Staroleśny Szczyt zimą – wejście przez Kwietnikowy Żleb i trawers Rogatej Turni
Choć Staroleśny nie należy do grupy najwyższych tatrzańskich szczytów, zgodnie uznawany jest za jeden z trudniejszych. Latem, ze względu na przynależność do Wielkiej Korony Tatr, chodzi tam jednak sporo osób. W zimie na tłumy raczej nie ma co liczyć. Dlatego? Odpowiedź, a także relację z tej niezwykłej wycieczki znajdziecie w poniższym artykule.
Relacja dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Po ostatnich sukcesach na Kończystej i Łomnicy, do ukończenia projektu zimowego WKT zostały mi trzy szczyty: Durny, Ganek i właśnie Staroleśny. Z nich wszystkich, najbardziej obawiałem się tego ostatniego. Ze względu na spore trudności techniczne oraz konieczność pokonywania wąskich trawersów, zimą udają się tam wyłącznie nieliczne, bardzo doświadczone ekipy.
Mimo to, właśnie ten szczyt stał się moim celem na nadchodzący weekend. Najbardziej pasował mi do pogody i panujących warunków, głównie ze względu na kierunek i siłę wiatru, który akurat tam powinien przeszkadzać najmniej.
Zebranie odpowiedniej ekipy było lekkim wyzwaniem. Jedni nie mieli czasu, innym przeszkodziło zdrowie. Wyjazd miał być w niedzielę, a ja w jeszcze w sobotnie popołudnie nie miałem nikogo pewnego. Na szczęście, jakoś udało się skompletować mocny, godny zaufania skład, z którym miałem nadzieję godnie powalczyć z tą niebanalną górą.
Staroleśny Szczyt zimą – podstawowe informacje
Staroleśny Szczyt znajduje się w słowackiej części Tatr Wysokich, na bocznej grani między dolinami Wielicką, Staroleśną i Sławkowską. Posiada aż cztery wierzchołki, z których najwyższy mierzy 2489 metrów i nosi nazwę Klimkowa Turnia. Pozostałe to: Tajbrowa Turnia, Kwietnikowa Turnia oraz Pawłowa Turnia. Na szczycie znajduje się niewielki metalowy krzyż oraz figurka Matki Boskiej.
Szlaków na Staroleśny Szczyt nie ma, jednak możliwe jest wejście wspinaczkowe lub turystyczne w towarzystwie uprawnionego przewodnika. Aby iść samemu, trzeba jednak należeć do jakiegoś klubu wysokogórskiego, wybrać drogę o odpowiednich trudnościach oraz mieć ze sobą niezbędny sprzęt.
Do najczęściej wybieranych dróg turystycznych należą:
- od Doliny Wielickiej przez Kwietnikowy Żleb i trawers Rogatej Turni,
- od Małej Wysokiej, przez Zwodną Ławkę i Klimkowy Żleb,
- przez Granaty Wielickie.
Zimą czasem stosuje się również podejście bezpośrednio dnem Kwietnikowego Żlebu z ominięciem większości trawersu Rogatej Turni. Wariant ten wymaga jednak większej ilości śniegu oraz dobrej sytuacji lawinowej. Przy mniejszym naśnieżeniu, można próbować którejś z dróg letnich i taki właśnie wariant zostanie opisany w tym tekście.
Jakich trudności należy spodziewać się na tej drodze zimą? Z pewnością nie będzie to łatwe wejście. Technicznie da się zmieścić w zakresie 0+/I, jednak czekają nas również zaśnieżone trawersy, strome zejścia, odrobina mikstowego wspinania oraz być może zjazdy na linie. Nie jest to więc przejście dla początkujących lub nawet średnio-zaawansowanych.
Pod kątem sprzętu, zdecydowanie polecam dwa czekany, co najmniej 50 metrów liny i podstawowy zestaw do asekuracji. Przy zjazdach raczej nie będzie trzeba zostawiać nic swojego – na trawersie są zamontowane stałe, metalowe punkty, choć istnieje możliwość, iż będzie trzeba je najpierw zlokalizować pod śniegiem i odkopać.
Spośród pozostałych kwestii wymienię jeszcze konieczność wyposażenia się w odpowiednią polisę ubezpieczeniową (działającą też poza szlakiem) oraz dobrego ogarnięcia topografii, bo pod względem nawigacji trasa również nie należy do tych najłatwiejszych.
Wejście na Staroleśny Szczyt zimą – relacja z wycieczki
Dojazd do Tatrzańskiej Polanki
Z Krakowa startuję około 3:30, po drodze zabierając będącego moim częstym partnerem Marka. Z pozostałą dwójką, ruszającą z Żywca, spotkamy się na miejscu, na parkingu w Tatrzańskiej Polance albo – w przypadku większej różnicy czasu – w schronisku Śląski Dom.
Opuszczamy małopolską stolicę i ruszamy w stronę Nowego Targu. Tam odbijamy na Jurgów i kierujemy się na przejście graniczne. Będąc już po drugiej stronie, objeżdżamy Tatry od wschodu i południa, odwiedzając po drodze kilka niewielkich, górskich miejscowości. Zatrzymujemy się w tej noszącą nazwę Tatrzańska Polanka, która na tle innych wyróżnia się między innymi tym, że bardzo łatwo znaleźć tam darmowy parking.
Zielony szlak przez Dolinę Wielicką
Zostawiamy samochód, bierzemy sprzęt i ruszamy w stronę zielonego szlaku, który znajduje się już po drugiej stronie ulicy. Przechodząc przez drogę dostrzegamy pozostałą dwójkę, której udało się dotrzeć tu o podobnej porze. Zespół sformowany, można zaczynać podejście.
Pod schronisko Śląski Dom ciągnie się wygodna droga asfaltowa. Szlak prowadzi nią jednak tylko częściowo, w pierwszej połowie często zbaczając do lasu, a w drugiej prowadząc już zupełnie z dala od ulicy, przy płynącym przez dolinę Wielickim Potoku. Po ścieżce idzie się wygodnie, a ona sama nie jest zbyt stroma ani skomplikowana. W przeciwieństwie do innych podejść, to przeważnie mi się nie dłuży.
Kawałek przed schroniskiem, docieramy do bardziej płaskiego, odsłoniętego terenu ze świetnym widokiem na Gerlach. Tam znajduje się również skrzyżowanie z żółtym szlakiem, stanowiącym alternatywny wariant dostania się w to miejsce. Śląski Dom jest już tylko parę minut dalej.
Po dotarciu w okolice budynku, wchodzimy do środka i urządzamy sobie dłuższy postój na śniadanie. Później wracamy na szlak i schodzimy na poziom Wielickiego Stawu. Jezioro obchodzimy od prawej (wschodniej) strony, sprawnie docierając do progu doliny, którym spływa wodospad Wielicka Siklawa. Niestety, zimą bardziej ją słychać niż widać.
Podejście przybiera formę paru pojedynczych, szerokich zakosów. Nie jest ani szczególnie strome, ani wymagające technicznie, więc bez problemu nabieramy wysokość, niebawem docierając pod charakterystyczną, przewieszoną skałę z kilkom obitymi drogami wspinaczkowymi. Z góry niemal zawsze kapie tu woda, więc w efekcie pod nogami mamy trochę oblodzeń. Da się jednak przejeść bez uzbrajania butów w zalegające na dnie plecaka raki, więc szybko przemykamy pod skałą i kontynuujemy pokonywanie progu.
Kawałek dalej teren robi się płaski, a dolina się otwiera, oferując piękne widoki na otaczające ją szczyty. Środkiem biegnie wytyczony przez co najmniej kilka osób ślad, więc dystans pokonujemy sprawnie, bez konieczności torowania w miejscami przewianym śniegu.
Na kolejnym odcinku robi się nieco stromiej, a my zbliżamy się do momentu, gdzie trzeba będzie podjąć decyzję co do wyboru drogi. Możemy bowiem iść znanym mi już wariantem przez Kwietnikowy Żleb, albo podejść gdzieś na grań między Małą Wysoką a Staroleśnym Szczytem i kombinować z wejściem przez Zwodną Ławkę. Żaden z wariantów nie jest idealny i szczerze mówiąc, ciężko teraz określić, co dałoby nam większe szanse.
Problem poniekąd rozwiązuje się sam. Gdy docieramy w okolice miejsca, gdzie Kwietnikowy Żleb opada do doliny, zauważamy, że na tej drodze znajdują się w miarę świeże ślady. Ktoś więc próbował wejścia, choć oczywiście nie wiemy jeszcze, czy udało się dotrzeć na szczyt. Mimo to, my również postanawiamy dać tej drodze szansę.
Staroleśny Szczyt – wejście zimą
Skręcamy w prawo i ruszamy na zbocze po prawej stronie Kwietnikowego Żlebu. Początkowo nie jest zbyt stromo, jednak gdy nachylenie rośnie, w końcu robimy postój na założenie raków. Przy okazji naciągamy też uprzęże i przypinamy do nich trochę sprzętu pomocnego w asekuracji lub zjazdach. Kto wie, co przyda się w kolejnych godzinach, a wtedy lepiej mieć to pod ręką niż musieć wyciągać z plecaka.
Niestety, tutejsza pokrywa śnieżna jest daleka od ideału. Sporo jest przewianego, niezwiązanego puchu, który w bardziej stromym terenie stanowiłby znaczne zagrożenie lawinowy. Mamy jednak nadzieję, że jest to tylko skutek zwiewania śniegu z miejsc położonych wyżej i później problemem straci na znaczeniu.
Zbocze przy żlebie z każdą minutą robi się coraz bardziej strome. Początkowo, było to tylko chodzenie po trawkach, teraz dochodzi lawirowanie między wystającymi głazami lub wręcz podchodzenie po nich. Zdecydowanie pora sięgnąć po czekan.
Z czasem zbliżamy się do żlebu, w międzyczasie pokonując kilka mikstowych odcinków lub terenu pełnego stromych trawek. Te ostatnie są dziś na szczęście nieźle zmrożone, więc czekany „siadają” w nich naprawdę dobrze.
Przed dojściem do żlebu teren robi się nieco mniej stromy i łatwiejszy technicznie. Nie trwa to jednak długo, bo przed samym przecięciem żlebu czeka nas pierwsze, naprawdę trudne miejsce. Trzeba się przewinąć przez skały w dużej ekspozycji, korzystając z kilku niezłych chwytów i nieco gorszych stopni. Później, takich miejsc będzie jeszcze co najmniej kilka.
Kolejnym etapem drogi jest przecięcie żlebu. Tu technicznych trudności nie ma, jest za to umiarkowanie związany śnieg. Wyjechać nie wyjedzie, ale i tak pokonujemy to miejsce ostrożnie i pojedynczo. Za żlebem wchodzimy na skały i zbliżamy się w stronę ściany, po drodze znów zaliczając kilka bardziej czujnych miejsc.
Pod ścianą początkowo jest dość stromo, jednak technicznie bezproblemowo. Tylko jeden oblodzony fragment wymaga większej czujności, choć możliwość chwycenia się skały po lewej (są tam świetne podchwyty) wyraźnie ułatwia zadanie.
Później przez dłuższy czas jest prościej. Idziemy jeszcze kawałek przed siebie, pod czym odbijamy w prawo, kierując się po Kwietnikową Strażnicę – niewielką, choć charakterystyczną skałę wyrastającą na środku żlebu. Za nią kierujemy się prosto, zaczynając podejście na pobliskie zbocze.
Trawers pod Strażnicą oraz podejście na zbocze nie sprawiają trudności – ot, zwykłe chodzenie po śniegu, bez konieczności przejmowania się skałami pod spodem. Później skręcamy w lewo i tam też jeszcze przez chwilę mamy w miarę łatwo.
Z czasem droga znów kieruje nas na skały, gdzie wymagane jest mnóstwo ostrożności. Szukamy chwytów, stawiamy raki na wąskich stopniach, czasem pomagamy sobie czekanami. Wiemy jednak, że najgorsze dopiero przed nami – tak naprawdę, wszystko rozegra się na trawersie Rogatej Turni.
Nim jednak dotrzemy do wspomnianego trawersu, musimy dostać się do żlebu, który nas tam zaprowadzi. Ten znajduje się już niedaleko od naszej obecnej pozycji, jednak wejście do niego poprzedzone jest jeszcze kilkoma trudniejszymi miejscami.
Parę minut później jesteśmy już w żlebie. Tu teren jest dość stromy, jednak całość jest zasypana, więc podchodzi się łatwo. Nieustannie mamy zresztą do dyspozycji ślady po wcześniejszym przejściu, które nieco ułatwiają zadanie.
Gdy zbliżamy się do końca żlebu, skręcamy w lewo, wchodzimy na skały i tam stajemy na początku trawersu. Dobra wiadomość jest taka, że dalej również są ślady – i to aż na szczyt! Więc jeśli ktoś dał radę pokonać tę trasę w całości, to i my mamy szansę.
Początek trawersu wymaga od nas zejścia kilku metrów. Nie jest stromo, ale spora ekspozycja i częściowo skalny teren wymuszają sporą ostrożność. Na szczęście, w górnych partiach szczytu śnieg trzyma już całkiem dobrze i raczej nie spodziewamy się, żeby coś mogło wyjechać spod nóg.
Po tym krótkim zejściu trochę podchodzimy, a następnie znowu się obniżamy. Takich zejść i podejść na tym trawersie będzie kilka, a każde o coraz większej trudności. Obecnie mierzymy się z wąskimi, mocno eksponowanymi półkami. Teren niezbyt przyjemny, ale skała po prawej zapewnia wystarczającą liczbę chwytów, by jakoś przedostać się dalej.
Za tym wymagającym miejsce mamy trochę łatwego do góry, a po około minucie znowu w dół. I to ostro w dół. Czegoś takiego jeszcze nie schodziłem, jednak wybierając się na Staroleśny zimą, dobrze wiedziałem, że ten trawers będzie wymagać przesuwania pewnych granic.
No cóż. Biorę drugi czekan, obracam się i zaczynam zejście. Stopnie są, ale praktycznie każdy muszę poprawić. Niekiedy trzeba też postawić nogę na skale. Na te kilka metrów schodzi mi pewnie z 10 minut. Jestem bardzo ostrożny, każdy krok muszę dokładnie przemyśleć – tu nie ma miejsca na błędy. W końcu się jednak udaje. Najgorsze za mną, teraz już mniej stromo. A do góry się jakoś wejdzie, bo tak zawsze łatwiej.
Za opisanym właśnie zejściem czeka wąski, choć niezbyt wymagający technicznie trawers, a za nim krótkie, choć konkretne podejście kominkiem. Niby tylko parę pojedynczych metrów, ale jest wąsko i trzeba pomóc sobie rękami.
Po pokonaniu kominka stajemy na wąskiej przełączce, za którą znów czekają nas bardzo strome zejście i podejście. To już jednak ostatnie z dużych trudności. Po ich pokonaniu i dostaniu się na Kwietnikową Przełączkę, droga na szczyt będzie praktycznie otwarta.
Zaczynam zejście. Jest czujnie, ale moim zdaniem lepiej niż na wcześniejszym. Bardziej obawiam się tego podejścia kawałek dalej, a kojarzę, że tam jest sporo gładkich płyt. Pokonuję około 2-3 metry, po czym słyszę z góry dyskusję o tym, że lepiej będzie odbić na grań i tam zjechać w łatwiejszy teren. Sam nie znam tego wariantu, ale daję się przekonać. Czy słusznie? Niekoniecznie, bo tamtejsze trudności te okazują się spore.
Wejście na grań to stroma, mikstowa wspinaczka. Miejscami jest też na tyle wąsko, że siadam na skałach okrakiem. Trochę to trwa, ale w końcu udaje się dostać na grań, gdzie łatwo znajdujemy stanowisko. Daję stojącemu przy nim znajomemu moją linę, on ją rozwija i przeciąga przez spita. Zjazd poprowadzę jednak ja.
Początek jest łatwy, później robi się nieprzyjemnie. Muszę iść na skos, ryzykując spore wahadło. W tym momencie, to już bardziej ostrożny trawers niż zjazd. Zajmuje sporo, bo wszystko muszę dokładnie sprawdzić. W końcu jednak docieram w łatwiejszy teren, idę jeszcze kawałek prosto po zaśnieżonej grani i w miejscu, gdzie ona się rozszerza, zwalniam linę.
Później, gdy zjazd wykonują kolejne osoby, ruszam w stronę szczytu. Wdrapuję się na zagradzający dalszą drogę głaz, a potem po śniegu podchodzę na rozdzielające dwie pary wierzchołków Klimkowe Wrótka. W tym miejscu dopada mnie umiarkowanie mocny wiatr, jednak on nie będzie już miał większego znaczenia. I tak wejdziemy.
Dotarłszy na Klimkowe Wrótka odbijam w prawo i ruszam w stronę Klimkowej Turni, stanowiącej główny i najwyższy wierzchołek. Podchodzę chwilę po częściowo zaśnieżonych kamieniach, skręcam w lewo i ostatnie metry pokonuję już głównie po gołej skale. W końcu docieram do krzyża i stojącej pod nim figurki Matki Boskiej.
No nieźle! Bez wątpienia, było to moje najtrudniejsze wejście do tej pory. Udało się zdobyć Staroleśny Szczyt, który jeszcze do niedawna pozostawał w strefie ambitnych marzeń. Na szczęście, weszliśmy bez większych problemów, choć do świętowania sukcesu daleko – trzeba przecież jeszcze bezpiecznie zejść. Póki co, mamy jednak chwilę na odrobinę radości i podziwianie widoków.
Gdy jakiś czas temu wchodziłem tu latem, udało mi się zdobyć wszystkie cztery wierzchołki. Dziś nie mam takich ambicji – wystarczą mi dwie. Z Kwietniową Turnią może by się jakoś udało, ale uchodząca za najtrudniejszą Pawłowa jest raczej poza zasięgiem. Najwyższe miejsce góry już odwiedziłem, więc resztę postrzegam dziś jako zbędne ryzyko.
Zejście na Staroleśnego Szczytu
Na szczycie nie siedzimy zbyt długo. Jest zimno, wieje, a godzina późniejsza niż zakładaliśmy (dochodzi 13:00). Zachód będzie gdzieś koło 16:00, więc choć mamy czołówki i dobrze znamy drogę, zdecydowanie wolimy być już wtedy w łatwiejszym ternie.
Zejście na Klimkowe Wrótka nie przedstawia żadnych trudności. Podobnie jest z niemal całym odcinkiem na Kwietnikową Przełączkę, choć teraz, z tego zagradzającego drogę głazu zdecydowałem się zrobić ostrożny, około półmetrowy skok.
Później mamy przed sobą miejsce, gdzie wcześniej robiliśmy zjazd. Wiemy jednak, że nie chcemy już wracać na grań. Sam zjazd być średni, a wejście do góry byłoby bardzo trudne. Lepiej będzie zjechać jeszcze kawałek na dół i podejść tą stromizną, którą wcześniej omijaliśmy.
Ten zjazd okazuje się łatwy. Później ostrożnie trawersujemy eksponowaną półkę i docieramy do stromego podejścia. Na szczęście, do góry wdrapujemy się tu szybko i bezproblemowo, dochodząc do krótkiego, choć niemal pionowego kominka. Tu wahamy się między schodzeniem a zjazdem, jednak wygrywa ta bezpieczniejsza opcja – linę i tak mamy przecież pod ręką, a te dodatkowe 5 minut żadnej różnicy nie zrobi.
Pod kominkiem znów mamy przejście w ekspozycji, a później to przerażająco strome podejście. W dół szło mi koszmarnie powoli, teraz niemal przebiegam. Choć z drugiej stromy, obecnie jest tu już mnóstwo twardych, niezłej jakości stopni.
Na dalszych odcinkach trawersu Rogatej Turni mierzymy się jeszcze z paroma zejściami i podejściami, jednak nie są już one tak wymagające. Parę minut później kończymy ten czujmy odcinek i skręcamy do żlebu. Tu również jest stromo, choć technicznych trudności chwilowo nie ma.
Za żlebem lekko odbijamy w lewo i pokonujemy kilka misktowych odcinków. Każdy z nich ma tylko po parę metrów długości, ale i tak wymagają sporo ostrożności. Później przez chwilę schodzimy łatwym zboczem, skręcamy w prawo i przechodzimy pod Kwietnikową Strażnicą, zbliżając się do ściany po przeciwnej stronie.
Przy ścianie przez parę minut schodzimy. Trzeba uważać na stromiznę, oblodzenia, a potem również na przejścia po skałach. Chwilę później skręcamy w lewo i przecinamy Kwietnikowy Żleb. Za nim znajduje się natomiast opisane wcześniej, trudne przewinięcie przez skały, które wyprowadza nas na zbocze.
Będąc już na zboczu większość trudności mamy za sobą, choć i tu znajdą się bardziej wymagające miejsca. Czasem przybierają one formę przejść przez skały, kiedy indziej stromych trawek. Bywa też, że śnieg pod nogami nie jest zbyt dobrze związany i trzeba uważać, gdzie stawia się kroki.
W porównaniu do wcześniejszego, jest tu jednak dość łatwo. Sam przebieg drogi też wygląda na oczywisty. Widzimy dno doliny, więc po prostu schodzimy, trzymając się wcześniejszego śladu albo improwizując coś, co wydaje się wygodniejsze.
Gdy wracamy na szlak, możemy na dobre odetchnąć. Wszelkie trudności za nami, tu będzie już bezstresowo. Zostało tylko dotrzeć do schroniska, a później zejść do Tatrzańskiej Polanki. Nie licząc przerw, całość powinna zająć około 2 godziny.
Przejście przez piętro ponad Wielicką Siklawą idzie bardzo sprawnie. Tu jest dość płasko, a na brak śladów nie można narzekać. Na zejściu progu nieco zwalniamy (częściowo dlatego, że postanowiliśmy już zdjąć raki), jednak tu też nie wleczemy się jakoś mocno. Później jeszcze tylko kawałek przy stawie i można wchodzić do Śląskiego Domu, gdzie poświęcamy chwilę na celebrowanie sukcesu. W końcu Staroleśny Szczyt zimą to nie jest byle co!
Gdy wychodzimy z budynku, zaczyna robić się ciemno. Odsłoniętą część szlaku pokonujemy jeszcze przy naturalnym świetle, jednak po wejściu do lasu czołówki stają się niezbędne. Na szczęście, stąd nie jest już daleko. Została może godzina nieco monotonnego zejścia i jesteśmy na parkingu.
Zimowe wejście na Staroleśny Szczyt – podsumowanie
Szczerze mówiąc, nie do końca wierzyłem w ten sukces. Nawet rano mówiłem, że oceniam nasze szanse na coś między 30 a 50%. Nie na darmo Staroleśny Szczyt na opinię najbardziej wymagającego z zimowej Wielkiej Korony Tatr. Wiem, że sporo zależy od warunków, a także nie wszędzie jeszcze byłem, ale bazując na swoich dotychczasowych doświadczeniach, ciężko mi się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Dla mnie była to zdecydowanie najtrudniejsza rzecz, jaką robiłem do tej pory w górach. I w sumie nie wiem, czy mam obecnie ochotę na trudniejsze.
Podsumowując, uważam że zimowy Staroleśny do góra raczej wyłącznie dla zaawansowanych turystów, choć może turysta to niekoniecznie najlepsze określenie. Tu zdecydowanie warto mieć już sporo zimowego i co najmniej trochę wspinaczkowego doświadczenia. Trzeba sobie dobrze radzić w terenie stromym, eksponowanym i mikstowym. Bez tego, takie wejście może być albo niemożliwe, albo skończyć się wpakowaniem w niezłe tarapaty.
Ok, to tyle o Staroleśnym, na który wszedłem w końcówce okna pogodowego panującego na początku stycznia. Zaraz potem pogoda nieco się zepsuła, a ja, pisząc ten tekst już w drugiej połowie miesiąca, wciąż czekam na powrót sprzyjających warunków. Mam nadzieję, że pojawią się już niedługo – w końcu Ganek i Durny Szczyt też czekają na swoją kolej!
Dlaczego nie ma więcej opisów? Takie relacje opisowe są znacznie lepsze niż filmy na YT, bo można sobie stronę zapisać, otworzyć na szlaku i ew. porównać wariant.
Kiedy będzie jakiś update opisów tras? Od stycznia trochę czasu minęło…
Ciężko z czasem ostatnio. Dużo się dzieje, więc nawet z filmami mam jeszcze zaległości. Będę chciał kiedyś ponadrabiać.
Panie Kolego, publika domaga się nowych wpisów…
cześć, szukam nazwy trasy, która mi wypadła z głowy, a wydaje mi się, że jest wspomniana w którymś z Twoich wpisów. Trasa miała, z tego co pamiętam, nazwę czyjegoś nazwiska („droga xxxxx”) i prowadziła między jakimiś dwoma wysokimi szczytami na Słowacji. Była dość trudna, możliwe że była tam drabinka (z tego co pamiętam były też tam inne stare elementy asekuracji ale droga już nie jest szlakiem). Może wiesz, o jaką drogę chodzi? Byłbym wdzięczny, pozdrawiam,
Mateusz