Młynickie i Skrajne Solisko zimą – wejście od Szczyrbskiego Jeziora
Jak powszechnie wiadomo, w Tatrach Słowackich szlaki powyżej schronisk są zamykane na okres zimowy. Od tej reguły jest jednak pewien wyjątek: Skrajne Solisko, leżące na grani między dolinami Młynicką i Furkotną. W ramach tej wycieczki udajemy się tam trasą ze Szczyrbskiego Jeziora, przy okazji zahaczając również o leżące poza szlakiem Solisko Młynickie.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
To drugi dzień naszego górskiego weekendu, który spędzamy eksplorując Tatry Słowackie zimą. W sobotę odwiedziliśmy Dolinę Pięciu Stawów Spiskich oraz weszli na Baranie Ragi, dziś pora na inny rejon i kolejne dwutysięczniki. Plan jest następujący: po spędzeniu nocy w położonym niedaleko Jurgowa pensjonacie wyruszyć w stronę Szczyrbskiego Jeziora, wejść na Skrajne Solisko, a jak warunki pozwolą, to także zejść ze szlaku i spróbować przejść jakiś dalszy kawałek tej grani.
Młynickie i Skrajne Solisko w zimie – co warto wiedzieć
Skrajne Solisko znajduje się w Tatrach Słowackich, niedaleko ich południowo-zachodniego krańca. Jest najbardziej wysuniętym na południe wierzchołkiem jednej z bocznych tatrzańskich grani, noszącej nazwę Grań Soliska. Wznosi się na wysokość 2117 metrów, choć jak to zwykle w Tatrach bywa, istnieją też pomiary sugerujące inne wartości. Na szczycie znajduje się kilkumetrowy, drewniany krzyż.
Na Skrajne Solisko prowadzi krótki, oznaczony na czerwono szlak turystyczny, mający swój początek przy schronisku Chata pod Soliskiem. Do tej ostatniej można z kolei dotrzeć trasą niebieską, wariantem od miejscowości Szczyrbskie Jezioro albo z Doliny Furkotnej. Trasy są dość łatwe, nieszczególnie długie i pozbawione trudności technicznych, przez co nieźle nadają się nawet dla turystów z niezbyt dużym doświadczeniem. Mowa oczywiście o warunkach letnich.
Na Skrajne Solisko można również wchodzić zimą. To chyba jedyny wyjątek od tamtejszego, okresowego zamykania szlaków wyznaczonych powyżej schronisk. Przy okazji, jest to najwyższy punkt, na jaki można wtedy legalnie dotrzeć, będąc „zwykłym” turystą (bo taternicy, jak zawsze, mogą nieco więcej). O tej porze roku również nie jest to jakaś szczególnie trudna wycieczka, choć mnóstwo zależy od warunków. Na pewno nie zaszkodzi mieć ze sobą raków i czekana, jak również odpowiedniej polisy ubezpieczeniowej, aby w razie ewentualnej akcji ratunkowej nie dostać rachunku na kwotę rzędu dziesiątek tysięcy euro.
Zimą, południowe zbocza Soliska zamieniają się w sporych rozmiarów ośrodek narciarski. Pod schronisko dojeżdża kilkuosobowy wyciąg kanapowy, w okolicy kursuje też kilka mniejszych. Tras zjazdowych o zróżnicowanym poziomie trudności z pewnością nie brakuje. Na tym wszystkim cierpią trochę piesi turyści, którzy zamiast szlakiem, zmuszeni są poruszać się skrajem tych tras lub wręcz przecinać je w kilku miejscach.
Młynickie Solisko również znajduje się na Grani Soliska, trochę dalej na północ. Wznosi się na wysokość 2301 metrów. Podobnie, jak reszta grani za Skrajnym Soliskiem, nie jest dostępne dla turystów i nie prowadzą tam żadne szlaki. Można się jednak wspinać, pod warunkiem posiadania odpowiednich uprawień taternickich oraz wyboru drogi o trudnościach co najmniej III w skali UIAA.
Pod względem trudności, Młynickie Solisko nie jest szczególnie wymagające. Prowadząca tam droga tylko w niektórych miejscach osiąga wycenę 0+ (okolice turni Soliskovy Hrb), reszta to głównie podejście stromym zboczem. To ostatnie, w zimie może okazać się dość wymagające, choć oczywiście, wszystko zależy od aktualnego statu pokrywy śnieżnej.
Do wejścia na Młynickie Solisko zimą, za niezbędne uważam raki, czekan (raczej jeden turystyczny, choć przy twardszym śniegu przydać się mogą również dwie wspinaczkowe „dziabki”), a także kask. W trudniejszych warunkach można również rozważyć zastosowanie jakiejś formy asekuracji.
Wejście na Młynickie i Skrajne Solisko zimą – relacja z wycieczki
Dojazd do Szczyrbskiego Jeziora
Jak wspomniałem we wstępie, ten dzień zaczynamy pobudką w pokoju pensjonatu w Jurgowie. Jemy śniadanie, pakujemy plecaki i niedługo po szóstej ruszamy w stronę Słowacji. Przekraczamy granicę, jedziemy jeszcze kawałek na południe, po czym za Tatrzańską Kotliną odbijamy na drogę 537, która okrąża Tatry Wysokie od południa. Tą ostatnią docieramy do skrętu na miejscowość Szczyrbskie Jezioro i decydujemy się na wjazd do centrum. Samochód zostawiamy na jednym z licznych parkingów, płacąc 7 euro za całodzienny postój.
Dojście do Chaty pod Soliskiem
Zabrawszy swoje rzeczy, ruszamy na północ po jednej z głównych ulic miejscowości. Po kilku minutach skręcamy w stronę jeziora i już chwilę później przechadzamy się po jego zamarzniętej tafli. Rozejrzawszy się dookoła, szybko dochodzimy do wniosku, iż nie jesteśmy jedynymi osobami, które zdecydowały się na ten skrót.
Po kilkuset metrach dostajemy się na drugi brzeg i wychodzimy kilka metrów ponad poziom wody. Później, przez chwilę szukamy wejścia na niebieski szlak. Okazuje się, że aby zacząć nim podchodzić w stronę Chaty pod Soliskiem, należy przeciąć nartostradę i skierować do pobliskiego lasu. Na szczęście, o tej porze nie ma tu jeszcze wielu zjeżdżających.
Wchodzimy między drzewa i przez chwilę idziemy wąską ścieżką. Na śniegu widzimy liczne ślady, świadczące o tym, że choć zimą w okolicy rządzą narciarze, piesza turystyka wciąż ma się dobrze. Później dostaniemy na to jeszcze więcej dowodów.
Kilka minut później wychodzimy z lasu i trafiamy pod jeden z nieczynnych wyciągów. Tuż obok niego wiedzie niedawno wyratrakowana droga, którą kontynuujemy nabieranie wysokości. Z tego miejsca dość dobrze widzimy już oba szczyty, które będziemy niedługo próbować zdobyć.
Odcinek jest przez chwilę nieco bardziej stromy, później wraca do standardowego, niezbyt wymagającego nachylenia. Kawałek dalej ów droga dobiega końca, a my wychodzimy na szeroki stok narciarski, który ciągnie się aż pod Chatę pod Soliskiem. Gdzieś w tym miejscu przechodzimy na jego prawą stronę i zaczynamy kolejny odcinek podejścia.
Na kolejnym odcinku w sumie niewiele się dziele. Cały czas nabieramy wysokości, poruszając się skrajem dobrze przygotowanej trasy. Obok, niemal non stop przemykają jacyś narciarze, choć zdarza się również trafić na innych podchodzących turystów. W końcu zbliżamy się w okolice schroniska, mijając przy okazji parę innych budynków, związanych głównie z tutejszą, sportową infrastrukturą.
Pod budynkiem robimy sobie dłuższą chwilę. Po pierwsze, musimy poczekać, aż nieco rozciągnięta ekipa zejdzie się w jedno miejsce, po drugie, warto w końcu zjeść coś pożywniejszego. Pod koniec postoju ubieramy także raki, które uznajemy za pomocne przy dalszej, już trochę bardziej stromej części trasy.
Skrajne Solisko – wejście zimą
Podejście na Skrajne Solisko zaczynamy od obejścia budynku schroniska od prawej strony. Tam, przy drewnianym niedźwiadku zauważamy jedną z kilku ścieżek, które prowadzą w górę zbocza. Wariant wygląda na równie dobry, jak każdy inny, więc po prostu postanawiamy nic podchodzić.
Pierwsze metry wymagają od nas nieco manewrowania między wystającą ze śniegu kosówką. Później jest jej coraz mniej, więc w zasadzie możemy iść wedle własnego uznania. Co do nachylenia, jest ono nieco większe niż na niebieskim szlaku do schroniska, jednak wciąż nie zmusza nas to większego wysiłku.
Z czasem zbocze zaczyna się zwężać, rośnie też jego nastromienie. Później kończy się kosówka i pod nogami mamy już tylko śnieg z od czasu do czasu wystającymi kamieniami. Na niektórych wciąż da się dostrzec biało-czerwone oznaczenia letniego szlaku. Poza tym, nie dzieje się tu zbyt dużo – to podejście jest po prostu mozolnym nabieraniem wysokości.
W pewnej chwili dostrzegamy przez sobą mierzący kilka metrów, drewniany krzyż. To już szczyt, do którego zostało nam nie więcej niż parę minut drogi. Pokonujemy jest bez większych problemów i wkrótce jesteśmy już na wierzchołku, w towarzystwie kilku innych osób.
W tym miejscu postanawiamy zrobić sobie chwilę przerwy. Pora na zdjęcia, jedzenie i przede wszystkim podziwianie widoków. Ze Skrajnego Soliska bardzo fajnie widać doliny Młynicką oraz Furkotną, a także kilka otaczających je grani. Przed sobą mamy z kolei będące naszym kolejnym celem Młynickie Solisko, a za plecami Szczyrbskie Jezioro wraz całą tą turystyczno-sportową zabudową.
Zimowe wejście na Młynickie Solisko
Po jakichś kilkunastu minutach przerwy, postanawiamy ruszać dalej. Niestety, nie w komplecie. Adam zaczyna narzekać na dwudniową kumulację zmęczenia, postanawia zawrócić i poczekać w schronisku. Na Młynickie Solisko idę więc tylko z Markiem.
Schodzimy z wierzchołka i kierujemy się w lewo (lewo w stosunku do ścieżki, którą tu przyszliśmy). Tam obchodzimy grupę kilku skał, a następnie zaczynamy krótkie zejście na Smrekowicką Przełęcz. Albo raczej: na jej pierwsze, południowe siodło, bo drugie znajduje się nieco dalej, za turnią noszą nazwę Smrekowicka Czuba (chyba częściej spotyka się jej słowacką nazwę: Soliskový Hrb).
Za przełęczą czeka nas przejście przez wspomnianą Smrekowicką Czubę. Początkowo myślimy, że może da się ją jakoś obejść, ale nie – po obu stronach mamy strome, niebezpieczne zbocza, więc musimy po prostu trzymać się grani.
Droga do góry jest stroma i częściowo skalista. Nie brakuje jednak dobrych chwytów, a śnieg dobrze trzyma stawiane na nim buty. Wspinamy się więc szybko i w sumie bezproblemowo. Już po kilku minutach jesteśmy na szczycie turni i zaczynamy poszukiwania drogi zejściowej. Tu mocno pomagają nam ślady osoby, która przechodziła tędy wcześniej. Gdzieś w okolicach wierzchołka skręcają one w lewo i schodzą w dół stromym, wyglądającym dość nieprzyjaźnie terenem. Z tego miejsca, nie widzimy niestety całej drogi zejściowej, jednak nie potrafiąc znaleźć innej alternatywy, ruszamy za wydeptaną ścieżką.
Decyzja okazuje się słuszna. Już po obniżeniu się o kilka metrów zauważamy resztę zejścia. Ślad skręca w prawo, a potem dociera na Wyżnią Smrekowicką Przełęcz po stromych, choć dobrze urzeźbionych skałach. Wycena tego wariantu oscyluje pewnie w granicach 0+.
Dostawszy się na drugie siodło Smrekowickiej Przełęczy, myślimy, że najtrudniejszy odcinek mamy już za sobą. Prawda jest jednak inna, ale o tym przekonamy się dopiero za jakiś czas. Póki co, czeka nas pozbawione trudności przejście przez przełęcz, a za nim dość łagodna część zbocza, które wznosi się w stronę Młynickiego Soliska.
Wchodzimy na szerokie w tym miejscu zbocze i zaczynamy nabierać wysokości. Choć zagrożenie lawinowe jest dzisiaj znikome, i tak staramy się trzymać możliwie wypukłych formacji. Po prostu wyglądają pewniej.
Idąc dalej zauważamy, że zbocze robi się coraz bardziej strome. Samo to nie jest jeszcze wielkim wyzwaniem, lecz w połączeniu z dzisiejszymi warunkami robi się problematyczne. Śnieg jest bardzo twardy – raki ledwo wchodzą, grot czekana ciężko wbić głębiej niż na parę centymetrów. Przy ewentualnym upadku, szybko nabralibyśmy dużej prędkości i hamowanie byłoby mocno utrudnione. O ile w ogóle możliwe.
Na szczęście, nie wszędzie jest tak źle. Trafiają się fragmenty łatwiejsze, w niektórych miejscach możemy też chodzić między skałami i mieć się czego przytrzymać. Są jednak miejsca, gdzie trzeba po prostu podchodzić tą „zabetonowaną” stromizną. Mi, ze względu na doświadczenie z poprzednich lat jakoś to idzie, jednak Marek powoli traci zapał. W końcu postanawia zawrócić.
Przyjmuję tą informację z lekkim zaskoczeniem, ale nie mam zamiaru namawiać go do kontynuowania podejścia. Wiem, że zbocze jest ryzykowne i pewnie nie wybaczy zbyt wielu błędów. Oświadczam tylko, że sam mam do szczytu już dość blisko i chciałbym kontynuować wejście. Zgodę dostaję bez problemu – postaram się uwinąć w miarę szybko, a potem wracać na Wyżnią Smrekowicką Przełęcz, którą uzgodniliśmy jako punkt spotkania.
Kontynuuję podejście, wkrótce docierając do kolejnej grupy wystających skałek. Wcześniej wziąłem je za leżące w pobliżu wierzchołka, choć teraz widzę, że podejście ciągnie się jeszcze kawałek dalej. No nic, trzeba się po prostu wspinać. Wciąż jest stromo i twardo, choć do góry jakoś mi to idzie. O zejściu wolę póki co nie myśleć.
Chwilę później, dość niespodziewanie docieram na szczyt. Ot, zbocze się kończy, a ja trafiam między skały tworzące wierzchołek. Dalej grań skręca w lewo i ciągnie się w stronę Szczyrbskiego Soliska. Wcześniej, zaczynając to podejście rozważałem opcję, by podejść i w tamto miejsce, jednak teraz widzę, że nie ma to większego sensu. Grań jest trudniejsza niż odcinek pokonany do tej pory, więc w tych warunkach po prostu szkoda ryzykować.
Nie ma co ukrywać – pięknie tu! Widoki są znacznie lepsze niż te oglądane niedawno ze Skrajnego Soliska, a do tego dochodzi poczucie dotarcia w niełatwe miejsce. Dziś będę tu najprawdopodobniej jedyną osobą. Zresztą, i tak niewiele ludzi zapuszcza się tutaj zimą. My, po kilku dniach niezłej pogody podążaliśmy za pojedynczym śladem. Dalej, w stronę Szczyrbskiego Soliska nie ma już nic.
Powrót na Skrajne Solisko
Mimo świetnej panoramy dookoła i niezłej pogody, postanawiam nie siedzieć tu więcej niż parę minut. Powody są dwa: po pierwsze, czeka mnie trudne i być może nieco stresujące zejście. A druga rzecz: jestem jedyną osobą z mojego zespołu, która dotarła aż tutaj. Reszta z różnych powodów zawróciła i czekają gdzieś niżej. Wolałbym więc nie zmuszać ich do zbyt długiego oczekiwania.
Obracam się i zaczynam schodzić. Praktycznie od razu trafiam w stromy teren, jednak początkowo mogę jeszcze schodzić plecami do zbocza. W śnieg da się tu wbijać zarówno czekan, jak i pięty raków, choć to ostatnie wymaga odrobinę więcej siły.
Kawałek dalej sytuacja nie wygląda już tak dobrze. Śnieg twardnieje, a ja tracę zaufanie do takiego sposobu wytracania wysokości. Pora obrócić się twarzą do zbocza i w ten sposób pokonać niebezpieczny odcinek. Ta metoda jest oczywiście dużo wolniejsza niż wcześniejsza. Wymaga też więcej siły związanej z wykopywaniem stopni czy wbijaniem dziobu czekana.
Muszę przyznać, że ten odcinek okazał się dla mnie męczący zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Może nie aż tak, jak pierwsze tego typu zejście z Koziej Przełęczy kilka lat temu, ale wciąż było to dość wyczerpujące. Niby każdy krok jest łatwy i wielokrotnie przećwiczony, lecz w sytuacji, gdy trzeba zrobić ich setki, nie pozwalając sobie na żaden błąd, takie przeżycie na długo pozostaje w pamięci.
W końcu jednak zbocze łagodnieje, a ja dostaję się w łatwiejszy teren. Poniżej widzę już Marka czekającego na przełęczy i aktualnie szukającego czegoś w plecaku. Szacuję, że zejście w tamto miejsce zajmie mi około pięciu minut i faktycznie, mniej więcej się to sprawdza. Końcówka zejścia z Młynickiego Soliska nie sprawia już praktycznie żadnych problemów.
Tym razem to ja chcę przerwy. Potrzebuję kilku minut, by odpocząć, a także ochłonąć po trudnym zejściu. Kto by się spodziewał, że to zbocze tak mnie wymęczy. Przecież latem wycena tego odcinka to zwykłe 0 – po prostu strome podejście po trawkach i kamieniach. Jednak ten twardy śnieg zrobił dziś ogromną różnicę.
Kolejnym etapem drogi powrotnej jest przejście przez Soliskový Hrb. W tym miejscu techniczne trudności rosną do 0+, jednak w wersji do góry nie stanowią większego wyzwania. Ot, kilka ruchów z użyciem rąk oraz czekana i jesteśmy za trudnościami, po prostu idąc w stronę wierzchołka tej niewielkiej turni. Zejście wygląda podobnie: najpierw parę kroków po stromym zboczu, później trochę pracy rękami i jesteśmy na południowym siodle Smrekowickiej Przełęczy.
Ostatni odcinek nie jest już w żaden sposób wymagający. Musimy nieco podejść, potem trochę się obniżyć i w końcu jeszcze raz podejść na wierzchołek Skrajnego Soliska. Całość zajmuje kilka minut i kończy pod wspomnianym wcześniej drewnianym krzyżem. Tu urządzamy kolejny niedługi postój.
Zejście do Szczyrbskiego Jeziora
Później idziemy już tylko w dół. Opuszczamy wierzchołek i podążając za licznymi śladami kierujemy się w stronę Chaty pod Soliskiem. Tutaj zbocze jest znacznie mniej pochylone, a śnieg o wiele bardziej przyjazny, więc momentami pozawalamy sobie nawet na zbieganie.
Będąc już niedaleko schroniska, kontaktujemy się z Adamem, który czeka w środku. Resztę drogi zejściowej będziemy pokonywać już razem.
Po kolejnej, niezbyt długiej przerwie kontynuujemy zejście. Przecinamy stok narciarski i obniżamy się trzymając jego lewej strony. Trochę to trwa, jednak odcinek jest prosty (w sumie dosłownie prosty) i pozbawiony jakichkolwiek trudności.
Pod koniec robimy odstępstwo od wariantu użytego rano. W pewnym miejscu nie skręcamy w prawo i olewając przebieg niebieskiego szlaku schodzimy jeszcze kawałek przy natrostradzie. Dopiero na wysokości dwóch starych skoczni decydujemy się opuścić grzbiet i odbijamy w lewo, kierując się ku zabudowaniom miejscowości.
Po dojściu w okolicę budynków ściągamy raki, wchodzimy na pobliską ulicę i wtapiając się w tłum innych turystów, ruszamy w stronę parkingu. Tam odnajdujemy mój samochód, wsiadamy i zaczynamy długi powrót do domów. Choć wiemy, że właśnie kończy się długi weekend i niemal na pewno trafimy na trochę korków, nie mamy wątpliwości, że warto było wybrać się w Tatry po raz kolejny.
Skrajne i Młynickie Solisko w zimie – podsumowanie wejścia
Jak widać, ta trasa nieco zaskoczyła nas trudnością. Podejście na tym stromym odcinku było niby wycenione na 0, ale warunki dały popalić i nie każdy stanął dziś na wierzchołku Młynickiego Soliska. Na szczęście, cel minimum w postaci zdobycia najwyższego, legalnie dostępnego zimą punktu w Tatrach Słowackich osiągnęliśmy wszyscy. Tylko w pozaszlakowej części wycieczki sprawy się skomplikowały.
Dla mnie była to jednak świetna okazja, by zebrać bezcenne doświadczenie oraz przećwiczyć parę rzeczy. Ta wiedza z pewnością przyda mi się na innych zimowych wycieczkach, które mam zamiar odbyć – miejmy nadzieję – już w bliskiej przyszłości.
Wejście na Skrajne Solisko mogę raczej polecić każdemu. W dobrych warunkach, nie jest to nic trudnego, więc jeśli ktoś tylko posiada odpowiedni sprzęt i ma za sobą choć kilka zimowych przejść z Tatrach, to pewnie da radę bez problemów. Solisko Młynickie jest już jednak szczytem na wyższym poziomie trudności. To wejście uważam więc za przeznaczone wyłącznie dla osób ze sporym doświadczeniem, szczególnie w poruszaniu się w łatwym ternie mikstowym oraz na stromych zboczach.
Gratuluję wejścia i jak zawsze świetnej relacji! Warunki brzmią jakby znajomo, być może byłeś w podobnym terminie; byłem na Krzyżnem w dniu siódmego stycznia. Na dzień dobry czekało mnie torowanie szlaku w Pańszczycy, co nie było ekstremalnie trudne, ale nieco męczące, plus często szedłem wyjątkowo nieoptymalnie. Gdy dotarłem pod żleb, sądziłem, że najgorsze już za mną, choć miałem z tyłu głowy informacje o zmrożonym śniegu. Warunki mnie jednak zupełnie zaskoczyły, gdyż w górnej części żlebu nie czekał mnie śnieg, a tafla lodu! Będąc wyposażonym jedynie w pojedynczy czekan i raki postanowiłem, widząc już szlakowskaz na przełęczy, że dotrę do końca, ale zdecydowanie przekroczyło to moje granice komfortu psychicznego. Zejście oczywiście było jeszcze gorsze, raki nie dawały pełnej przyczepności, a mocne wbijanie dzioba czekana w lód było dość męczące. Koniec końców udało mi się bezpiecznie zejść, ale wolałbym tego nie powtarzać, zwłaszcza przy obecnym, skromnym jednak zimowym doświadczeniu.
Także czytając opis wejścia i zejścia na Młynickie Solisko doskonale jestem w stanie zrozumieć trudności, które są wyzwaniem nawet dla tak doświadczonej w zimowych Tatrach osoby jak Ty – możesz się z tym nie zgodzić, piszę tylko z perspektywy własnej osoby :)
Pamiętam, że końcówka podejścia na Krzyżne jest dość stroma i przy twardym śniegu może być dość wymagająca. Zresztą w zimie, bardziej niż o jakiejkolwiek innej porze roku, warunki mają ogromne znaczenie i czasem nawet stosunkowo łatwa trasa może się okazać sporym wyzwaniem lub wręcz terenem nie do pokonania.
Pozdrawiam i życzę samych udanych wycieczek!