Południowa grań Bystrej – wejście przez Jeżową, Niżną Bystrą i Grúň
Pozaszlakowe przejścia przeważnie kojarzą się z Tatrami Wysokimi. To tam znajduje się większość najtrudniejszych i najciekawszych tras. Okazuje się jednak, że w Tatrach Zachodnich też jest co eksplorować. Szczytów położonych poza siecią znakowanych tras turystycznych nie brakuje, a te, którą są w niej uwzględnione, można również zdobyć innymi drogami. Dziś, w taki właśnie sposób odwiedzimy Bystrą.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Na przejście południowej grani Bystrej miałem ochotę już w początkowej części sezonu. Wtedy się nie udało (głównie z powodu wybierania innych celów), jednak pomysł nie został zapomniany i w końcu doczekał się realizacji. Nie bez znaczenia były tu niedawne opady śniegu, które przez naprawdę długi czas utrudniały działalność we wschodniej części pasma. Na szczęście, śnieg w Tatrach Zachodnich topi się znacznie szybciej.
Bystra – podstawowe informacje
Mierząca 2248 metrów Bystra jest najwyższym szczytem zachodniej części Tatr. Jej wierzchołek znajduje się na Słowacji, kilkaset metrów od głównej grani pasma. Jest często odwiedzana przez turystów i stosunkowo łatwa do zdobycia. Na szczycie można znaleźć między innymi tabliczki z drogowskazami oraz metalowy „talerz” z opisaną panoramą dookoła.
Na Bystrą prowadzą dwa szlaki turystyczne: niebieski od północy (od polskiej strony) oraz żółty od południa (przez słowacką Dolinę Bystrą). Często stosowany jest również krótki, choć nieoznakowany skrót pomiędzy Bystrą a Błyszczem. Pierwsza z wymienionych tras jest dłuższa i posiada kilka wariantów, w zależności od miejsca startu. Druga jest natomiast szybsza i wygodniejsza, choć dla Polaków wiąże się z dużo dłuższym dojazdem.
To jednak nie koniec możliwości dostania się na Bystrą. Szczyt posiada bowiem jeszcze jedną, dość długą grań, ciągnącą się najpierw na południowy-zachód, a później na południe. Mimo braku oficjalnego szlaku, ona również jest czasem odwiedzana i moim zdaniem, jest o wiele ciekawsze niż wymienione wcześniej trasy. Trzeba mieć tylko świadomość, że teren nie jest udostępniony dla turystów i w razie spotkania strażnika TANA-u, można będzie dostać kilkadziesiąt euro mandatu.
Podobna sytuacja może się wydarzyć podczas wejścia na Bystrą w zimie. Od 1 listopada do 15 czerwca większość słowackich Tatr jest bowiem zamykana. Powód? „Ochrona” przyrody, dbanie o bezpieczeństwo turystów, czy jakieś inne, dziwne wymysły, które kiedyś postanowiono wprowadzić na jeden sezon, a potem zostały na dłużej.
Pokonując południową grań Bystrej, trzeba się raczej nastawić na dłuższą wycieczkę. Po opuszczeniu szlaku, najpierw czeka nas trochę uciążliwego podejścia przez las i kosodrzewinę, a później sporo chodzenia po szerszych lub węższych grzbietach i graniach. Oprócz nabierania wysokości, trzeba też czasem trochę zejść. Z pewnością jest to też trasa trudniejsza technicznie niż inne warianty prowadzące na Bystrą. Najbardziej wymagający wydaje się obcinek tuż za Niżną Bystrą, choć parę fragmentów za Grúňem też banalnych nie jest.
Pod kątem logistyki, przejście najlepiej zacząć w miejscowości Hrdovo, na niewielkim parkingu przy Drodze Wolności. Kierunek przejścia samej grani jest obojętny, choć sam wolę te leśne odcinki podchodzić rano, nie ryzykując schodzenia tam w ciemnościach.
W kwestii sprzętu, naprawdę nie trzeba wiele. Ot, to samo, co na zwykły spacer po Tatrach Zachodnich. No chyba, że spodziewamy się oblodzeń lub śniegu – wtedy warto wrzucić do plecaka raczki albo pełny sprzęt zimowy. Nie zaszkodzi również wyposażyć się w odpowiednią polisę ubezpieczeniową – akcje ratunkowe w słowackich Tatrach są bowiem płatne i to nie mało.
Południowa grań Bystrej – relacja z przejścia
Dojazd i parkowanie
Tym razem, na Słowację dostajemy się przez przejście graniczne w miejscowości Chyżne. Jedziemy we dwójkę, od strony Katowic. Nie jest to więc moja standardowa trasa z Krakowa, choć i w tym przypadku lepiej jest wybrać Chyżne niż Jurgów.
Po przedostaniu się przez granicę, najpierw kierujemy się na Trstenę i Podbiel, a następnie skręcamy na Zuberec. Za tym ostatnim mamy do pokonania sporo górskich serpentyn. Tam znacznie zwalniamy, choć na szczęście, jakość drogi i panujące dziś na niej warunki są bardzo dobre.
Kolejnym celem zostaje dość duże miasto Liptovský Mikuláš. Gdy już tam wjeżdżamy, spędzamy chwilę na pustych o tej porze ulicach, po czym ruszamy dalej na wschód. Po osiągnięciu małej, choć malowniczo położonej miejscowości Liptovský Hrádok, odbijamy na północny-zachód i jedziemy aż do parkingu w Hrdovie. Tam wjeżdżamy na leśny parking, zostawiamy samochód i mniej więcej o świcie zaczynamy pieszą część wycieczki.
Żółty szlak przez Dolinę Bystrą
Tabliczki z pierwszymi drogowskazami znajdujemy na skraju parkingu. Za nimi zaczyna się trasa koloru żółtego, po której przejdziemy szlakową cześć zaplanowanej trasy. Rano, będzie to mniej więcej godzina marszu w dość łatwym terenie.
Pierwszy odcinek prowadzi po gruntowej drodze, wzdłuż której, co jakiś czas spotykamy domki letniskowe. Tu idziemy jeszcze poza obszarem TANAP-u, więc ich obecność nie jeszcze szczególnie zaskakująca.
Po pewnym czasie dochodzimy do skrzyżowania z czerwonym szlakiem Magistrali Tatrzańskiej. Przechodzimy przez drogę, mijamy zadaszony punkt odpoczynku i wchodzimy na węższą, leśną ścieżkę. Tam zaczyna się kolejny, również delikatne podejście.
W końcu, szlak ponownie się rozszerza i wkrótce doprowadza nas do niewielkiej polany ze świetnym widokiem na południe. Tam odbijamy lekko w prawo i znów nabieramy nieco wysokości, podziwiając przy okazji czerwone kolory tego słonecznego poranka.
Niedługo później znów wchodzimy między drzewa, przez jakiś czas poruszając się węższą ścieżką. Tu wypatrujemy już odpowiedniego miejsca do zejścia ze szlaku. Wiemy, że ma się ono pojawić kawałek za mostkiem nad jednym z dopływów płynącego przez dolinę potoku.
Minąwszy wspomniany mostek kontynuujemy podejście szlakiem, co chwilę spoglądając w lewo. Szukamy jakiejś bardziej wyraźniej ścieżki, która według mapy powinna się tu znajdować. I faktycznie, jest kilka śladów prowadzących wgłąb lasu, jednak nic nie jest na tyle oczywiste, by skłonić nas do skrętu.
W końcu, uświadamiany sobie, że musieliśmy coś przeoczyć. Zaszliśmy za daleko – odejście powinno być kilkadziesiąt metrów za mostkiem, a my pokonaliśmy dobre kilkaset. Wracamy więc w okolicę potoku i szukamy jeszcze raz, tym razem posługując się sportowym zegarkiem do odmierzenia odległości (GPS w telefonie niestety nie łapie zasięgu).
Podczas tej drugiej próby naszą uwagę zwraca niewielka, trawiasta „polanka” około 30 metrów od mostku. Postanawiam więc skręcić w tamtą stronę, przejść kawałek za ledwie widocznym śladem i podjąć jakąś decyzję.
Wejście na Jeżową
Po chwili nabieram pewności, że skręciliśmy w dobrym miejscu. Ścieżka robi się bardziej wyraźna i prowadzi w tym kierunku, co powinna. Przez kolejnych parę minut poruszamy się nią praktycznie bez żadnych trudności.
Problem zaczyna się nieco wyżej, gdzie ścieżka staje się mniej wyraźna. Musimy zwolnić, uważnie się rozglądać, czasem nawet zawracać. Bywa również, że trafiamy na jakieś skrzyżowanie wariantów, gdzie musimy się zdecydować na którąś z opcji. Niestety, ze względu na gęstość drzewostanu, nie za bardzo możemy polegać na systemie GPS.
Po pewnym czasie, domyślamy się już, że zgubiliśmy optymalny wariant – o ile takowy tu w ogóle istnieje. Nie przejmujemy się tym jednak za bardzo. Jesteśmy na odpowiednim zboczu, więc wystarczy jedynie iść do góry i w końcu wyjdziemy z lasu na otwarty teren. Prawda?
Niestety, nie do końca prawda. Wkrótce, faktycznie udaje nam się dostać do granicy lasu. Problem w tym, że za nim wcale nie ma otwartego terenu. Czeka natomiast morze kosówki, i to takiej ogromnej, gęstej, praktycznie nie do sforsowania. Tu każdy metr byłby okupiony niezłą walką.
Na szczęście, w tym miejscu mamy już dostęp do nawigacji. Wiemy więc, że istnieje tu inna ścieżka oddalona o jakieś 100-200 metrów w lewo. Niby nie daleko, ale dojście tam też jest bronione przez ścianę kosodrzewiny. Musimy więc trochę zejść i dostać się tam w miejscu, gdzie dominuje jeszcze roślinność liściasta.
Znalezienie odpowiednie miejsca zajmuje około pół godziny. Musieliśmy wytracić nieco wysokości, co chwilę sondując, czy mamy już realną szansę na dojście do ścieżki. Bywały momenty, że dzieliło nas od niej mniej niż 50 metrów, jednak kosówka wciąż wydawała się zbyt gęsta. Lepiej więc zejść jeszcze kawałek.
W końcu trafiamy na odpowiednie miejsce. W większości drzewa, a krzaki na tyle niskie, że jakoś uda się przecisnąć. I faktycznie, po kilku minutach jesteśmy już na szerszej, wygodniejszej ścieżce. Chętnie dowiedziałbym się, w którym momencie minęliśmy skręt na ten optymalny wariant, ale teraz jest już za późno. Trudno, będzie trzeba bardziej uważać przy kolejnej okazji.
Od tego momentu, podejście staje się znacznie łatwiejsze. Nie oznacza to jednak, że jest banalnie. To teren pozaszlakowy, więc mimo tego, iż wygląda na regularnie odwiedzany, czasem trzeba się nieco wysilić przy odpychaniu gałązek.
Na tym odcinku poruszamy się po gęstych zakosach stopniowo nabierając wysokości. W dolnej części zbocza idzie to dość powoli, choć potem, wraz z rzednięciem roślinności, tempo przyspiesza. W pewnej chwili docieramy nawet do ścieżki, którą idzie się po prostu wygodnie.
Będąc w tym miejscu, powoli zbliżamy się do dobrze widocznego, trawiastego żlebu, którym prowadzi kolejny odcinek. Nim tam jednak dotrzemy, musimy podejść jeszcze kawałek, a później odbić nieco w prawo.
Przy wejściu do żlebu robimy chwilę przerwy na nabranie wody z płynącego nim strumienia, a następnie zaczynamy łatwe, choć żmudne podejście. Wygląda na to, że walkę z kosówką możemy już dziś uznać na skończoną.
Przez pewien czas trzymamy się środka żlebu, jednak z czasem odchodzimy nieco do prawej. Nie jest to konieczne – nam chyba było tak po prostu wygodnie. Wkrótce, sam żleb się kończy, w naturalny sposób zlewając z resztą zbocza. Stąd do wierzchołka podchodzimy po łagodnie nachylonych trawkach, w terenie dającym nam niezłe widoki na okoliczne granie i szczyty.
Przejście granią na Niżną Bystrą
Do dotarciu na Jeżową urządzamy sobie krótki postój, a następnie ruszamy dalej granią. Od teraz, przez najbliższe kilka godzin to właśnie w taki sposób będziemy się przemieszczać. Koniec z krzakami, koniec z błądzeniem. Tu całą trasę mamy już bardzo dobrze widoczną.
Niestety, dociera do nas również, że tempo przemieszczania się jest dalekie od ideału. To, co miało zając niecałe 3 godziny, rozciągnęło się na ponad 5. Powoli godzimy się z faktem, że na Bystrą możemy dotrzeć dopiero w okolicach zachodu słońca. Choć szczerze mówiąc, to też byłoby całkiem fajne!
Na tym odcinku kierujemy się w stronę Niżnej Bystrej. Nim tam jednak dotrzemy, po drodze odwiedzamy jeszcze jeden, mniej wybitny wierzchołek. Nosi on nazwę Przednia Kopa i szczerze mówiąc, nie posiada absolutnie żadnych technicznych trudności. Po prostu przechodzimy przez niego łagodną, wydeptaną w trakach śnieżką już po kilku minutach od opuszczenia Jeżowej.
Za Kopą łatwa ścieżka ciągnie się jeszcze kawałek. Później, pod naszymi nogami pojawia się coraz więcej kamieni, a nachylenie grani nieco wzrasta. Wierzchołek Niżnej Bystrej składa się wręcz wyłącznie z głazów. Mimo to, techniczne trudności nie są tu duże i nie przekraczają tatrzańskiego „0”.
Na szczycie spotykamy dwójkę Słowaków. Co ciekawe, widzieliśmy ich również rano, niedługo po rozpoczęciu wycieczki. Oni też zdecydowali się na przejście tej grani, choć w przeciwnym kierunku niż my. Później okaże się, że byli to jedyni ludzie, z którymi mieliśmy tego dnia bezpośredni kontakt.
Bystra – wejście od Niżnej Bystrej
Pora na najtrudniejszy technicznie odcinek całej grani. Zejście z Niżnej Bystrej w kierunku północnym to co prawda tylko niskie „0+”, jednak w obecnych warunkach mamy tu urozmaicenie w postaci mokrej, śliskiej skały. Wskazana jest więc najwyższa ostrożność i raczej powolne schodzenie.
Na wspomnianym fragmencie nie poruszamy się ściśle granią, lecz obchodzimy większość z lewej strony. Niektóre miejsca są umiarkowanie eksponowane, czasem trzeba też sobie pomóc rękami. Z nawigacją nie ma natomiast większych problemów. Można albo iść „jak puszcza”, albo poruszać za kopczykami i w miarę wyraźną ścieżką.
Gdy wracają trawki, grań znów robi się łatwa i bezstresowa. Osiągamy przełęcz i znów zaczynamy podejście. Nie jest ono jednak ciągle, lecz przeplatane jakimiś niewielkimi obniżeniami, gdzie można odrobinę odpocząć.
Wkrótce wyrasta przed nami głazowisko, które wygląda na dość strome i niewygodne. Szybko okazuje się jednak, że kamienie można obejść, a teren wcale nie jest tak mocno nachylony. W efekcie, kilka minut później stoimy już na Grúniu – kolejnym nieco bardziej wybitnym szczycie położonym na południowej grani Bystrej.
Minąwszy Grúň trafiamy na kolejny ciekawy odcinek. Tu różnice wysokości nie są już zbyt duże, jednak pojawia się trochę ekspozycji. Miejscami jest wąsko, a ścisłe trzymanie się ostrza grani może dostarczyć trochę wrażeń. Dla mnie, jest to jeden z najprzyjemniejszych fragmentów całej trasy.
Za tym nieco bardziej wymagającym odcinkiem nieco się obniżamy, a później zaczynamy ostatnie podejście w stronę Bystrej. Tutaj nie ma już żadnych trudności – trzeba tylko nabrać nieco wysokości, poruszając się po szerokim, łagodnie nachylonym grzbiecie.
Zachód słońca na Bystrej
Mimo pogodnego weekendu i dużej popularności szczytu, jesteśmy tu teraz sami. Ostatnie osoby niedawno zaczęły schodzić, choć patrząc na fakt, że do zachodu słońca została niewiele ponad godzina, nie jest to niczym dziwnym.
My stajemy przez dylematem: również się pośpieszyć i zejść możliwie dużo przy świetle dziennym albo… olać sprawę i po prostu poczekać na zachód. Decyzja zapada dość szybko i raczej nie jest zaskakująca: czekamy, bo dziś może tu być naprawdę pięknie!
W międzyczasie, mamy sporo okazji do podziwiania okolicy, robienia zdjęć i nagrywania filmów. Chętnie również coś jemy i dopijamy reszki nabranej w żlebie wody. Niestety, dość szybko dopada nas również chłód październikowego wieczoru. Aby nie stracić zbyt dużo ciepła, staramy się w miarę możliwości pozostawać w ruchu.
Zejście z Bystrej szlakiem przez Dolinę Bystrą
Gdy spektakl się kończy, a dolinę zaczynają pogrążać ciemności, podejmujemy decyzję o zejściu. Od teraz będziemy się już poruszać wyłącznie szlakiem, więc nie powinno być szczególnie trudno, choć mamy też świadomość, iż czeka nas jakieś 3 – 4 godziny marszu przy świetle czołówek.
Pierwszy odcinek pokonujemy po grani prowadzącej w stronę Kotłowej. Opuszczamy wierzchołek i trochę się obniżamy. Idziemy łatwym trenem, pozbawionym jakichkolwiek trudności technicznych. Marsz szybko nas rozgrzewa, więc już po paru minutach odzyskujemy wytracone na szczycie ciepło.
W pewnej chwili żółty szlak odbija w prawo i prowadzi nas w dół zbocza, ku Dolinie Bystrej. Przez jakiś czas schodzimy trawiastym zboczem, po nieco zerodowanej ścieżce. Później teren znów robi się bardziej płaski, a dookoła zaczyna pojawiać kosówka. Gdzieś w tym miejscu stwierdzamy też, że jest już na tyle ciemno, że pora w końcu włączyć latarki.
Kolejny odcinek to długie i nieco monotonne schodzenie przez dolinę. Jest już sporo po zmroku, więc niestety, nie za bardzo potrafię opisać mijaną okolicę. Po prostu trzymamy się łatwej ścieżki, schodząc coraz niżej i w końcu zagłębiając się w gęstszą roślinność.
Gdy docieramy do lasu, zaczynamy rozglądać się za miejscem, gdzie rano opuszczaliśmy znakowaną ścieżkę. W końcu pojawia się i ono, komunikując nam, że do końca trasy została już niecała godzina. Spędzamy ją najpierw na niezbyt szerokiej, leśnej ścieżce, a później na wygodnej drodze, prowadzącej już terenami poza parkiem narodowym. Do samochodu docieramy po około 3,5 – 4 godzinach od opuszczenia wierzchołka.
Przejście południowej grani Bystrej – podsumowanie
Myślę, że ta wycieczka pokazała mi zupełnie inny rodzaj chodzenia poza szlakiem niż ten, który uprawiałem do tej pory. Bez większych trudności i robiących wrażenie ekspozycji (choć tak zupełnie łatwo też nie było!), ale za to w pięknej, jesiennej scenerii malowniczych „pagórków”. Samo przedzieranie się przez las również było dla nas niezłą przygodą.
Takie przejście mogę śmiało polecić wszystkim, którzy szukają w Tatrach czegoś nowego, niekonieczne znanego i zdecydowanie pozbawionego tłumów. Sam też nabrałem ochoty na kolejne pozaszlakowe przejścia w Tatrach Zachodnich. Dobrze widzę, że teren ma potencjał i pozwala na sporo ciekawej eksploracji. Szczególnie w tych mniej atrakcyjnych częściach sezonu, gdzie z powodu ciężkich warunków śniegowych, trudno coś zrobić w Tatrach Wysokich.