Wejście na Staroleśny Szczyt – droga przez Kwietnikowy Żleb
To bardzo ciekawy szczyt o nietypowym, aż poczwórnym wierzchołku. Mierzy 2489 metrów, leży poza siecią znakowanych szlaków turystycznych i uchodzi za dość trudny do zdobycia. My, w ramach opisywanej tu wycieczki, wchodzimy tam jedną z najpopularniejszych, choć również dość zawiłych dróg: przez Kwietnikowy Żleb i zbocze Rogatej Turni.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Pomysł na Staroleśny Szczyt zaczął mi chodzić po głowie gdzieś pod koniec zeszłego sezonu. Po wejściu na Durny Szczyt rozglądałem się za celem o podobnym poziomie trudności i Staroleśny pasował wręcz idealnie. Może i nie jest tak wysoko, ale też trzeba trochę popracować rękami, niekiedy pomyśleć nad optymalnym wariantem, a do tego spędzić trochę czasu na przestudiowaniu drogi. Szykowała się bardzo dobra, pozaszlakowa zabawa.
Niestety, w tamtym roku Staroleśny nie wyszedł. Wybierałem inne cele, a gdy w końcu miałem ten szczyt w miarę rozpracowany, nie było już odpowiedniej pogody na tego typu wycieczki. Przyszła zima, potem kolejny sezon i teraz, w środku lata 2021 roku, temat powrócił. Udało mi się trochę rozkręcić na innych szczytach, dopracować logistykę, wypatrzeć wolny dzień z ładną pogodą i zebrać ekipę. Nadszedł czas, by w końcu zrealizować ten zeszłoroczny pomysł.
Staroleśny Szczyt – podstawowe informacje
Staroleśny Szczyt wznosi się na wysokość 2489 metrów i leży w południowo-wschodnim rejonie Tatr, na terenie Słowacji. Znajduje się między trzema dolinami: Staroleśną, Wielicką oraz Sławkowską. Wierzchołek tworzą cztery skaliste turnie zgrupowane w dwie pary (Klimkowa i Tajborowa oraz Kwietnikowa i Pawłowa) oraz rozdzielone przełączką zwaną Klimkowe Wrótka.
Na Staroleśny Szczyt nie prowadzą żadne znakowane szlaki turystyczne. Aby wejść tam legalnie, należy poruszać pod opieką licencjonowanego przewodnika lub być zrzeszonym w Klubie Wysokogórskim i wspinać się drogą o trudnościach co najmniej III (w skali UIAA). Trasy łatwiejsze, takie jak ta opisana w niniejszym artykule, mogą być przez wspinaczy używane jedynie do schodzenia. Łamiąc tę zasadę narażamy się na złapanie przez strażnika parku narodowego i zapłacenie nawet kilkuset euro mandatu.
Skupmy się mimo wszystko na tych w miarę prostych, „turystycznych” drogach. Na Staroleśny Szczyt prowadzą co najmniej trzy:
- z Doliny Wielickiej przez Kwietnikowy Żleb,
- od Małej Wysokiej, tak zwaną Drogą Tetmajera,
- od Magistrali Tatrzańskiej przez Granaty Wielickie.
W tym artykule opisuję pierwszą z tych dróg. Jej trudności są wyceniane na 0+/I, co oznacza konieczność używania obu rąk oraz odrobinę kombinowania przy wyszukiwaniu stopni i chwytów. Czas wejścia na szczyt od momentu opuszczenia szlaku wynosi około 2, może 2,5 godziny, a przewyższenie 500 metrów. Pod koniec pojawia się również trochę ekspozycji, choć nie jest ona tak duża jak choćby na Lodowym Szczycie czy Ganku.
Za najwyższy punkt góry uważa się Klimkową Turnię. To tam znajduje się symboliczny krzyż oraz niewielka figurka Matki Boskiej. Podobnej wysokości jest leżąca w pobliżu Tajborowa Turnia, gdzie jeszcze do niedawna przymocowana była metalowa skrzynka z nazwą i rysunkiem szczytu. Obecnie jej nie ma, być może na skutek przywłaszczenia przez jakiegoś turystę. Pozostałe dwie turnie są niższe, choć też warte zdobycia. Warto jednak wiedzieć, że wejście tam jest już nieco trudniejsze.
Co zabrać ze sobą na Staroleśny Szczyt? Moim zdaniem obowiązkowe są zaufane buty z przyczepną podeszwą oraz kask. Sporo zespołów zabiera też linę, uprzęże oraz pozostały sprzęt do asekuracji, choć moim zdaniem, przy suchej skale nie jest on niezbędny.
Wybierając się w Tatry Słowackie warto też pomyśleć o wykupieniu polisy ubezpieczeniowej. Tamtejsze akcje ratunkowe są płatne i to niemało: poszukiwania lub ewakuacja z użyciem śmigłowca mogą kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy euro. Cena jednodniowej polisy wynosi z kolei parę złotych, choć w przypadku poruszania się poza szlakiem warto dobrze przeczytać regulamin – niektórzy ubezpieczyciele nie będą chcieli wypłacić pieniędzy w przypadku świadomego łamania przepisów parku narodowego.
Wejście na Staroleśny Szczyt – relacja z wycieczki
Dojazd do Tatrzańskiej Polanki
Na tę wycieczkę udajemy się w zespole trzyosobowym. Chcemy zacząć dość wcześnie, więc mój budzik dzwoni już o 1:45. Plecak przygotowałem dzień wcześniej, więc tylko ogarniam się w parę minut i schodzę na parking przed blokiem. Wsiadam do auta, opuszczam osiedle, po czym kieruję się w stronę wyjazdu z Krakowa.
Pierwszą osobę zabieram z parkingu w Mogilanach. Kolejny z członków ekipy mieszka już nieco dalej od optymalnej trasy. By zgarnąć go z Budzowa muszę na jakiś czas opuścić Zakopiankę i wrócić do niej dopiero w okolicach Rabki Zdrój. Potem jadę już standardową drogą na Nowy Targ, a następnie ku przejściu granicznemu w Jurgowie.
Będąc już na Słowacji przez chwilę objeżdżamy Tatry Bielskie od wschodu. Potem, skręcając w tak zwaną Drogę Wolności poruszamy się na zachód, aż do miejscowości Tatrzańska Polanka, gdzie przy ulicy w centrum znajdujemy darmowy parking.
Zielony szlak przez Dolinę Wielicką
Zostawiamy auto, zabieramy co potrzebne i ruszamy na szlak. Na pierwsze zielone symbole trafiamy po drugiej stronie szosy. Jest również drogowskaz, który kieruje turystów w jedną z asfaltowych dróg. Idziemy nią kilkaset metrów, po czym mijamy kolejny, tym razem już płatny parking. Dalej jest szlaban oraz wejście na wciąż asfaltową, choć już zamkniętą dla ruchu drogę. Ta służy głównie dojazdowi do schroniska (hotelu) Śląski Dom.
Po twardej nawierzchni maszerujemy jeszcze kilkaset metrów, później zaczynają się leśne skróty. Trochę przypominają te znane z drogi nad Morskie Oko, choć są dłuższe i bardziej „dzikie”. Kolejną różnicą jest brak tłumów, bo mimo weekendu spotykamy tu tylko parę innych osób.
Tę część szlaku pokonujemy praktycznie cały czas w lesie, bez jakichś powalających widoków. Dopiero później, gdy mijamy skrzyżowanie z żółtym szlakiem częściej jest co oglądać. Najlepiej prezentuje się oczywiście Gerlach, na który z reguły wychodzi się właśnie od Doliny Wielickiej. Na tym odcinku mamy również okazję poruszać się blisko Wielickiego Potoku, kilka razy przechodząc na jego drugi brzeg.
Zarośnięty teren wkrótce zaczyna się przerzedzać. Zostaje tylko kosówka, która będzie nam towarzyszyć jeszcze przez jakiś czas. Pokonujemy kolejny kawałek, po którym docieramy pod tutejsze schronisko noszące nazwę Śląski Dom. To duży, szczerze mówiąc niezbyt ładny budynek, pełniący obecnie funkcje hotelowe i restauracyjne.
Robimy chwilę przerwy pod schroniskiem, po czym ruszamy dalej. Następny fragment szlaku wiedzie nas brzegiem Wielickiego Stawu, a następnie zaczyna wspinać na wyższy próg doliny. Gdzieś tam mijamy również bardzo ładny wodospad nazwany Wielicka Siklawa.
Będąc już nad wodospadem, trafiamy w bardziej płaski teren i kontynuujemy marsz wgłąb doliny. Gdzieś po lewej stronie mijamy odejście popularnej drogi na Gerlach (przez Wielicką Próbę), później idziemy jeszcze kawałek w stronę dobrze widocznej przed nami Suchej Kopy Wielickiej.
W końcu trafiamy na długo wyczekiwane miejsce. Po prawej stronie kamiennego chodnika pojawia się wyraźnie wydeptana ścieżka, odchodząca w kierunku Kwietnikowego Żlebu (ten dopiero zaczyna się nam ukazywać). To tu schodzimy ze szlaku i zaczynamy najciekawszą część tej wycieczki.
Staroleśny Szczyt – wejście przez Kwietnikowy Żleb
Przez chwilę maszerujemy jeszcze płaskim, trawiastym terenem. Później ścieżka zaczyna lekko się wznosić i zawijać w prawo. Zbliżamy się do Kwietnikowego Żlebu, choć wciąż pozostajemy w pewnej odległości od jego wyraźnie zarysowanej krawędzi.
Nachylenie zbocza rośnie, a podłoże zmienia się na częściowo kamieniste. Sama ścieżka rozdziela się tu gdzieś na dwie części, jednak będąc na tej drodze pierwszy raz i patrząc z dołu, nie jesteśmy tego świadomi. Trafiamy na prawy wariant, który prowadzi dalej od żlebu po trochę gorszym terenie. Ścieżka jest mniej wyraźna, później pojawiają się także strome trawki. Ten odcinek wciąż wyceniany jest za 0, choć jak jest morko, to nie będzie należał do zbyt przyjemnych. Zdecydowanie lepiej szukać tej lewej ścieżki, którą wydeptano bliżej żlebu.
Po pewnym czasie doganiamy słowacką ekipę, która również pokonuje tę drogę. Ruszyli wcześniej, mają linę, jednak nie wyglądają na zbyt doświadczonych. Są tu drugi raz po wcześniejszym, nieudanym wejściu. Później, będąc już na wierzchołku, zobaczymy jak dziś też zawracają w jednym z trudniejszych momentów. Teraz chwilę z nimi gadamy, po czym ich wyprzedzamy i idziemy dalej.
Na kolejnym odcinku zaczynamy zbliżać się do krawędzi Kwietnikowego Żlebu. Nim tam jednak dotrzemy, musimy pokonać parę skałek i trawiasty trawers. To kolejna zbędna część trasy, bo chwilę później dostrzegamy, że istnieje wygodniejsze obejście dołem. Ostatecznie, jesteśmy jednak przy żlebie, gdzie już bez problemu zauważamy miejsce, gdzie należy przejść na jego lewą stronę.
Po drugiej stronie trudności rosną. Z 0 robi się 0+, co wymaga już od nas okazjonalnego używania rąk. Jest stromiej, jednak tu nie mamy już okazji do błądzenia. Idziemy kilka metrów od lewej krawędzi żlebu, po skałach lub ścieżce wytyczonej w częściowo trawiastym terenie.
W pewnej chwili naszym oczom ukazuje się Kwietnikowa Strażnica. To bardzo ważny, na szczęście dość charakterystyczny punkt orientacyjny na tej drodze. Ma formę wysokiej, stromej turni, która stoi na końcu tej części żlebu, poniżej skalnej grzędy opadającej z okolic Podufałej Przełączki. Do Kwietnikowej Strażnicy musimy dojść lewą stroną ścieżki, a potem obejść ją dołem, od strony urwiska.
Minąwszy Strażnicę idziemy dalej do przodu, na częściowo trawiaste zbocze po prawej stronie wyraźnego żlebu (dobrze widać go na powyższym zdjęciu). Tam znów robi się nieco stromiej, a my zaczynamy szukać dogodnego miejsca do przejścia na drugą stronę tego żlebu. Okazji ku temu jest co najmniej kilka, niektóre nawet znaczone kopczykami i umiarkowanie widocznymi ścieżkami.
Gdy jesteśmy już na drugiej stronie, ruszamy w stronę skalistej grzędy, której końcem jest wspomniana wcześniej, Kwietnikowa Strażnica. Tam skręcamy w prawo i trafiamy do pełnego kamieni, nieco stromego żlebu. To jedno z dwóch bardzo kruchych miejsc na tej drodze. Myślę, że warto tu zwracać szczególną uwagę na możliwość zrzucania kamieni na osoby znajdujące się poniżej.
Będąc w żlebie kombinujemy z różnymi stronami podejścia, choć ciężko mi teraz powiedzieć, czy lepiej iść po lewej, czy prawej. Obie są podobne, więc skupiamy się po prostu na zdobywaniu wysokości oraz wypatrywaniu miejsca, gdzie należy ten żleb opuścić.
W końcu dostajemy się niemal na sam koniec podejścia, gdzie skręcamy w lewo i wdrapujemy na strome skałki. Teraz jesteśmy już w okolicach Rogatej Turni, którą zaraz przyjdzie nam trawersować. Nim to jednak nastąpi, poruszamy się chwilę po jej zboczu w nietrudnym, częściowo trawiastym terenie.
Niedługo później zaczynamy trawers. Składa się on z paru kilkumetrowych zejść i podejść, z których pierwsze są dość łatwe, a ostatnie już całkiem wymagające. To tu skupiają się główne trudności opisywanej drogi. Wycena dochodzi do „niskiego I”, choć dużo może zależeć od wybranego wariantu. W niektórych miejscach pojawiają się także ekspozycje, choć tu nie są one mocno odczuwalne. Kilka kluczowych miejsc trawersu można zobaczyć na poniższych zdjęciach:
Przy widocznym na powyższym zdjęciu kominku spędziliśmy trochę czasu, początkowo przymierzając się do przejścia bezpośrednio nim. Dopiero później udało się znaleźć łatwiejsze (choć wciąż strome) obejście po prawej stronie. Ostatecznie i tak znajdujemy się w górnej części tej formacji, za którą czeka kolejny komin – tym zaraz dłuższy, choć już nie tak stromy i podzielony na parę etapów.
Po zejściu mamy przed sobą kolejną formację o podobnym wyglądzie. Tym razem dłuższą, jednak raczej nie warto się z nią mierzyć. Podchodzimy tam parę metrów do góry, a następnie skręcamy w prawo, na strome skały prowadzące w stronę grani. W orientacji mogą pomóc metalowe punkty asekuracyjne przytwierdzone do niektórych kamieni.
Zbliżamy się do grani, końcówkę pokonując na skos w lewo. Po skałach można iść tak, jak zaznaczone na zdjęciu powyżej, albo wklęsłą formacją po prawej stronie linii. W końcu i tak osiągnie się grań, gdzie należy skręcić w lewo.
W tym miejscu największe trudności mamy już za sobą. Przed nami trawiaste obejście paru większych głazów, a następnie kruche podejście na Klimkowe Wrótka. Nie jest ani strome, ani wymagające technicznie, jednak kamienie łatwo uciekają spod nóg, więc ten odcinek jest chyba najmniej przyjemnym na całej drodze. Na szczęście nie trwa byt długo, co sprawia, że już po kilku minutach jesteśmy na przełączce, która rozdziela dwie pary wierzchołków.
Klimkowa Turnia, czyli ta uznawana za główną, znajduje się po prawej stronie. To właśnie tam zamierzam się udać w pierwszej kolejności. Czekam chwilę na resztę grupy, a gdy znów jesteśmy razem, skręcam w stronę turni i zaczynam podejście.
To podejście też nie trwa długo, a dodatkowo prowadzi po nieco lepszej nawierzchni. Krucho jest tylko na dole, bliżej turni są już tylko skalne bloki o niewielkich trudnościach. Mija parę minut i stoję już przy charakterystycznym, metalowych krzyżu, na który nałożono wieniec. Pod nim stoi również 20-centymetrowa figurka Matki Boskiej.
Siadam na kamieniu i czekam na resztę. Zjawiają się niedługo później. Spędzamy tu chwilę, po czym ja postanawiam przejść jeszcze na inne turnie. Następna będzie oczywiście Tajborowa, znajdująca się o minutę drogi od Klimkowej. Przejście tam również nie sprawia problemów, choć wymaga nieco więcej pracy rękami.
Na Tajborowej Turni znajdowała się kiedyś metalowa skrzynka, która jest dość charakterystyczna dla co ważniejszych, słowackich szczytów. W środku przeważnie jest zeszyt i ołówek lub długopis, co pozwala wpisać się jako zdobywca góry. Dziś, w tym miejscu są tylko dwie śruby i jaśniejsze miejsce na skałach, wskazujące, że coś tu kiedyś było, jednak niedawno zniknęło. Być może ktoś postanowił ją sobie zabrać.
Po spędzeniu chwili na Tajborowej Turni wracam na Klimkową, a niedługo później schodzę na Klimkowe Wrótka. Chcę oczywiście zdobyć też pozostałe dwie, choć coś kojarzę, że są one nieco trudniejsze niż ta główna para. No nic, zaraz zobaczymy.
Z przełączki ruszam prosto do góry, bez kombinowania z optymalnymi wariantami. Widzę, że się da przejść, to po prostu idę. Po chwili dostrzegam, że faktycznie, istniała łatwiejsza ścieżka gdzieś obok. Schodzę do niej na chwilę, a potem kontynuuję podejście po stromych, choć bardzo dobrze urzeźbionych skałach. Po może dwóch minutach stoję na szczycie Kwietnikowej Turni, która oferuje mi ciekawy widok na resztę tego nietypowego wierzchołka.
No to pora na Pawłową, która z tej perspektywy wydaje się bardzo stroma i niedostępna. Schodzę na wcięcie między turniami, potem przez chwilę idę w miarę wyraźną ścieżką po prawej stronie. Dochodzę do pierwszego lepszego miejsca, gdzie da się odbić do góry i zaczynam wspinaczkę mocno „jedynkowym” terenem. Wiem, że pewnie da się łatwiej, ale skoro teren puszcza, to korzysta. Po chwili jestem już na górze.
Po krótkim postoju decyduję się wracać na Klimkowe Wrótka. Tym razem korzystam już z tej łatwiejszej wersji, która wymaga przejścia kawałka obniżającą się granią, a następnie skrętu w prawo i lekko eksponowanego trawersu w stronę wcięcia między turniami. Później lekko podchodzę pod Kwietnikową i w końcu schodzę na przełączkę. Fajnie było, choć niestety nikt z reszty zespołu nie decyduje się powtórzyć wejścia na te niższe turnie.
Staroleśny Szczyt – zejście do Doliny Wielickiej
Ok, schodzimy. Przez chwilę rozmawiamy o wyborze wariantu (bo w grę wchodziła też Droga Tetmajera w stronę Małej Wysokiej), jednak ostatecznie wygrywa powrót tą samą drogą. O decyzji zaważyły lepsza znajomość tej trasy, pogarszająca się pogoda oraz niefajnie wyglądający Klimkowy Żleb, w którym zaczynałoby się zejście.
Kierujemy się więc w stronę Rogatej Turni, co początkowo wiąże się z pokonywaniem tego łatwego, choć bardzo kruchego fragmentu. Parę minut później jesteśmy już jednak przy grani, gdzie dość szybko odbijamy w prawo i schodzimy po stromych skałkach.
Teraz pora na trawers. Przed nami jego najbardziej wymagająca część, czyli dwa kominki. Pierwszy, prowadzący do góry, pokonujemy na wprost (w tym kierunku jest to nieco łatwiejsze), drugi obchodzimy o parę pojedynczych metrów z lewej. Na dalszym odcinku mamy jeszcze odrobinę ekspozycji, a reszta trawersu nie sprawia już większych problemów.
Za Rogatą Turnią odbijamy w prawo i przez jakiś czas schodzimy kruchym żlebem. Później delikatnie skręcamy w lewo i szerokim łukiem, z tendencją do zakręcania w prawo, po wyraźnej ścieżce schodzimy w okolice Kwietnikowej Strażnicy.
Minąwszy Strażnicę idziemy jeszcze kawałek prosto, a następnie skręcamy w lewo i zaczynamy schodzić po prawej stronie Kwietnikowego Żlebu. Tu znów robi się stromiej, momentami trzeba pomagać sobie rękami. Odcinek jest jednak dość krótki, więc już parę minut później docieramy do miejsca, gdzie należy przejść na drugą stronę żlebu.
Po lewej stronie żlebu nie ma już wiele trudności. Trafiamy na trawiastą ścieżkę, a widok z góry chroni nas przed wyborem nieoptymalnych wariantów. Schodzimy więc nieco inaczej, niż wcześniej nabieraliśmy wysokości – bez śliskich trawek i niewielkich, kamiennych progów.
Po pewnym czasie trawiasto-kamieniste zbocze dobiega końca. Przed nami został tylko płaski, już w pełni zielony odcinek (dobrze widać go na zdjęciu powyżej) i wracamy na ścieżkę. Tam ściągamy kaski i znów jesteśmy „normalnymi” turystami.
Powrót
Nieznacznie skręcamy w lewo i zaczynamy schodzić w stronę schroniska. Przez chwilę jest jeszcze w miarę równo, potem zaczyna się droga przez próg doliny. Mijamy Wielicką Siklawę, następnie schodzimy niezbyt stromymi zakosami i ruszamy w stronę jeziora. Po przejściu jego brzegiem trafiamy pod schronisko, gdzie reszta zespołu chce sobie urządzić dłuższą przerwę.
Po zakończeniu postoju wracamy na znakowaną ścieżkę i kontynuujemy zejście do Tatrzańskiej Polanki. Szlak przez chwilę wiedzie jeszcze otwartym terenem, później zagłębia się w coraz bujniejszej roślinności. Na trasie mijamy wielu innych turystów, trafiają się też przelotne opady.
Pod samochód docieramy wczesnym popołudniem. Tam znów chwila przerwy, po której zaczyna się długi powrót do domu. Dziś trasa zajmuje mi około 4 godzin – częściowo przez korki, ale też konieczność zbaczania z trasy, by rozwieźć resztę zespołu blisko ich miejsc zamieszkania .
Staroleśny Szczyt – podsumowanie
Miło jest skreślić kolejny ambitny cel z listy tegorocznych planów. Bo co by nie było, Staroleśny to dość wymagająca góra, do której musiałem się nieco przygotować. O pobłądzenie nietrudno, a trudności techniczne mogą odstraszyć nawet nieźle przygotowaną ekipę, o czym świadczy przypadek idących za nami Słowaków (choć myślę, że daliby radę, gdy ktoś pokazał im sposób na przejście tych kominków). By zwiększyć szanse na wejście, najlepiej wybierać się tam przy suchej skale oraz możliwie stabilnej pogodzie.
Tę górę oczywiście bardzo polecam, choć raczej tym bardziej doświadczonym pozaszlakowcom. Wśród osób interesujących się tak zwaną Wielką Koroną Tatr (czyli zdobyciem ich 14 najwyższych szczytów), Staroleśny uchodzi za jeden z trudniejszych celów, często stawianych obok Durnego Szczytu lub Ganku.
No i właśnie, WKT. Niby nigdy mi na tym nie zależało, ale jakoś tak jest, że włóczę się po tych Tatrach i prędzej czy później szczyty „same” wpadają. Staroleśny był tym trzynastym, więc został mi tylko jeden – najniższy, choć uchodzący za najbardziej wymagający: Pośrednia Grań. Mam do tego szczytu spory respekt, jednak prawdopodobnie podejmę w tym sezonie próbę wejścia. Bo jak pewnie nietrudno wywnioskować z tych tekstów, lubię wyzwania, a pokonywanie górskich trudności sprawia mi naprawdę mnóstwo frajdy.
Gratuluję zdobycia! Miło się ogląda twój rozwój na tym blogu, zacząłem obserwować gdy zaliczałeś pierwsze pozaszlakowe cele, a teraz obserwuję z zainteresowaniem, jak w zasadzie kończysz zdobywanie WKT. Dobrze się ogląda twoje filmy i czyta wpisy, imponuje też rozwaga z jaką dobierasz cele – nie atakujesz nagle trudnych wierzchołków, tylko pomału, stopniowo zdobywasz doświadczenie na łatwiejszych trasach i chwała Ci za to. Poniekąd inspirujesz, choć ja jestem dopiero początkującym tatromaniakiem i moim najtrudniejszym zdobytym szlakiem była grań Rohaczy, do pozaszlaków mi jeszcze trochę brakuje ;) ale nie wątpię, że i tam kiedyś zajdę, bo tak jak Tobie, mizianie się ze skałą sprawia mi sporo frajdy. Grunt, by robić to bezpiecznie i znać swoje możliwości. Powodzenia na kolejnych trasach i uważaj na siebie!
Hej, dzięki za fajny komentarz.
Masz rację, mój górski rozwój nie jest zbyt szybki, ale mam zamiar sobie długo pożyć, więc wolę nie szaleć z wyborem zbyt ambitnych celów. Niech ta granica się powoli przesuwa, szczególnie, że trudności 0+/I wciąż dają mi sporo radości.
PS: Grań Rohaczy to już nie byle co. Tamtejszy Rohacki Koń to jedno z najtrudniejszych miejsc, jakie można spotkać na znakowanych trasach. wiele z pozaszlakowych dróg jest on Rohaczy wyraźnie łatwiejsza (o ile się oczywiście zna drogę).
Nie sztuka być dobrym himalaistą, sztuka być starym himalaistą – myślę, że w stosunku do Tatr jest to również prawdziwe, więc podziwiam za roztropny dobór tras. Pokora w górach jest cechą najważniejszą, niestety wielu już się na jej braku przejechało.
A co do Rohackiego Konia, moja opinia jest taka, że główne trudności tam powoduje niesamowita ekspozycja z obu stron, technicznie jest to bardzo prosty fragment skały i mi osobiście niektóre miejsca na Trzech Kopach sprawiły więcej problemu. Choć zauważam, że eskpozycja na mnie nie robi wielkiego wrażenia, stąd pewne bagatelizowanie Konia, dla osoby z większym lękiem przestrzeni ode mnie musi być to trudne wyzwanie.
Witam. Na filmach widać że masz bardzo dobrą kondycję. Czy przygotowujesz się kondycyjnie jakoś specjalnie pod kątem turystyki górskiej
Jakoś specjalnie pod góry to się nie przygotowuję, ale prowadzę bardzo aktywny tryb życia. Praktycznie codziennie uprawiam jakiś sport, choć przeważnie na niskiej intensywności.
Tradycyjnie już najlepszy opis w sieci, z którego zresztą skrzętnie skorzystaliśmy w zeszłą niedzielę :) My schodziliśmy właśnie w stronę Małej Wysokiej i można też to zrobić przez Pawłową Turnię, a niekoniecznie przez Klimkowy Żleb. Zejście to jest dość wymagające i czujne ale jak ktoś nie lubi kruchego 'Klimka’ to jest to jakaś alternatywa :)
Cieszy mnie, że się przydało! O wariancie przez Pawłową Turnię coś czytałem, przy czym to jest chyba fragment za II. Więc w drodze powrotnej pewnie lepiej zjechać niż zejść.
W przyszłości chętnie sprawdzę też inne drogi na Staroleśny Szczyt niż opisana w tym tekście.
Pozdrawiam :)
Rzeczywiście ten wariant pachnie juz II-ką, my zeszliśmy, ale jest kilka wariantów i stanowisk do zjazdów. Mimo wszystko zejście Klimkowym mocno po jego prawej stronie patrząc od dołu i potem trawers tuż przed progiem na grań Małej Wysokiej wydawało się łatwiejsze. No ale ostatnią naszą turnią z 4 była Pawłowa i tak już zaczęliśmy nią schodzić :)
Kolejny bardzo dobry opis z którego skorzystałem. Świetny jest również opis Drogi po Głazach, szczególnie te zdjęcia z oznaczeniem trasy powrotnej, z takimi informacjami cała droga poszła znacznie łatwiej niż myślałem. Jestem naprawdę wdzięczny za Twoja pracę, pozwala zaoszczędzić sporo czasu. Jeśli istnieje możliwość wsparcia Twojego bloga to pisz.
Dzięki za miłe słowa, cieszy mnie, że opisy się przydają :)
Póki co, nie mam zamiaru zarabiać na tworzeniu tych treści.
Dużo korzystam z Twoich filmów i zdjęć, 1/3 WKT na tym zrobiłem, świetna robota. Tu chyba warto tylko doprecyzować, bo to chyba już nie literówka… Turnia jest Tajbrowa, a nie TajbOrowa.