Zamek Ogrodzieniec – wycieczka rowerem z Krakowa
Leżące w miejscowości Podzamcze ruiny zamku Ogrodzieniec należą do najładniejszych i najbardziej znanych w Polsce. Podczas tegorocznej majówki postanowiłem je w końcu zobaczyć. Jako środek transportu wybrałem rower, co zaowocowało ponad 150-kilometrową pętlą po północnych ternach Małopolski i kawałku Śląska.
Na zobaczenie zamku w Ogrodzieńcu miałem ochotę od dłuższego czasu. Chciałem się tam wybrać już w zeszłym roku, ale parę razy odkładałem te plany. Bo coś innego wydawało się ciekawsze, bo daleko, bo dojazd nieciekawy. Niedawno wróciłem jednak do tego pomysłu i postanowiłem, że w pora w końcu pojechać pod ten zamek.
W miniony weekend zrobiłem ponad 140 km podczas wycieczki rowerowym Szlakiem Doliny Karpia. Tu dystans miał być podobny. Co prawda, w bardziej pagórkowatym terenie, ale kondycja powinna wystarczyć.
Pozostało tylko wybrać termin, a jako, że zbliżała się majówka, to celowałem w któryś z tych wolnych dni (w czasach obecnej epidemii i tak nie ma co liczyć na jakieś dalsze wyjazdy). Niestety, prognozy pogody wyglądały dość kiepsko i codziennie należało się spodziewać przelotnych opadów. Mimo to, postanowiłem zaryzykować i wybrałem sobotę, jako dzień z teoretycznie największą szansą na trochę słonecznych godzin.
Zamek Ogrodzieniec – podstawowe informacje
Pochodzący z okolic XIV wieku zamek znajduje się w miejscowości Podzamcze (jakieś 2 kilometry od Ogrodzieńca w kierunku wschodnim), na terenie województwa Ślaskiego. Leży na zboczach Góry Janowskiego, będącej najwyższym wzniesieniem Jury Krakowsko – Częstochowskiej. Należy do grupy tak zwanych Orlich Gniazd, czyli systemu średniowiecznych warowni, które strzegły kiedyś granic Królestwa Polskiego.
Na przestrzeni wieków zamek często zmieniał właścicieli. Był rozbudowywany i modernizowany, ale też zdobywany, plądrowany i podpalany. Pewnym punktem zwrotnym było zniszczenie go przez Szwedów na początku XVIII wieku. Od tamtej pory zaczął popadać w ruinę, choć zamieszkiwano go jeszcze przez jakiś czas. Dopiero w XX wieku zdecydowano się na konserwację i walkę o ocalenie pozostałości po dawnej twierdzy.
Obecnie zamek w Ogrodzieńcu stanowi jedne z najbardziej rozpoznawalnych ruin wśród polskich warowni. Chętnie odwiedzają go turyści, był nawet planem zdjęciowym kilku filmów, seriali i teledysków. Okolice zamkowego wzgórza obrosły liczną infrastrukturą turystyczną. Dostępne są parkingi, miejsca noclegowe, gastronomia, park z atrakcjami dla dzieci oraz szlaki turystyczne oprowadzające po bliżej i dalszej okolicy. Sam teren zamku można zwiedzać z przewodnikiem. Na stan z 2020 roku, koszt wstępu wynosi 17 zł za bilet normalny oraz 12 zł za ulgowy.
Rowerem pod Zamek Ogrodzieniec – relacja z wycieczki
Dojazd Kraków – Podzamcze
Wycieczkę zaczynam około 8-mej. Długie majowe dni nie wymuszają pośpiechu. Chcę się więc porządnie wyspać i zaczekać aż będzie nieco cieplej. Poza tym, według prognoz, po południu pogoda ma się poprawiać. I faktycznie ma z czego, bo poranek jest niestety dość ponury.
Mimo to, nie rezygnuję z planów. Pakuję prowiant, trochę zapasowych ubrań i narzędzi na wypadek jakichś drobnych awarii. Później znoszę rower przed blok i wsiadam na siodełko.
Z Krakowa chcę wyjechać od północy, po drodze wojewódzkiej numer 794. Nim jednak na nią wjadę, czeka mnie trochę przebijania się przez miasto. Najpierw udaję się w stronę bulwarów wiślanych, później na śnieżkę rowerową przy krakowskich Błoniach. Te ostatnie opuszczam ulicą Piastowską i od tej pory, przez parę kilometrów jadę prosto tak, jak prowadzi mnie główna droga. Ruch bywa spory, ale znam ten odcinek dość dobrze, więc jedzie się bezstresowo.
Kawałek za przejazdem pod torami stacji Łobzów obieram kurs na park Krowoderski. Przejeżdżam prowadzącą przez niego uliczką, a następnie pokonuję duże skrzyżowanie z krajową 7-mką. Jakieś 200 metrów z nim skręcam w prawo i w końcu trafiam na upragnioną 794-kę. Przez najbliższe około 50 kilometrów będę się trzymał głównie jej.
Granice Krakowa opuszczam kilka minut później, powoli wkraczając na teren Zielonek. Zabudowa wcale jednak nie rzednie. Dookoła wciąż mam mnóstwo domów, sklepów oraz siedzib różnych firm. Trochę czasu minie nim okolica zacznie pustoszeć i zrobi się ładniej.
Wygląda też na to, że i poprawa pogody nie nastąpi zbyt szybko. Niebo zasnute jest ciemnymi chmurami, zaczyna kropić. Nic dużego, więc póki co nie decyduję się na wyjęcie z plecaka wodoodpornych ubrań.
Mijam Zielonki, Trojanowice i parę innych, małych miejscowości. Wraz z oddalaniem się od Krakowa maleje ruch i na drodze robi się trochę spokojniej. Na rozrzedzenie zabudowy muszę jednak poczekać aż do okolic gminy Skała. Po dotarciu do samej Skały robię sobie też chwilę przerwy na obejrzenie tamtejszego rynku. Sympatyczne miejsce, gdyby nie ta paskudna pogoda. Przez chwilę myślę nawet o zawróceniu, ale otuchy dodaje mi myśl, że dzisiejsze opady mają przelotne i występować głównie rano.
Po przejeździe przez Skałę wracam na drogę 794, która obchodziła tę miejscowość łagodnym łukiem od wschodu. Kawałek dalej zatrzymuję się ponownie, tym razem, by założyć w końcu przeciwdeszczowe ubrania. Pada coraz mocniej, a w dodatku drogi są już tak mokre, że spod kół (moich oraz innych uczestników ruchu) pryska na wszystkie strony.
Tutejsza okolica po raz pierwszy daje mi okazję do obejrzenia kilku bardziej otwartych przestrzeni. Ładnie. Jako osoba, która większość dotychczasowego życia spędziła na gęsto zaludnionych obszarach miejskich, bardzo lubię sobie pojeździć po czymś rzadziej zamieszkanym.
Droga, po której się przemieszczam jest delikatnie pofałdowana, co trochę mi przeszkadza. Nie ze względów kondycyjnych (ciężko mówić o zmęczeniu po przejechaniu 30 kilometrów), lecz z powodu wspomnianych już opadów. Na podjazdach jest w porządku, ale zjeżdżając z górek dopada mnie o wiele więcej deszczu. Od pryskającej spod kół wody zaczynają przemakać też moje buty, co z czasem przeradza się w problem mokrych i przemarzniętych stóp.
W końcu postanawiam znaleźć jakiś przystanek i przeczekać deszcz. Kolejny postój wypada więc we wsi Zadroże. Niestety, za późno. Teraz z butów mogę już dosłownie wylewać wodę. Wziąłem co prawda skarpety na przebranie, ale w takich warunkach nic mi nie dadzą. Muszę jakoś rozgrzać stopy i wysuszyć buty. Bez tego mogę co najwyżej myśleć o szybkim powrocie do domu.
O, mam pomysł! Przecież kilkaset metrów dalej jest stacja benzynowa. Może mają łazienkę, w której znajdę suszarkę, grzejnik albo chociaż trochę suchej, ciepłej przestrzeni. Wsiadam na rower, podjeżdżam pod stację i zabieram od sprzedawcy klucz do toalety. W środku spędzam jakieś 20-30 minut, rozgrzewając zmarznięte palce i starając się choć trochę osuszyć buty papierowymi ręcznikami (bo suszarki nie było, a grzejnik wyłączony).
Trochę pomaga. Po chwili jest mi już ciepło, a w butach, po wyjęciu wkładek i owinięciu stóp ręcznikami da się jakoś wytrzymać. W końcu wychodzę, oddaje klucz i wracam na siodełko. Na zewnątrz już nie pada, zza chmur powoli wychodzi słońce. Przez chwilę waham się nad wyborem kierunku dalszej jazdy, ale ostatecznie stawiam na kontynuację wycieczki. No bo przecież ten deszcz miał być chwilowy, prawda?
Opuszczam Zadroże i kontynuuję jazdę na północ. Kolejnym nieco ważniejszym punktem na trasie jest Wolbrom. Nim tam jednak docieram, mam okazję pojeździć kilkadziesiąt minut po ładnych terenach pełnych łąk, pól uprawnych i niewielkich lasów.
W samym Wolbromiu moją uwagę zwraca zalew po północnej stronie miasta. Całkiem fajne miejsce, pewnie nierzadko wykorzystywane przez miejscowych do celów rekreacyjnych.
Po opuszczeniu miejscowości przez chwilę ponownie zmagam się z opadami. Te, na szczęście, faktycznie są już przelotne i po kilku minutach znów się rozpogadza. Później sytuacja powtarza się jeszcze parę razy. Pod niektórymi chmurami po prostu trochę kropi. W tej części dnia pogoda zmienia się bardzo dynamicznie.
Za Wolbromiem czeka mnie chwila jazdy przez las, a później ponownie ładne odcinki w otwartym terenie. W jednej z mijanych wiosek trafiam na znak graniczny dwóch województw. Żegnaj Małopolsko, pora pokręcić się nieco po Śląsku.
Pierwszą miejscowością, jaką mijam w nowym województwie jest Smoleń. Natykam się tutaj na ciekawy zamek na zalesionym wzgórzu. Mam ochotę do niego podjechać, ale szybko okazuje się, że aby dotrzeć po budowlę, musiałbym albo zostawić rower gdzieś na dole, albo targać go ze sobą po jakiejś stromej ścieżce. Rezygnuję więc i wracam na główną drogę.
Co dalej? Znów parę urokliwych odcinków wśród pół, a później wjazd do Pilicy, gdzie robię krótką przerwę na tamtejszym, mogącym się podobać rynku.
Pilica jest również miejscem, gdzie po paru godzinach jazdy muszę zmienić kierunek i wjechać na drogę 790, prowadzącą na Ogrodzieniec. Nim tam jednak trafię, muszę chwilę pobłądzić w częściowo rozkopanym centrum miejscowości. W końcu znajduję jednak odpowiedni drogowskaz i zaczynam poruszać się na zachód, walcząc nieco z wiejącym w twarz wiatrem.
W Biskupicach, przy drodze, trafiam na ciekawie wyglądający cmentarz wojenny. Zjeżdżam na chwilę, by lepiej się przyjrzeć, a później ruszam dalej. Stąd do Podzamcza – miejscowości, gdzie znajduje się główny cel mojej wycieczki, jest już tylko parę kilometrów. Pokonuję je drogami prowadzącymi głównie wśród pól i paru niewielkich skupisk zabudowań.
Podzamcze – zamek Ogrodzieniec i inne atrakcje
Zamek góruje nad miejscowością, znajdując się na wzgórzu w jej południowej części. Nietrudno tam trafić. Drogowskazy rzucają się w oczy, a sama wieś też nie należy do zbyt rozległych. Docieram do centrum, skręcam w stronę małego rynku, a później jeszcze raz w ulicę Zamkową, która prowadzi mnie aż pod bramę warowni.
Po drodze mijam trochę budek i straganów, które jednak dziś są nieczynne ze względu na wirusowe ograniczenia. Zamknięty jest również sam zamek, ale w moim przypadku niewiele to zmienia. Będąc tu z rowerem i tak odpuściłbym zwiedzanie środka.
Muszę przyznać, że zamek od razu robi spore wrażenie. Teren jest dość spory, a części zachowanych murów i pomieszczeń wznoszą się nawet wyżej niż przypuszczałem. Budowlę szpecą trochę duże rusztowania i siatki rozpięte przy jednej ze ścian, ale to na szczęście tymczasowe.
Podjeżdżam do wejścia i zaglądam przez metalowe kraty na porośnięty trawą plac. Według planu budowli, ten teren nazywa się przedzamcze. Zauważam tam parę ścieżek, trochę murów i remontowaną wieżę z nieco innej perspektywy. W sumie, nic nadzwyczajnego.
Następnie udaję się na wycieczkę dookoła zamku. Chciałem powiedzieć „przejażdżkę”, jednak otaczająca budowlę ścieżka w większości nie nadaje się do jazdy. A już na pewno nie szosówką.
Mury warowni obchodził będę zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Prowadząca tamtędy ścieżka jest bardzo łatwa do zauważania – należy po prostu odbić lekko w lewo przy bramie wejściowej.
Wąska, lekko piaszczysta i miejscami wymagająca podchodzenia dróżka prowadzi w bliskiej odległości od wysokich murów obronnych. W niektórych miejscach są one wkomponowane w wapienne skałki o ciekawych kształtach. Na parę z nich można się legalnie wspinać.
Trasa prowadząca dookoła zamku daje okazję do oglądania go z wielu różnych perspektyw. Ze względu na pofałdowany teren, nie jesteśmy skazani na oglądanie jedynie murów i fragmentów wystających ponad nie wież. Wręcz przeciwnie – z wielu miejsc zamek widać w całości i nawet prezentuje się o wiele fajniej niż sprzed głównego wejścia.
Skrajnie wschodni kawałek murów łączy się ze skałkami, na które można wejść po nieco stromej ścieżce. Zdecydowanie warto to zrobić, gdyż dostaniemy się w ten sposób na jeden z najlepszych, tutejszych punktów widokowych. To właśnie z niego powstają najpopularniejsze zdjęcia tej dawnej twierdzy.
Po nacieszeniu się widokami, schodzę ze skałek i wracam na główną ścieżkę. Kawałek dalej trafiam na grupę kilku kolejnych wapieni o mocno wyrzeźbionych kształtach. Następna rzecz, która może się tu podobać.
Południowe krańce ścieżki również oferują mi świetne widoki na główne części zamczyska. Stąd dobrze widzę wszystkie jego wieże i ruiny kilkupiętrowych kondygnacji. Idąc dalej zauważam też, że w murach jest parę otworów, przez które można dostać się na niewielki, porośnięty trawą dziedziniec.
Na dalszym odcinku ścieżka robi się szersza i prowadzi mnie jeszcze pod remontowaną aktualnie częścią ruin. Później docieram w okolice bramy wejściowej i kończę tę niedługą pętlę. Myślę, że zdecydowanie warto było poświęcić jej trochę czasu.
Spod wejścia udaję się w dół ulicy Zamkowej, gdzie skręcam w lewo, a następnie jeszcze raz w lewo na ulicę Bonerów. Prowadzi ona na szczyt Góry Janowskiego, będącym najwyższym szczytem Jury Krakowsko – Częstochowskiej. Dawniej znana była pod nazwą Góry Zamkowej – pewnie ze względu na fakt, iż to właśnie na jej zboczach stoi słynna twierdza.
Niestety, na samej górze nie znalazłem wiele ciekawego. Jest tam nowoczesny, luksusowy hotel oraz kilka skałek, pod którymi odpoczywali ludzie. Kręcę się chwilę przy nich, po czym postanawiam wracać na dół.
Tu wrócę do jeszcze jednej miejscowej atrakcji, którą co prawda oglądałem przed zamkiem, jednak stwierdziłem, że lepiej opisać później, jako cel poboczny niniejszej wycieczki.
Chodzi o Gród na Górze Birów – pozostałości (obecnie już w znacznej mierze zrekonstruowane) po słowiańskiej osadzie z okolic XVIII wieku. Na jego terenie znajdziemy szeroką drewnianą bramę, wieże strażnicze i obserwacyjne oraz drewniany budynek z muzealnymi eksponatami. Wszystko to na malowniczo położonym wzgórzu pośrodku lasu.
Do grodu docieram zjeżdżając z drogi 790 tuż po wjeździe pomiędzy zabudowania Podzamcza. Prowadzi tam wyraźny drogowskaz. Początek uliczki jest asfaltowy, jednak już kawałek dalej zamienia w leśną drogę gruntową, która po nieco ponad kilometrze doprowadza mnie na Górę Birów.
Sam gród okazał się nieczynny (oczywiście z powodu epidemii), więc jedynie podszedłem kawałek pod bramę, a później objechałem rowerem kawałek góry. Z drugiej strony udało mi się znaleźć inne, również zamknięte wejście, a także parę ciekawych skałek.
Powrót do Krakowa
Po zobaczeniu wszystkich interesujących mnie atrakcji, rozpocząłem długi powrót do domu. Stwierdziłem jednak, że dla urozmaicenia, odbędzie się on po innej trasie niż rano. Wybrałem wariant przez Ogrodzieniec i Olkusz.
Tę pierwszą miejscowość osiągnąłem dość szybko – leży niecałe 2 kilometry od Podzamcza. Nie musiałem zresztą wjeżdżać zbyt głęboko w stronę centrum. Skręt na interesującą mnie drogę 791 znajduje się bowiem po wschodniej stronie Ogrodzieńca.
Do Olkusza mam stąd lekko ponad 20 kilometrów. Trasa jest jednak ładna i niezbyt ruchliwa. W większości prowadzi przez lasy, robiąc przerwy jedynie na parę odcinków wśród pól i zabudowania wsi Klucze.
Jakieś 10 kilometrów za Ogrodzieńcem ponownie zaczęło padać. Tym razem deszcz był trochę mocniejszy, więc pamiętając poranne przemoczenie butów, prewencyjnie zjechałem na najbliższy przestanek i postanowiłem przeczekać opady. Zajęło to kilkanaście minut, które spożytkowałem na jedzenie i chwilę odpoczynku. Pagórkowata trasa męczyła mnie jednak bardziej niż w miarę płaski Szlak Doliny Karpia, który pokonywałem tydzień temu.
Druga niezbyt przyjemna niespodzianka spotkała mnie przy wyjeździe ze wsi Klucze. Błędnie założyłem, że do Olkusza mam „cały czas prosto” i przegapiłem jeden skręt. Zorientowałem się dopiero po około 2 kilometrach, gdy trafiłem na parkingi przy wejściu na Pustynię Błędowską (swoją drogą, też fajne, godne polecenia miejsce na wycieczkę). Zawróciłem i chwilę później skręciłem już w poprawną drogę, kontynuując jazdę w stronę Olkusza. Do miasta dotarłem jakieś pół godziny później.
Sam przejazd przez Olkusz nie był już jednak tak fajny. Wydostanie się z miasta po drodze 94 w kierunku Krakowa było logistycznie banalne, lecz wiązało się z koniecznością przejazdu bardzo ruchliwym, wielopasmowym odcinkiem.
Kolejny etap to droga Olkusz – Kraków. Trochę ponad 30 kilometrów jazdy po głośnej, mało ciekawej drodze. Po początkowym, leśnym odcinku, prowadzi ona w większości przez tereny zabudowane, z widokami na pola uprawne na dalszym planie. Ze względu na średnie krajobrazy oraz duży ruch, raczej nie polecam tego odcinka do jazdy rowerem. Choć plusem jest szerokie pobocze, które występuje na większości trasy.
Wraz ze zbliżaniem do Krakowa, zaczynam się zastanawiać, jak tam wjechać. Ostatecznie, decyduję się na opuszczenie krajówki dopiero w okolicach Modlniczki, gdy wielopasmowa, osłonięta dźwiękoszczelnymi ekranami droga, robi się dla mnie już dość niekomfortowa.
Z Modlniczki udaję się do Rząski, skąd wjeżdżam do krakowskich Bronowic. Tam obieram kurs na okolice Lasu Wolskiego, jednak przed dotarciem do niego skręcam w ulicę Chełmską, która jakiś czas później przeradza się w dobrze znaną mi już Królowej Jadwigi, prowadzącą w okolice Błoń. Z Błoń dostaję się na wiślane bulwary, a z nich do domu mam już naprawdę niedaleko. Wycieczkę kończę po niemal 9,5 godziny, mając na liczniku ponad 153 przejechane kilometry.
Podsumowanie
Dzisiejsze podsumowanie rozdzielę na dwie części – o tym, co mi się podobało, a także o rzeczach, których się nauczyłem. Bo jednak nieco wniosków z tej wycieczki będzie trzeba wyciągnąć.
Zamek Ogrodzieniec – to oczywiście był główny cel opisywanego wyjazdu i jego realizacja dała mi sporo satysfakcji. Bardzo ładne, godne uwagi miejsce, które mogę śmiało polecić innym. Sądzę, że warto również zajrzeć na Górę Birów i zobaczyć tamtejszy gród. W sumie, chętnie zobaczyłbym te miejsca również od środa, choć podczas rowerowych wycieczek zawsze mam trochę obaw przed zostawianiem pojazdu bez opieki.
Co do dróg, którymi się poruszałem, były to głównie krajówki oraz drogi wojewódzkie. 794-ka od Krakowa do Skały okazała ruchliwa i gęsto zabudowana, więc i niezbyt ciekawa. Odcinek od Skały do Pilicy był już o wiele lepszy i przejażdżkę nim mógłbym polecać. To samo mogę powiedzieć o fragmentach Pilica – Ogrodzieniec (DK 790) oraz Ogrodzieniec – Olkusz (DK 791). W ogóle, śląski kawałek tej wycieczki zrobił na mnie bardzo przyjemne wrażenie.
Drogę 94 rekomenduję tylko tym, którzy chcą się dostać z Olkusza do Krakowa najkrótszą trasą. Dla całej reszty może to być męczący kawałek. Lepszą i na pewno ciekawszą alternatywą będzie ominięcie jej choćby od wschodu i przejazd przez Ojcowski Park Narodowy.
A teraz wnioski. Bo jednak ten lekki, choć padający półtorej godziny deszczyk trochę dał mi w kość. O ile moje przeciwdeszczowe spodnie i kurtka zdały egzamin, to buty już nie (choć one akurat wodoodporne nie były). Za szybko przemokły na zjazdach i od pryskającej spod kół wody. Gdyby nie późniejszy postój na stacji, pewnie musiałbym wracać do domu z podkulonym ogonem (i przemarzniętymi stopami).
Widzę tutaj trzy rozwiązania:
- szybciej zjeżdżać pod jakiś dach i nie dopuścić do przemoczenia (nie zawsze wykonalne w bardziej odludnych terenach),
- postawić na nieprzemakalne buty (co pewnie obniżyłoby komfort jazdy na długich trasach w cieplejszych miesiącach),
- kupić jakieś lekkie, wodoodporne ochraniacze.
Wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem będzie połączenie pierwszego i ostatniego punktu. Mieć ze sobą ochraniacze i nie wahać się ich ubierać odpowiednio wcześnie, a widząc niskie szanse na poprawę pogody, po prostu schować się gdzieś i przeczekać nim dojdzie do przemoczenia. W teorii brzmi rozsądnie, jednak praktyczne wdrożenie będzie wymagało pewnie jeszcze trochę czasu i doświadczenia. Ale cóż, przecież taka nauka to również fajna część tej całej rowerowo – podróżniczej zabawy.
Na koniec, standardowo, mapka pokonanej tego dnia trasy:
Tożto praktycznie moje tereny ;P
Gdzieś dalej w Jurę się tocząc Pilicę również nie raz mijałem (zwykle zaliczając pałac przy okazji)
Całkiem fajne tereny :)
A do Pilicy pewnie jeszcze kiedyś wrócę. Teraz mi trochę szkoda, że nie poświęciłem tych kilkunastu minut, żeby chociaż podejść pod zamek.
Powiem tak: wyprawa zapowiada się świetnie :DD Czuję się naprawdę zmotywowany. W sumie nie mam tak daleko, bo mieszkam obok Chrzanów. I tak wgl naprawdę profesjonalne zdjęcia! Dziękuję! Zastanawiam się tylko czy ten rower nadałby się na taką trasę (www.rowertour.com/p/191444/accent-falcon-rower-gravelowy-28-grafitowo-czarny) ? Dołączyłbym do niego jakieś torby.
Jak ja szosą przejechałem, to i gravelem bez problemu da radę :)
Bardzo mi się podoba ten Ogrodzieniec, piękne miejsce. Ale warto go zwiedzać tylko z samego rana, inaczej jest tam taka chmara turystów że guzik poczuje się to miejsce. Z rana prawie nikogo nie ma i można go przejść na spokojnie.
Jak większość turystycznych atrakcji. Sam też preferuję ranne zwiedzanie niemal wszystkiego, co się da.
Mieszkam w Krakowie i często jeżdżę rowerem (szosa) do rodziców w Olkuszu. Zdecyowanie mogę polecić trasę przez Lgotę, Krzeszowicę i Minków. Dodaje 15-20 km, ale jakość podróży jest zdecydowanie wyższa, bo trasa biegnie w większości po terenach leśnych ze znikomym ruchem samochodowym