Rowerem po Małopolsce – Pustynia Błędowska
Mimo bardzo deszczowego tygodnia, weekend znów okazał się ładny i sprzyjający wychodzeniu z domu. Nie miałem dylematu, co z tym zrobić – wsiadłem na rower i pojechałem ustrzelić kolejną „setkę”. Tym razem na północny – zachód, w stronę największej i najsławniejszej z polskich pustyń.
Na pomysł tej wycieczki wpadłem stosunkowo niedawno. Wcześniej wydawało mi się, że to za daleko, a dojazd tam będzie dość trudny. Gdy jednak przysiadłem nad mapą, okazało się, że nie jest aż tak źle i nawet z obecną formą powinno się to udać zrealizować.
Z Krakowa na Pustynię Błędowską
Budzik zadzwonił o 5:00. Prognozy zapowiadały wysokie temperatury i dużo słońca, więc zależało mi na wczesnym wyjeździe. Po śniadaniu i zebraniu niezbędnych rzeczy, udało mi się wystartować parę minut przed 6-tą. Po raz pierwszy zdecydowałem się na zabranie większego, 20-litrowego plecaka. Chciałem przetestować komfort jazdy z nim. Inna sprawa, że do mniejszego raczej nie zmieściłoby się cały prowiant, który miałem nadzieję ze sobą zabrać.
Zaczynam od wyjazdu na Bulwary, po czym kieruję się na Błonia. Wygląda na to, że miasto jeszcze śpi i na całym tym ogromnym terenie nie ma nikogo poza mną. Na rogu Błoń odbijam w ulicę Piastowską i nią jadę na północ, aż do wyjazdu z miasta ulicą Łokietka. To jeden z moich sprawdzonych sposobów na wydostanie się z Krakowa, który wykorzystywałem również podczas niedawnego wypadu do Ojcowskiego Parku Narodowego.
W Giebułtowie skręcam w lewo, a zaraz potem w prawo i wskakuję na drogę krajową numer 94. To najłatwiejszy sposób, aby dostać się do Olkusza. Niestety, nie najprzyjemniejszy. Jest duży ruch, głośno, krajobrazy też nie powalają. Ale i tak jadę. W większości szerokim poboczem, choć są odcinki gdzie ono znika i trzeba nieco bardziej uważać na jadące (oczywiście szybciej i bliżej niż pozwalają przepisy) samochody.
Planując wycieczkę, chyba trochę nie doceniłem tutejszego ukształtowania terenu. Owszem, wiedziałem, że nie będzie płasko, ale okazało się, że co chwile jest jakiś krótszy lub dłuższy podjazd. Bez jakichś wielkich stromizn, ale nadrabiały ilością.
Po około 30 kilometrach spędzonych na DK94, docieram do Olkusza. Tu ruch jest jeszcze większy, a ulica dostaje drugi, czasem nawet trzeci pas. Komfort jazdy spada, ale na szczęście przejazd przez miasto to tylko parę kilometrów. Niedługo potem odbijam na Zawiercie i znów jadę spokojniejszą jednopasmówką.
Teren jednak nie robi się łatwiejszy. Nadal jest pagórkowato i zaczynam się zastanawiać, jak bardzo męcząca będzie droga powrotna. Staram się dużo pić i regularnie, mniej więcej co pół godziny jeść. Oraz oczywiście nie jechać zbyt szybko. Nie chcę powtórki z ostatniej trasy przez Beskid Mały, gdzie po 115 km jazdy mnie „odcięło” i ostatnie kilometry były już jazdą na oparach.
Z Olkusza, do miejscowości Klucze, koło której znajduje się pustynia, nie jest daleko – ledwie parę kilometrów jazdy. Do tego krajobraz robi się na prawdę ładny. Jest sporo zieleni, głównie w postaci lasów i łąk. Pół uprawnych nie ma prawie wcale, ale to raczej zrozumiałe ze względu na kiepską, piaszczystą glebę.
Pustynia Błędowska – punkty widokowe
Po wjeździe do miejscowości Klucze, skręcam w lewo i jadę prosto przez niecałe 2 kilometry. Trafiam na niewielki parking (albo raczej na zaparkowane przy ulicy auta) oraz strzałkę na punt widokowy o nazwie Róża Wiatrów. Powoli toczę się do niego przez parę minut po utwardzonej, choć trochę zasypanej żwirem i pisakiem drodze.
W końcu docieram do granicy pustyni. Byłem tu parę lat temu, podczas rewitalizacji. Wtedy była zaniedbana, zarośnięta trawą i niewielkimi krzewami. Teraz jest super: roślinności prawie nie ma, a piasek sprawia wrażenie czystego. Ładnie, nawet ładniej niż się spodziewałem.
Na miejscu postawiono też sporo drewnianych altanek z przejściami pomiędzy nimi. To właśnie ta wspomniana Róża Wiatrów, nazwana tak ze względu na schemat rozmieszczenia zabudowań. Pewne najlepiej widać to z góry, ale niestety, ta perspektywa jest dziś dla mnie nieosiągalna.
Trochę chodzę po piasku (o jeździe tam rowerem nie ma mowy), trochę odpoczywam w cieniu altanek. Podziwiam widoki, robię zdjęcia. Nie było łatwo tu dotrzeć, ale krajobraz wynagradza włożony wysiłek. W końcu takie tereny nie są częste w naszej części Europy.
Nacieszywszy się widokami, wracam tą samą trasą. To jednak nie koniec zwiedzania – kolejnym punktem jest wzgórze Czubatka w miejscowości Klucze. Jest położone kilkadziesiąt metrów wyżej i daje fajny widok na pustynię. Dojechanie tam wymaga kilkunastu minut oraz pokonania jednego stromego podjazdu pod koniec.
Po wizycie na Czubatce, zjeżdżam w dół i w Kluczach odbijam na północ, a paru kilometrach skręcam na zachód w stronę miejscowości Chechło. Stamtąd mogę oglądać drugą część pustyni. Do dyspozycji jest parę punktów widokowych, z których najsłynniejsza i najbardziej godna polecenia jest Dąbrówka.
Dojazd tam odbywa się wygodną drogą z nowym, równym asfaltem, a na miejscu jest ładny taras widokowy, trochę pozostałości po wojskowych zabudowaniach (północna część pustyni to poligon) oraz kilka tablic informacyjnych. Ludzi niewiele – oprócz mnie była tylko jedna para na rowerach. O wiele więcej było w części południowej, zarówno na Czubatce, jak i Róży Wiatrów.
W Dąbrówce również robię sobie chwilę przerwy na podziwianie otoczenia i posiłek. Później wracam tą samą drogą (innej w sumie nie ma) i jadę dalej na zachód, skąd będę mógł dostać się na kolejne punkty, gdzie kończy się las, a zaczyna piasek.
Pierwszy z nich znajduje się na końcu ulicy Pustynnej. Stoi tam jakaś niewielka konstrukcja z tablicą „Teren wojskowy, wstęp wzbroniony” oraz kilka tablic z informacjami o pustyni (które jednak ciężko przeczytać bez wchodzenia). Drugi punkt jest na ulicy Słonecznej. Tam jednak nie zastałem nic szczególnie ciekawego. Żadnych budowli ani tablic, tylko miejsce, gdzie roślinność walczy z pustynią o dominację.
Powrót i podsumowanie
I na tym kończę zwiedzanie Pustyni Błędowskiej. Będąc tu z szosą raczej nie ma sensu pchać się na piaszczyste ścieżki, więc pozostaje mi podziwianie krajobrazu. Kiedyś chętnie przyjechałbym tu bez roweru i spróbował przejść pieszo na przykład trasę Chechło – Klucze. Może być fajna przygoda.
Tymczasem, pora myśleć o powrocie. Mam za sobą lekko ponad 70 kilometrów i szczerze mówiąc trochę opadłem z sił. Jest gorąco, czuję lekkie osłabienie, a na każdym podjeździe tętno rośnie szybciej niż wydaje mi się, że powinno. Niezbyt optymistycznie to wygląda, biorąc pod uwagę, że do domu mam jeszcze co najmniej 60 km.
Ale jakoś trzeba dać radę. Nie jest to przecież moja pierwsza sytuacja z serii „o kurde, już nie mogę, a przede mną jeszcze X godzin jazdy / biegu / marszu”. Postawa to spokój, oszczędzanie sił i odpowiednie odżywianie. Nadal trzymam się jedzenia co pół godziny, nawet gdy ewidentnie nie mam na to ochoty.
I jakoś leci. Najpierw opuszczam Chechło, potem skręcam na Klucze, mijam Klucze, wjeżdżam do Olkusza. Nie czuję się gorzej, a gdy jestem już na DK94, wręcz dociera do mnie, że może się udać wrócić bez większych problemów. Mijają kolejne kilometry, podjazdy atakuję powoli, na zjazdach odpuszczam kręcenie i wypoczywam. Im bliżej Krakowa, tym lepiej się czuję.
Po 134 kilometrach jazdy, jestem pod blokiem. O dziwno, czuję się teraz nawet mniej zmęczony niż w połowie trasy. Może to był tylko jakiś drobny kryzys, z którego udało się wyjść zwycięsko.
Wycieczkę uznaję za bardzo udaną. Cieszy mnie nie tylko miejsce, które odwiedziłem, ale i to, że bardzo dobrze rozegrałem logistykę. To była moja najdłuższa i najcięższa trasa w tym roku, a ja pisząc ten tekst rano następnego dnia, czuję się niemal w pełni sił i pewnie bez większych problemów mógłbym przejechać kolejne 100+ kilometrów. Wygląda więc na to, że powoli zbliżam się do formy, która pozwoli mi jeszcze w tym roku zrealizować marzenie o przekroczeniu granicy 200 km.
Hah, moje piaszczyste okolice ;P
Ja tam rzadko rower sprowadzam, by mi napędu całego nie oblepiło