Luboń Wieki i Szczebel w zimie

W tym tekście mam zamiar przybliżyć jedną z propozycji wypadu w Beskid Wyspowy: trasa z Naprawy na Luboń Wielki, a następnie na Szczebel z zejściem do Lubnia. Przedstawię nasze założenia na tę wycieczkę, relację z wyjazdu, a także parę przydatnych informacji dla chcących powtórzyć tę trasę.

  1. Założenia
  2. Relacja z wyjazdu
  3. Informacje praktyczne

Założenia

Nasz cel był prosty: wyrwać się na chwilę z zawalonego smogiem Krakowa i pochodzić parę godzin po górach. Mój dodatkowy cel – aktywny wypoczynek po paru wcześniejszych dniach mocniejszego biegania. W Tatrach lawinowa „trójka”, więc odpuszczamy tamten teren i kierujemy się na coś bezpieczniejszego w bliższej okolicy. Na liście tras na podobną okazję od pewnego czasu miałem takie coś:

Na Luboń Wielki od strony Naprawy jeszcze nie szliśmy, a i Szczebel od Przełęczy Glisne też nie był zbobywany. Więc jedziemy, trasa w sam raz na takie lekkie chodzenie przy średniej pogodzie.

Relacja z wyjazdu

Dojazd

Dojazd autobusem z Krakowa nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy wsiąść w cokolwiek jadącego na Rabkę Zdrój lub Zakopane i wysiąść w miejscowości Naprawa, na przystanku tuż za przydrożnym zajazdem z dość dużym parkingiem. Godzina do półtorej jazdy, w zależności od tego, gdzie w Krakowie się wsiądzie. Autobusy ruszają dosłownie co kilkanaście minut, więc logistyka w tym przypadku jest banalna.

Samochodem też można dotrzeć łatwo pod szlak. Parkingu pod wspomnianym wyżej zajazdem nigdy nie widziałem zapełnionego nawet w połowie, więc można spokojnie zostawić auto. Z tym, że decydując się na taką opcję, trzeba wrócić tym samym szlakiem, bo ciężko będzie zrobić jakąkolwiek sensowną pętlę w tamtych okolicach.

Wejście na Luboń Wielki (odcinek Mały Luboń – Luboń Wielki)

Od zajadu / przystanku do początku szlaku jest 150, może 200 metrów. Niby niedużo, ale trzeba iść po ruchliwej Zakopiance bez chodnika i z zasypanym poboczem. Na szczęście, mija to szybko i już po chwili jesteśmy na szlaku.

Praktycznie od samego początku idzie się lasem – miła odmiana od konieczności przebijania się kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt minut „przez wiochę”, co jest praktycznie standardem w Beskidach. Początkowo mijamy opuszczone zimą domki letniskowe, po jakimś czasie zostaje już tylko przyroda.

Idzie się przyjemnie, jednak szlak nie należy do szczególnie atrakcyjnych. W większości prowadzi szeroką drogą leśną o niewielkim nachyleniu. Gdzieś po drodze mija się szczyt Małego Lubania, który nie jest nawet w żaden sposób oznaczony. Szlak nie powinien sprawiać żadnych trudności, dopiero tuż przed szczytem jest nieco bardziej wymagające podejście (choć i tak nie nazwałbym go stromym).

Tak wygląda znaczna większość niebieskiego szlaku na Luboń Wielki
Uroki zimowego lasu
Na gałęziach pełno takich lodowych igiełek
Gdzieś w oddali – nadajnik na Luboniu

Pod Schronisko na Luboniu Wielkim trafiamy po około 2,5 godzinach spokojnego marszu. Pogoda tego dnia nie zachwyca, jest pełne zachmurzenie, więc widoki żadne. Na szczycie kilkadziesiąt osób, ale w większości należące do jednej grupy. Nie ma w sumie po co zatrzymywać się na dłużej. Ja wpadam tylko na chwilę do schroniska, żeby skorzystać z WC, ale pan z obsługi dość szybko informuje mnie, że… nie ma (dopiero potem doczytałem w internecie, że jest ponoć jakiś wychodek, ale o tym na miejscu nikt nie wspomniał). No trudno, idziemy dalej.

Schronisko i nadajnik na Luboniu Wielkim

Zejście z Lubonia Wielkiego na Przełęcz Glisne

Z Lubonia schodzimy czerwonym szlakiem. Jest to początek (albo koniec, w zależności od wybranego kierunku przejścia) Małego Szlaku Beskidzkiego – około 140-kilometrowej trasy prowadzącej przez Beskid Mały, Makowski i Wyspowy. Oczywiście, dziś mamy w planie tylko drobny jego fragment. Do przełęczy idzie się nie więcej niż 30-45 minut, jednak szlak bywa wymagający. Zejście jest strome, więc w paru momentach trzeba zwolnić i uważać, żeby się nie poślizgnąć. Na pewno pomogłyby raki, raczki albo chociaż kije, ale nie mamy tego sprzętu ze sobą – trudno, musimy sobie poradzić bez (a ja mam z tego sporo radochy, bo zwyczajnie lubię takie fragmenty, gdzie trzeba się trochę zastanowić, jak postawić kolejny krok).

Po drodze spotykamy mężczyznę wnoszącego pod górę rower na wielkich, szerokich oponach (fat bike). Stromego podejścia z tym ważącym 15 kilogramów sprzętem mu nie zazdroszczę, ale zjazdu takich rowerem bym kiedyś bardzo chętnie spróbował!

Zejście czerwonym szlakiem jest krótkie, ale ma wymagające fragmenty – lepiej mieć przyczepne buty albo raczki / nakładki antypoślizgowe / kije

Wejście na Szczebel od Przełęczy Glisne

Po całkiem szybkim zejściu na przełęcz idziemy chwilę wśród zabudowań, a potem zmieniamy kolor szlaku z czerwonego na zielony. Mijamy parę ostatnich domków i wspinamy powoli leśną drogą o w miarę stałym, łagodnym nachyleniu. Szlak trochę podobny do niebieskiego, którym wchodziliśmy wcześniej na Luboń. Łatwa, szeroka droga wśród drzew o znikomym natężeniu ruchu turystycznego. Szczerze mówiąc, pamiętam, że szlak od strony Kasinki Małej był ciekawszy (choć trudniejszy – ale może właśnie dlatego ciekawszy?)

Nawet na prostym szlaku czasem trafi się jakaś przeszkoda

Po drodze trafimy na Małą Górę – lokalny szczyt, o którego istnieniu nawet nie miałem wcześniej pojęcia. Z tego miejsca na sam Szczebel jest już niedaleko, najpierw kawałek po płaskim, potem parę minut umiarkowanej stromizny i jesteśmy… w chmurze. A przy okazji na Szczeblu, ale widoczność nie przekracza kilkudziesięciu metrów, więc znowu nie mamy szczęścia do widoków. Coś się ta prognoza pogody mówiąca o częściowym zachmurzeniu pomyliła. No nic, i tak jest fajnie, klimatycznie.

Lokalny wierzchołek gdzieś po drodze na Szczebel
Na szczycie Szczebla. Niestety, dziś bez szans na jakiekolwiek widoki

Zejście ze Szczebla do Lubnia

Podobnie jak kilka innych spotkanych na szczycie osób, nie zostajemy tam zbyt długo, bo tego dnia zwyczajnie nie ma po co. Schodzimy czarnym szlakiem w stronę Lubnia. Znów stromo, choć nie aż tak, jak wcześniej na czerwonym. Jest za to jedno miejsce, gdzie łatwo pomylić drogę. Pamiętam, że rok wcześniej tak właśnie zrobiliśmy, dlatego tym razem jesteśmy ostrożni i wybieramy dobrą trasę. Aczkolwiek patrząc na plątaninę śladów w tamtym miejscu, widać, że parę osób faktycznie pomyliło drogę i musiało się wracać.

Jeden z kilku wymagających ostrożności fragmentów

Mniej więcej w połowie zejścia trafiamy na niewielką jaskinię. Wejście jest szerokie i dobrze widoczne. Wygląda zapraszająco, więc ja oczywiście muszę tam zajrzeć. Robię parę kroków w dół po śliskich kamieniach i wchodzę do groty od długości kilku metrów. Wyciągam z plecaka czołówkę i dokładniej oglądam wnętrze. Na pierwszy rzut oka nie ma tam wiele ciekawego, jednak po chwili zauważam parę ciasnych odnóg. Jedna jest na tyle szeroka, że dałbym radę się przecisnąć kawałek dalej.

No przecież szkoda by było nie zajrzeć ;)

Zostawiam plecak i wchodzę do ciasnego korytarza (tunelu?). Da się wejść ze 2-3 metry, ale to tyle. Dalej trzeba by się czołgać, a na to szkoda mi ubrań. Nie chcę też zostawiać Martyny (nie zeszła ze mną do jaskini) na zbyt długo. Wracam.

Przy wyjściu widzę, że do innych odnóg też pewnie dałoby się wcisnąć, ale pewnie potrzeba by do tego doświadczonego speleologa – a to na pewno nie ja… Więc wychodzę z jaskini i już razem ruszamy dalej.

Tam jeszcze dałem radę się wcisnąć
Tam już nie, choć pewnie są i tacy, co próbowali

Niżej jest jeszcze kawałek lekko stromej i wysypanej śliskimi kamyczkami drogi, lecz potem trudności się kończą. Kilkanaście minut idziemy krętą, płaską drogą, którą w kilku miejscach przecina wąski strumień. Potem zabawa się kończy i trzeba swoje odcierpieć idąc ponad 1,5 kilometra przez wieś. Droga jest już asfaltowa, ale brudna i wysypana jakimś syfem, a powietrze śmierdzi smogiem. Niezbyt przyjemne zakończenie wycieczki, ale tak się niestety kończy większość zimowych wypraw w Beskidzie Wyspowym – ciężko o szlak, gdzie z lasu wychodzi się bezpośrednio na przystanek.

To już prawie końcówka trasy

Powrót

Jeśli chodzi o komunikację, to Lubień jest trochę dziwnym miastem. Z Krakowa bardzo łatwo tam dojechać, ale wrócić już nieco trudniej. Wszystko przez fakt, że w mieście są 3 równorzędne przystanki, gdzie zatrzymują się autobusy jadące na Kraków. Oczywiście, nie każdy przewoźnik wywiesza rozkład jazdy, a i punktualność pozostawia wiele do życzenia. Czasem też autobusy zmieniają swoje trasy ze względu na codzienne korki na Zakopiance. Prowadzi to do sytuacji, że w sumie nie wiadomo, gdzie stanąć, żeby szybko się ewakuować.

My wybraliśmy przystanek, gdzie teoretycznie było najmniej czekania. Niestety, autobus się nie pojawił, więc po konsultacji z jakąś lokalną dziewczyną przeszliśmy na inny. Tam znowu czekanie w coraz większym zimnie, ale w końcu coś podjechało. W sumie wyszła godzina czekania – zdecydowanie za długo, jak na miasto, przez które co chwilę przecież coś w stronę Krakowa jedzie.

Informacje praktyczne o trasie

Czego się spodziewać

Poniżej krótki opis trasy i atrakcji, na które można trafić podczas takiej wycieczki.

Odcinek Naprawa – Luboń Wielki: szlak niebieski, szeroką drogą przez las. Cały czas albo płasko, albo delikatnie pod górę. Mapa Turystyczna podaje 2:30h marszu, 432m w górę i 56m w dół.

Na szczycie jest małe, stare schronisko (niestety dość ubogo wyposażone – nie ma łazienki, ani bieżącej wody, ale można zjeść i przenocować), duży, charakterystyczny nadajnik radiowo-telewizyjny (zdecydowanie największa atrakcja szczytu) oraz sporo miejsc, gdzie da się usiąść i chwilę odpocząć przed zejściem. Przy ładnej pogodzie można też liczyć na atrakcyjne widoki na okoliczne szczyty i miejscowości.

Odcinek Luboń Wielki – Przełęcz Glisne: szlak czerwony, krótkie, ale strome zejście. Wąska leśna ścieżka, czasem po śliskich kamieniach. Najtrudniejszy odcinek wycieczki, w paru miejscach trzeba uważać, aby się nie poślizgnąć. Mapa wylicza to na 33 minuty schodzenia, 0m w górę i 388m w dół.

Odcinek Przełęcz Glisne – Szczebel: szlak zielony, prawie cały czas łagodnie pod górę. Początkowo wśród zabudowań, potem przez las aż na sam szczyt. Mapa podaje 1:15h drogi, 345m w górę i 2m w dół.

Wierzchołek jest zalesiony, więc nie należy się spodziewać jakiejś szczególnie imponującej panoramy. Jest za to pomnik poświęcony Janowi Pawłowi II, krzyż, flaga Polski i parę ławek.

Odcinek Szczebel – Lubień: szlak czarny, miejscami stromy i przy gorszych warunkach wymagający ostrożnego stawiania kroków. Zejście prowadzi początkowo wąską leśną ścieżką, potem zmienia się w szeroką drogą gruntową, a na ostatnie 1,5km wychodzi z lasu i prowadzi wśród zabudowań do centrum Lubnia. Według Mapy Turystycznej zejście powinno zająć około 1:15h (moim zdaniem niedoszacowane, na Szczeblu jest szlakowskaz mówiący o 2h zejścia), pokonuję się 5m w górę i 631m w dół.

Mniej więcej w połowie zejścia, tuż przy szlaku znajduje się mała, ale warta uwagi jaskinia Zimna Dziura. Dysponując latarką warto poświęcić chwilę i zajrzeć do środka.

Sprzęt i wyposażenie

Ta trasa, nawet zimą nie jest szczególnie wymagająca. Przy przeciętnej kondycji można ją spokojnie zrobić w 5-7 godzin plus czas na ewentualne przerwy na szczytach czy innych miejscach. Podejścia są łagodne, na zejściach tylko w kilku miejscach występują trudniejsze odcinki.

Na pewno konieczne są wygodne budy w przyczepną podeszwą. Jeśli ktoś nie czuje się pewnie, to na tych bardziej stromych kawałkach pomogą raczki, nakładki antypoślizgowe albo kije trekkingowe. Większość osób radzi sobie jednak bez żadnego sprzętu, w trudniejszych chwilach trzymając się drzew albo pomagając sobie przy zejściu rękami. Stuptuty zimą zawsze warto zabrać, bo nie ważą wiele, a przy głębszym śniegu ciężko czasem komfortowo iść bez nich.

Trasa przebiega praktycznie całe czas przez las, więc nie powinno być problemów z wychłodzeniem przez wiatr. Warto oczywiście ubrać się odpowiednio do prognozowanej pogody oraz mieć coś na wypadek jej pogorszenia. Przy niewielkim zachmurzeniu i pokrywie śnieżnej, warto wziąć również okulary przeciwsłoneczne, bo odbijające się od śniegu promienie słoneczne potrafią szybko zmęczyć wzrok. Latarkę i mapę (choćby w postaci elektronicznej) też uważam za obowiązkowe wyposażenie zimowego turysty.

Co do jedzenia i picia – kwestia indywidualna. Na krótszych trasach tego typu mi wystarczy podjadanie czegokolwiek co około godzinę i picie kiedy się zachce (w ziemie oczywiście rzadziej, więc my mieliśmy tylko około 1,2 litra na osobę).

Podsumowanie

To była całkiem udana wycieczka. Pomimo niezbyt pięknej pogody i drobnych problemów z powrotem do Krakowa, fajnie było wyrwać się z miasta i odpocząć w górach. Zimowe beskidzkie lasy mają swój urok, a niewielki liczba ludzi na szlakach jest dodatkową zaletą.

Opisaną tu trasę uznaję za jedną w wielu ciekawych propozycji wyjazdów w Beskid Wyspowy. Dla mnie te góry są idealne na takie właśnie wypady – parogodzinne, spokojne wędrówki w niezbyt wymagającym terenie, które dla organizmu są bardziej wypoczynkiem niż wyrypą, a psychika również nie cierpi przez konieczność wczesnego wstawania i długich dojazdów.

4 komentarze

Skomentuj Michał Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *