Gerlach – Droga Martina (Martinka)
Na najwyższy szczyt Tatr prowadzi kilka różnych dróg. Różnią się długością, trudnościami oraz popularnością wśród osób zdobywających tę górę. Za najpiękniejszą uchodzi jednak Droga Martina, wiodąca na Gerlach od Polskiego Grzebienia. Dla mnie, przejście tej trasy było od dłuższego czasu jednym z górskich marzeń, które w końcu udało mi się zrealizować.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Mniej więcej rok temu, w pewien sierpniowy poranek, udało mi zdobyć Gerlach po raz pierwszy. Choć nie jest to najpiękniejszy wśród tatrzańskich szczytów, ze względu na bycie najwyższym, stał się dla dla mnie dość cenną i satysfakcjonującą zdobyczą.
Praktycznie od razu wiedziałem też, że kiedyś tam wrócę. I faktycznie, udało się to zrobić jakieś pół roku później, gdy wraz z grupą znajomych, wszedłem na Gerlach zimą. Teraz, po kilku kolejnych miesiącach, przyszła pora na jeszcze jedno wejście. Tym razem po trudniejszej, cieszącej się bardzo dobrymi opiniami Drodze Martina.
Droga Martina na Gerlach – podstawowe informacje
Droga Martina, powszechnie zwana też Martinką, jest jedną z wielu dróg prowadzących na mierzący 2655 metrów Gerlach. Ze względu na swoją długość, litą skałę oraz piękne widoki, jakie można oglądać podczas jej przechodzenia, uchodzi również za jedną z najciekawszych i najbardziej pożądanych.
W przeciwieństwie do wariantów prowadzących na przykład przez Wielicką Próbę czy Batyżowiecką Próbę, Martinka jest postrzegana jako droga wspinaczkowa. Jej wycena wynosi III w skali UIAA, co oznacza, że można ją legalnie pokonywać samodzielnie, bez konieczności korzystania z usług wysokogórskiego przewodnika. Wymagane będzie tylko posiadanie ważnej legitymacji któregoś z klubów wysokogórskich oraz niezbędnego sprzętu. O tym ostatnim więcej odpowiem za chwilę.
Mimo tych teoretycznie „trójkowych” trudności, w polskiej literaturze często pojawiają się niższe wyceny. Według wielu osób (w tym i mnie) jest to droga maksymalnie „dwójkowa” ze sporą liczbą odcinków za I, a nawet 0+. Śmiało mogą ją więc pokonywać początkujący taternicy, a w odpowiednich warunkach, nawet ci bardziej zaawansowani turyści pozaszlakowi, którzy posiadają umiejętność wykonywania zjazdów.
Generalnie, trudności Martinki można podzielić na kilka kategorii:
- techniczne – o tym już była mowa. Oficjalnie (przynajmniej według Słowaków) mamy III UIAA, realnie I/II. Sporą część graniowych trudności można też obejść, dodatkowo zmniejszając trudności drogi. Są również dwa miejsca, gdzie z reguły robi się kilkumetrowe zjazdy (teren „dwójkowy”).
- orientacyjne – przebieg drogi jest dość oczywisty. Chyba tylko jedno miejsce może budzić jakieś wątpliwości. Warto jednak pamiętać o zasadzie, że praktycznie zawsze w takich sytuacjach wybiera się wariant bliżej Doliny Wielickiej.
- kondycyjne – Martinka to dość długa droga, której przejście zajmuje około 6 godzin (powiedzmy, że 4-8 godzin, w zależności od sprawności zespołu). Do tego trzeba też doliczyć dojście na Polski Grzebień oraz zejście ze szczytu. Zrobienie całości w wersji „od parkingu do parkingu” w jeden dzień wymaga naprawdę dobrej formy.
- związane z ekspozycją – grań miejscami jest mocno przepaścista, więc lepiej nie mieć lęku wysokości czy przestrzeni.
Choć nie jest to najłatwiejsza z dróg prowadzących na Gerlach, Martinka cieszy się dużą popularnością wśród grup poruszających się za przewodnikami oraz samodzielnych wspinaczy. W letnie, pogodne dni raczej na pewno nie będziemy tam sami. Nietrudno też trafić na zator w którymś z trudniejszych miejsc.
W kwestii sprzętu, zdecydowanie warto zabrać ze sobą linę (30 metrów spokojnie wystarczy), kask, uprząż, przyrząd asekuracyjno-zjazdowy, kilka taśm i karabinków. To minimum, które najpewniej przyda się na zjazdach w okolicy Wielickiego Szczytu oraz Lawinowego Szczytu. Ponadto, nie zaszkodzi mieć ze są kilku ekspresów, friendów czy kości. Sporo osób pokonuje tę drogę bazując na lotnej asekuracji.
Ostatnią wartą wspomnienia rzeczą jest ubezpieczenie. Ponieważ na Słowacji za górskie akcje ratunkowe się płaci, lepiej zawczasu wykupić choćby jednodniową polisę z odpowiednim rozszerzeniem na wspinaczkę poza szlakiem.
Wejście na Gerlach drogą Martina – relacja z wycieczki
Dojazd i parking w Tatrzańskiej Polance
Na tę wycieczkę udaję się wraz z Łukaszem, który był już moim partnerem na kilku tegorocznych przejściach. Ruszamy jak zawsze w środku nocy, szybko opuszczamy Kraków i kierujemy się w stronę przejścia granicznego w Jurgowie, po drodze zahaczając o Nowy Tatr.
Będąc już na Słowacji przez jakiś czas objeżdżamy Tatry od wschodu, później kawałek od południa i w końcu docieramy do miejscowości o nazwie Tatrzańska Polanka. To jedna z niewielu, gdzie pod Tatrami ostały się jeszcze darmowe parkingi. Zajmujemy się jedno z wolnych miejsc przy głównej drodze, zostawiamy samochód i zaczynamy przejście.
Dojście do Śląskiego Domu
Pierwsze oznaczenia zielonego szlaku odnajdujemy niedaleko miejsc postojowych, po przeciwnej stronie ulicy. Zgodnie z nimi, zaczynamy podchodzić po jednej z bocznych dróg, która wkrótce doprowadza nas do kolejnego parkingu – ten jest najwyżej (pomijając parking dla klientów przy Śląskim Domu), jednak tu za postój trzeba już zapłacić.
Idąc dalej, spędzamy jeszcze chwilę na asfalcie, aż do miejsca, gdzie szlak skręca do lasu. To jeden z kilku skrótów, które są dostępne dla pieszych podchodzących przez Dolinę Wielicką. My oczywiście bardzo chętnie z nich korzystamy.
Leśna ścieżka jest wygodna i nawet nieszczególnie stroma. W ciągu kolejnych kilkunastu minut drogę przecinamy jeszcze parę razy, potem rozstajemy się z nią na dobre. Zamiast tego, szlak kieruje nas w pobliże Wielickiego Potoku, którego szum będzie nam towarzyszył przez sporą część tego fragmentu.
Z czasem las trochę rzednie, a naszym oczom ukazuje się niezły widok na będący dzisiejszym celem Gerlach. Górę mamy jednak zamiar zdobywać z zupełnie innej strony, więc nim choćby dotkniemy tego masywu, minie jeszcze trochę czasu.
Kawałek przed schroniskiem trafiamy na Wielicką Polanę, gdzie teren na chwilę się otwiera i robi w miarę płaski. Stamtąd do Śląskiego Domu mamy już tylko parę minut drogi.
Wejście na Polski Grzebień
Po budynkiem robimy krótki postój, po czym ruszamy dalej w stronę Polskiego Grzebienia. Zielone oznaczenia prowadzą nas początkowo nad brzegiem Wielickiego Stawu, później zaczynamy podchodzić przez próg obok wodospadu Wielicka Siklawa. W tym miejscu jest nieco bardziej stromo, jednak odcinek nie jest szczególnie długi.
Po nabraniu wysokości docieramy na kolejny płaski odcinek, gdzie mijamy odejścia popularnych dróg na Gerlach przez Wielicką Próbę oraz na Staroleśny Szczyt przez Kwietnikowy Żleb. Później mamy przed sobą jeszcze jeden, nieco niższy próg. Idąc przez niego mamy okazję obserwować z bliska niewielkie stado kozic.
Na kolejnym odcinku, już powyżej progu, przez chwilę maszerujemy przy Długim Wielickim Stawie, a następnie zaczynamy podejście wzdłuż zbocza Suchej Kopy Wielickiej. Nie jest ono zbyt strome, jednak pozwala na systematyczne nabieranie wysokości.
Kawałek przed Polskim Grzebieniem szlak staje się nieco bardziej wymagający. Pojawiają się klamry i łańcuchy, choć tak naprawdę, pewnie dałoby się obejść bez nich. My podchodzimy po prostu trzymając się skały.
Gdy ułatwienia się kończą, wraz z Łukaszem dostajemy się na przełęcz, gdzie dopadają nas również pierwsze promienie słońca. Robimy chwilę przerwy pod drogowskazami, a następnie zakładamy kaski i uprzęże, szykując się do jednego z najciekawszych przejść tego sezonu.
Gerlach – wejście drogą Martina
Zanim dotrzemy na Gerlach, będziemy musieli przejść przez kilka innych, mniej lub bardziej wyróżniających się szczytów. Pierwszym z nich jest Wielicki Szczyt, oddalony od Polskiego Grzebienia o mniej więcej godzinę marszu.
Początek podejścia nie jest szczególnie wymagający. Grań jest w miarę pozioma, skalisto-trawiasta, miejscami lekko eksponowana. Czasem trzeba trochę podejść, kiedy indziej odrobinę zejść. Panuje też pewna dowolność w wyborze wariantu, bo niekiedy graniowe trudności da się obejść przy pomocy ścieżki biegnącej poniżej.
To ostatnie będzie zresztą na Martince dość częste. Jeżeli ktoś jest ambitny, może „szukać trudności” i starać się iść możliwie ściśle granią. Jeśli jednak komuś wystarczy po prostu przejście drogi i dotarcie na Gerlach, na większości trasy może iść poniżej grani, znacząco ułatwiając sobie niektóre odcinki (bardzo podobna sytuacja panuje na przykład na Grani Rohaczy).
W okolicach Małego Wielickiego Szczytu trudności zaczynają rosnąć. Pojawiają się fragmenty eksponowane, a wycena pokonywanego terenu nierzadko osiąga wartość I. Dla nas, dzięki litej i suchej tego dnia skale, jest to naprawdę przyjemne wspinanie.
Za Małym Wielickim Szczytem schodzimy na Wyżnią Wielicką Ławkę, a za nią zaczynamy równie atrakcyjne podejście na wierzchołek Wielickiego Szczytu. Tu znajduje się kulminacja trudności tego odcinka Drogi Martina. Mamy też niezły widok na dalszą część trasy.
Stojąc na Wielickim Szczycie mamy do przemyślenia, co robić dalej. Standardową praktyką jest wykonanie tu krótkiego zjazdu na stronę Doliny Wielickiej. Można też zejść, jednak trudności na tym kawałku są „dwójkowe”. Przez chwilę się zastanawiamy, potem po prostu podchodzę do tego zejścia i sprawdzam, jak ono wygląda. Przystawiam się do skały, znajduję chwyty i niejako na próbę schodzę metr. Potem kolejny i dociera do mnie, że największe trudności są już właściwie za mną. Wcale nie było tak ciężko, więc sprawnie pokonuję resztę zejścia. Chwilę za mną schodzi Łukasz.
Gdy dostajemy się na jedną z półek, trawersujemy jeszcze przez chwilę teren pod granią, aż kawałek dalej łączymy się z jej ostrzem. Tam ekspozycja i techniczne trudności towarzyszą nam jeszcze przez chwilę. Później, przy dojściu do Wielickiej Przełęczy, robi się już wyraźnie łatwiej.
Kolejne dwa wierzchołki na Drodze Martina to Litworowy Zwornik oraz Litworowy Szczyt. Dojście na nie jest chyba najłatwiejszym fragmentem całkiem trasy. Trudności zwyczajowego wariantu nie przekraczają 0+, choć tak naprawdę, sporą część odcinka można pokonać ścieżką po lewej stronie, gdzie przez większość czasu wycena wynosi 0.
Przyznam, że na tym odcinku znów bawimy się w szukanie „czystego” wariantu przejścia, trzymając się możliwie blisko grani. Wiemy, że na całej drodze raczej się to nie uda, bo niektóre uskoki mają dość wysoką wycenę, jednak tam, gdzie się da, idziemy w miarę ściśle ostrzem.
Dojście na Litworowy Szczyt dostarcza nam trochę frajdy, jednocześnie nie sprawiając większego problemu. Końcówka jest nieco bardziej stroma, lecz nie ciągnie się zbyt długo. Ot parę minut nietrudnej wspinaczki i stoimy na wierzchołku, gdzie robimy krótką przerwę na jedzenie.
Po postoju na Litworowym Szczycie mamy przed sobą krótkie zejście na Litworową Przełęcz. Ten odcinek również jest jednym z łatwiejszych (wycena 0, może z elementami łatwego 0+), a do tego zajmuje nam jedynie parę minut.
Kolejny etap jest długi i moim zdaniem najbardziej wymagający na całej trasie. Musimy się dostać na Lawinowy Szczyt, po drodze pokonując grań pełną turni, kop, przełączek i szczerbinek. Przyznam szczerze, że poprawne ogarnięcie topografii tego odcinka jest zadaniem dość trudnym i w wielu momentach ciężko było się nam zorientować, gdzie tak naprawdę jesteśmy. Nie podejmę się więc dokładnego opisu wspomnianego kawałka grani, traktując go bardziej jako jedną całość, rozciągającą się między Litworową Przełęczą a Lawinowym Szczytem.
Praktycznie od początku mamy tu wyraźny wzrost trudności, choć po lewej stronie grani jest również ścieżka, którą można sobie ułatwić zadanie. Tego dnia, obok nas porusza się inny zespół, który tak właśnie pokonuje tę drogę. My wybieramy wariant nieco trudniejszy, starając się trzymać grani. Niestety, czasem jest po prostu zbyt ciężko, więc i my szukamy obejść, starając się jednak, by były one możliwie krótkie.
Pod kątem orientacji, droga jest raczej czytelna i oczywista. Tylko w jednym miejscu (pokazanym na zdjęciu poniżej), mogą pojawić się wątpliwości. Tam warto jednak zastosować ogólną zasadę, obowiązującą przy pokonywaniu Martinki: „jeśli się wahasz, to wybierz wariant od strony Doliny Wielickiej”. Tak więc robimy, odbijając w lewo i przez chwilę trawersując grań.
Na grań wracamy przez stromy, „jedynkowy” komin, nad którym dostrzegamy zarzuconą pętlę. To własnie ona sugeruje nam ten wariant, choć jak się później okaże, dalej istniało jeszcze łatwiejsze wejście.
Po wyjściu do góry kontynuujemy wspinaczkę w stronę Lawinowego Szczytu. Znowu pokonujemy kilka spiętrzeń i wcięć w grani, które niełatwo byłoby nam precyzyjnie zidentyfikować. W okolicy samego Lawinowego mamy również do przejścia stromy uskok, który najczęściej pokonuje się zjazdem.
Co robić? Sytuacja jest podobna do tej z Wielickiego Szczytu: mamy krótki odcinek o trudnościach II oraz przekonanie, że „wcale nie wygląda tak źle”. Może by to zejść? Tym razem pierwszy przystawia się Łukasz i już po kilku ruchach jest na przełączce poniżej. Bez większego wahania idę więc w jego ślady i wkrótce też mam trudności za sobą.
Za tym odcinkiem wkrótce wracamy na ostrze grani i idziemy nią w stronę Zadniego Gerlacha. Tutaj trudności techniczne są już nieco mniejsze, choć sporo jest odcinków ze sporą ekspozycją. Przejściu towarzyszą też piękne widoki na dwa znajdujące się przed nami szczyty: wspomniany już Zadni Gerlach oraz będący głównym celem przejścia Gerlach.
Po kilkunastu minutach świetnej zabawy na grani docieramy na częściowo spowity chmurami Zadni Gerlach. Na szczycie zastajemy metalową skrzynkę z nazwą szczytu, piękne widmo brockenu, a także inną ekipę z Polski, z którą spędzimy później trochę czasu na reszcie drogi oraz docelowym wierzchołku.
Zadni Gerlach oferuje nam również świetny widok na pozostałą część grani. Stąd wygląda ona naprawdę poważnie – wydaje się wąska, stroma i pełna trudności. Jak się jednak później okaże, w rzeczywistości nie będzie to wcale bardziej wymagający odcinek niż te pokonane dotychczas.
Nim jednak zaczniemy wspinaczkę na Gerlach, musimy nieco zejść na pobliską Przełęcz Tetmajera. Ten odcinek jest jednak łatwy (niezbyt wymagające 0+) oraz dość krótki, więc pokonujemy go w dosłownie kilka minut.
Za przełęczą droga robi się stroma i węższa. Skała wciąż jest jednak lita oraz pełna dobrych stopni i chwytów. Idzie się dobrze, bez odczuwania jakichś większych trudności. Po drodze mijamy też kilka wolniejszych ekip, poruszających na zasadzie lotnej asekuracji. My, póki co, nie zdecydowaliśmy się związać i wygląda na to, że tak zostanie już do końca.
Z czasem grań robi się bardziej płaska. W oddali widzimy już słynnych krzyż wbity w jednej z kamieni na wierzchołku, jednak nim tam dotrzemy, musimy jeszcze pokonać parę trudności. Tu przybierają one głównie formę sporych bloków, które trzeba obchodzić w ekspozycji. Muszę przyznać: bardzo przyjemna i satysfakcjonująca końcówka.
Chwilę później stoimy już na wierzchołku, zamykając przejście Drogi Martina w czasie niecałych 4 godzin. Teraz pora na chwilę zasłużonej przerwy, którą spędzimy w towarzystwie kilku innych zespołów, będących wesołą mieszanką osób z Polski i Słowacji. Niestety, widoki są teraz częściowo zasłonięte przez chmury, jednak nie jest to dla nas wielki problem – nie jest to przecież nasza pierwsza (a pewnie również nie ostatnia) wizyta na Gerlachu.
Zejście z Gerlacha przez Batyżowiecką Próbę
Po naprawdę długiej przerwie na szczycie postanawiamy schodzić do doliny. Tym razem nie będzie to jednak powrót tą samą trasą, lecz zejście najłatwiejszą drogą, prowadzącą przez Batyżowiecki Żleb oraz Batyżowiecką Próbę.
Opuszczamy wierzchołek i kierujemy się w prawo, ku Dolinie Batyżowieckiej. Przez chwilę schodzimy krótkim, częściowo ubezpieczonym łańcuchami żlebkiem. Potem trawersujemy zbocze i trafiamy w okolicę Batyżowieckiego Żlebu, którym pokonamy większość zejścia z Gerlacha.
Samym dnem żlebu iść jednak nie warto. O wiele lepiej trzymać się tu najpierw jego lewej strony, a później prawej. W ten sposób unikamy większości kruszyzny, która zalega w żlebie. Jest bezpieczniej, choć nierzadko musimy pomagać sobie rękami.
Zejście idzie jednak sprawnie, więc wkrótce ponownie przechodzimy na lewą stronę żlebu (lewą patrząc z góry), co pozwala nam ominąć uskok znajdujący się na jego końcu. Tam schodzimy jeszcze kawałek na dół, aż trafiamy ponad słynną Batyżowiecką Próbę, czyli stromą ściankę ubezpieczoną licznymi klamrami.
O ile sama Batyżowiecka Próba nie sprawia większych problemów, to już dostanie się do klamer tak. W tym miejscu często tworzą się korki, więc i teraz musimy trochę poczekać, aż przewodnicy opuszczą na linach swoich klientów. Idzie powoli, ale w końcu trafiamy na swoją szansę i bez wahania ją wykorzystujemy.
Po chwili jesteśmy już poniżej klamer, gdzie czeka nas kolejna porcja stromej skały. Z czasem jednak teren łagodnieje, a zejście robi się łatwiejsze. Wkrótce jesteśmy już pod ścianą. Skręcamy w lewo i obieramy kierunek na znajdujący u wylotu doliny Batyżowiecki Staw.
Na tym odcinku, pod nogami mamy już w większości wygodną ścieżką, która bezproblemowo sprowadza nas na niższe piętro doliny. Do drodze przechodzimy jeszcze przez niewielki wodospad, później idziemy kawałek po płaskim, aż w końcu jesteśmy nad brzegiem jeziora. Tam odbijamy w lewo, kierując się na czerwony szlak Magistrali Tatrzańskiej.
Powrót do Tatrzańskiej Polanki
Po Magistrali ruszamy na południe, trawersując zbocze Suchego Wierchu. Prowadzi nas wygodny, pozbawiony jakichkolwiek trudności, kamienny chodnik. Potem, w pewnej chwili skręca on na wschód i doprowadza do skrzyżowania z żółtym szlakiem.
W tym miejscu skręcamy na trasę oznaczoną kolorem żółtym, która dość szybko wprowadza nas na zbocze ze starannie przyciętą kosówką. Schodzimy tą ścieżką przez jakiś czas, aż w końcu docieramy do asfaltowej drogi. To nią pokonujemy resztę tego szlaku. Całość jest krótkim łącznikiem pomiędzy Magistralą Tatrzańską, a zielonym szlakiem prowadzącym do Doliny Wielickiej. Dziś miałem okazję przejść nim po raz pierwszy.
Gdy żółta trasa dobiega końca, wchodzimy na zieloną, którą będziemy poruszać się już do końca wycieczki. Skręcamy więc do lasu i przez jakiś czas maszerujemy przy Wielickim Potoku. Później stopniowo się od niego oddalany, kilkukrotnie przecinając też drogę prowadzącą do Tatrzańskiej Polanki. Ostatecznie, gdy skróty się kończą, my też wchodzimy na asfalt i to nim pokonujemy resztę dzielącego nas od parkingu odcinka.
Martinka – podsumowanie kolejnego wejścia na Gerlach
Tego dnia zdobyłem Gerlach po raz trzeci. Tym razem weszliśmy tam drogą trudniejszą, ale i piękniejszą oraz bardziej satysfakcjonującą. Myślę, że nie bez powodu Martinka cieszy się wśród taterników tak dobrą opinią – tę drogę naprawdę warto kiedyś przejść!
Szczerze mówiąc, spodziewałem się jednak czegoś nieco trudniejszego. Nie było to oczywiście rozczarowanie, bo wspinaczka była cały czas ciekawa i zajmująca, jednak myślałem, że pod względem technicznym, trzeba będzie się nieco bardziej wysilić. Bo jednak ani lina, ani reszta sprzętu wspinaczkowego zupełnie się nam dziś nie przydały. Fakt, mogliśmy się poruszać na lotnej asekuracji albo robić te zwyczajowe zjazdy, jednak przy takich warunkach oraz posiadanym przez nas doświadczeniu, wybraliśmy poruszanie się bez sprzętu.
Uwaga, ważne! Nie mam zamiaru nikomu rekomendować podchodzenia do drogi w ten sposób. Bezpieczeństwo jest dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy w górach i zdecydowanie lepiej jest się asekurować w łatwym terenie niż olać to w trudnym. Chcę tylko zaznaczyć, że dla kogoś z odpowiednim doświadczeniem i przy dobrych warunkach, ta droga wcale nie będzie tak trudna, jak mogą to sugerować wyceny. Dla mnie jest to głównie „jedynka” z paroma elementami za II. Wyceniane podobnie Grań Kościelców, Fajki czy Mnicha uważam za drogi znacznie bardziej wymagające.
Droga Martina na pewno na długo zostanie w mojej pamięci. Była na tyle fajna, że być może kiedyś jeszcze na nią wrócę. Na pewno wrócę też na sam Gerlach. Oprócz tych dróg, które miałem okazję już poznać, istnieje przecież jeszcze parę innych tras wartych przejścia. Myślę więc, że kiedyś, na tym blogu pojawią się jeszcze inne relacje z wejścia na najwyższy tatrzański szczyt.
Hej Michal, ten ostatni etap wyglada dosyc prztlaczajaco. Szkoda ze nie zaznaczyles na zdjeciu przebiegu drogi, bardz mine ciekawi ktoredy tam dokladnie zescie sie wspinali. Patrze na ta gran i widze jedna wielka masakre…
Celowo nie rysowałem tu za dużo linii, bo poza tym jednym opisanym miejsce, gdzie trzeba odbić w lewo, to grań „sama prowadzi”. Serio, droga jest bardzo intuicyjna, nawet jeśli na zdjęciach to tak nie zawsze wygląda.
Ta końcówka też wcale nie była gorsza niż wcześniejsze odcinki. Oczywiście, trzeba mieć trochę doświadczenia w terenie za I/II, ale są inne drogi za II, gdzie jest ZNACZNIE trudniej.
Szedłem w zimę mega wyzwanie Martina droga to mistrzostwo
Droga Martina zimą? Noooo, szanuje! ;)
Który odcinek najtrudniejszy?
Witam! Czy jest możliwe 'ułatwienie’ sobie tej drogi, całkowicie eliminując (’obchodząc’) trudności II, a zatem również całkowicie rezygnując ze sprzętu asekuracyjnego? Pytam dlatego, że II jest dla mnie pewnie poza zasięgiem, a I mogę 'zaatakować’ (udało się np. na MSP – początkiem drogi po głazach, lub na Żabi Wyżni drogą I z Czarnego Stawu). Z góry dzięki za pomoc! No i gratuluję sukcesów.
Nie za bardzo. Trzeba albo zrobić te 2 zjazdy, albo zejść terenem za II. Potem ponad Przełęczą Tetmajera też jest trochę dwójkowego terenu, ale akurat on jest dość łatwy jak na II.
Dzięki wielkie za szybką odpowiedź. Miałem pytać czy można dołączyć do tej drogi dużo później, omijając trudności II, bo bardziej niż na samej drodze Martina zależało mi na ominięciu strażników na najłatwiejszej drodze, ale jak piszesz że nawet w okolicach przełęczy Tetmajera jest teren II, to już wszystko wiem. Udanych dalszych wypraw!