Gerlach zimą – wejście przez Batyżowiecką Próbę
Gerlach, najwyższy szczyt Tatr. W minionym sezonie, w końcu dało mi się spełnić marzenie o wejściu na jego wierzchołek. Już wtedy wiedziałem, że kiedyś jeszcze tam wrócę. Może inną drogą, może o innej porze roku. W tym artykule opiszę ten drugi przypadek, czyli moje kolejne wejście przez Batyżowiecką Próbę, tym razem w warunkach zimowych.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Pewnego dnia, na początku tej zimy, znajomy zapytał mnie, czy nie chciałbym się wybrać na Gerlach. Pamiętam, jak odpowiedziałem wtedy, że nie jestem jeszcze na to gotowy. Że trudno, niebezpiecznie i w ogóle muszę nabrać nieco doświadczenia. Niecałe 3 miesiące później, ja sam zaproponowałem wyjazd na Gerlach. Będąc po kilku całkiem udanych przejściach, a także rozmowach z osobami, którym udało się zdobyć tę górę zdobyć zimą, stwierdziłem, że wato będzie podjąć próbę.
Wejście na Gerlach zimą – podstawowe informacje
Jak pewnie powszechnie wiadomo, Gerlach jest najwyższych szczytem Tatr, a przy okazji całych Karpat. Mierzy 2655 metrów, co daje mu kilkadziesiąt metrów przewagi nad drugą w kolejności Łomnicą. Leży na jednej z bocznych grani, w południowej części słowackich Tatr Wysokich.
Choć na Gerlach nie prowadzą żadne znakowane szlaki, i tak jest regularnie odwiedzany. Część osób dostaje się tam z przewodnikami, reszta wchodzi samodzielnie, po drogach wspinaczkowych lub – nazwijmy to – łatwych trasach turystycznych. Z tym ostatnim trzeba jednak uważać, bo nietrudno jest dostać mandat lub wejść w konflikt z którymś z przewodników. Szczególnie złą reputacją cieszą się ci słowaccy, dla których góra stanowi bardzo dochodowy interes (choć oczywiście zdarzają się też przyjazne i sympatyczne osobniki).
W tym tekście skupię się na wejściu samodzielnym, po najłatwiejszej z dróg. Zimą, Gerlach najczęściej zdobywany jest przez tak zwaną Batyżowiecką Próbę. Droga startuje z okolic Batyżowieckiego Stawu, dociera pod Batyżowiecki Żleb i dalej ciągnie się nim aż pod sam wierzchołek. Latem, trudności tej trasy wynoszą 0+, jednak w zimie nie da się tego tak łatwo wycenić. Wszystko zależeć będzie od stanu pokrywy śnieżnej i zagrożenia lawinowego. Należy jednak założyć, że będzie wyraźnie trudniej.
Przy dobrych warunkach, Gerlach zdobywany będzie dość często. Nawet w zimie zdarzają się dni, gdzie na wierzchołek dociera 20-30 osób. Jeśli jednak pogoda będzie zła, nikt może tam nie wejść nawet przez kilka tygodni z rzędu. Warto też zwrócić uwagę, że ze względu na wystawę trasy, często bezpieczniej wchodzić tam rano. W późniejszych godzinach zbocze dostaje więcej słońca, które może zdestabilizować pokrywę i zwiększyć zagrożenie lawinowe.
W kwestii sprzętu, konieczne będą: raki, kask i co najmniej jeden czekan (choć ze względu na parę stromych odcinków polecam mieć dwa). Nie zaszkodzi też zabrać linę i trochę sprzętu do asekuracji. Samodzielne zejście przez Batyżowiecką Próbę jest oczywiście możliwe, ale wygodniejszy może być zjazd. W naszym przypadku, lina 50-metrowa okazała się wystarczająca, by opuścić się ze stanowiska powyżej klamer do początku trudności.
Tu może jeszcze parę słów o dojściu nad Batyżowiecki Staw. Najkrótsza droga prowadzi żółtym szlakiem z Wyżnich Hagów, jednak zimą nie zawsze będzie to najlepsza opcja. W dolnej części trasy może zajść konieczność przecierania zalesionego terenu, w górnej czekają eksponowane trawersy. Czasem (oczywiście kwestia zależna od warunków) lepiej będzie wybrać dłuższy wariant wiodący przez Dolinę Wielicką i Magistralę Tatrzańską. W tym tekście opiszę jednak dojście żółtym szlakiem.
Zimowe wejście na Gerlach – relacja z wycieczki
Dojazd do Wyżnich Hagów
Ze względu na bardzo optymistyczne prognozy, znów postanowiliśmy jechać na dwa dni i maksymalnie wykorzystać ostatni weekend kalendarzowej zimy. Ponownie w piątkę, choć tym razem w nieco innym składzie.
Będący kierowcą Marcin przejeżdża do Krakowa dzień wcześniej. Po przenocowaniu zabiera resztę ekipy z różnych części miasta i już wspólnie ruszamy na południe. Niezakorkowaną o tej porze Zakopianką szybko docieramy do Nowego Targu, gdzie skręcamy na polsko-słowackie przejście graniczne w Jurgowie. Potem, trzymając się głównych dróg, przez jakiś czas objeżdżamy Tatry, aż docieramy do miejscowości Wyżnie Hagi.
Latem, samochód zaparkowalibyśmy w przydrożnej, darmowej zatoczce. Dziś jednak wjazdu w nią broni wysoka zaspa, więc musimy poszukać czegoś innego. Cofamy się kawałek, skręcamy w stronę dworca kolejowego i tam znajdujemy kilka, również bezpłatnych, wolnych miejsc. Co ciekawe, nie brakuje również innych samochodów, które o tej porze pojawiły się w wiadomym celu. Wygląda więc na to, że na trasie będziemy mieć spore towarzystwo.
Dojście nad Batyżowiecki Staw
Na najbliższe oznaczenia żółtego szlaku trafiamy przy budynku dworca. Tam, zgodnie z drogowskazem, odbijamy w prawo i przez chwilę idziemy wzdłuż torów. Potem strzałka kierujemy nas nieco w dół, na pobliską drogę asfaltową.
Trzymając się wspomnianej ulicy, pokonujemy jeden zakręt, odbijamy na północ i zmierzamy do niewielkiej grupy zabudowań. Za nimi kończy się asfalt i zaczynają drogi gruntowe. Już tu prowadzą lekko pod górę, choć ich nachylenie nie jest jeszcze w żaden sposób męczące.
W pewnej chwili docieramy do rozdroża, gdzie zamiast skręcić w lewo, idziemy nadal prosto. Na chwilę gubimy więc szlak, choć z doświadczenia wiem, że te warianty i tak się później łączą. Kontynuujemy więc w ten sposób, choć na chwilę opalamy mapę, by potwierdzić, iż faktycznie nigdzie nie pobłądzimy.
Po pewnym czasie docieramy na niewielką polanę z altanką. Tam robimy chwilę przerwy, by coś zjeść, wybić, a także poczekać na resztę ekipy, która również poszła tym wariantem, co my. Potem wznawiamy marsz i przez pewien czas podchodzimy leśnymi ścieżkami.
Trochę trwa zanim drzewa zaczynają się przerzedzać. W końcu jednak pojawiają się ładne widoki na okolicę, a my zbliżamy się do zbocza Kilna. Gdzieś tu zaczyna się ten trudniejszy etap podejścia. Przed nami parę lekko eksponowanych trawersów, najpierw na wspomnianym Klinie, potem w masywie Kończystej. Nie są jakoś szczególnie strome, jednak ze względu na twardy śnieg, lepiej byłoby się nie poślizgnąć.
Kończąc trawers, zyskujemy widok na otoczenia Doliny Batyżowieckiej. Wśród szczytów jest oczywiście i Gerlach, obecnie skierowany do nas zachodnią ścianą. Nim się tam jednak zbliżymy, musimy jeszcze przejść kawałek nad Batyżowiecki Staw i dopiero potem zejść ze szlaku, ruszając wgłąb doliny.
Gerlach w zimie – wejście przez Batyżowiecką Próbę
Nad zamarzniętą taflą Batyżowieckiego Stawu urządzamy sobie kilkanaście minut przerwy. Pora ubrać raki (wcześniej, ze względu na twardy śnieg i wyraźny ślad, nie korzystaliśmy z nich nawet na trawersach), założyć uprzęże oraz przygotować resztę sprzętu. Zdecydowanie lepiej zrobić to teraz niż potem, w miejscu, gdzie na takie operacje może być zdecydowanie mniej wygodnie.
Podczas postoju mamy również okazję obejrzeć zimową drogę na Gerlach. Ślad jest założony, wiemy nawet, że wczoraj parę osób było na szczycie. Co więcej, dziś kilku turystów jest już na trasie i z powodzeniem zmierza na wierzchołek. Wygląda na to, że naprawdę dużo ludzi chce wykorzystać dzisiejsze, bardzo dobre warunki i zrobić w górach coś ambitnego.
Pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić po zejściu ze szlaku, jest dostanie się na północny brzeg jeziora. Dwie dostępne opcje znajdują się z obu stron tafli. Po zachodniej są już ślady, jednak my znajdujemy się obecnie po wschodniej i nie chce nam się nadkładać drogi. Lepiej po prostu pougniatać trochę śniegu, który i tak nie jest tu zbyt głęboki.
Potem po prostu kontynuujemy marsz w stronę ściany. Początkowo jest dość płasko, potem zaczyna się robić odrobinę stromiej. W pewnej chwili dochodzimy do istniejących śladów, gdzie skręcamy w lewo i ruszamy w górę doliny.
Przez jakiś czas nachylenie nie jest szczególnie duże, potem na chwilę rośnie. Do przejścia mamy niewielki próg, który latem pełen jest piargów i trawek. Dziś jednak wszystko jest pod śniegiem. Co do tego ostatniego, naszą uwagę przykuwa kilka lawinisk, przez które przebiega wydeptana trasa. Myślę, że pochodzą one z kilku ostatnich dni, gdzie duże nasłonecznienie i temperatury powyżej zera mocno osłabiały stabilność pokrywy śnieżnej.
Za podejściem idziemy jeszcze kawałek prosto, po czym odbijamy w prawo, kierując się na Batyżowiecką Próbę. Do tej pory było łatwo, teraz zaczną się główne trudności wspinaczki na Gerlach.
Po stromym śniegu podchodzimy do skał. Nachylenie szybko rośnie, więc już po chwili sięgam po drugi czekan. Z jego pomocą zdobywam jeszcze trochę wysokości, aż do wystających spod śniegu głazów, gdzie trzeba nieco strawersować w prawo.
Potem znów odbijamy do góry i kontynuujemy podejście. Ten odcinek jest naprawdę stromy, jednak dzięki dobrym stopniom, nie sprawia większych trudności. Problemy pojawiają się dopiero wyżej, na kilkanaście metrów przez Próbą. W tamtym miejscu podłoże jest coraz twardsze, a pod koniec wręcz zamienia się w lód.
Przyznam, że mam tu trochę problemów. Jest bardzo ślisko, a wiem, że każdy błąd skończy się upadkiem w dół. Z dużą siłą wbijam czekany i ostrza raków w lód. Przed obciążeniem butów wszystko dokładnie sprawdzam. Gdzie się da, wolę trzymać się skał. To wszystko sporo trwa, przez co wyprzedza mnie kilku znajomych, mających więcej doświadczenia w lodowej wspinaczce.
Ostatecznie, wszyscy docieramy do początku Batyżowieckiej Próby. Skały wznoszą się tu niemal pionowo do góry, jednak dzięki zamocowanym klamrom, przejście nie jest szczególnie trudne. Fakt, trzeba trochę siły i pewnych ruchów, jednak pod względem trudności, ten odcinek niewiele różni się od tego, co zapamiętałem z letniego przejścia.
Cała Batyżowiecka Próba ma około 20-25 metrów, jednak pokonujemy ją dobrych parę minut. Potem, możemy nieco odetchnąć. Skalne trudności za nami, zostaje tylko chodzenie po śniegu. Jeśli warunki w Batyżowieckim Żlebie będą dobre (a póki co są), to pewnie uda się wejść na szczyt.
Po przejściu Próby, idziemy kawałek umiarkowanie nachyloną ścieżką po prawej stronie skał. Potem odbijamy w lewo i przez strome wcięcie przechodzimy na skraj Batyżowieckiego Żlebu. Tam naszym oczom ukazuje się praktycznie cała reszta tej drogi.
Będąc już po drogiej stronie, musimy jeszcze podejść kawałek prosto i dopiero potem odbić w lewo. Wkrótce dostajemy się jednak na dno żlebu i zaczynamy nim podchodzić. Przed nami długa prosta do góry.
Na jakość stopni raczej nie mamy co narzekać. Trasa jest dotrze przetarta, a dzięki porannym godzinom wciąż mamy pod nogami dość twardy śnieg. Z czasem będzie pewnie gorzej, jednak mamy nadzieję, że do tego czasu zdążymy już zejść ze szczytu.
Wkrótce, nachylenie żlebu nieco wzrasta. Poruszamy się ostrożniej, chociaż wciąż nie jest to nachylenie, które budziłoby jakiś niepokój. Tej zimy pokonywałem już trudniejsze zbocza. Okazuje się więc, że wbrew temu co zapamiętałem, podejście tym żlebem wcale nie jest aż takie strome.
Górna część Batyżowieckiego Żlebu ciągnie się aż na Wyżnie Gerlachowskie Wrótka. Na tę przełęcz nie będziemy jednak dziś wchodzić. Kawałek przed nią skręcamy w lewo i jednym z odgałęzień żlebu kierujemy się w stronę wierzchołka.
Na tym odcinku nachylenie znów wzrasta. Miejscami jest naprawdę stromo, jednak dzięki zrobionym przez poprzednie zespoły stopniom, nie czuć jakichś szczególnych trudności. Trzeba tylko ostrożnie podchodzić, kierując się miedzy skały.
W końcu moim oczom ukazuje się parę osób będących na szczycie. Tu zawsze wierzchołek pojawia się nagle, bo praktycznie przez całe podejście jest niewidoczny. A gdy już faktycznie widać najwyższy punkt góry, osiąga się go dosłownie w minutę lub dwie. Tak dzieje się i tym razem: kończę podejście po śnieżnych stopniach, wychodzę na mały, choć w miarę płaski wierzchołek i jestem parę metrów od słynnego krzyża. Moje marzenie o wejściu na Gerlach zimą właśnie stało się rzeczywistością!
Pod względem widoków, z pewnością jest ładnie, choć raczej nie spektakularnie. Gerlach leży na skraju Tatr, z dala od innych wysokich szczytów, więc z pewnością nie jest najlepszym możliwym punktem widokowym. Oczywiście, wcale nie odbiera nam to radości z przebywania na wierzchołku. To miejsce jest szczególnie z zupełnie innych względów. W tych górach po prostu nie da się wejść nigdzie wyżej.
Dzięki dobrym warunkom pogodowym, spędzamy na szczycie dość dużo czasu. Jest co robić, jest co podziwiać i jest z kim rozmawiać. W międzyczasie, przez szczyt przewija się parę innych osób, widzimy również kolejne zmierzające ekipy.
Zejście z Gerlacha nad Batyżowiecki Staw
W końcu i my postanawiamy schodzić. Wciąż jest dość wcześnie, jednak ze względu na wzrost temperatury i nasłonecznienia na zachodniej ścianie, warunki w żlebie zaczynają się pogarszać. Lepiej zwinąć się stad, zanim wzrośnie zagrożenie lawinowe albo śnieg przestanie dawać solidne oparcie dla butów.
Z wierzchołka schodzimy do stromej odnogi żlebu i ostrożnie zaczynamy się obniżać. Są miejsca, gdzie poruszam się przodem do zbocza, choć ze względu na bardzo dobre stopnie, nie zawsze jest to konieczne.
Po dojściu na dno głównego żlebu teren robi się łatwiejszy. Możemy przyspieszyć, choć czasem robimy też krótkie przerwy na rozmowy z wchodzącymi zespołami. Większość to Polacy, lecz akurat to nie jest dla mnie szczególnym zaskoczeniem. Przeważnie poza szlakiem spotyka się Polaków.
Pod koniec żlebu odbijamy w lewo i przez chwilę idziemy przy skałach. Później ostrożnie przechodzimy na ich drugą stronę (czymś w rodzaju krótkiego kominka) i zbliżamy się do Batyżowieckiej Próby. Postanawiamy, że w drodze powrotnej będziemy tu robić zjazd. Nawet nie ze względu na klamry i pionowe skały, ale te oblodzenia poniżej.
Korzystając z dostępnego stanowiska przekładamy linę przez kolucho, przygotowujemy resztę sprzętu i po kolei opuszczamy się na dół. Dziś mamy ze sobą 50 metrów sznurka, co akurat wystarcza, żeby dotrzeć w pożądane miejsce. Potem, niektórzy z nas decydują się jeszcze na „przesiadkę” i kolejny, 25-metrowy zjazd.
Po zakończeniu zjazdów musimy jeszcze pokonać strome zbocze. Z początku, jego nachylenie jest bardzo duże, jednak z czasem łagodnieje. W momencie, gdy kończymy krótki trawers paru skałek poniżej, zagrożenie spada praktycznie do zera. Końcówka zejścia jest łagodna, więc momentami można sobie nawet pozwolić na zbieganie.
Po zejściu w łatwy teren robimy chwilę przerwy na zdjęcie i odłożenie części sprzętu, potem ruszamy w dalszą drogę. Skręcamy w lewo i przez jakiś czas maszerujemy przy zachodniej ścianie Gerlacha. Po raz kolejny przecinamy kilka lawinisk, zastanawiając się, czy dziś nie pojawią się kolejne. Wszak słońce jest już wysoko, a śnieg miejscami stał się już niebezpiecznie miękki. Osobiście uważam nawet, że osoby, które wchodzą na Gerlach teraz ryzykują znacznie więcej niż my, zaczynając podejście wczesnym rankiem.
Po przejściu lawinisk odbijamy w prawo i ruszamy w stronę zamarzniętego stawu. Tu obniżamy się już niewiele, większość trasy jest w miarę płaska i bezproblemowa. Taflę obchodzimy od wschodu, w końcu trafiając na grupę kilku większych głazów, które chyba o każdej porze roku są dobrym miejscem na chwilę odpoczynku.
Powrót do Wyżnich Hagów
Teraz zostaje już tylko zejście na parking. Kończymy przerwę, wstajemy i chwilę później trawersujemy zbocze Kończystej. Ten fragment wymaga nieco czujności, choć technicznie jest łatwy. Podobna sytuacja ma miejsce kawałek dalej, na trawersie Klina.
Potem ruszamy w dół, szybko zbliżając się do lasu. Tam, przez dłuższy czas schodzimy dość wygodną, choć pozbawioną widoków ścieżką. W końcu docieramy na dobrze znaną polanę z altanką, którą tym razem mijamy bez postoju.
Kolejny odcinek pokonujemy już zgodnie ze szlakiem. Rano coś pomyliliśmy, teraz, przy dobrym świetle, nie ma już tego problemu. Choć i tak okazuje się, że różnice są niewielkie – zarówno w kwestii czasu przejścia, jak i jakości ścieżki.
Dotarłszy do asfaltowej drogi mijamy kilka zabudowań, przy okazji wdając się w krótką rozmowę z jednym z mieszkańców (pytał chyba o helikopter latający niedawno w okolicy Kończystej). Potem przecinamy tory, skręcamy w lewo i resztę trasy na parking przechodzimy łagodnie wznoszącą się ścieżką w stronę dworca.
Gerlach zimą – podsumowanie wejścia
Zaczynając ten sezon, w życiu bym nie pomyślał, że będę go kończył zdobywając szczyty pokroju Gerlacha. To bez wątpienia trudna góra, jednak okazuje się, że przy dobrym przygotowaniu i wyborze odpowiedniej okazji, nawet amator mojego pokroju może tam wejść. Cieszę się jednak, że nie nastąpiło to wcześniej, dzięki czemu miałem okazję nabrać doświadczenia i nieco rozwinąć moje umiejętności.
Generalnie, jestem raczej fanem powolnego rozwoju w górach. Wolę powoli zwiększać poziom i stopniować trudności. Niech każde przejście będzie poniżej osobistego maksimum, niech trudności za bardzo nie przekraczają strefy komfortu. Może i w takich warunkach postępy są wolniejsze, ale za to buduje się solidne podstawy, które można potem wykorzystać w trudniejszych chwilach. Na ambitniejsze wspinaczki, które już teraz chodzą mi gdzieś po głowie, jeszcze przejdzie czas.