Trasa Kraków – Opole rowerem
Maj. Sezon rowerowy w pełni, dni są długie i dość ciepłe. Forma też już odbudowana, więc można się brać za coraz ambitniejsze wycieczki rowerowe. Na pierwszy ogień idzie trasa Kraków – Opole, którą rozszerzam o krótkie zwiedzanie miasta, a także odwiedzenie paru występujących po drodze atrakcji.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Po zeszłorocznej „dwusetce” dookoła Beskidu Małego wiedziałem, że i w kolejnym sezonie będę chciał porwać się na jakąś dłuższą trasę. Pomysłów było co najmniej kilka, sporo polegających na dojeździe do jakiegoś dużego miasta i powrocie pociągiem. Opisywana tutaj wycieczka do Opola jest właśnie przykładem takiego formatu, który zdążyłem już polubić w przeciągu paru poprzednich lat.
Z Krakowa do Opola na rowerze – plan i założenia
Pomysł był w sumie dość prosty: wstać wcześnie rano, jechać kilkanaście godzin na zachód, do domu wrócić wieczornym pociągiem. Od wschodu słońca (około 5-tej) do ostatniego połączenia zabierającego rowery (19:55) miałem jakieś 15 godzin, co spokojnie powinno wystarczyć na pokonanie całej trasy i zwiedzenie paru dodatkowych atrakcji, a także zostawić trochę zapasu na nieprzewidziane sytuacje.
Jeśli chodzi o dystans, to Google Maps wyliczyło go na około 190 kilometrów. Choć wiadomo, że po dodaniu jazdy po mieście oraz ewentualnych pobłądzeń, na pewno wyjdzie więcej. Już teraz mogę zdradzić, że cała wycieczka zamknęła się z nieco ponad 213 kilometrach.
Układając trasę opierałem się w większości na średnio ruchliwych drogach krajowych i wojewódzkich. Zależało mi na dobrej nawierzchni i nieskomplikowanej nawigacji, choć wolałem też nie spędzić większości wyjazdu wśród pędzących samochodów. Po drodze chciałem mieć też możliwość zajrzenia w kilka ciekawych miejsc, które upatrzyłem wcześniej studiując mapę.
Rowerem z Krakowa do Opola – relacja z przejazdu
Budzik zrywa mnie z łóżka o 4:00. Poranek w takich sytuacjach jest dość standardowy: śniadanie, przygotowanie prowiantu na resztę dnia, pakowanie plecaka. Gdy wszystko jest gotowe, wychodzę z mieszkania i znoszę rower przed blok. Nie spieszę się jakoś szczególnie. Mam naprawdę duży zapas, więc wycieczkę zaczynam dopiero koło piątej.
Opuszczam osiedle i kieruję się w stronę przepływającej niedaleko Wisły. Mostem Grunwaldzkim przejeżdżam na drugi brzeg, a następnie jadę kawałek bulwarami na zachód. Parę minut później, gdy trasa nad rzeką dobiega końca, odbijam na północ, w kierunku krakowskich Błoń.
Ten wielki, trawiasty teren objeżdżam od zachodu, po czym kieruję się na północ, w stronę dzielnicy Prądnik Biały. O tej porze ruch jest minimalny, więc sprawnie i bez towarzystwa licznych samochodów docieram do obwodnicy. Przecinam ją prostopadle i ruszam dalej ulicą Władysława Łokietka, która parę kilometrów dalej wyprowadza mnie poza granice miasta.
Opuściwszy małopolską stolicę wjeżdżam na teren Giebułtowa, gdzie zaliczam pierwszy konkretniejszy podjazd. Niedługo później odbijam w stronę drogi krajowej 94, ciągnącej się w stronę Olkusza. Tam również czeka mnie trochę wspinaczki, a także dość duży ruch. Na szczęście, przez większość odcinka towarzyszy mi wygodne pobocze, a także nie najgorsze widoki na pofałdowaną i pełną zieleni okolicę. Dzięki bardzo dobrej dziś widoczności, z kilku miejsc mogę nawet podziwiać Tatry.
Ten odcinek ciągnie się jakieś 30 kilometrów i zajmuje mi około półtorej godziny. Po drodze nabieram trochę wysokości, a także robię kilka przerw na regularnie uzupełnianie płynów i kalorii. Dobrze wiem, że na długich wyjazdach jest to absolutna podstawa.
Dziś ważną rzeczą jest także dbanie o termikę. Mimo środka wiosny, poranek był dość chłodny. Na starcie miałem 2, może 3 stopnie, nieco cieplej miało się zrobić dopiero około ósmej. Bez wahania wziąłem więc dwie pary rękawic i skarpet, pomiędzy które włożyłem dodatkowo kawałki folii NRC. System sprawdził się całkiem nieźle, bo nawet na pojawiających się od czasu do czasu zjazdach nie czułem żadnego dyskomfortu.
Przez Olkusz po prostu przejeżdżam, cały czas trzymając się DK 94. Byłem tu już wiele razy, więc teraz szkoda mi czasu i sił na ponowne zwiedzanie. Po paru kilometrach jestem już za miastem, gdzie wciąż tą samą drogą zmierzam do Sławkowa. Nim tam jednak dotrę, mam okazję pożegnać się z Małopolską i wjechać za granicę województwa śląskiego.
Centrum Sławkowa omijam krajówką od północy. W pewnym momencie decyduję się ją jednak opuścić. Fakt, po DK 94 mógłbym dotrzeć aż do Opola, ale prawda jest taka, że nie chcę jeździć non stop drogami tego typu. Są dobre, by szybko wydostać się na nowe, nieznane wcześniej tereny, ale dla mnie wydają się za duże i zbyt ruchliwe, by spędzić tak cały dzień.
Po skręcie trafiam na mniejszą, spokojną ulicę w całkiem ładnej okolicy. Przez pewien czas prowadzi mnie wzdłuż torów, później po przedmieściach Dąbrowy Górniczej. Tu popełniam jednak spory błąd. Zamiast w pewnym momencie skręcić, jadę prosto, zaczynając powrót na wschód. Gdy po kilkunastu minutach dostrzegam drogowskazy na miejscowości, które już mijałem, dociera do mnie, że coś poszło nie tak. Wyciągam telefon, odpalam nawigację i widzę, że straciłem 8, może nawet 10 kilometrów. No trudno, szybko robię korektę i staram się jeździć już nieco uważniej.
Parę minut po wjeździe na poprawną wersję trasy docieram na DW 790 i przez chwilę jadę nią po północnych osiedlach Dąbrowy Górniczej. Później znów trafiam na boczne drogi, którymi w lekko pagórkowatym terenie zmierzam w stronę pobliskiego jeziora, noszącego nazwę Zbiornik Kuźnica Warężyńska. To jedna z paru dodatkowych atrakcji, jakie postanowiłem dołożyć do tej wycieczki.
W pewnym momencie skręcam z głównej drogi i jadę kilkaset metrów z stronę piaszczystej plaży zbiornika. Nad sam brzeg muszę podjeść piechotą, prowadząc rower. Nawierzchnia nie pozwala niestety na nic więcej. Widoki są jednak warte wysiłku. Zbiornik prezentuje się świetnie, więc z przyjemnością urządzam sobie tu niedługą przerwę. Znów jem i piję, a teraz ściągam również trochę zbędnych ubrań i smaruję się kremem z filtrem UV.
Wróciwszy na szosę, ruszam dalej na północny-zachód. Niedługo później przecinam dwie większe arterie (DK 86 oraz S1), a potem jadę w kierunku kolejnego zbiornika. Tym razem jest to Jezioro Przeczyckie wraz z zaporą. Bez większych problemów udaje mi się wjechać na jej koronę, która stanowi niezły punkt widokowy.
Po kolejnej przerwie nad wodą spędzam jeszcze chwilę na bocznych drogach, po czym docieram do skrzyżowania z DK 78. Skręcam w lewo i wracam do większego ruchu. Następnym większym miastem na trasie są Tarnowskie Góry, gdzie będę chciał zajrzeć na całkiem ładny rynek. Nim tam jednak dotrę, zdarzają się dwie rzeczy.
Pierwsza nie należy do zbyt przyjemnych. W pewnej chwili dociera do mnie, że w tylnym kole prawie nie mam już powietrza. Najpierw postanawiam go po prostu dopompować, ale po kilku kolejnych kilometrach sytuacja się powtarza. Trzeba więc gdzieś zjechać i wymienić dętkę. Na szczęście mam dwie zapasowe, więc poza startą czasu nie powoduje to większych problemów.
Druga sprawa jest już znacznie milsza. Korzystając z okazji, postanawiam zajrzeć do dużego parku w miejscowości Świerklaniec. Jest zadbany i pełen atrakcji, do których zaliczają się między innymi stawy, fontanny, kościoły, pałace, a nawet ruiny zamku. Miejsce jest bardzo ładne i nieźle nadaje się nawet na główny cel jakiegoś wyjazdu. Dziś spędzam tu jednak nie więcej niż kilkanaście minut.
Po pobieżnym zwiedzaniu wracam na krajówkę i kontynuuję przejazd w stronę Tarnowskich Gór. Do tego miasta docieram niedługo później. Wjeżdżam do centrum, bez trudu odnajduję rynek i urządzam tam kolejny postój. To też całkiem fajne miejsce, które – jak znaczną część innych atrakcji – oglądam dziś po raz pierwszy w życiu.
Opuszczenie miasta nie poszło już tak łatwo. Ze względu na remonty niektórych ulic, musiałem nieco pokombinować z objazdami, jednak ostatecznie udało mi się wydostać na DK 11, którą ruszyłem w stronę miejscowości Twaróg. Tu znów miałem do czynienia z dużym ruchem, choć z drugiej strony, odcinek nie był szczególnie długi.
Za Twarogiem przeskakuję na mniejsze drogi wojewódzkie. Najpierw 907, potem 901, w końcu 463. Tu jest spokojniej, ładniej, czasem mam również wiatr w plecy. Jedzie się bardzo przyjemnie, a w międzyczasie znów zmieniam województwo. Od teraz, aż do końca wycieczki będę się poruszał po Opolszczyźnie.
Większa część tego odcinka prowadzi przez bardzo ładne tereny otwarte lub lasy. Tylko parę miejsc jest zabudowana i nieco mniej przyjemna do jazdy. To ostatnie wiąże się również ze średniej jakości ścieżkami rowerowymi, którymi muszę się czasem poruszać.
Po pewnym czasie docieram do miejscowości Ozimek, gdzie skręcam na DK 46. To już ostatnia „prosta” w kierunku Opola, choć z drugiej strony, nie jest to krótka prosta. Do granicy miasta mam jeszcze około 20 kilometrów, które pokonuję w sposób dość… różnorodny. Co mam na myśli? Chodzi o liczne ścieżki rowerowe, które co chwilę pojawiają się przy tej drodze. Jedne są lepsze, inne gorsze, czasem brakuje między nimi ciągłości. Zdecydowanie wolałbym po prostu krajówkę z metrowym poboczem.
W końcu wjeżdżam na teren miasta. Nie wiem kiedy dokładnie, bo przeoczyłem tabliczkę graniczną, ale w pewnej chwili zabudowania dookoła mówią już jednoznacznie, że jestem w jakimś większym mieście. Pora więc obrać kierunek na centrum i trochę pozwiedzać.
Opole na rowerze – krótkie zwiedzanie miasta
Dojazd do śródmieścia nie zajmuje wiele czasu i okazuje się łatwy logistyczne. Przez większość czasu muszę po prostu jechać przed siebie. Dopiero pod koniec obijam na północ i ruszam w kierunku rynku. To jego okolice chcę obejrzeć w pierwszej kolejności.
Z rynku przemieszczam się pod opolską katedrę, przy okazji oglądając starą basztę i kawałek miejskich murów. W dalszej kolejności ruszam na Wyspę Piastowską, gdzie mogę zobaczyć między innymi kanał Młynówkę wraz ze śluzą, Wieżę Piastowską, Staw Zamkowy oraz Muzeum Polskiej Piosenki.
Przemieszczając się na południe wyspy oglądam Park Nadodrzański, bulwary nad główną rzeką miasta, a potem po charakterystycznej, zielonej kładce jadę na Wyspę Bolko. Tam również znajduje się mnóstwo zieleni i terenów rekreacyjnych, a także opolskie ZOO.
Obejrzawszy kilka atrakcji tej drugiej wyspy, wracam do centrum, gdzieś ponownie odwiedzam rynek, a później jeszcze Plac Wolności, pomnik ku pamięci poległych w walce o Śląsk Opolski oraz deptak na ulicy Krakowskiej. Tą ostatnią docieram w okolice dworca głównego, gdzie decyduję się zakończyć przejazd.
Niestety (choć może i na szczęście?) wyrobiłem się mocno przed czasem. Efekt jest jednak taki, że do przyjazdu pociągu mam jeszcze dobre 3,5 godziny. Wysokie temperatury, kończący się prowiant oraz ogromne tłumy w centrum miasta nieco mnie zniechęcają do dalszej eksploracji miasta. Chyba wystarczy mi to, co już widziałem. Przez resztę popołudnia po prostu tutaj posiedzę i trochę odpocznę.
Czas mija szybko, w końcu robi się też trochę chłodniej. Kiedy dochodzi dwudziesta, okazuje się, że pociąg na trochę opóźnienia. Gdy w końcu się pojawia, wchodzę na pokład, wieszam rower na haku i zajmuję jakieś wolne miejsce w pobliżu. Droga do domu ciągnie się przez kolejne 2,5 godziny, co sprawia, że w mieszkaniu jestem dopiero około 23:00.
Z Krakowa do Opola na rowerze – podsumowanie
To była trzecia „dwusetka” w moim życiu. Pierwsza trochę dała w kość, druga była całkiem znośna, dziś obyło się bez kryzysów i większego zmęczenia. Myślę, że w dobrej formie spokojnie dałbym radę dobić do wartości 250, co daje niezłe prognozy na kolejne miesiące. Wszak sezon dopiero się rozkręca, a pomysły na długie trasy szybko mi się nie skończą. Jeśli nadarzą się sprzyjające warunki, chętnie ponownie zaatakuję podobny lub nawet nieco dłuższy dystans.
A co do trasy Kraków – Opole, to jestem z niej bardzo zadowolony. Choć niektóre drogi były dość ruchliwe, to praktycznie cały czas jechało się przyjemnie, a występujące od czasu od czasu atrakcje były miłym urozmaiceniem przejazdu. Myślę, że jest to całkiem fajna, a do tego niezbyt trudna propozycja trasy między tymi miastami, w dodatku świetnie nadająca się pod rower szosowy. Dobre wrażenie zrobiło na mnie także samo Opole. Choć zwiedziłem go bardzo pobieżnie, miasto pokazało mi sporo ładnych miejsc i zachęciło, by kiedyś przyjrzeć mu się jeszcze dokładniej.
niezła forma :D
Trzeba korzystać póki człowiek wciąż w miarę młody ;)
To jest fakt.