Leskowiec – niebieskim szlakiem z Wadowic
Sobota, początek listopadowego długiego weekendu. Pogoda sprzyja, więc może by zacząć go od górskiej wycieczki? Nie wahamy się długo. Wsiadamy w busa i jedziemy do Wadowic, skąd mamy zamiar niebieskim szlakiem wejść na Leskowiec – jeden z najwyższych i najbardziej popularnych szczytów Beskidu Małego.
Jest ciepło, sucho i niemal bezwietrznie. Pogoda idealna? W mieście niekoniecznie – od paru dni Kraków znów ma problem ze smogiem. Pora więc ewakuować się stąd w bardziej przyjazne zdrowiu okolice. Wybór pada na Leskowiec. Fajna góra, niedaleko, no i dawno tam nie byliśmy, więc można zajrzeć ponownie i zobaczyć, czy coś się zmieniło.
Leskowiec wznosi się na wysokość 922 metry n.p.m. To trzeci szczyt Beskidu Małego. Wyższe są tylko Czupel (930 m) i Łamana Skała (929 m). Pod względem popularności również jest w ścisłej czołówce. Znajduje się tu schronisko z bufetem, mnóstwo szlaków turystycznych oraz dziesiątki rzeczy związanych z papieżem Janem Pawłem II, który w młodości wielokrotnie odwiedzał szczyt.
Dojazd Kraków – Wadowice
Do Wadowic autobusem dostać się łatwo. Jeżdżą praktycznie co pół godziny, czasem nawet częściej. Przeważnie nie ma nawet problemów z przepełnieniem pojazdów, więc niemal zawsze udaje mi się trafić na miejsce siedzące. Podróż trwa godzinę lub nieco więcej, jeśli są korki lub wsiada się na którymś z pierwszych przystanków. W sobotę pierwszy bus startował (z dworca) o godzinie 5:45 i to właśnie z niego postanowiliśmy skorzystać.
Niebieskim szlakiem na Leskowiec
W Wadowicach wysiadamy w pobliżu centrum tuż przed 7-mą. Od razu ruszamy w kierunku rynku, by odnaleźć niebieskie oznaczenia szlaku. Nie jest to nasz pierwszy pobyt w tym mieście, więc udaje się bez problemu.
Z tego miejsca mamy na Leskowiec ponad 13 kilometrów. Mapa podaje niemal 5 godzin marszu, ale wydaje się, że to nieco zawyżona wartość, szczególnie, że teren nie jest trudny. No nic, niedługo sami się przekonamy, co z tego wyjdzie.
Początek trasy nie porywa. Trzeba wydostać się z centrum miasta, przejść przez osiedla na obrzeżach oraz parę niewielkich wiosek. Droga łatwa i niemal całkowicie płaska, ale ubijanie kilometrów asfaltu trochę nudzi. Dopiero za Chocznią, po około godzinie od startu, wreszcie wchodzimy na leśną drogę i robi się przyjemniej.
Czeka nas teraz przeprawa przez Przełęcz Czesława Panczakiewicza, zagradzającą drogę do znajdującej się parę kilometrów dalej Poniwki. To z tamtej miejscowości zaczyna się właściwie podejście na Leskowiec.
Przełęcz zdobywamy bez trudu. Podejście nie jest ani strome, ani długie, więc już po około 20 minutach siedzimy na ławkach przy papieskim krzyżu postawionym tu w 2007 roku. Również w tym miejscu niebieski szlak krzyżuje się z żółtym, który prowadzi z Inwadłu (pod Andrychowem) do Kleczy Górnej.
My trzymamy się dalej niebieskiego, którym schodzimy w kierunku Ponikwi. Jest krótko, ale miejscami dość stromo i po szlaku pełnym liści, więc trzeba zachować ostrożność.
Po kilkunastu minutach jesteśmy na dole i znów mamy przed sobą dreptanie po asfalcie. Dochodzimy do głównej drogi miejscowości i idziemy nią na południowy-wschód. Odcinek niezbyt ciekawy, ale też niezbyt długi, więc nie ma powodów do marudzenia. Szczególnie, że pogoda na wycieczkę jest dziś niemal perfekcyjna. Czyste niebo, kilkanaście stopni, nie wieje. Nawet tego nieszczęsnego smogu mniej niż w Krakowie czy Wadowicach.
Asfalt się kończy. Gruntową drogą wchodzimy w rejon pełen domków letniskowych. Chwilę później mijamy tablicę graniczną Parku Krajobrazowego i zaczynamy najfajniejszy odcinek. Od teraz już niemal tylko lasem i niemal non stop pod górkę.
Dość długo idziemy bukowym lasem. Droga jest kręta, ale szeroka i niezbyt stromo nachylona. Wędrówka jest przyjemna, nie trzeba robić przerw. Widoków na otwarte tereny póki co nie ma, ale las jest rzadki i daje okazję by podziwiać ukształtowanie terenu dookoła.
W pewnej chwili do niebieskiego szlaku dołącza zielony, którym na Leskowiec idzie się z Andrychowa lub Inwałdu. Za tym miejscem droga robi się bardziej płaska, choć nie na długo. Kilkanaście minut później zaczyna się ostatnie, najbardziej strome podejście.
Zanim docieramy pod schronisko, mijamy jeszcze niewielką polanę z ładnym widokiem na północny-wschód oraz Groń Jana Pawła II – niewielki szczyt, na którym zbudowano sanktuarium Matki Bożej Królowej Gór. To kompleks kilku budynków, kapliczek, pomników byłego papieża oraz zadbany ogród, parę ławek i miejsce na ognisko. O dziwno, nikogo tu nie ma, wszyscy obecni siedzą na ławkach pod schroniskiem znajdującym się kilkadziesiąt metrów dalej.
Pod schroniskiem chwila przerwy na jedzenie i obejście lokalnych atrakcji. Tych ostatnich jest całkiem sporo: parę budynków o przeróżnym przeznaczeniu, tablice informacyjno – edukacyjne, mapy, szlakowskazy. Mija kilkanaście minut zanim decydujemy się iść dalej.
Szczyt Leskowca leży jakieś 10-15 minut od schroniska. Niebieski szlak skręca jednak pod budynkiem na wschód i aby się tam dostać musimy przeskoczyć na żółty. Droga jest łatwa, szeroka i o ledwie wyczuwalnym nachyleniu.
Docieramy na szczyt. Od jednej strony jest zalesiony, ale druga część to niewielka polana, z której można podziwiać okolicę. W oddali wyraźnie widać między innymi grzbiet Babiej Góry oraz parę wierzchołków Tatr Wysokich i Zachodnich. Identyfikację ułatwia znajdująca się tu tablica z opisem panoramy, choć niestety jest już stara i zdjęcie zdążyło wyblaknąć.
Co jeszcze tu postawiono? Średnich rozmiarów krzyż, parę tablic i drogowskazów, maszt z polską flagą oraz wiatę z ławkami (pewnie nierzadko wykorzystywaną jako miejsce nielegalnego biwakowania).
Pogoda nadal jest świetna, więc robimy tu dłuższą przerwę. Miło położyć się na łące i dla odmiany pooddychać czystym, górskim powietrzem. Inni turyści też siadają lub spacerują po wierzchołku. Ludzi jest sporo, choć nie aż tyle, co pod schroniskiem.
Z Leskowca do Świnnej Poręby
W końcu zapada decyzja: schodzimy. Najpierw tym samym żółtym szlakiem pod schronisko, a dalej zielonym, aż do Świnnej Poręby.
Pierwszy odcinek mija szybko. 10 minut i ponownie mijamy czerwony budynek otoczony turystami praktycznie w każdym wieku. Tym razem obywa się bez postoju. Odnajdujemy zielone oznaczenia i ruszamy w dół.
Szlak jest jeszcze łatwiejszy niż wcześniejszy niebieski. Szeroki, łagodnie nachylony, o wygodnym podłożu. Przyroda też ładna. Jesień sprowadziła tu rozmaite odcienie brązów i zieleni. Wiele ludzi określa listopad jako najgorszy, najsmutniejszy miesiąc. W tym roku zupełnie nie mogę się z tym zgodzić. Do tej pory każdy jeden dzień był w Małopolsce ciepły i słoneczny.
Nie nudzimy się, ale obiektywnie patrząc, na tej trasie nie dzieje się zbyt wiele. W miejscu nazwanym Była Polana Beskid odłącza się szlak niebieski, na Przełęczy pod Magurką Ponikiewską skręca żółty. Zostajemy na samym zielonym i nim będziemy szli już do końca.
Przy ścieżce trafiamy na kilka „lampionów” do imprez na orientacje. Okazuje się, że jacyś harcerze mają tu grę terenową polegającą na ich odnajdywaniu na postawie mapy. W drodze w dół mijamy więc kilka takich zespołów zapatrzonych z swoje kartki i rozglądających po okolicy.
Po pewnym czasie, jakieś 1,5 km od końca trasy, wychodzimy na otwarty teren i mamy przed sobą świetny widok na niedawno zalane Jezioro Mucharskie. To sztuczny zbiornik powstały przez spiętrzenie rzeki Skawy na zaporze w Świnnej Porębie. Wygląda ładnie, ale historia obiektu jest dość zawiła.
Budowa ciągnęła się od 1986 roku i pochłonęła miliardy złotych. Co prawda w 2017 dokonano uroczystego otwarcia zapory, jednak w praktyce do teraz obiekt nie jest ukończony. Elektrownia wodna nie działa, nie oczyszczono dna, zbiornik nie jest udostępniony pod rekreację, w okolicznych miejscowościach występują problemy z osuwiskami, nawet spory o oficjalną nazwę zbiornika się nie skończyły. Problemów jest wiele i pewnie będą się jeszcze ciągnąć latami.
Schodzimy na dół, przechodzimy przez ruchliwą drogą i zatrzymujemy się przy przystanku. Tu, po nieco ponad 6-ciu godzinach marszu kończymy spacer.
Powrót i wrażenia z wycieczki
Świnna Poręba nie ma niestety bezpośredniego połączenia z Krakowem. Będziemy się musieli przesiadać, albo w Wadowicach, albo w Suchej Beskidzkiej. Ponieważ przez obie miejscowości jeździ wiele autobusów, jest nam obojętne, gdzie się udamy. Przystanki w obie strony są jednak kawałek od siebie, więc musimy wybrać któryś z nich. Pada na Wadowice, bo w sumie są nieco bliżej.
Na busa czekamy 20 minut. Trochę fart, bo w weekend jeżdżą dość rzadko i przy mniejszej dozie szczęścia można stać nawet ponad godzinę. Jedziemy parę kilometrów i wysiadamy w pobliżu centrum Wadowic. Tam przechodzimy na przystanek po drugiej stronie drogi i niewiele później wsiadamy w autobus do Krakowa (te jeżdżą często, raczej nigdy nie trzeba czekać więcej niż kilkanaście minut). Niecałe półtorej godziny później jesteśmy już w mieszkaniu.
Myślę, że Leskowiec to bardzo przyjemna, warta odwiedzenia góra. Sam byłem tam już po raz trzeci i pewnie nie jest to ostateczna liczba. Szlak nie jest trudny, ale (poza początkiem w Wadowicach) ładny i nie nudzi się. Dojazd pod górę prosty, widoki ze szczytu też mogą się podobać. W przeszłości odwiedziłem większość szczytów w Beskidzie Małym i uważam, że Leskowiec jest jednym z najciekawszych. Więc po prostu polecam.
Mapa przebytej trasy:
Hej. Planuję przejść taką trasę niebawem. Jak wygląda sytuacja z busami ze Świnnej do Wadowic, a w zasadzie z miejsca, gdzie trafiamy ze szlaku na drogę prowadzącą do Wadowic.
Z tego co widzę to przystanek w kierunku Wadowic jest zaraz przy zejściu szlaku zielonego. Wiesz może w jakiej częstotliwości jeżdżą busy? Jaki koszt do Wadowic?
Hej,
Masz rację, przystanek jest tuż przy szlaku. Trasę obsługuje bodajże przewoźnik Trans GK na linii Wadowice – Sucha Beskidzka.
Koszt jest niewielki, bo i trasa odległość mała. Nie pamiętam dokładnie, ale to było chyba coś około 3-4 zł.
Częstotliwość mocno zależy od dnia. W tygodniu często, sobota rzadziej, niedzial chyba w ogóle nic.
Szczegóły np. tutaj: http://www.mucharz.pl/informacje/rozklad-jazdy.html
Choć nie wiem, na ile te godziny są aktualne.
Powodzenia!