Wielka Pętla Bieszczadzka – przejazd rowerem
To piękna, położona na terenie Bieszczad trasa, łącząca popularne miejscowości turystyczne. Ma formę pętli, około 150 kilometrów długości i sporo przewyższeń. Od dawna cieszy się sporym powodzeniem wśród kierowców, motocyklistów oraz rowerzystów. Ja, w ramach opisywanej tu wycieczki, Wielką Pętlę Bieszczadzką poznawaję właśnie z perspektywy rowerowego siodełka.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
O wybraniu się w Bieszczady myślałem już od naprawdę długiego czasu. Oryginalnie, pomysł dotyczył pieszej wycieczki po tamtejszych szczytach. Później miałem zamiar dołączyć do tego trochę jazdy na rowerze, jednak ostatecznie, mój pierwszy kontakt z tym pasmem był wyłącznie rowerowy. Ot, kwestia pogody, która dała mi w miarę niezłe okno pogodowe w weekend. Za mało na jakiś dłuższy wypad, ale w sam raz, żeby przejechać się dwoma trasami, które bardzo chciałem w tym roku zobaczyć: Wielką oraz Małą Pętlą Bieszczadzką. W tym tekście skupię się na tej pierwszej, drugą opiszę w następnym artykule.
Wielka Pętla Bieszczadzka – podstawowe informacje
Trochę można wyczytać z samej nazwy trasy. Po pierwsze jest „wielka”. W wersji podstawowej ma około 140 kilometrów długości, jednak jeśli zdecydujemy się zahaczyć o miejscowość Wołosate, kilometrów wyjdzie w okolicach 155. Słowo „wielka” służy też odróżnieniu jej od Małej Pętli Bieszczadzkiej, która jest nieco krótszą wersją bieszczadzkiej objazdówki.
Po drugie: pętla. Trasa jest okrężna, więc w zasadzie można ją zacząć w dowolnym miejscu – po pewnym czasie i tak dotrze się w miejsce startu. Choć z drugiej strony, przyjęło się, że trasa ma swój początek w Lesku. Nie wiem czemu, ale postanowiłem to uszanować i faktycznie wystartować z tego miasta. Inna sprawa, że Lesko jest dość duże, więc w miarę łatwo się tam dostać, a także znaleźć nocleg czy parking do zostawienia samochodu.
No i trzecia rzecz: bieszczadzka. Pętla przebiega po drogach znajdujących się głównie na terenie Bieszczad. Choć nie tylko, bo jej północny fragment zahacza o Góry Sanocko – Turczańskie. Większość jest jednak w tym pierwszym paśmie i w wielu miejscach oferuje naprawdę niezłe widoki na te cieszące się sporą popularnością góry.
Całość Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej przebiega po drogach publicznych, oznaczonych jako krajowe i wojewódzkie. Oficjalnie, nie jest to żaden szlak, więc nie ma co liczyć na kolorowe symbole ułatwiające nawigację. Nie jest ona jednak szczególnie trudna – jeśli ktoś da radę zapamiętać parę numerów dróg lub nazw miejscowości, poradzi sobie nawet bez patrzenia na mapę.
Kto jeździ po Wielkiej Pętli? Kierowcy samochodów, motocykliści, rowerzyści. Są odcinki spokojne, są jednak i takie, gdzie panuje dość duży ruch (tu mam na myśli szczególnie okolice Leska i Ustrzyk Dolnych). Jadąc na rowerze, warto się więc czuć w takich warunkach w miarę komfortowo.
Gdy zdecydujemy się na opcję rowerową, powinniśmy też posiadać dość dobrą kondycję. Trasa jest długa i mocno pagórkowata (mi, według Stravy, wyszło ponad 1800 metrów pod górę), więc przejechanie jej w ciągu jednego dnia może być sporym wyzwaniem. Dla mniej zaawansowanych istnieje oczywiście możliwość rozbicia wycieczki na krótsze etapy i przenocowanie gdzieś po drodze.
Na koniec jeszcze parę słów o stanie nawierzchni. Przeważnie jest to dobrej lub umiarkowanej jakości asfalt, więc w zasadzie można jechać dowolnym typem roweru. Ja przejechałem szosówką i ani razu nie czułem z tego powodu jakiegoś większego dyskomfortu.
Wielka Pętla Bieszczadzka na rowerze – relacja z przejazdu
Jest sobota, godzina 3:00. Budzik dzwoni jeszcze w nocy, ale zanim wstanę, coś zjem i przygotuję niezbędne rzeczy zaczyna świtać. Na parking pod blokiem schodzę parę minut po czwartej. Pakuję rower i resztę sprzętu do samochodu, po czym wsiadam za kierownicę i ruszam w stronę Bieszczad.
Trasę Kraków – Lesko pokonuję w niecałe 3,5 godziny, poruszając się najpierw autostradą A4, a później drogami krajowymi 73, 28 oraz 84. Auto parkuję na dużym, darmowym parkingu pod miejskim basem Aquarius. Chwilę później składam rower do kupy, zabieram plecak i zaczynam rowerową część tej wycieczki.
Z parkingu do ulicy, którą przebiega Wielka Pętla Bieszczadzka mam jakieś pół kilometra. Szybko pokonuję ten dystans, po czym skręcam na drogę 893, ciągnącą się w stronę Cisnej. Pętlę mógłbym oczywiście pokonywać w obu kierunkach, jednak z jakiegoś, nie do końca jasnego powodu, zdecydowałem się robić to przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.
Miejskie zabudowania szybko się rozrzedzają. Po paru minutach opuszczam granice Leska, za którymi czeka mnie przejazd nad szeroką i mogącą się podobać rzeką San. Za mostem skręcam w lewo i parę kilometrów jadę wzdłuż brzegu wspomnianej rzeki. Niestety, pobocze jest mocno zarośnięte, więc wody przez większość czasu nie widać.
Po opuszczeniu Leska ruch zaczyna się zmniejszać, choć różnica nie jest jakaś drastyczna. Podobnie, teren dookoła też staje się mniej zabudowany, jednak od czasu do czasu pojawiają się jakieś domki. Generalnie, krajobraz jest tu dość ładny, a trasa robi dobre wrażenie praktycznie od samego początku.
Po odwiedzeniu paru małych wiosek docieram do miejscowości Hoczew, gdzie popełniam drobny błąd. Chociaż nie – duży błąd, bo pomylenie drogi ciężko nazwać drobnostką, jednak dość szybko dostrzegam pomyłkę i po paru minutach zawracam. Okazało się, że zamiast jechać na Cisną, odbiłem ku miejscowości Polańczyk.
Teren na południu pętli położony jest wyżej niż jej północne rejony. W efekcie, dość często mam tu pod górkę. Początkowo nie są to jednak ani długie, ani zbyt wymagające odcinki. Zdarzają się nawet jakieś krótkie zjazdy, które pozwalają chwilę odpocząć i przygotować do kolejnej wspinaczki.
Po pewnym czasie docieram do Baligrodu. Ot, jedna z wielu niewielkich wsi, które mijam na trasie. Wyróżnia się tym, że przy głównej ulicy jest niewielki skwerek, a na skwerku czołg, który łatwo przykuwa moją uwagę. Zjeżdżam więc na chwilę z drogi i robię krótką przerwę pod zabytkowym pojazdem.
Im bliżej Cisnej, tym ładniejsze robi się otocznie. Mniej zabudowy i ruchu ulicznego, więcej lasów, przydrożnych strumieni i pofałdowanego terenu. Ten ostatni oznacza również coraz dłuższe i bardziej wymagające podjazdy, z którymi muszę się teraz mierzyć. Na szczęście, wciąż jestem w początkowym etapie tej wycieczki, więc o zapas sił nie muszę się szczególnie martwić.
Najdłuższy z dotychczasowych podjazdów wyprowadza mnie na przełęcz położoną lekko powyżej 700 metrów n.p.m. Później zaczynam przyjemny, umiarkowanie stromy zjazd, którym dostaję się do Cisnej. To jedna z bardziej popularnych bieszczadzkich miejscowości. Pełno tu turystów i miejsc noclegowych, w okolicy nie brakuje również szlaków prowadzących na parę pobliskich szczytów.
Dla mnie Cisna jest głównie punktem orientacyjnym. Miejscem, gdzie muszę odbić na Ustrzyki Górne i zmienić numer prowadzącej mnie drogi. Wieś opuszczam więc dość szybko, po drodze odwiedzając jedyną na Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej ścieżkę rowerową. Znajduje się ona w okolicy mostu nad rzeką Solinką i mierzy jakieś… 300 metrów, po których wraca się do ruchu ulicznego.
Za Cisną zaczyna się ten najlepszy, najbardziej spektakularny fragment pętli. Choć z drugiej strony, również najtrudniejszy, pełen długich, miejscami stromych podjazdów. Pierwszy startuje już niedługo za wspomnianą miejscowością i prowadzi na Przełęcz Przysłup położoną na wysokości 674 metrów. Wiedzie głównie przez lasy, choć zdarzają się też odcinki z bardziej rozległymi widokami.
Po zdobyciu przełęczy zaczynam zjazd, który sam w sobie jest przyjemny, jednak prawdziwa frajda czeka kawałek dalej. To tam, kawałek przed miejscowością Smerek, pokazują się fantastyczne widoki na góry otaczające trasę pętli. Zbliżam się do terenów Bieszczadzkiego Parku Narodowego, więc w sumie nie dziwne, że krajobraz zaczyna zachwycać.
Niedługo później mijam Smerek oraz Wetlinę – dwie popularne miejscowości turystyczne, oferujące odwiedzającym zarówno bazę noclegową, jak i parę szlaków prowadzących na okoliczne pasma. W kilku miejscach może być warto zatrzymać się na chwilę na poboczu i lepiej przyjrzeć okolicy. Z tych miejsc dobrze widać już choćby słynne Połoniny.
Droga przez miejscowość już prowadzi głównie pod górę, jednak bardziej wymagający podjazd zaczyna się kawałek dalej, na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Moim celem jest dostanie się na Przełęcz Wyżnią, leżącą na wysokości 873 metry. To będzie najwyższe miejsce, które odwiedzę w trakcie tej wycieczki.
W górę prowadzą mnie umiarkowanie strome, przyzwoitej jakości drogi, czasem zdarzają się nawet serpentyny. Na przełęczy trafiam na duży parking oraz odejścia dwóch szlaków turystycznych. Za nią – tu w sumie bez zaskoczenia – zaczyna się zjazd. Ale jaki zjazd! Znów są ciasne zakręty, mnóstwo zieleni oraz zapadający w pamięć widok na Połoninę Caryńską.
Droga w dół kończy się w maleńkiej miejscowości Brzegi. Tam szybko mijam kolejny parking i wejścia na szlaki, a następnie ponawiam wspinaczkę. Tym razem droga wyprowadza mnie na położoną nieco niżej niż wcześniejsza, Przełęcz Wyżniańską. To następny ładny odcinek, choć i kolejna okazja, by trochę się zmęczyć.
Minąwszy przełęcz zaczynam kilkukilometrowy zjazd do Ustrzyk Górnych. Po około 10 minutach jestem już w miejscowości, gdzie mam dwie opcje kontynuowania tej wycieczki: mogę od razu odbić na północ, w stronę Ustrzyk Dolnych albo nieco wydłużyć trasę i zdecydować się na wjazd do miejscowości Wołosate. Czasu, podobnie jak sił, mam jeszcze sporo, więc decyzja nie jest trudna. Docieram do „centrum” Ustrzyk i zgodnie z drogowskazem skręcam w prawo na Wołosate.
Tu znów mam pod górę, jednak nachylenie nie jest zbyt uciążliwe. Przez dłuższą chwilę jadę spokojną, otoczoną górami drogą, aż docieram do nielicznych zabudowań wspomnianej miejscowości. W tej części Bieszczad chyba nie mieszka zbyt wiele osób, a większość zabudowań i tak służy obsłudze ruchu turystycznego.
Wołosate opuszczam równie szybko, jak się tam dostałem. Dalsza droga ciągnie się jeszcze kawałek wgłąb gór, jednak w pewnej chwili asfalt się urywa, a na poboczu wyrastają znaki zakazu. Chyba pora zawracać, choć zanim to zrobię, chcę się jeszcze nacieszyć świetnym widokiem na Tarnicę, który rozciąga się z tego miejsca.
Zawracam, znów przejeżdżam przez niewielkie Wołosate i zaczynam powrót do Ustrzyk Górnych. Drogę już znam, ale szczerze mówiąc, w tę stronę jest jeszcze ładniejsza. Czeka mnie więc parę kilometrów naprawdę przyjemnego zjazdu, który kończę dotarciem do „centrum” i skrętem na drogę 896.
Jadę teraz na północ, powoli oddalając się od tych najbardziej popularnych bieszczadzkich terenów. Chociaż wciąż jestem na terenie parku narodowego, a co za tym idzie, mam sporo ładnych krajobrazów dookoła. Nieco zmienia się jednak ich charakter – mniej wyższych szczytów, więcej odcinków zalesionych. Dość często trafia się także jakiś przydrożny strumień.
Przez pierwszą godzinę głównie zjeżdżam, dopiero później trasa zaczyna piąć się do góry. Po drodze odwiedzam parę miejscowości, choć przeważnie składają się one z nielicznych domków i jakichś terenów rolnych. Większość terenu wciąż stanowią tu łąki i lasy porastające okoliczne pagórki.
Widoczny na powyższym zdjęciu potok Wołosaty dość długo towarzyszy mi po wyjeździe z Ustrzyk Górnych. W pewnym miejscu uchodzi jednak do Sanu, który na tym odcinku prostopadle przecina moją trasę.
Za Sanem znów zaczyna się podjazd. Początkowo, nie jest to nic szczególnego, jednak im bliżej miejscowości Lutowiska (ta jest już trochę większym skupiskiem ludności), tym bardziej daje mi w kość. Wspinaczka ciągnie się jeszcze kawałek za centrum, jednak w efekcie dostaję się na kolejny, naprawdę ładny punkt widokowy. W oddali dobrze widzę te wszystkie piękne pasma, pomiędzy który jeździłem nie więcej niż 2-3 godziny temu.
Minąwszy miejsce z ładnym widoczkiem jestem niemal pewny, że zaraz zacznie się długi zjazd. Ten trwa jednak niecałą minutę, po której droga znów odbija do góry. Tym razem jest jeszcze stromiej, a wspinaczka kończy się dopiero na wysokości około 750 metrów – dość wysoko, jak na tę część pętli.
Później, faktycznie jest w dół. Długo, przyjemnie, bezproblemowo. Częściowo przez las, kiedy indziej w otwartym terenie, jednak cały czas z dobrym asfaltem i małym ruchem. Zjazd kończy się dopiero w miejscowości Czarna Górna, w której mogę albo jechać dalej na Ustrzyki Dolne, albo skręcić na miejscowość Polańczyk, po trasie Małej Pętli Bieszczadzkiej. Dziś, chcąc kontynuować Wielką Pętlę, wybiera oczywiście to pierwsze.
Za Czarną Górną znów mam pod górkę. Nie aż tak bardzo, jak wcześniej, jednak przez 2, może 3 kilometry znów muszę nabierać wysokości. W ten sposób docieram do wsi Żłobek, gdzie trafiam na starą, drewnianą cerkiew. Tych ostatnich w Bieszczadach nie brakuje, a parę spotkanych gdzieś przy drodze prezentuje się dość ciekawie.
Z tego miejsca, do Ustrzyk Dolnych mam już całkiem niedaleko. Dalsza droga jest łatwa i prowadzi głównie w dół, jednak, żeby nie było zbyt miło, wzmaga się ruch oraz wzrasta ilość terenu zabudowanego. Same Ustrzyki Dolne okazują się dość sporym miastem – oczywiście, jak na Bieszczadzkie warunki (populacja w okolicach 10000 mieszkańców). Są sklepy, bloki, chodniki, liczne ulice, nawet jakiś niewielki park w centrum, gdzie postanawiam zrobić chwilę przerwy.
W tym mieście rozstaję się w miarę spokojną drogą 896 i skręcam na numer 84, którym mam zamiar wrócić do Leska. Już teraz wiem, że będzie to najbardziej ruchliwy odcinek całej pętli. Osobiście, uznaję go również za najmniej atrakcyjny, choć może to wynikać z „przeładowania” ładnymi krajobrazami oglądanymi przez wcześniejszą część dnia.
Wśród miejskich zabudowań jadę jeszcze parę pojedynczych kilometrów, później domki stają się coraz rzadsze, lecz nie ma tu odcinka, by zniknęły na dobre. Na trasie sporo jest mniejszych lub większych wiosek, niektóre z ciekawymi zabytkami przy drodze. Przykładem takich atrakcji może być na przykład cerkiew w Stefkowej czy pałac w Olszanicy.
Pod względem ukształtowania terenu, za Ustrzykami Dolnymi mam lekko pod górę, później przez dłuższy czas w dół. Dopiero przed Leskiem sytuacja się zmienia i znów muszę się trochę wspiąć. Ostatnie kilometry są więc trochę męczące, choć sama końcówka znów jest przyjemnym zjazdem.
Będąc w centrum Leska zaglądam jeszcze na chwilę na tamtejsze planty. Jest tu parę alejek, dwa pomniki, trochę roślinności. Miejsce nawet ładne, ale nie ma wiele do oglądania, więc wkrótce wracam na drogę i kieruję się na parking pod basenem, gdzie stoi mój samochód.
Na miejscu spotyka mnie drobne zaskoczenie. Pod basenem odbywa się jakiś festyn dla dzieci, więc auto, które rano postawiłem na skraju placu, obecnie jest blisko centrum całej tej zabawy. Nie ma sensu zostawać tu na dłużej. Rozkładam rower, wkładam do samochodu, sam też trochę się ogarniam, po czym wsiadam za kółko i zmieniam miejscówkę na spokojniejszą. To tam będę chciał spędzić resztę dnia, a także nadchodzącą noc. Wszak jutro czeka mnie dalszy etap tego wyjazdu: przejazd po Małej Pętli Bieszczadzkiej oraz wizyta nad Jeziorem Solińskim.
Wielka Pętla Bieszczadzka rowerem – podsumowanie
Przejechanie tej trasy chodziło mi po głowie od dłuższego czasu, więc po pierwsze, cieszę się, że udało mi się zrealizować ten pomysł. Po drugie – ani trochę się nie zawiodłem! Pętla jest przepiękna i potrafi pokazać parę godnych zapamiętania widoków. Większość przejechanych odcinków uznaję za ładne lub wręcz bardzo ładne. Tych mniej ciekawych jest niewiele i w sumie jedyne, co naprawdę może w nich przeszkadzać, to duży ruch w pewnych porach dnia. Generalnie, moja ocena jest jednak bardzo pozytywna i Wielka Pętla Bieszczadzka od razu trafia to mojego ścisłego top tras pokonanych na rowerze.
Czy polecam innym? Oczywiście! Czy to na rowerze, czy innym środkiem transportu, z pewnością warto i wątpię, by ktoś się rozczarował. Muszę tylko ostrzec, że dla rowerzysty trasa nie jest łatwa. Jeśli ktoś chce pokonać całość w jeden dzień, dobra forma jest koniecznością. Bez niej, może być warto podzielić jazdę na dwa dni, co pozwoli przejechać trasę spokojniej oraz bez zamęczania organizmu na długich, czasem dość wymagających podjazdach.
Na koniec zamieszczam jeszcze mapę opisywanej trasy wraz z jej profilem wysokościowym oraz parametrami mojego przejazdu: