miejscu zaczynam więc schodzić i kierować się na położoną niecałe 2 kilometry dalej Przełęcz Półgórską. Po drodze, a także na samej przełęczy trafiam na polany, skąd roztacza się ładny widok na okolicę. Dobrze widać też Pilsko, które z pewnością będzie główną atrakcją dzisiejszego dnia.
Za przełęczą zaczyna się długi, przeważnie mocno zalesiony odcinek, podczas którego zdobywam 3 niewielkie pagórki: Beskid Krzyżowski, Beskid Korbielowski oraz szczyt o nazwie Student. Wszystkie są porośnięte drzewami, więc raczej nie ma szans na widoki lepsze niż te sporadycznie pojawiające się na zejściach i podejściach. Oznaczeń tych wierzchołków też nie udało mi się dostrzec.
Po tym długim, choć całkiem przyjemnym fragmencie docieram na Przełęcz Glinne, gdzie znajduje się polsko-słowackie przejście graniczne. Jest duży parking, parę budynków i trochę miejsca do odpoczynku. O tej porze nie ma tu jednak nikogo. Ruch samochodowy też prawie nie istnieje.
Pilsko – niebieski szlak od Przełęczy Glinne
Dalszą część czerwonego i niebieskiego szlaku odnajduję po drugiej stronie ulicy. Od tego miejsca, aż do szczytu, będzie już tylko do góry. Choć sam początek nie jest jeszcze szczególnie wymagający. Ot, delikatnie nachylona, szeroka, leśna ścieżka, od czasu do czasu zahaczająca o jakąś niewielką polankę.
Później zaczyna robić się stromiej. Coraz częściej pod moimi nogami pojawiają się też kamienie. Podejście ciągnie się praktycznie cały czas lasem, gdzieś w pobliżu słyszę też strumień. Ten ostatni daje mi dobrą okazję do uzupełnienia kończącego się picia w butelkach. Schodzę więc na moment ze szlaku i poświęcam kilka minut na dotarcie do źródła wody.
W wyższych partiach góry na ścieżce zaczyna pojawiać się śnieg, choć tu jeszcze nie jest on szczególnie uciążliwy. Ja tymczasem docieram do miejsca, gdzie szlaki niebieski i czerwony się rozdzielają. Pierwszy wiedzie w okolice szczytu, drugi na Halę Miziową, gdzie stoi popularne schronisko.
Decyduję się na pierwszą opcję i kontynuuję podejście. Ścieżka się zwęża, z każdą minutą przybywa też śniegu. Czasem da się go obejść, kiedy indziej walka z miękką, topiącą się breją jest koniecznością. W niektórych miejscach szlak zamienia się nawet w niewielki strumień.
Z czasem drzewa stają się coraz niższe, później niemal zupełnie ustępują kosówce. Podchodzę jeszcze chwilę, aż docieram do miejsca zwanego Górą Pięciu Kopców, gdzie znajduje się skrzyżowanie kilku szlaków. Stoi tu też tablica informacyjna, a turyści mogą podziwiać między innymi świetny widok na Babią Górę.
W tym miejscu przeskakuję na zielony szlak, który w kilka minut doprowadza mnie na szczyt Pilska. Idę wąską ścieżką wyciętą w wysokiej kosówce, tu już niemal w całości suchą. Jest łatwo i w miarę płasko, więc bez trudu docieram na wierzchołek, który okazuje się zupełnie pusty.
W tym miejscu urządzam sobie kolejną kilkuminutową przerwę. Pora coś zjeść, wypić, porobić zdjęcia i nacieszyć się ładnymi widokami. Pogoda cały czas dopisuje, a panoramy nie przesłania nawet pojedyncza chmurka.
Zejście z Pilska do Korbielowa
Powrót zaczynam od ponownego przejścia zielonym szlakiem na Górę Pięciu Kopców. Tam zmieniam kolor na czarny i zaczynam zejście na Halę Miziową. Choć szczerze mówiąc, to na tym odcinku szlaku trzymam się dość luźno. Teren jest otwarty, pełen trawek, które zimą robią za tutejszy stok narciarski. Gdzieniegdzie zalega jeszcze śnieg, więc sam też staram się tam manewrować, by unikać schodzenia po śliskich płatach.
Minąwszy schronisko przechodzę przez płynący nieopodal strumień, po czym zaczynam poszukiwania szlaku, którym mogę się dostać do centrum Korbielowa. Tu powinny być to kolory zielony i żółty. Po jakimś czasie trafiam na zielony i zaczynam schodzić zgodnie z jego symbolami. Niestety, po pewnym czasie dociera do mnie, że idę w złym kierunku. To znaczy, niby dobrym, bo na północ, ale w tym miejscu oba „kierunki” idą na północ, tyle że kawałek od siebie.
Zawracam, pochodzę parę minut i odnajduję ten drugi, bardziej pożądany wariant. Tu są również oznaczenia trasy żółtej, co potwierdza poprawność tej wersji.
Niedaleko za Halą Miziową znajduje się mniejsza Hala Kamieniańska, późniejszy odcinek prowadzi już głównie lasem. Jak ładnie i niezbyt stromo, więc idzie się bardzo przyjemnie. A jako, że godzina też już coraz późniejsza, to na szlaku pojawia się więcej ludzi.
W pewnej chwili docieram do rozdroża, gdzie oba szlaki kierują się do innych części Korbielowa. Ja chcę zostać na żółtym, więc skręcam w lewo i schodzę jeszcze kawałek zalesionym terenem. Dopiero potem trafiam na zbocze, gdzie teren nieco się otwiera i mogę poobserwować trochę więcej okolicy.
Z czasem ścieżka staje się coraz bardziej kamienista, w niektórych miejscach rośnie również jej nachylenie. Później oddalam się od zbocza i po nieco węższej dróżce wytracam resztę wysokości.
W pewnej chwili docieram do strumienia, przez który prowadza mnie kilkumetrowy, drewniany mostek. Na drugim brzegu mam pod nogami jeszcze trochę szutru, a później już tylko asfalt, który doprowadza mnie do głównej drogi przebiegającej przez Korbielów.
Powrót do domu
Szybko odnajduję najbliższy przystanek, ściągam plecak i siadam na ławce. Udało mi się wyrobić zgodnie z planem – do autobusu zostało jakieś 40 minut. Niestety, nie jedzie on bezpośrednio do Krakowa. Do małopolskiej stolicy wrócę przez Żywiec, gdzie będę miał kilkanaście minut na przesiadkę. Czasu niby sporo, ale gdy pierwszy busik nie pojawia się zgodnie z rozkładem, zaczynam się trochę denerwować. Kolejny kurs do Krakowa jest parę godzin później, a ja chciałbym jeszcze dziś trochę popracować…
Na szczęście, po około dziesięciu dodatkowych minutach busik podjeżdża na przystanek i zabiera mnie na pokład. Jakieś pół godziny później jestem już w Żywcu. Do odjazdu tego drugiego została już tylko chwila, ale obywa się bez żadnych problemów. Wsiadam, jadę kolejne dwie godziny, w domu jestem około 14:30. Późno, ale wciąż uda mi się wcisnąć w ten dzień 8 godzin pracy przed komputerem.
Babia Góra i Pilsko – podsumowanie
W ciągu popołudnia, wieczoru i poranka kolejnego dnia udało mi się przejść ponad 43 kilometry i pokonać dobre 2700 metrów przewyższeń. Wszystko to z ciężkim plecakiem i bez szczególnego zmęczenia (jedyny problem to odciski na dużych palcach obu stóp), więc jestem jak najbardziej zadowolony z wyniku. Wykorzystałem pogodę, spędziłem bardzo fajną noc w górach, do tego odwiedziłem kilka nowych miejsc. A to wszystko w środku tygodnia, bez uszczerbku na zawodowych obowiązkach.
Myślę, że w przyszłości chętnie powtórzę wycieczkę w podobnym stylu. Wbrew pozorom, wieczorem i rano jest sporo czasu, by przeżyć ciekawą przygodę, a jeśli ktoś – podobnie jak ja – nie przepada za tłumami na szlaku, to właśnie takie wyjazdy pozwolą cieszyć się górami najbardziej.
Czy polecam przebytą trasę? Oczywiście, że tak! Wydaje mi się zresztą, że szczytów typu Babia Góra i Pilsko nie trzeba nikomu szczególnie przedstawiać. Od zawsze cieszą się sporą popularnością i mają naprawdę wiele do zaoferowania turystom. Warto jednak pamiętać, że na nich Beskid Żywiecki się nie kończy, a pomiędzy dwoma wielkimi masywami istnieje też mnóstwo mniej znanych, lecz wciąż pełnych uroku zakątków.
Na koniec zamieszczę jeszcze mapę z opisaną w tym tekście trasą oraz jej parametrami: