Trasa Kraków – Łódź rowerem

Kraków i Łódź – dwa duże miasta wojewódzkie, odległe od siebie o ponad 200 kilometrów. W ramach tej wycieczki przemieszczam się pomiędzy nimi na rowerze, bijąc przy okazji swój rekord dziennego dystansu. Zapraszam na relację z przejazdu oraz krótkiego zwiedzania drugiego z miast.

Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.

Przejechanie 200 kilometrów rowerem nie jest czymś, na co porywam się zbyt często. Do tej pory zrobiłem 3 takie wycieczki: do Zalipia, wokół Beskidu Małego oraz do Opola. Każdy z tych wyjazdów dał mi nieco popalić, jednak stopniowo nabierałem pewności, że nie jest to jeszcze limit mojej możliwości. Po ostatnim zacząłem nawet wierzyć, że już teraz posiadam formę na przekroczenie kolejnej granicy, którą podstawiłem przy wartości 250 kilometrów.

Choć budowanie formy (a raczej jej odświeżanie po zimie) zajęło kilkanaście tygodni, trasę na tę okazję miałem przygotowaną od dawna. Wyjazd z Krakowa, jazda przez 3 województwa do Łodzi, potem trochę zwiedzania i powrót pociągiem. W sam raz, by wyszło mniej więcej tyle, ile potrzebowałem.

Na okazję też nie musiałem czekać zbyt długo. Mimo okropnie deszczowego maja, udało mi się wypatrzeć jakieś ładny dzień. Bez opadów, ale i z umiarkowanymi temperaturami i nieprzeszkadzającym wiatrem. Bez wahania wziąłem wolne, kupiłem bilet powrotny i zacząłem przygotowania do wyjazdu.

Z Krakowa do Łodzi na rowerze – relacja z wycieczki

Ze względu na długość trasy oraz ograniczenie w postaci sztywnej godziny powrotu, zależało mi na ruszeniu dość wcześnie. Budzik zadzwonił więc o czwartej, a ja po zjedzeniu śniadania i spakowaniu niezbędnych rzeczy byłem gotowy do jazdy na chwilą przed piątą – mniej więcej równo ze wschodzącym słońcem.

Pierwszych kilka minut wycieczki spędzam na wydostaniu się z mojego osiedla i dojeździe do najbliższego mostu na Wiśle. Później ruszam w stronę Wawelu, a następnie na rynek, gdzie mam okazję odsłuchać odrywany co godzinę hejnał.

Kraków, rynek
Rynek w Krakowie.

Kolejny etap to wydostanie się z miasta. Chcę to zrobić drogą wojewódzką numer 794, jednak w tym momencie mam do niej jeszcze jakieś 3 kilometry. Przez chwilę jeżdżę więc różnymi ulicami miasta, stopniowo oddalając się na północ od centrum. Przed wjazdem na wylotówkę muszę jeszcze przebić się przez jakiś drobny objazd.

W końcu jestem na upragnionej drodze, którą będę się poruszał przez następne około 90 kilometrów. Logistyka będzie zatem banalna, choć tak na dobrą sprawę, to cały ten wyjazd jest raczej nieskomplikowany. Trasę oparłem głównie na bardziej popularnych drogach krajowych i wojewódzkich (z przewagą tych drugich), więc przeważnie wystarczy po prostu zwracać uwagę na drogowskazy.

Po przejechaniu paru kolejnych kilometrów przekraczam granice Krakowa i trafiam do Zielonek. Panuje tu spory ruch, jednak większość samochodów porusza się na południe. Na moim pasie jest póki co dość spokojnie, choć sytuacja będzie się pewnie zmieniać wraz z oddalaniem od miasta.

Przez Zielonki przebijam się bez zatrzymania, później odwiedzam parę mniejszych miejscowości. Teren dookoła cały czas jest mocno zabudowany, pojawiają się też umiarkowanie wymagające podjazdy. Generalnie, pierwsza część trasy będzie nieco pofałdowana. Dopiero później, w środkowej części kraju zrobi się w miarę płasko.

Za Zielonkami zaczynają się pierwsze, nieco bardziej wymagające podjazdy.

Kolejną, nieco większą miejscowością na trasie jest Skała. Co prawda DW 794 omija jej centrum od wschodu, jednak ja postanawiam zajrzeć i zrobić chwilę przerwy na tamtejszym rynku. Po paru minutach jestem na miejscu, gdzie znajduje się niewielki plac, fontanna oraz parę metalowych, wyrzeźbionych figurek.

Skała, rynek
Rynek w Skale.

Chwilę później jadę już jedną z ulic miejscowości w stronę skrzyżowania z obwodnicą. Tam wracam na drogę wojewódzką i ruszam w stronę Wolbromia, który leży kilkanaście kilometrów dalej. Po drodze zauważam, że stopniowo zmniejsza się ruch oraz rozrzedza zabudowa, co momentalnie zwiększa frajdę z tej wycieczki.

Trochę pustej przestrzeni między Skałą a Wolbromiem.

W Wolbromiu również urządzam krótki postój na rynku. Tam nie muszę jednak zjeżdżać z głównej drogi, która przebiega bezpośrednio przez centralną część miejscowości. Kawałek dalej jest również niewielki zalew ze strefą odpoczynku.

Wolbrom, rynek
Rynek w Wolbromiu.
Wolbrom, zalew
Zalew Wolbromski.

Po wyjeździe z tej miejscowości znów mam trochę spokoju, otwartej przestrzeni, ale i niewielkich pagórków. Pojawiają się też pierwsze na trasie tereny zalesiony. Na północy Małopolski nie ma ich niestety zbyt wiele, choć i tak uważam te tereny za całkiem ładne.

DW 794 na północ od Wolbromia.

Kawałek przed Pilicą, która jest moim kolejnym punktem orientacyjnym, przekraczam granicę między Małopolską a Śląskiem. Następnie przejeżdżam przez Smoleń, gdzie na wzgórzu znajduje się niewielki zamek. Chwilę później jestem już w centrum Pilicy. Najpierw zaglądam na rynek, a następnie trochę kluczę po ulicach w centrum.

Pilica, rynek
Rynek w Pilicy.

Minąwszy Pilicę ruszam na miejscowość Lelów, a później Koniecpol. Na tym odcinku mam prostą, mało ruchliwą drogę, a także sporo niezabudowanych odcinków. Takie miejsca są jednymi z moich ulubionych, więc pokonuję ten fragment z naprawdę dużą przyjemnością.

Trochę pustych terenów w północno-wschodnim rejonie województwa śląskiego.

Przez Lelów po prostu przejeżdżam, a w znajdującym się kawałek dalej Koniecpolu znów zjeżdżam na znajdujący się przy trasie rynek. Tej jest dość duży i można na nim znaleźć parę atrakcji. Przed ruszeniem dalej robię więc krótki postój i oglądam parę rzeczy, którym uda się przykuć moją uwagę.

Koniecpol
Chwila przerwy na rynku w Koniecpolu.

Za rynkiem jadę jeszcze parę minut po DW 794. Później dobiega ona końca, a ja zamiast wjechać na inną większą drogę, decyduję się na drobny skrót po mniejszych i spokojniejszych ulicach. Decyzja okazuje się całkiem dobra, bo dzięki niej znów mam okazję obejrzeć sporo ładnych krajobrazów. Choć z drugiej strony, pod koniec odcinka pojawia się też trochę terenów zabudowanych.

Gdzieś na tych drogach, niedaleko od Koniecpola, przekraczam granicę 100 kilometrów. Póki co jedzie się bardzo dobrze: nie ma głodu, pragnienia, bólu, znudzenia, ani problemów ze sprzętem. Oby tak dalej!

Kolejna porcja ładnych krajobrazów na północ od Koniecpola.

Po niecałej godzinie jazdy bocznymi drogami wracam do jakiejś bardziej popularnej trasy. Tym razem jest to DW 784, którą mam zamiar dostać się do Radomska. Początkowo, jest ona całkiem fajna. W Cielętnikach mijam ciekawy architektonicznie kościół, kawałek dalej żegnam się ze Śląskiem i trafiam na teren województwa łódzkiego.

Cielętniki, kościół
Kościół w Cielętnikach.

Przygodę z tym nowym, niemal zupełnie mi nieznanym terenem zaczynam od lasów i sporej ilości rzadko zabudowanego terenu. Później, wraz ze zbliżaniem do Radomska, sytuacja zmienia się na gorsze. Pojawia się większy ruch, a przed samym miastem trafiam na prowadzącą do centrum drogę krajową 91. Początkowo mam tu do dyspozycji jakieś średniej jakości ścieżki rowerowe, później muszę się już trochę pomęczyć między samochodami.

DW 784 w kierunku Radomska.
Ścieżka rowerowa przy wjeździe do Radomska.

W tym mieście nie robię żadnej przerwy. Po prostu przebijam się główną ulicą przez centrum i od razu obieram kurs na znajdujący się kilkanaście kilometrów dalej Kamieńsk. Na tym odcinku wciąż poruszam się krajową 91, często wśród TIR-ów i innych szybko pędzących autek.

Spokojniej robi się dopiero za Kamieńskiem, po zjeździe na Bełchatów. Oprócz mniejszego ruchu i ładnych krajobrazów mam również niemal zupełnie płaski teren, a nierzadko także wiatr w plecy, który pozwala łatwiej poradzić sobie z tym niemałym przecież dystansem.

W drodze do Bełchatowa.

Sam Bełchatów okazuje się dość problematyczny. Przy wjeździe trafiam na zakaz dla rowerów – ok, nic dziwnego, takie rzeczy się czasem zdarzają. Tu jednak nie ma żadnej alternatywy w postaci ścieżki rowerowej ani nawet jakiejś równoległej ulicy. Zatrzymuję się więc na poboczu, odpalam mapę i kombinuję z jakimś objazdem.

W końcu się udaje. Po pewnym czasie znów jestem przy tej samej drodze, jednak tu mam już jakiś wydzielony DDR. Tych ostatnich w Bełchatowie nie brakuje, jednak ich jakość jest, delikatnie mówiąc, średnia. Ot, zwykła, nie zawsze równa kostka brukowa, którą ktoś pomalował na czerwono i nazwał ścieżką rowerową.

Bełchatów
Przejazd przez Bełchatów. Ścieżek rowerowych nie brakuje, jednak nie zawszą są one dobrej jakości.

Niełatwy okazuje się również wyjazd z miasta. Wiem, że chcę to zrobić drogą 485, jednak tutejsze drogowskazy usilnie kierują mnie na zachodnią obwodnicę. No dobra, dla samochodów może nie jest to najgorsza opcja, jednak ja, poruszając się na rowerze, znów wpakowałbym się w duży ruch, a do tego nadłożył trochę drogi. W końcu decyduję się olać te znaki i poruszać z pomocą mapy i GPS-u.

Nawigacja oczywiście pomaga. Niedługo później jestem już na DW 485, którą opuszczam Bełchatów i ruszam w kierunku Pabianic. Po paru kilometrów przecinam obwodnicę, za którą znów robi się ładniej i spokojniej. Przede mną wciąż parę godzin jazdy, ale powoli zaczynam zbliżać się do Łodzi i nabieram pewności, że ukończę tę trasę w dobrej formie.

Gdzieś pomiędzy Bełchatowem a Pabianicami przytrafia mi się drobna awaria. Od naprawianej jakiś czas temu dętki odkleja się łatka i z tylnego koła schodzi powietrze. Podobnie, jak przy okazji niedawnej wycieczki do Opola muszę więc zjechać na pobocze i dokonać szybkiej naprawy.

Mija może 10 minut i znów jestem w drodze. Kawałek dalej przebijam się przez granicę 200 kilometrów. Dziś robię to po raz czwarty w życiu i wiem, że ten raz jest zdecydowanie najmniej męczący. Wciąż mam sporo siły i motywacji, by doprowadzić to wszystko do końca.

Województwo Łódzkie, wiatraki
Wiatraki gdzieś przy drodze między Bełchatowem a Pabianicami.

W środkowej części DW 485 jedzie się całkiem fajnie. Później, gdy znów zbliżam się do większego miasta, wzrasta ten trochę uciążliwy ruch. Czasem mam do dyspozycji jakąś ścieżkę rowerową (tu są one całkiem fajne!), choć są i odcinki, gdzie jadę wśród samochodów, bez wygodnego pobocza i z częstym wyprzedzaniem „na milimetry”.

Świetna ścieżka rowerowa kawałek przez Pabianicami.

Ostatecznie, do Pabianic docieram bez większych komplikacji. Niestety, w mieście czuję się trochę zagubiony, więc mimo teoretycznie prostej logistyki przejazdu, parę razy postanawiam wspomóc się mapą. Tu zupełnie omijam też centrum, skupiając się głównie na odszukaniu poprawnej drogi na Łódź.

Pabianice
Wjazd do Pabianic.

To ostanie udaje mi się w pomocą dróg 485, 71 oraz 482. Jest duży ruch, trochę świateł, korków i innych nieprzyjemności, ale już po kilkunastu minutach docieram do granicy trzeciego pod względem ludności miasta Polski. Udało się, dojechałem z Krakowa do Łodzi!

Kolejnym zadaniem jest dostane się do centrum i wykorzystanie pozostałego czasu na odrobinę zwiedzania. Niestety, od obrzeży do najstarszej części miasta mam jeszcze około 10 kilometrów. Początkowo pokonuję je ścieżkami rowerowymi wzdłuż DK 14, później zdaję się na mniejsze uliczki i często wspomagam nawigacją.

Łódź, ścieżki rowerowe
Jedna ze ścieżek rowerowych w Łodzi.

Zwiedzanie zaczynam od przypadkowego, nieplanowanego wcześniej zjazdu pod jedną z łódzkich katedr. Ot, zauważam drogowskaz, skręcam i chwilę później mogę już podziwiać ten dość okazały budynek.

Łódź, katedra
Bazylika archikatedralna św. Stanisława Kostki.

Obejrzawszy katedrę jadę dalej na północ, aż docieram do skrzyżowania z aleją Józefa Piłsudskiego. Tam dostrzegam kilka wieżowców i trochę innej, nowocześnie wyglądającej zabudowy, więc postanawiam trochę pokręcić się po okolicy. W tym miejscu miasto, o którym wcześniej nie wiedziałem praktycznie nic, zaczyna robić na mnie całkiem niezłe wrażenie.

Łódź, wieżowce
Wieżowce przy alei Józefa Piłsudskiego.

Następna jest ulica Piotrkowska – długi, prowadzący z południa na północ deptak, przy którym znajduje się mnóstwo ciekawej architektury, gastronomii oraz miejsc służących przeróżnej rozrywce. Z pewnością jest to jedna z głównych wizytówek tej metropolii.

Łódź, ulica Piotrkowska
Przejazd ulicą Piotrkowską.

Na końcu Piotrkowskiej przejeżdżam przez Plac Wolności z pomnikiem Tadeusza Kościuszki na środku, na następnie odwiedzam Park Staromiejski i Stary Rynek. Ten ostatni okazuje się lekkim rozczarowaniem, bo w porównaniu do wcześniej odwiedzonych rynków, tutaj praktycznie nic nie ma. Ot, w większości pusty plac otoczony kilkoma kamienicami. W przeciwieństwie do pobliskiego deptaka, tutaj ruch turystyczny praktycznie nie istnieje.

Łódź, Plac Wolności
Pomnik Tadeusza Kościuszki na Placu Wolności..
Łódź, rynek
Stary Rynek w Łodzi.

Odjeżdżając kawałek od rynku zaglądam pod jeszcze jeden kościół, a później obieram kurs na Manufakturę – dawną fabryką włókienniczą, obecnie przekształconą na centrum handlowe, otoczone licznymi punktami usługowo-rozrywkowymi. Ludzi tam mnóstwo, atrakcji też sporo, jednak dziś robię tylko pojedynczą pętlę przez środek tego wszystkiego.

Łódź, Manufaktura
Manufaktura w Łodzi.

Spod Manufaktury jadę parę minut do dworca Fabryczna, który jest jedną z dwóch większych stacji kolejowych w tym mieście. Mój pociąg rusza co prawda z tej drugiej, ale skoro Fabryczna i tak jest po drodze, to czemu by nie zajrzeć.

Następne w kolejce jest centrum EC1. To kolejny odnowiony obiekt – tym razem elektrownia. Obecnie EC1 jest instytucją kulturalną i edukacyjną, gdzie znajdziemy przeróżne muzea, centra kongresowe oraz planetarium. Ciekawy teren, choć trochę dziwi mnie, że praktycznie nikogo tam nie było. Ale to pewnie przez epidemiczne ograniczenia i zamknięcie większości tego typu ośrodków.

Łódź, EC1
Fragment kompleksu EC1.

Na EC1 chcę skończyć zwiedzanie tego miasta. Wracam do jakiejś większej drogi i ruszam w stronę dworca Łódź Widzew. Gdy jednak jestem na miejscu, zauważam, że mój przejechany dystans wynosi „tylko” 249 kilometrów. Tak zostać nie może, więc podjeżdżam jeszcze do pobliskiego parku, krążę chwilę jego alejkami i dopiero wtedy wracam na dworzec. Teraz mam 254 kilometry – znacznie lepiej.

Dworzec Łódź Widzew
Dworzec kolejowy Łódź Widzew.

W tym momencie, do odjazdu zostało mi około 3 godziny. No trudno, taki urok wcześniejszego wykupywania biletu. Zresztą, teraz i tak nie ma już nic wcześniej. Siadam więc na peronie i jakoś zabijam czas.

Pociąg podjeżdża w miarę punktualnie, choć z jakiegoś powodu wszystkich wsiadających w Łodzi pasażerów kierują do innego, podstawionego właśnie składu. Wszystko opóźnia się kilkanaście minut, ale ostatecznie wsiadam, jadę kolejne 2,5 godziny i w nocy docieram do Krakowa. Ostatnim etapem jest kilkanaście minut jazdy spod dworca do mojego bloku.

Rowerem z Krakowa do Łodzi – podsumowanie

Cała pokonana tego dnia trasy wygląda następująco:

Kraków - Łódź rowerem, mapa
Mapa i profil wysokościowy trasy Kraków – Łódź.

Ponad 254 kilometrów, 1500 metrów pod górę, całkowity czas jazdy (wliczając wszystkie przerwy) prawie 13 godzin. Łatwo nie było, ale z drugiej strony, nie czułem się po tym wszystkim jakoś ekstremalnie zmęczony. Jakby było trzeba, to pewnie jeszcze parę pojedynczych godzin bym mógł jeździć.

Póki co, pod względem rowerowym, ten sezon jest całkiem udany. To był bodajże siódmy dzień, w którym przebiłem 100 kilometrów oraz drugi, gdzie padła granica dwustu. Udało się zrobić nową życiówkę oraz nabrać pewności, że gdybym chciał kiedyś przejechać jeszcze więcej, to taki plan również mógłby się udać.

Co do pokonanej dziś trasy: sporo odcinków było bardzo ładnych i sprawiało mi mnóstwo frajdy. Niestety, były też takie z dużym ruchem, choć zdaję sobie sprawę, że wybrałem je w pełni świadomie. Gdybym chciał trzymać się tylko mniejszych, spokojniejszych dróg, wycieczka byłaby znacznie dłuższa. A Łódź? To miasto było dla mnie kompletną nowością. Niewiele o nim słyszałem, nie miałem też jakichś szczególnych wyobrażeń czy oczekiwań. Tymczasem, udało mi się zobaczyć sporo fajnych miejsc i zabytków, które będę miło wspominać nawet za parę kolejnych lat.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *