Jastrzębia Turnia – wejście od Doliny Jagnięcej (opis drogi, trudności, zdjęcia)
Choć daleko jej do najwyższych, tatrzańskich gigantów, potrafi zrobić wrażenie i wzbudzić respekt. Jastrzębia Turnia, szczególnie ogląda z okolic popularnego schroniska nad Zielonym Stawem Kieżmarskich sprawia wrażenie szczytu trudnego i niedostępnego. W rzeczywistości, można tam jednak wejść umiarkowanie wymagającą drogą, dostępną dla tych nieco bardziej zaawansowanych pozaszlakowców.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Ilekroć byłem nad Zielonym Stawem Kieżmarskim, zawsze spoglądałem na nią z podziwem. Nie raz czytałem również o trudnych wspinaczkach na jej urwistych ścianach. Przez dłuższy czas myślałem, że nie jest to szczyt dostępny dla ludzi o moich umiejętnościach, jednak później zacząłem drążyć temat. Przecież nie wszystkie drogi muszą być tak trudne. Może jest coś łatwiejszego na którejś z łagodniej opadających ścian? I faktycznie, coś się znalazło, a że wystawa pozwalała działać tam nawet początkiem czerwca, przejście udało się zrobić już w bardzo wczesnej części letniego sezonu.
Jastrzębia Turnia – co warto wiedzieć
Jastrzębia Turnia to umiarkowanie wysoki, choć bardzo charakterystyczny szczyt w słowackiej części Tatr Wysokich. Wznosi się na, zależnie od pomiarów, 2137, 2138 lub 2139 metrów i leży na jednej z bocznych, krótkich grani.
Na Jastrzębią Turnię nie prowadzą żadne szlaki turystyczne, jednak te okolice są udostępnione do uprawiania taternictwa. Aby wejść tam legalnie, należy poruszać się drogą o wycenie co najmniej III w skali UIAA, być członkiem jednego z klubów wysokogórskich oraz posiadać ze sobą adekwatny do trudności sprzęt. W przeciwnym razie, można się narazić na mandat oraz zawrócenie z trasy.
Na ścianach Jastrzębiej Turni wytyczono bardzo wiele dróg wspinaczkowych, często dość ambitnych. To również tam znajduje się najtrudniejsza obecnie „Koróna”, wyceniona na XI-. Są też oczywiście łatwiejsze drogi, w tym opisana tu trasa od Doliny Jagnięcej, prowadząca przez wąską, stromą ławkę na północnej ścianie góry. Jej wycena wynosi I, a decydując się na jej pokonanie, należy być gotowym na dość dużą ekspozycję. Na szczęście, pod względem orientacji, nie jest to zbyt wymagająca trasa.
W dobrych warunkach, wejście na Jastrzębią Turnię nie będzie wymagać korzystania ze sprzętu do asekuracji (co jednak nie znaczy, że nie warto mieć ze sobą liny na wszelki wypadek). Przyda się natomiast kask i buty z przyczepną podeszwą. Ze względu na słowackie przepisy dotyczące płatnych akcji ratunkowych, zdecydowanie warto też wykupić odpowiednie ubezpieczenie.
Wejście na Jastrzębią Turnię – relacja z wycieczki
Dojazd i dojście pod Jastrzębią Turnię
To wejście jest bezpośrednią kontynuacją naszej wycieczki na Kozią Turnię i Rzeżuchowe Turnie, którą opisałem w poprzednim tekście. Na Słowację przyjeżdżamy w trzy osoby, z parkingu w Białej Wodzie Kieżmarskiej po żółtym szlaku docieramy nad Zielony Staw Kieżmarski, a potem tą samą trasą kontynuujemy podejście do Doliny Jagnięcej.
Stamtąd wchodzimy najpierw na Kozią Turnię, a później na leżące w pobliżu Zadnią i Skrajną Rzeżuchową Turnię. Po zdobyciu tych trzech szczytów schodzimy w powrotem do doliny Jagnięcej, gdzie po żółtym szlaku podchodzimy jeszcze kawałek w górę.
Jastrzębia Turnia – najłatwiejsza droga przez Dolinę Jagnięcą
Miejsce zejścia ze szlaku znajduje się gdzieś na wysokości Jastrzębiej Przełęczy. Jest jakaś jedna, bardziej „oficjalna” ścieżka, choć tak na dobrą sprawę, można skręcić nieco wcześniej lub później. Nie ma to większego znaczenia, a pokonywany teren i tak będzie dość łatwy. Należy po prostu odbić na zbocze po lewej stronie znakowanej ścieżki i podejść nim kawałek w górę.
Po skręcie przez chwilę podchodzimy po kamieniach, później już głownie trawkami, rosnącymi między kilkoma płatami kosodrzewiny. Nachylenie zbocza po kilku minutach łagodnieje i chwilę później wychodzimy na wypłaszczenie, pośrodku którego stoi charakterystyczny, metalowy trójnóg. To jedno z urządzeń do mierzenia ilości opadów, na które można się natknąć w wielu miejscach Tatr Słowackich.
Mijamy trójnóg z lewej strony, potem przechodzimy przez niewielkie piarżysko. Za nim trafiamy na całkiem wyraźną ścieżką, prowadzącą po głównie trawiastym zboczu. Kilkukrotnie zmienia ona kierunek, w końcu doprowadzając nas pod bardziej stromy, skalisty odcinek. Pokonujemy go jednak bez żadnych problemów i kontynuujemy podejście.
Za nim, wciąż podchodząc zakosami, zbliżamy się do ściany Jastrzębiej Turni, choć nigdy nie podchodzimy zbyt blisko. Ogólny kierunek marszu wciąż wyznacza łatwa do rozpoznania i pozostająca niemal cały czas w zasięgu wzroku Jastrzębia Przełęcz.
Przez kilka minut poruszamy się tutaj po łatwym, trawiastym terenie, jednak chwilę później znów trafimy na skały. Ten fragment można pokonać na kilka sposobów – najłatwiej jest ścieżką po prawej stronie rzucającego się w oczy, krótkiego żlebu albo nim samym. My wybieramy żleb, głównie ze względu na to, że wygląda na nadający się do przejścia, a o ścieżce nie mamy jeszcze pojęcia.
Będąc już nad żlebem, znów odnajdujemy wyraźną ścieżkę, która przez chwilę prowadzi nas w górę, zbliżając się do skał tworzących potężne ściany Jastrzębiej Turni. Chwilę później jesteśmy już na wysokości charakterystycznej, wąskiej „ławki”, po której prowadzi dalsza część najłatwiejszej drogi na szczyt. Potwierdzeniem tego, że jesteśmy we właściwym miejscu, może być tablica pamiątkowa znajdująca się blisko wejścia na ową ławkę.
Z tej perspektywy, ławka wydaje się wąska i stroma. W rzeczywistości, te rzeczy nie będą większym problemem. Trudne miejsca są na niej tylko dwa, resztę pokonuje się w terenie maksymalnie „zeroplusowym”. Te bardziej wymagające odcinki wyceniłbym natomiast na I.
Pierwszą z trudności jest samo wejście na ławkę. Najpierw musimy nieco zejść, potem pojawiają się dwie opcje. Można iść albo prosto i wspiąć się po stromej skale, albo odbić nieco w lewo, na teren bardziej połogi, choć o większej ekspozycji. Ja stawiam teraz na pierwszą opcję, wracając wybiorę drugą.
Pokonawszy ten fragment, przez chwilę podchodzimy ławką. Fakt, trzeba tu być ostrożnym, a po lewej stronie zionie niezła przepaść, jednak technicznych trudności nie ma tu zbyt wiele. Pojawiają się dopiero kawałek dalej, po dojściu do kilkumetrowej, gładkiej płyty (widać ją mniej więcej z 3/4 wysokości powyższego zdjęcia).
Przy płycie muszę chwilę pomyśleć, jednak w końcu udaje mi się wypatrzeć stopnie i chwyty. Potem robię parę ostrożnych ruchów i jestem już nad nią. Najgorszy odcinek za mną, teraz droga do szczytu jest już otwarta.
Wyżej faktycznie jest już łatwiej. Ławka się rozszerza, a pod nogami pojawiają się fragmenty wydeptanej ścieżki. Idziemy tak przez minutę lub dwie, aż dochodzimy do trawiastego wypłaszczenia. Tu musimy odbić w prawo i zacząć podejście po szerokiej grani, składającej się częściowo z trawek, częściowo z dużych, skalnych bloków.
Z czasem grań robi się węższa i bardziej eksponowana. Trudności nie są jednak już tak duże, jak na pokonywanej wcześniej ławce. Poruszamy się w miarę poziomo, obchodząc parę dużych głazów, aż docieramy na wierzchołek, gdzie znajduje się niewielka, metalowa figurka.
Niestety, sam nie wiem, czy właśnie to jest najwyższy punkt góry. Parę metrów dalej znajduje się bowiem kolejne spiętrzenie grani, które wydaje mi się mieć podobną wysokość, więc dla pewności postanawiam przejść i tam. Na tym fragmencie również pojawiają się jedynkowe trudności i nieco ekspozycji, jednak nie jest to nic szczególnie trudnego. Ot parę ruchów i jestem u celu. Chwilę później dołącza do mnie reszta zespołu.
Na szczycie spędzamy dziś dość dużo czasu. Choć pogoda nie należy do najlepszych, a chmury przesłaniają część widoków, jest tu naprawdę ładnie. Ekscytujący jest również sam fakt bycia na tym słynnym szczycie, który przecież jeszcze niedawno uważałem za zbyt trudny do zdobycia. Okazało się jednak, że wcale nie było tak źle, a ja sam, w przeszłości zaglądałem już na bardziej wymagające wierzchołki.
Zejście z Jastrzębiej Turni
Gdy w końcu zapada decyzja o powrocie, opuszczamy wierzchołek i początkowo wąską granią zmierzamy na wschód. Po chwili jest już ona znacznie szersza i bardziej trawiasta. Tam, po dotarciu do wypłaszczenia na krawędzi uskoku odbijamy w lewo i zaczynamy zejście ławką.
Górna część ławki nie sprawa nam żadnych problemów. Idzie po prostu ze wzmożoną ostrożnością, aż do opisywanej wcześniej, gładkiej płyty. Tam trzeba się obrócić i bardzo czujnie wyszukiwać chwytów oraz stopni. Dziś, przy lekko wilgotnej skale, jest to dla mnie odrobinę stresujące, jednak już po chwili jestem poniżej trudności.
Kilkanaście kolejnych metrów nie jest jakimś szczególnym wyzwaniem. Trudniej robi się przy końcu ławki, gdy trzeba z niej zejść, pokonując kilkumetrowy, mocno eksponowany fragment. Idąc w dół, wybieram opcję po prawej stronie (prawej z perspektywy osoby schodzącej), gdzie jest mniej stromo, choć poniżej trzeba wykonać krótki trawers nad przepaścią.
Za ławką te większe trudności się kończą. Odbijamy w prawo i w pewnej odległości od ściany Jastrzębiej Turnie obniżamy się po wygodnych ścieżkach. Wspomniany wcześniej żleb obchodzimy od lewej, potem kontynuujemy zejście w stronę piarżyska i metalowego trójnoga.
Na dalszym odcinku musimy po prostu dojść do szlaku. Po umiarkowanie stromym zboczu obniżamy się parę minut, aż docieramy na kamienny chodnik. Tu odbijamy w prawo i zaczynamy zejście w stronę schroniska nad Zielonym Stawem Kieżmarskim.
Przez pierwszych parę minut idziemy jednak w okolice Czerwonego Stawu Kieżmarskiego, po drodze mierząc się w pozostałościami po tegorocznym śniegu. Później mijamy to niewielkie jezioro i zaczynamy obniżać się przez próg doliny. Momentami jest tu stromo, jednak idzie sprawnie i już po około pół godzinie docieramy w okolicę schroniska. Resztę trasy na parking pokonujemy już po zupełnie bezproblemowym i pełnym turystów żółtym szlaku w stronę Białej Wody Kieżmarskiej.
Jastrzębia Turnia – podsumowanie wejścia
Bardzo lubię to uczucie, gdy uda się osiągnąć coś, co jeszcze jakiś czas temu wydawało się poza zasięgiem. Tak było właśnie w przypadku tej wycieczki, gdzie przez naprawdę wiele lat Jastrzębia Turnia jawiła mi się jako szczyt typowo taternicki. Okazuje się jednak, że nieco bardziej doświadczony, pozbawiony sprzętu wspinaczkowego turysta, też da radę stanąć na jej wierzchołku.
Myślę, a przede wszystkim mam nadzieję, że to dopiero początek bardzo udanego sezonu letniego. Choć wciąż jest dopiero początek czerwca, udało się już wejść na parę niezbyt wysokich, lecz niewątpliwie ciekawych szczytów. Co będzie dalej? Pomysły są ambitne, a zapału z pewnością nie braknie, więc jeśli uda się zrealizować choć połowę z założonych celów, to będzie to niezwykle fajne lato!