Szlak Dolinek Jurajskich (przejście trasy Pieskowa Skała – Chrzanów)

3 dni marszu, 2 noce w terenie i 90 pokonanych kilometrów. W ramach tej wycieczki postanowiłem zmierzyć się z oznaczonym na żółto Szlakiem Dolinek Jurajskich. Przy okazji, było to moje najdłuższe piesze przejście do tej pory. Czy warte włożonego wysiłku? Odpowiedź, a także obszerna relacja z trasy znajdują się w poniższym artykule.

Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.

Dość łatwo zauważyć, że moją ulubioną formą spędzania czasu są intensywne jednodniówki. Są proste w organizacji, łatwo dopasować je do pogody i innych obowiązków, a poza tym, pozwalają solidnie się zmęczyć. Myślę, że co najmniej 90% moich aktywności to wypady tego typu, co zresztą nieźle widać po wpisach na tym blogu.

Czasem próbuję jednak czegoś innego. W tym roku było już parę wypadów dwudniowych, teraz przyszła pora na jeszcze dłuższą wycieczkę. Trzy dni w terenie, z dużą ilością wysiłku fizycznego i maksymalną niezależnością – to projekt, na który miałem od dłuższego czasu ochotę. Chciałem sprawdzić czy mi się spodoba oraz jak zniosę to pod względem fizycznym i psychicznym. Jako cel przejścia wybrałem Szlak Dolinek Jurajskich – trasę niezbyt trudną, niewymagającą skomplikowanej logistyki, a przy tym leżącą dość blisko mojego miejsca zamieszkania.

Szlak Dolinek Jurajskich – podstawowe informacje

Oznaczona kolorem żółtym trasa znajduje się w południowych terenach Jury Krakowsko-Częstochowskiej i jest jednym z dłuższych szlaków wytyczonych na jej terenie. Mierzy około 90 kilometrów i rozciąga się między miejscowościami Pieskowa Skała i Chrzanów. W zależności od kierunku jej pokonywania, suma przewyższeń wynosi 2300 lub 2400 metrów.

Nazwa szlaku pochodzi o licznych, pełnych uroku dolin i wąwozów znajdujących się na trasie. Wiele z nich posiada charakterystyczne dla tego regionu, wapienne skałki o wysokościach dochodzących nawet do 100 metrów. Atrakcje Szlaku Dolinek Jurajskich są więc głównie przyrodnicze, choć trafiają się również zamki, skansen oraz wiele obiektów kultu religijnego.

Do najciekawszych miejsc na trasie można zaliczyć:

Niestety, nie wszystkie miejsca są równie ciekawe. Spory procent trasy to także marsz po asfalcie oraz terenach zabudowanych. Najwięcej „ładnych rzeczy” znajdziemy w części wschodniej, później na wschodnim krańcu, natomiast środek trasy osobiście uważam za najmniej ciekawy.

Przejście całości wymagać będzie (poza ekstremalnymi przypadkami) podzielenia wycieczki na kilka dni. Jako, że na trasie występuje sporo miast i wiosek, nie powinno być problemów ze znalezieniem noclegu. Wiele miejsc sprzyja też spaniu pod namiotem. Te ostatnie występują w wersji bardziej lub mniej legalnej, choć jeśli unikamy rezerwatów i korzystamy z okolic już wyznaczonych miejsc odpoczynku, to nikt nie powinien robić problemów.

Pod względem dojazdu, oba końce trasy są dość dobrze skomunikowane z Krakowem i innymi większymi miastami w okolicy. Generalnie, nieco łatwiej będzie z Chrzanowem, choć i do Pieskowej Skały można się bez większego problemu dostać prywatnymi busami.

Mapa i profil wysokościowy trasy prezentują się następująco:

Żółty Szlak Dolinek Jurajskich – relacja z przejścia

Dojazd do Pieskowej Skały

Choć wyżej pisałem o wycieczce trzydniowej, chcę przejść tę trasę biorąc tylko jeden dzień wolny. Będę więc miał do dyspozycji środowe popołudnie, cały czwartek oraz piątkowy poranek. Niecałe 48 godzin, lecz wydaje mi się, że powinno spokojnie wystarczyć.

W środę swoje zawodowe obowiązki kończę nieco wcześniej, tak żeby o 13:30 móc opuścić mieszkanie i od razu udać się na autobus. Ten rusza z przystanku oddalonego mniej więcej 4 kilometry od mojego osiedla, jednak postanawiam i ten dystans pokonać piechotą. Kierowca rusza o 14:15, na miejscu jesteśmy parę minut po 15:00. Miało być nieco wcześniej, ale korki przy wyjeździe z Krakowa pokrzyżowały plany. Trudno, i tak mam jeszcze ponad 6 godzin do zachodu słońca.

Dzień 1 (Pieskowa Skała – Dolina Kobylańska)

Przystanek znajduje się pod zamkiem w Pieskowej Skale, praktycznie tuż przy początku żółtego szlaku. Idę więc niecałą minutę pod początkowy drogowskaz, a następnie skręcam w stronę ładnie odrestaurowanej twierdzy i zaczynam wspinaczkę po ciągnących się chwilę schodach.

Do samego zamku nie wchodzę. To znaczy, chętnie zajrzałbym na dziedziniec, gdzie przeważnie da się dostać bez kupowania biletu, jednak dziś ktoś stoi przed bramą i pilnuje wejścia. No nic, jakoś przeżyję bez tej wizyty. Szczególnie, że i tak byłem tam już wiele razy.

Minąwszy bramę idę kawałek drogą dojazdową do zamku, przechodzę przy kolejnym zestawie drogowskazów, po czym zaczynam zejście częściowo zalesionym zboczem. Teraz kieruję się ku kolejnej lokalnej atrakcji – wysokiej, wapiennej skałce noszącej nazwę Maczuga Herkulesa.

Maczuga Herkulesa
Maczuga Herkulesa – jedna z pierwszych atrakcji mijanych na Szlaku Dolinek Jurajskich.
Zamek Pieskowa Skała
Zamek w Pieskowej Skale oglądany z okolic Maczugi Herkulesa.

Za Maczugą szlak schodzi do głównej drogi, przecina ją i wraz z jakąś boczną uliczką wchodzi do pobliskiego lasu. Chwilę później wspinam się już po umiarkowanie stromym pagórku, ciesząc się dłuższym, zacienionym odcinkiem. Niestety, podczas tej wycieczki dość dużym problemem będą wysokie temperatury, dochodzące nawet do 30 stopni. Dla mnie, osoby źle znoszącej upały, każdy osłonięty od słońca fragment jest więc na wagę złota.

OPN, Pieskowa Skała
Leśny odcinek kawałek za Maczugą Herkulesa.

Po pewnym czasie las dobiega końca, a ja opuszczam granice Ojcowskiego Parku Narodowego i trafiam między pola. Tam, po lekko zarośniętej ścieżce idę w kierunku najbliższej drogi, po czym skręcam na asfalt i dłuższą chwilę przechadzam się ulicami miejscowości Kalinów i Sąspów. To nieco mniej ciekawy fragment szlaku, jednak i na nim znajdują się jakieś atrakcje. Moją uwagę przykuły między innymi Kościół św. Katarzyny w Sąspowie oraz ładnie zorganizowane miejsce odpoczynku kawałek dalej.

Przejście bocznymi drogami miejscowości Kalinów.
Sąspów, kościół
Kościół św. Katarzyny w Sąspowie.
Sąspów, miejsce odpoczynku
Sąspów, miejsce odpoczynku kawałek dalej.

W terenie zabudowanym spędzam nieco ponad pół godziny. Później domki się kończą, a ja wracam w granice Ojcowskiego Parku Narodowego, gdzie czeka mnie przejście całkiem ładną Doliną Sąspowską. Teren jest trochę dziki i szczerze mówiąc, chyba niezbyt często odwiedzany przez turystów. Mi najbardziej przypadła do gustu jej leśna część prowadząca z pobliżu spokojnie płynącego potoku Sąspówka.

Sąspów, żółty szlak
Wejście do Doliny Sąspowskiej. Zaraz skończy się asfalt, niedługo później wrócę do lasu.

Przejście tą doliną kończy się w innej: Dolinie Prądnika, która jest tym głównym, najbardziej popularnym rejonem parku. Nawet w tygodniu pełno tu spacerujących, jeżdżących rowerami lub po prostu odpoczywających turystów. Na szczęście, dziś nie ma tu uciążliwych tłumów.

Skręcam w prawo, wracam na asfalt i podziwiając liczne wapienne skałki kieruję się ku kolejnej atrakcji, którą stanowi Brama Krakowska. Dojście tam zajmuje mi kilkanaście minut. Minąwszy tą charakterystyczną formację idę dalej na południe, wciąż blisko płynącego przy drodze Prądnika.

Brama Krakowska
Brama Krakowska.
Ojcowski Park Narodowy
Ojcowski Park Narodowy pełny jest imponujących formacji skalnych.

Mniej więcej 20 minut później schodzę z asfaltu i trafiam na nieco zarośniętą ścieżkę, która już po chwili zaczyna piąć się ku górze. Tam, na zalesionym zboczu jest już zdecydowanie mniej zarośli. Po niedługim podejściu teren się wypłaszcza, a szlak na dobre wyprowadza mnie z terenów Ojcowskiego Parku Narodowego. Na kolejnym odcinku czeka mnie trochę chodzenia polnymi drogami, a jeszcze dalej przecięcie ruchliwej drogi krajowej numer 94.

Polna droga kawałek za Ojcowskim Parkiem Narodowym.

Po przejściu przez krajówkę zaczyna się teren, którego jeszcze nie znam. Odcinki, które pokonywałem do tej pory odwiedzałem już przy różnych okazjach w minionych latach. Generalnie, spora część tego szlaku nie będzie dla mnie zaskoczeniem – myślę, że ze względu na bliskość Krakowa, nawet 1/3 całości była już kiedyś przeze mnie zwiedzana pieszo lub na rowerze.

Idąc po spokojnych, choć niestety asfaltowych uliczkach zbliżam się do wsi Wierzchowie. Ta słynie z krasowej jaskini o długości niemal 1000 metrów. Można ją zwierzać z przewodnikiem, jednak kiedy docieram do wejścia, wszystko jest już pozamykane (a może przez cały dzień było nieczynne?). Spędzam chwilę przy tutejszych tablicach informacyjnych, po czym ruszam dalej.

Jaskinia Wierzchowska
Jaskinia Wierzchowska Górna – okolice wejścia.

Po paru minutach marszu przy szlaku dostrzegam kolejną jaskinię. Znajduje się po lewej stronie, między skałami na pobliskim zboczu. Postanawiam podejść oraz nieco pokręcić się po okolicy. Na miejscu znajduję niewielkie skalne malowidło, a także długi na kilkadziesiąt metrów, zwężający się tunel. W domu dowiaduję się także, że obiekt nosi nazwę Jaskinia Dzika.

Wierzchowie, jaskinia
Jaskinia Dzika w miejscowości Wierzchowie.

Po chwili eksploracji wracam na drogę i zmierzam nią do centrum wioski. Tam odbijam w prawo i zaczynam nietrudną wspinaczkę na pobliski pagórek. Asfalt ciągnie się tam jeszcze kawałek, później szlak kieruje mnie na bardziej przyjazne turyście, polne drogi.

Polna droga niedługo po opuszczeniu centrum Wierzchowia.

Niestety, miękka nawierzchnia nie towarzyszy mi zbyt długo. Kawałek dalej, w miejscowości Zelków wraca asfalt, choć i on w końcu ustępuje kolejnej gruntówce. Nim to jednak zastąpi, mam okazję lekko zabłądzić. To jeden z paru przypadków pomylenia trasy, do których dojdzie podczas tej wycieczki. Znaczna większość wynika z mojej nieostrożności (reszta to kiepskie oznaczenie szlaku) i na szczęście nie kosztuje więcej niż konieczność wracania się parę pojedynczych minut.

Po odszukaniu właściwiej drogi trafiam do lasu i zaczynam zejście ku kolejnej większej atrakcji – tym razem jest to pełnej uroku Wąwóz Bolechowicki. Początkowo, nie wyróżnia się niczym szczególnym, jednak z czasem pojawia się coraz więcej ładnych skałek, a także kilkumetrowy wodospad. Najładniej jest w południowej części wąwozu, gdzie znajduje się imponująca brama skalna, a także parę innych formacji. W okolicy jest również niewielkie miejsce odpoczynku.

Wąwóz Bolechowicki, wodospad
Wodospad w Wąwozie Bolechowickim.
Wąwóz Bolechowicki
Najładniejsze miejsce wąwozu stanowi wysoka brama skalna.

Kawałek dalej wąwóz się kończy, a szlak odbija na zachód. Przez chwilę maszeruję jeszcze polną drogą z widokiem na mijane niedawno skałki, później trafiam w teren zabudowany i przechadzam się po niezbyt ciekawych drogach publicznych. Trwa to jakieś 20 – 30 minut, po których muszę się jeszcze trochę pomęczyć na krótkiej, choć wąskiej i mocno zarośniętej ścieżce.

Później znów robi się ładnie. Kolejną z Dolinek Jurajskich jest Dolina Kobylańska. Wchodzę tam po asfalcie od południa, mijając przy okazji dwie zadaszone wiaty. Kawałek dalej szlak kieruje mnie na polną drogę, którą docieram do najpiękniejszego miejsca doliny. To dość duża, trawiasta polana, z wielu stron otoczona kilkudziesięciometrowymi skałami. Mimo późnej pory są tu jeszcze jacyś turyści, a także jeden wspinający się zespół.

Dolina Kobylańska
Najładniejsze miejsce w Dolinie Kobylańskiej.

Przechadzam się chwilę po polanie, a następnie pochodzę pod kapliczkę wbudowaną w jedną ze skałek. Potem przychodzi czas na decyzję. Iść dalej czy skończyć na dziś i szukać miejsca na obóz? Większość argumentów przemawia za tym drugim. Słońce zaraz zajdzie, a ja znam w okolicy kilka niezłych miejsc na biwak, więc po chwili wahania postanawiam kończyć.

Schodzę ze szlaku, podchodzę około 200 metrów pod znajdującą się niedaleko polanę z wiatą i tam rozkładam namiot. Dość szybko urządzam się w środku, przebieram i układam do spania. Szybko nabieram pewności, że za niedługo zasnę, jednak trochę się mylę.

Po chwili leżenia słyszę, jak do wiaty zbliża się parę osób. Gdy docierają na miejsce, wyglądam z namiotu, by rozpoznać sytuację. Okazuje się, że przyszli tu zrobić ognisko i chwilę posiedzieć. Niezbyt mi to na rękę, ale po krótkiej rozmowie uzgadniamy, że ja przenoszę się kawałek dalej, a oni nie będą hałasować. I faktycznie, nie sprawiają mi więcej problemów.

Dzień 2 (Dolina Kobylańska – Kwaczała)

Śpię do około 3:00. Z paroma przerwami, ale generalnie udaje się trochę odpocząć i zregenerować siły. Później na polanę przychodzą kolejne osoby. Więcej niż ostatnio, głośniejsze niż ostatnio. Ale kto u licha szwenda się w takim miejscu o trzeciej w nocy? Wsłuchuję się w rozmowy, po chwili domyślam się, że to jakaś grupa wojskowych i zaraz będę tu rozbijać własny obóz. No to pospane…

Niedługo później na polanie pojawia się samochód ze sprzętem. Wtedy postanawiam, że dalszy biwak nie ma większego sensu. I tak już nie odpocznę, więc lepiej chyba lepiej zajść nieco dalej przy chłodniejszych, porannych temperaturach. Wychodzę z namiotu i zaczynam składać sprzęt, przy okazji trochę rozmawiając z przybyłą niedawno ekipą. W sumie, chłopaki totalnie w porządku, ale miejsce wybrali niefortunne.

Po chwili jestem już gotowy do dalszej drogi. Schodzę na dno doliny, znajduję jakąś ławkę i tam postanawiam zjeść wczesne śniadanie. Mija kolejne kilkanaście minut, podczas których dolina nieco się rozjaśnia. Marsz zaczynam niedługo po 4:00.

Tego dnia jeszcze raz przechodzę tę najładniejszą część Doliny Kobylańskiej. Nie jest ona jednak zbyt długa. Po chwili znów jestem na typowo leśnej ścieżce, przy której czasem pojawiają się jakieś większe skałki. Część jest schowana między drzewami, inne – jak choćby ta na poniższym zdjęciu – znajdują się tuż przy ścieżce i też potrafią zrobić niezłe wrażenie.

Dolina Kobylańska, skałki
Jedna ze skałek w środkowej części Doliny Kobylańskiej.

Im dalej na północ, tym liczba atrakcji maleje. Potem, w pewnej chwili szlak odbija w lewo i zaczynam wyjście z doliny. Droga prowadzi w górę, wkrótce nawierzchnia zmienia się na asfaltową. Nie mija wiele czasu aż trafiam do centrum wsi Będkowice.

Do lasu wracam niedługo później. Tym razem schodzę niżej, w stronę dna Doliny Będkowskiej. Przy ścieżce znów są mniejsze i większe skałki, wśród których nietrudno znaleźć takie udostępnione do wspinaczki. Kawałek dalej czeka mnie również przejście przez niewielki strumień.

Praktycznie tuż za rzeczką czeka kolejna porcja asfaltu. Tu jest on jednak poprowadzony w bardzo ładnym otoczeniu, więc nie mam wielu powodów do marudzenia. Idę spokojnym tempem na północ, po prawej stronie mam dużą polanę, a w oddali mogę podziwiać Sokolicę – jedną z najwyższych skałek na terenie Jury. Bezpośrednio u jej podnóża znajduje się pole namiotowe oraz baza wspinaczkowa.

Dolina Będkowska
Przejście przez Dolinę Będkowską z widokiem na Sokolicę.

Na wysokości Sokolicy szlak skręca w lewo i po miejscami wąskiej ścieżce wyprowadza mnie z doliny. Po chwili marszu docieram na pobliski pagórek z ładnym widokiem, gdzie przebiega też inny szlak turystyczny (odwiedzony parę miesięcy temu Szlak Grzybowej Góry). Razem ciągną się kawałek na północ, później rozdzielają, schodząc do różnych części miejscowości Szklary. Ja schodzę tam asfaltem, choć znów w dość fajnym otoczeniu.

Zejście do miejscowości Szklary.

W Szklarach mijam kościół, przechodzę przez malutką rzekę Szklarkę, a następnie idę krótki odcinek główną drogą. Minutę, może dwie później odbijam w boczną uliczkę i przez chwilę podchodzę wśród rzednącej zabudowy. Kawałek dalej czeka trochę lasu, a za nim długi odcinek złożony z polnych dróg. Niespodziewanie, jest to całkiem ładny odcinek.

Szlak Dolinek Jurajskich
Długi fragment wśród pól pomiędzy dolinami Szklarki i Racławki.

Wspomniany fragment prowadzi mnie do następnej doliny: tym razem jest to Dolina Racławki, którą mam okazję kojarzyć zarówno z wycieczek pieszych, jak i rowerowych. Fajnie miejsce, więc z przyjemnością przejdę tam parę kolejnych kilometrów.

Do dna doliny docieram przez równie ciekawy Wąwóz Stradlina. Później skręcam w lewo i maszeruję lekko pagórkowatym terenem w pobliżu spokojnie płynącego strumienia. Tu też można trafić na sporo wapiennych skałek, choć nie są one już tak okazałe, jak we wcześniejszych dolinach.

Dolina Racławki
Przejście przez Dolinę Racławki.

W pewnym miejscu, niedaleko od południowego krańca doliny trafiam na kilka ławek, gdzie postanawiam coś zjeść i urządzić sobie chwilę przerwy. Później ruszam dalej, zaczynając podejście po północno-wschodnich stokach pagórka zwanego Zamczysko. Przez parę minut jest umiarkowanie stromo, później sytuacja wraca do normy. Za podejściem czeka mnie jeszcze trochę spaceru w lesie, po czym opuszczam teren tutejszego rezerwatu.

Na dalszym etapie czeka mnie przejście przez wieś Dębnik. Nim jednak na dobre wejdę między budynki, zaglądam jeszcze na skraj pobliskiego kamieniołomu. Obecnie jest on już niemal całkowicie zarośnięty. Na dole da się też dostrzec niewielki staw.

Dębnik, kamieniołom
Stary kamieniołom we wsi Dębnik.

Samo przejście przez wieś jest szybkie i kończy się kolejną wizytą w lesie. Idąc między drzewami, w pewnej chwili trafiam na dziesiątki… krzyży stojących po obu stronach ścieżki. Jedne mniejsze, drugie większe, różne są też zdarzenia oraz osoby, którym je poświęcono.

Dębnik, cmentarz choleryczny
Leśny cmentarz we wsi Dębnik.

Za owym lasem czeka mnie sporo polnych dróg i marszu otwartym terenem. Krajobraz jest jednak dość ładny, a okolica bardzo spokojna, więc ten odcinek mile zapisuje się w mojej pamięci. No, może poza przemoczeniem butów w miejscami wysokich trawkach, ale przy dzisiejszych temperaturach nie jest to żaden problem.

Otwarty teren i polne drogi – taki krajobraz też ma swój urok!

Gdy pola się kończą, trafiam do lasu porastającego teren Rezerwatu Doliny Eliaszówki. Przechadzam się chwilę ponad ładnym wąwozem, a następnie docieram do interesującego miejsca. Spod ziemi wypływa tu Źródło św. Eliasza, wokół którego zbudowano ujęcie w kształcie serca. Jest też kapliczka oraz tabla informacyjna.

Dolina Eliaszówki
Przejście przez Dolinę Eliaszówki.
Źródło św. Eliasza
Ujęcie Źródła św. Eliasza.

Za źródłem wchodzę na drogę i idę przez chwilę jej poboczem. Wkrótce odbijam jednak na pobliski pagórek, gdzie wspinam się parę minut pod Klasztor Karmelitów Bosych w Czernej. Kompleks jest dość duży i z tego, co widzę, cieszy się sporą popularnością. Budynków i pomniejszej, związanej z religią architektury jest tu sporo, podobnie jak miejsc parkingowych dla pielgrzymów. Szlak omija większość z tego od wschodu, więc jeśli ktoś ma ochotę dokładniej pozwiedzać, musi wykazać się własną inicjatywą.

Klasztor w Czernej
Klasztor Karmelitów Bosych w Czernej.

Chwilę po minięciu klasztoru schodzę do odwiedzonej niedawno drogi i ruszam w kierunku Krzeszowic. Nim jednak wejdę do miasta, mijam jeszcze sporo kapliczek i parę pozostałości po starszej, również klasztornej zabudowie. Gdzieś blisko drogi cały czas płynie niewielki potok Eliaszówka.

Wkrótce las zastępują zabudowania. Wraz z nimi zaczyna się chyba najmniej ciekawy odcinek całego szlaku. Najpierw mijam kopalnię i inne zakłady przemysłowe, później spędzam nieco czasu w otwartym terenie blisko ogródków działkowych. Niezbyt to piękne i trochę się dłuży. Dopiero parę kilometrów dalej docieram do parku nad Krzeszówką, gdzie sytuacja nieco się poprawia. Szczególnie interesująca jest południowa część tego miejsca, gdzie trafiam na kilka pomników i kapliczek, a także ładnie zorganizowany system alejek.

Krzeszowice, Park Zdrojowy
Park Zdrojowy w Krzeszowicach.

Za parkiem wychodzę na ulice miejscowości i przebijam się przez jej centralną część. Cały czas rozglądam się za sklepem, gdzie mógłbym uzupełnić zapasy na resztę wycieczki. Obywa się bez problemów – już po paru minutach trafia się jakiś większy market. Chwilę później, mój plecak znów jest niemal tak ciężki, jak na starcie tej wycieczki.

Dalszy odcinek szlaku prowadzi mnie na południe, w stronę wyjścia z miasta. Następnie odbijam na zachód i przechadzam się między zabudowaniami wsi Tenczynek. Teren równie „ciekawy” jak wcześniej, co potwierdza moje podejrzenia, że środkowa część trasy będzie tą najmniej ciekawą. Atrakcji tu niewiele, dominuje za to asfalt, chodniki i mniejsze lub większe osiedla.

Tenczynek, kościół
Kościół św. Katarzyny w Tenczynku.

Na szczęście, teren zabudowany kiedyś musi się skończyć. Za nim trafiam nad brzeg ładnie zagospodarowanego Stawu Wrońskiego, który jakiś czasu temu upatrzyłem sobie jako miejsce dłuższego odpoczynku. Zbliża się południe, więc siadam pod tamtejszą wiatą i zaczynam regenerację. Później przenoszę się bezpośrednio nad brzeg, rozkładam matę i układam w cieniu jednego z drzew. Nie ma to jak chwila przerwy.

Staw Wroński
Staw Wroński na skraju Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego.

Nad wodą spędzam około 2 godziny. Potem zaczynam się nudzić i mimo upału postanawiam kontynuować marsz. Powoli, etapami, ale jednak wolę posuwać się do przodu. Wstaję, zwijam matę i ruszam w stronę pobliskiego Zamku Tenczyn – najpierw asfaltową drogą przez las, później piaszczystą ścieżką na szczyt niewielkiego pagórka.

Zamek Tenczyn w Rudnie
Zamek Tenczyn w Rudnie.

Minąwszy warownię znów trafiam między zabudowania pobliskiej wsi. Schodzę wśród nich do pobliskiej autostrady, gdzie przedostaję się tunelem na drugą stronę, a następnie spędzam trochę czasu na polnych drogach.

Żółty Szlak Dolinek Jurajskich
Polne tereny na południu od autostrady A4. Gdzieś tu trafiam na taki, dość rzadko spotykany symbol szlaku.

Za polami czeka mnie przejście przez wieś Grojec, a za nią kawałek dającego przyjemny cień lasu. Niestety, raczej krótki kawałek. Nie mija dużo czasu i pod nogami ponownie mam asfalt, a dookoła sporo jednorodzinnej zabudowy, która ciągnie się aż do rynku w Alwerni.

Grojec
Drewniana rzeźba w miejscowości Grojec.

Do Alwerni docieram nieco przegrzany, zmęczony i z obniżonym morale. Ostatnie odcinki nie były zbyt ciekawe, ja źle znoszę upał (może trzeba było zostać dłużej nad tym stawem?), a do tego zaczyna boleć mnie prawa stopa. Chyba pora na kolejną większą przerwę. Rozsiadam się więc na jednej z ławek i przez kolejne półtorej godziny nie robię zupełnie nic.

Alwernia, rynek
Grób nieznanego żołnierza na rynku w Alwerni.

W końcu postanawiam ruszać dalej. Słońce jest już niżej, noga boli nieco mniej. Wstaję, opuszczam rynek i drepczę jeszcze kawałek w terenie zabudowanym. Na jego końcu mijam mury Zakonu Bernardynów, za którym trafiam na bardzo ładny, leśny odcinek.

Alwernia, las
Ładny, leśny odcinek kawałek za rynkiem w Alwerni.

Leśna ścieżka doprowadza mnie do drogi, którą niedługo później wchodzę do Regulic. Bocznymi uliczkami zbliżam się do centrum wsi, gdzie przechodzę przez dworzec oraz mam okazję zobaczyć w akcji lokalną kolej drezynową. Ot, zwykły, mały wagonik napędzany siłą mięśni siedzących w nim osób. Niby nic, lecz nie sądzę, bym widział taki wynalazek gdziekolwiek indziej.

Regulice, kolej drezynowa
Kolej drezynowa w Regulicach.

Za Regulicami znów czeka las. Tym razem nieco dłuższy, z przyjemnym zapachem niedawno ściętych drzew. Początkowo, idę w nim szeroką, płaską drogą, później zaliczam jakieś niedługie podejście. W końcu trafiam na otwarty, polny teren, którego skrajem docieram do bocznej drogi we wsi Kwaczała. Ta z kolei prowadzi mnie do miejsca zwanego Stare Dworzysko. To niewielki, trawiasty plac z wiatami, ujęciem wody oraz miejscem na ognisko. Na mapach jest nawet zaznaczony jako pole namiotowe.

Idąc tu wahałem się, czy zrobić tylko jakąś dłuższą przerwę, czy w ogóle skończyć dzisiejszy odcinek. Na miejscu, po chwili odpoczynku, decyduję się na to drugie. Choć do zachodu słońca zostało jeszcze trochę czasu, ja mam za sobą dobre 45 kilometrów, a moja prawa stopa znów zaczyna boleć. W tej chwili wydaje mi się, że lepiej będzie odpocząć i nabrać więcej sił przed kolejnym dniem.

Stare Dworzysko
Stare Dworzysko, czyli duże miejsce odpoczynku we wsi Kwaczała.

Gdy słońce zaczyna zachodzić, przenoszę się na skraj polany i tam rozkładam namiot. Chwilę później wchodzę do środka i układam do spania. Pobliskie wiaty zajmują jeszcze inne osoby, a od czasu do czasu przyjeżdża lub przychodzi ktoś nowy, jednak nieszczególnie mi to przeszkadza. Po dzisiejszym odcinku jestem na tyle zmęczony, że zasypiam jeszcze zanim zrobi się ciemno.

Dzień 3 (Kwaczała – Chrzanów)

Budzę się około 3:00. Później leżę jeszcze chwilę, a gdy zaczyna świtać, postanawiam zwijać obóz i ruszać w dalszą drogę. Poranne czynności, obejmujące również niewielkie śniadanie, zajmują około pół godziny. Podobnie, jak wcześniejszego dnia, do marszu jestem gotowy parę minut po czwartej.

Dziś do przejścia zostało około 20 kilometrów. Parę pierwszych prowadzi polnymi drogami po pagórku, na którym znajdowało się moje miejsce do spania. Przechodząc przez niego mam okazję podziwiać czerwieniejące niebo oraz powoli wschodzące słońce. Zapowiada się kolejny upalny dzień, choć mam nadzieję, że uda mi się skończyć przejście zanim zrobi się naprawdę ciepło.

Szlak Dolinek Jurajskich, wschód słońca
Wschód słońca na Szlaku Dolinek Jurajskich.

Jest jednak pewien problem. Z moją stopą jest podobnie, jak wczoraj. Noc niewiele pomogła, więc przy stawianiu kroków czuję pewien dyskomfort. Póki co bez większego bólu, ale domyślam się, że im dalej, tym może być gorzej. Mimo to, postanawiam kontynuować. W razie czego, miejsc do wycofania się z trasy nie brakuje.

Drogi gruntowe z czasem ustępują asfaltowi, a mnie czeka przejście przez jakieś nieduże osiedle. Nie trwa to długo – kawałek dalej znów jestem między polani, na jakiejś lekko zarośniętej ścieżce. Tu z każdym krokiem moje buty stają się coraz bardziej mokre od porannej rosy, lecz nawierzchnia zmienia się zanim wilgoć dobierze się do skarpet.

Na kolejnym odcinku czeka mnie chwila marszu lasem, a później krótkie podejście pod Zamek Lipowiec. Szlak prowadzi mnie blisko jego murów, choć brakuje miejsca skąd mógłbym zobaczyć twierdzę w całej okazałości. Zamek mijam więc szybko i bez większych wrażeń.

Zamek Lipowiec
Przejście przy Zamku Lipowiec.

Kolejną atrakcją na trasie jest skansen w Wygiełzowie. Spod Lipowca dostaję się tam w parę minut, najpierw po leśnej ścieżce, później jakąś ulicą wśród domków. Na terenie skansenu znajduje się wiele ciekawych obiektów, których część mogę podejrzeć zza ogrodzenia. Na dziś to mi w zupełności wystarczy.

Skansen Wygiełzów
Stara chatka na terenie skansenu w Wygiełzowie.

Minąwszy skansen idę jeszcze kawałek ulicami Wygiełzowa, po czym skręcam w stronę pagórka nazwanego Grodzisko Wielkie. Szlak omija jego szczyt, choć trasa obchodząca go od południa też jest ciekawa. Kawałek dalej, za przejściem przez lokalną drogę czeka kolejne wzniesienie. Tym razem jest to Bukowica, której szczyt otoczono niewielkim rezerwatem. Podobnie, jak wcześniej, znakowana za żółto ścieżka zostawia wierzchołek w spokoju, choć również tutaj trasę uważam za ciekawą i ładną krajobrazowo.

Grodzisko
Szlak Dolinek Jurajskich w okolicy Grodziska Wielkiego.
Bukowica
Rezerwat Bukowica.

Za rezerwatem idę jeszcze chwilę przez las, po czym polnymi drogami zbliżam się do wsi Zagórze. Jej centralną część mijam dość szybko, później czeka mnie krótka wspinaczka na kolejny pagórek – Starą Żelatową. Tu tylko kawałek prowadzi między drzewami, reszta to niestety asfalt i tereny zabudowane.

Dojście do miejscowości Zagórze.

Przyrodnicze atrakcje wracają kawałek dalej, gdy nieco zarośnięta ścieżka sprowadza mnie na dno Wąwozu Smolarnia. Teren jest dość dziki, a przez płynący dnem strumień również nieco podmokły, lecz muszę przyznać, że całkiem mi się tutaj podoba.

Wąwóz Smolarnia
Wąwóz Smolarnia.

Za wąwozem czeka mnie jeszcze jeden las, choć ten jest już znacznie łatwiejszy do przejścia. Później zaczynam zbliżać się do Chrzanowa, gdzie znajduje się meta tej wycieczki. I w sumie dobrze, bo ta nieszczęsna prawa stopa doskwiera coraz bardziej, a mi powoli kończą się pomysły na jej w miarę bezbolesne stawianie.

Do miasta wchodzę od południa. Najpierw przechodzę przez jakieś mniejsze osiedle, później odwiedzam okolice ogródków działkowych. Kolejny etap to już marsz w stronę centrum. Niestety, po drodze okazuje się, że jeden z chrzanowskich parków jest właśnie w remoncie i prowadzącym przez niego szlakiem nie da się przejść. W efekcie, muszę się kawałek wrócić, sięgnąć po mapę i znaleźć jakieś obejście.

Udaje się bez większego problemu, co pozwala mi kontynuować ten średnio ciekawy marsz wgłąb miejskich osiedli. Odwiedzam mniejsze i większe ulice, z czasem przy szlaku pojawiają się wielopiętrowe bloki. Chyba jedynym ciekawym miejscem, które odwiedzam w końcówce jest park na skraju jednego osiedli, gdzie przecinam rzeki Chechło oraz Luszówka. Ostatnie symbole szlaku, wraz z końcowym drogowskazem znajduję przy ulicy Trzebińskiej.

Chrzanów
Przejście przez jedno z chrzanowskich osiedli.

Powrót

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak mogę stąd wrócić do Krakowa. Wiem oczywiście, że oba miasta są ze sobą dobrze skomunikowane, jednak nie kojarzę, gdzie mógłbym wsiąść do autobusu jadącego w stronę małopolskiej stolicy. Myślę, że w tym temacie najlepiej zdać się na wiedzę miejscowych. Pytam pierwszą lepszą osoby i okazuje się, że jestem w całkiem niezłym miejscu. Przystanek, którego szukam znajduje się dosłownie po drugiej stronie ulicy. Przechodzę więc przez jezdnię, siadam na pobliskim murku i po chwili dociera do mnie, że znów mam szczęście. Autobus do Krakowa pojawia się już po kilku minutach.

Droga powrotna zajmuje około godziny. Wysiadam na jednym z ostatnich przystanków, skąd do domu mam jakieś 3 kilometry. W sumie, mógłbym stąd złapać kolejne połączenie, ale ja chyba wolę chodzić niż jeździć. Mimo bolącej nogi postanawiam pokonać ten ostatni dystans na piechotę. Ostatecznie, w mieszkaniu jestem parę minut przed jedenastą – w sam raz, by zdążyć jeszcze trochę popracować.

Szlak Dolinek Jurajskich – podsumowanie

Licząc z dojściami na przystanki, a także mniej lub bardziej świadomymi zejściami ze szlaku, mogło wyjść coś koło 100 kilometrów, pokonanych „na ciężko”, w niecałe 48 godzin. Myślę, że jest to dość fajny wynik, a sama trasa wiele mnie nauczyła i dała sporo materiału do wyciągania wniosków na przyszłe wycieczki.

Pod względem kondycji i odżywiania było naprawdę nieźle. Ani razu nie czułem się wyczerpany, głodny ani spragniony. Niesiony sprzęt, choć daleko mu do lekkości i wysokiej jakości, również sprawdził się całkiem dobrze. Właściwie, problem był tylko jeden i pewnie nietrudno się domyślić jaki: prawa stopa. Z jakiegoś powodu zaczęła boleć po około 2/3 trasy i z każdym kilometrem było tylko gorzej. Nie wiem czy zawiodły buty, za ciężki bagaż, za szybkie tempo, zbyt mało przerw, czy jeszcze coś innego. Problem jednak wystąpił i będę się musiał nad nim pochylić, by rozwiązać go przed kolejnymi dłuższymi przejściami.

A co z samą trasą? Czy Szlak Dolinek Jurajskich jest warty uwagi i polecania innym? Tu mam mieszane uczucia. Bo o ile posiada on wiele naprawdę ładnych fragmentów, to całość nie jest aż tak atrakcyjna. Jak dla mnie, za dużo było fragmentów poprowadzonych asfaltem, przez liczne miasta i wsie. Wiem, że na terenie tak gęsto zaludnionym, jak zachód Małopolski ciężko byłoby wytyczyć szlak prowadzący przez same dzikie i piękne tereny, jednak daleko mi do stwierdzenia, że cieszyłem się każdym kilometrem tej trasy. Wiele z nich było po prostu nieciekawe.

Generalnie, mam wrażenie, że wschodnia część tego szlaku jest ciekawsze niż zachodnia, a obie są dużo lepsze niż środkowy fragment. Raczej nie będzie zaskoczeniem, że największe wrażenie robią tytułowe Dolinki Jurajskie. To właśnie je uważam za najbardziej godne polecania, a przejście całości zostawmy dla osób, które wiedzą, na co się piszą i cieszy ich pokonywanie takich długich, niekoniecznie górskich tras.

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *