Rowerem dookoła Krakowa – pętla przez wszystkie sąsiednie miejscowości
Ile miejscowości graniczy z Krakowem? Okazuje się, że całkiem sporo. Mniejszych, większych, czasem dość mocno różniących się od siebie. W ramach tej wycieczki postanowiłem przejechać przez nie wszystkie na rowerze, przy okazji odwiedzając sporo dobrze znanych, ale też kilka zupełnie nowych dla mnie miejsc, położonych w pobliżu małopolskiej stolicy.
Pomysł na rowerową wycieczkę dookoła Krakowa miałem w głowie już od dość dawna, choć z biegiem czasu zmieniała się jego forma. Początkowo chciałem trzymać się możliwie blisko granic miasta. Gdy jednak siadłem nad mapą i zacząłem planować przejazd, wychodził z tego logistyczny koszmar. Większość czasu pewnie spędziłbym klucząc po jakich bocznych, często beznadziejnej jakości drogach.
Niezbyt miałem na to ochotę, więc w pewnej chwili skierowałem plan w stronę przejazdu przez wszystkie otaczające Kraków miejscowości. A przynajmniej, mam nadzieję, że wszystkie, bo gdy zacząłem rozpoznawać ten temat, odkryłem ich naprawdę sporo – razem naliczyłem ponad 40.
Takie podejście dawało szansę na przejazd po lepszych drogach, z nieco większą swobodą wyboru trasy i możliwością odwiedzenia paru ciekawych miejsc po drodze. Część z nich miała być dla mnie zupełnie nowa. Co z tego wyszło? Zobaczmy!
Rowerem wokół Krakowa – relacja z wycieczki
Wyjazd z miasta
Choć mieszkam w pobliżu centrum Krakowa, zdecydowanie bliżej mi do tego jego zachodnich granic. Postanowiłem więc, że pętlę zacznę od tamtej strony. A jak wyjazd na zachód, to oczywiście po wałach wiślanych. Wygodniejszej drogi dla rowerzysty raczej nie ma.
Wycieczkę zaczynam kilkanaście minut po 7-mej, gdzieś pomiędzy blokami swojego osiedla. Przez chwilę kręcę się po jego wąskich, często jednokierunkowych uliczkach i w końcu wydostaję na ścieżkę rowerową prowadzącą do Mostu Zwierzynieckiego. Mija kolejnych parę minut i jestem po drugiej stronie Wisły, skąd na wały mam już na prawdę blisko.
Niestety, muszę zrobić chwilę przerwy. Bo pomimo optymistycznych prognoz, właśnie zaczyna padać. Fakt, kropiło już od wyjścia z domu, ale teraz deszcz zrobił się całkiem mocny. Zajeżdżam pod najbliższą wiatę przystankową i cierpliwie czekam. Po kilku minutach przestaje.
Ruszam dalej. Dostaję się na wspomniane już parę razy wały i zaczynam przyjemny, ponad 6-kilometrowy odcinek po dobrej, płaskiej drodze przeznaczonej wyłącznie dla ruchu pieszo – rowerowego.

Ścieżka na wałach kończy się za miejskimi wodociągami. Tam jadę jeszcze chwilę CPR-em przy drodze, aż w końcu docieram do granicy Krakowa i Piekar. Wyjechałem z miasta, można zaczynać pętlę.
Pętla przez miejscowości graniczące z Krakowem
Droga przez Piekary jest dość ruchliwa i nie oferuje zbyt wielu atrakcji. Jedyne urozmaicenie w krajobrazie to klasztor w pobliskim Tyńcu. Z głównej drogi widać go tak sobie, ale zjeżdżając w jedną z bocznych uliczek można przyjrzeć się już nieco lepiej.

Po zachodniej stronie miejscowości zaliczam dwa niewielkie podjazdy i na chwilę wjeżdżam do Rącznej. Opuszczam ją niedługo później, skręcając w lewo i zaczynając przyjemny zjazd do Ściejowic. Tam mam już mniejszy ruch i nieco fajniejsze krajobrazy do pooglądania.

Kontynuując jazdę na południe odwiedzam Jeziorzany, gdzie mijam między innymi kapliczkę na rondzie w centralnej części wsi. Później obieram kurs na prom, którym będę chciał przedostać się do położonej po drugiej stronie Wisły Kopanki.

Prom kursuje codziennie od 6:00 do 22:00 i dla rowerzystów jest darmowy. Niestety, gość, która go obsługuje, nie zawsze jest chętny na przeprawę z pojedynczym pasażerem. Tym razem przyszło mi poczekać na pokładzie kilkanaście minut. Dopiero wtedy dotarło do niego, że chyba nikt inny się teraz nie pojawi. Ale cóż, w końcu przepłynęliśmy i mogłem jechać dalej.

W Kopance przejeżdżam przez osiedle domków jednorodzinnych i kieruję się na przedmieścia Skawiny. Te z kolei witają mnie niezbyt pięknym, zindustrializowanym krajobrazem. W środku jest już trochę lepiej. Dostaję się do gęsto zabudowanego centrum, gdzie robię krótką przerwę na rynku. Potem opuszczam miasto od wschodu i obieram kurs na Brzyczynę.


W pewnej chwili domki się kończą, a mnie czeka pierwszy z kilku trudniejszych podjazdów w tej części wycieczki. Południe Krakowa jest zdecydowanie najbardziej górzyste ze wszystkich okolicznych terenów.

Po wdrapaniu się na pagórek jadę chwilę jego grzbietem, mijając zabudowania najpierw wspomnianej już Brzyczyny, a później Libertowa. W tym ostatnim zaliczam też szybki zjazd, który doprowadza mnie do skrzyżowania z Zakopianką – jedną z głównych wylotówek małopolskiej stolicy. Tu najwygodniej jest wsiąść z roweru i przeprowadzić go przez system dwóch, lekko oddalonych od siebie przejść dla pieszych.


Kolejna na trasie jest Lusina. Tu zabudowa rzednie, a teren robi się bardziej pofałdowany, co za chwilę da mi trochę popalić. Problem jest następujący: chcę się przedostać do Golkowic, jednak najprostsza droga prowadzi przez krakowską dzielnicę Swoszowice. A to nie do końca zgadza się w moim planem trzymania się poza granicami miasta.
Wybieram więc objazd przez Ochojno Dolne, co z kolei wymaga podjechania ponad 100 metrów. Na szczęście, widoki momentami rekompensują wkładany wysiłek. W sumie, zapas energii i tak mam jeszcze spory.

Tuż po dotarciu do Ochojna skręcam na północ i zaczynam zjazd do Golkowic. Uliczka jest wąska, kręta i miejscami dziurawa, więc muszę mocno uważać, by nie uszkodzić tu roweru lub co gorsza, siebie samego.

Droga w dół kończy się w okolicach mostku nad Wilgą. Dalej niestety znów jest pod górkę i to miejscami dość stromo. Parę razy wrzucam nawet na najlżejszy możliwy bieg.
W końcu dostaję się do jakiejś większej drogi, która skręca na wschód, ku wsi Sygneczów. Tam też czeka mnie podjazd, jednak już o wiele łatwiejszy. Wdrapuję się do góry, odbijam w jedną z bocznych odnóg i teraz dla odmiany mam głownie w dół. Przejeżdżam widokową uliczką przez Grabówki, a później docieram do kolejnego z dużych miasta na mojej trasie – Wieliczki.

Na Wielickich ulicach spędzam trochę czasu, nie tylko szukając dogodnego wyjazdu z miasta, ale też odwiedzając okolice tutejszej kopalni soli. Ona chyba zawsze cieszy się dużą popularnością wśród turystów. Przed wejściem na swoją kolej czeka parę grupek, a pobliskie parkingi zastawione są licznymi autokarami i prywatnymi samochodami.


Opuściwszy Wieliczkę kieruję się na Czarnochowice. Droga prowadzi wśród gęstej zabudowy i przy umiarkowanym ruchu. Kończy się na skrzyżowaniu w Kokotowie. Tam skręcam w prawo, a kawałek dalej w lewo, obierając za następny cel miejscowość Brzegi.
Krajobraz szybko się zmienia. Znika jednorodzinna zabudowana, pojawia się całe morze ogromnych magazynów obsługiwanych przez setki ciężarówek. To chyba jakaś specjalna strefa, gdzie siedziby ma kilka dużych firm logistycznych.
Kawałek dalej trafiam na pamiątkę po organizowanych tu jakiś czas temu Światowych Dniach Młodzieży. Miejsce jest dziwne. Niewielki park z kilkoma alejkami na kształt loga imprezy i bramą z obrazem Jezusa. Niby nic zaskakującego, ale lokalizacja jest zupełnie nietrafiona. Stoi to przy ruchliwej drodze, pośrodku niczego. Jeżdżę tędy co jakiś czas i w sumie jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek z tego korzystał.

Na najbliższym skrzyżowaniu odbijam na Grabie. Poruszam się w niewielkiej odległości wiślanych wałów w mieszanym krajobrazie. Trochę domków, czasem jakieś pola. Ruch niewielki, płasko, więc jedzie się całkiem dobrze.
Kawałek dalej wjeżdżam na koronę wałów, gdzie zaczyna się świetnej jakości ścieżka rowerowa. To bardzo fajny i cieszący się dużą popularnością fragment Wiślanej Trasy Rowerowej. Można nim dojechać aż do oddalonego o ponad 100 kilometrów Szczucina, przeważnie trzymając się właśnie wałów albo jakichś bocznych, spokojnych dróg.

Dziś jadę jednak tylko do Niepołomic, choć i te parę kilometrów jest bardzo fajnym doświadczeniem. Można tu zaznać trochę spokoju, pooglądać Wisłę oraz otaczające ją pola, łąki i niewielkie lasy.
Ten odcinek kończy się przy moście na granicy Krakowa i Niepołomic. Skręcam w lewo, przekraczam rzekę, a potem ponownie wracam na wały. Czeka mnie trochę off-roadu, ale to najłatwiejszy sposób, by przedostać się do sąsiednich wiosek.
Najpierw jadę chwilę po szutrowej nawierzchni, później zjeżdżam na wąską ścieżkę wśród traw, która prowadzi mnie na malutki, drewniany mostek nad Potokiem Kościelnickim. Przeprawa jest szybka i bezproblemowa, choć na tym odcinku rower wolę poprowadzić. Potem przechodzę jeszcze na drugą stronę wału i po kolejnym szutrze docieram z powrotem do „normalnej” drogi.

Odbijam na północ i zaczynam przejazd przez Pobiednik Mały. To niewielka wioska z krajobrazem zdominowanym przez gospodarstwa rolne. Gdzieś po drodze zmieniam lokalizację na sąsiedni Pobiednik Wielki.

Droga kończy się skrzyżowaniem z ruchliwą krajówką. Wjeżdżam na nią na chwilę i poruszam się parę minut na wschód. Większość tego odcinka prowadzi wzdłuż lokalnego lotniska z trawiastym pasem startowym. Na niebie dostrzec mogę z kolei kilka niewielkich awionetek.

Na najbliższym zjeździe odbijam na Tropiszów. Jestem teraz po wschodniej stronie Krakowa, gdzie zabudowa jest prawdopodobnie najrzadsza, a teren w większości przeznaczony pod uprawy. Do tego mam sporo mniejszy ruch, choć jakość dróg często nie jest zbyt dobra. Ale i tak jeździ się tędy dość fajnie.
W Tropiszowie skręcam na Czernichów, przez który przejeżdżam po łagodnie pofałdowanym terenie. To jeden z najbardziej „otwartych” krajobrazów, które zobaczę podczas tej wycieczki.

Następne w kolejce są Czulice, Karniów i Głęboka. Tam górki stają się odrobinę większe, a zabudowa gęstnieje. Wciąż jest to jednak teren bardzo podobny do wcześniejszego.

Gdzieś pomiędzy Głęboką a Kocmyrzowa odbijam na południe, do ładnie położonych Krzystoforzyc. Z tamtejszej górki nieźle widać trochę bliższej i dalszej okolicy.

Opuszczając tą wioskę trafiam do kolejnej, tym razem noszącej nazwę Dojazdów. Tu plan był prosty: miałem jechać cały czas przed siebie, aż do skrzyżowania z większą drogą. Coś mnie jednak podkusiło na skrót. A jak to często ze skrótami bywa, zamiast zaoszczędzić, straciłem trochę czasu i sił, pakując się w szutrową drogę przez las, która w dodatku kończyła się ślepo. No dobra, może nie zupełnie ślepo, ale i tak musiałem prowadzić rower pod górkę, po miedzy rozdzielającej czyjeś pola. Co ciekawe, na mapach (zarówno Google, jak i OpenStreetMap) było to zaznaczone jako normalna droga.

Dalej mam już przyjemną, wąską drogę przez pagórek. Z kilkoma podjazdami, ale za to widoki nie najgorsze, asfalt równy, a ruch praktycznie zerowy.


W Sulechowie skręcam w lewo i zaczynam trwający kilka minut zjazd po ruchliwej, dwupasmowej drodze wojewódzkiej. Kończę go w Prusach, gdzie wracam do przemieszczania się po bocznych, przeważnie dość spokojnych drogach.
Przejeżdżam przez Prusy, Zastów, Raciborowice i Batowice. Wioski zapamiętałem jako dość podobne. Sporo przydrożnej zabudowy, trochę pól, od czasu do czasu jakiś kościół czy kapliczka. Odmienne widoki momentami pojawiają się na południu, gdzie nietrudno wypatrzyć wysokie bloki paru krakowskich osiedli.

W Batowicach docieram zresztą tuż pod granicę tego drugiego co do wielkości miasta Polski. Nie przekraczam jej jednak, lecz kontynuuję jazdę na zachód, poruszając się przez chwilę w niezbyt atrakcyjnym otoczeniu torów kolejowych.
Kawałek dalej odbijam na Węgrzce. Wioska, jak wioska, choć moją uwagę przyciągają tutejsze nazwy ulic. Rzadko kiedy mam okazję jeździć czymś, co nazwano B4, A9 i A10. Patrząc na mapę, widzę teraz, że praktycznie cała miejscowość korzysta z tego oryginalnego i w sumie unikalnego w skali kraju nazewnictwa.
Kolejne na trasie są Bibice – dość gęsto zabudowane, szczególnie we wschodniej części. Zachodnia jest już nieco spokojniejsza, choć w sumie nie na długo. Zaraz za tamtejszym zjazdem zaczynają się bowiem Zielonki – kolejna z tych nieco większych, mijanych dziś miejscowości.


W samych Zielonkach nie spędzam jednak wiele czasu. Przebijam się przez centrum, po czym zjeżdżam w boczną drogę, prowadzącą do Pękowic. Zabudowa stopniowo rzednie, pojawiają się ładniejsze widoki. W Pękowicach muszę wjechać na jeden z najbardziej stromych podjazdów, z jakimi mierzę się tego dnia. Znów zrzucam na niemal najniższy bieg i przez chwilę mocniej naciskam na pedały. W nagrodę dostaję możliwość przejazdu całkiem fajnie położoną ulicą w stronę Giebułtowa.

W Giebułtowie skręcam na zachód i ruszam w stronę krajowej 94-ki. Tam włączam się do gęstego ruchu i obieram kierunek na Kraków. To ostatnie trwa jednak tylko chwilę. Przy najbliższej okazji zjeżdżam do Modlnicy. Tam znów mam nieco spokojniej, choć i to nie trwa w nieskończoność. Kawałek dalej, w Modlniczce, droga prowadzi blisko hałaśliwej krajówki w okolicy pełnej magazynów i siedzib różnych firm.
Parę minut później jestem już w Rząsce, gdzie parę razy przecinam ruchliwe drogi i pokonuję kilka niewielkich podjazdów. Za nią skręcam na Balice, znane przede wszystkim z dużego lotniska odsługującego loty z i do Krakowa. Nim tam jednak dotrę, przejadę przy paru stawach i niewielkich lasach.
W Balicach, kawałek przed wjazdem do centrum, skręcam na południe i jadę chwilę przy ogrodzeniu lotniska. Niezbyt przepadam za tym odcinkiem. Ulica jest wąska, a ruch duży, więc kierowcy nierzadko wyprzedzają mnie bez zachowania bezpiecznej odległości.

Opuszczam Balice i po wojewódzkiej 774-ce jadę w stronę Kryspinowa. To kolejna z bardziej znanych, okolicznych miejscowości. Słynie z dużego kąpieliska nad zalewem z piaszczystymi plażami. Sam parę razy miałem tam okazję odpoczywać, pływać czy startować z zawodach. Dziś kończy się tylko na chwili przerwy pod ogrodzeniem.

Opuściwszy Kryspinów, ruszam w kierunku Piekar, gdzie docieram do miejsca, w którym byłem już rano. Pętla zamknięta, można wracać do domu. Ruszam na wschód i chwilę później mijam tabliczkę witającą mnie w Krakowie.

Powrót
Wracam bez kombinowania, dokładnie tą samą drogą, którą opuszczałem miasto. Kawałek na granicą skręcam na wały, którymi jadę przez ponad 6 kilometrów wśród innych rowerzystów. W weekend, szczególnie popołudniami jest ich tu mnóstwo, co nieraz wymusza znacznie większą ostrożność niż podczas jazdy dużymi drogami z ruchem samochodowym.
Ścieżkę opuszczam kawałek przez Mostem Zwierzynieckim. Po nim przedostaję się na drugą stronę Wisły i kontynuuję jazdę w stronę mojego osiedla. Parę minut później jestem już przed blokiem, gdzie zatrzymuję stoper i kończę tę wycieczkę. Wyszło nieco ponad 139 kilometrów przejechanych w ciągu około 8,5 godziny.

Podsumowanie wycieczki
Powiedzmy sobie szczerze: nie była to jakaś szczególnie spektakularna trasa. Są w pobliżu Krakowa ciekawsze cele, są o wiele lepsze drogi do jazdy rowerem. Większość z odwiedzonych dziś miejscowości była po prostu przeciętna. Ale drugiej strony, przecież musiała taka być, skoro chciałem przejechać przez nie wszystkie.
Oczywiście, niczego nie żałuję. Zrobiłem sporo kilometrów pozostając przy tym w dobrej formie, obejrzałem kilka fajnych krajobrazów, odwiedziłem wiele nowych miejsc. Myślę, że tego typu trasa to niezła propozycja dla kogoś, kto chce lepiej poznać okolicę swojego miasta, jak również w miarę bezpieczna opcja na taki dzień, jak dziś, gdy pogoda jest niepewna i lepiej nie oddalać się zbyt daleko od domu.
Co za genialna wycieczka – czułam się, jakbym tam była :) Dzięki za tak miłe oprowadzenie po obrzeżach Krakowa :)