Via ferrata HZS Martinské Hole – opis przejścia, trudności, zdjęcia
To pierwsza, najstarsza via ferrata powstała na terenie Słowacji. Dość łatwa, bardzo ładna krajobrazowo i nieźle nadająca się nawet dla początkujących. Dziś odwiedzam jej trudniejszy wariant, przy okazji po raz pierwszy zaglądając na szlaki turystyczne Małej Fatry.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
Opisane tu przejście stanowi drugą część mojego krótkiego, jednodniowego wypadu na Słowację, podczas którego chciałem się przejść po kilku tamtejszych via ferratach. Rano odwiedziłem leżące z miejscowości Liptovské Revúce Dwie Wieże, teraz chcę wykorzystać pozostały czas na trasę HZS Martinské Hole.
Ferrata Martinské Hole – co warto wiedzieć?
Trasa została otwarta w 2014, jako pierwsza via ferrata na Słowacji. Wytyczoną ją w jednym z malowniczych wąwozów Małej Fatry, a prowadzący tamtędy szlak oznaczono kolorem czerwonym. Dziś jest sporą atrakcją tego regionu i cieszy się dużą popularnością wśród turystów.
Początek via ferraty znajduję się parę kilometrów od początku czerwonego szlaku, który startuje z dzielnicy Stráne w miejscowości Martin. Ubezpieczona klamrami, mostkami oraz oczywiście stalową liną trasa na około kilometr długości. Jest jednokierunkowa, a pod koniec rozdziela się na dwa warianty: krótszy i łatwiejszy oraz dłuższy, nieco trudniejszy oraz przy okazji o wiele bardziej popularny.
Pod względem trudności, ferratę HZS Martinské Hole wycenia się na B albo B/C, w zależności od wybranego wariantu. Nie występują tu jednak zbyt duże ekspozycje. Większość trasy prowadzi nisko nad ziemią, a całość nieźle nadaje się nawet dla zupełnie początkujących. Widać to zresztą po liczbie dzieci, które można spotkać na opisywanych tu szlakach. Osobiście, za największe zagrożenie uważam możliwość poślizgnięcia na śliskich kamieniach, których w tym pełnym wody wąwozie nie brakuje.
Wstęp na ferratę jest bezpłatny, jednak nie jest ona dostępna przez cały rok. Okresowo, pomiędzy 15 kwietnia a 31 maja oraz 15 września a 31 października, trasa jest zamykana. Bezpłatne są również parkingi, których kilka znajdziemy w pobliżu początku czerwonego szlaku (koordynaty tego, z którego ja korzystałem to 49.080725, 18.872151).
Dojście do początku via ferraty zajmuje od 1 do 1,5 godziny, w zależności o tempa danej osoby. Na przejście „żelaznej drogi” warto założyć podobny zakres, choć tutaj sporo zależy też od korków na trasie. W weekendy z dobrą pogodą, na szlaku będzie ich naprawdę sporo. Sam większość czasu spędziłem stojąc w takich kolejkach.
Jako, że ferrata jest jednokierunkowa, wraca się inną trasą. Gdy ubezpieczone trudności dobiegają końca, czerwonym szlakiem idzie się jeszcze kawałek. Potem należy skręcić na niebieski, a kawałek dalej na żółty, którym schodzi się na parking w pobliżu miejsca startu. Przejście całej pętli wymaga około 5 godzin i wiąże z pokonaniem 12 kilometrów. Mapa trasy wraz z profilem wysokościowym znajduje się tutaj:
Poruszając się po via ferracie, należy mieć ze sobą odpowiedni sprzęt: kask, uprząż wspinaczkową oraz lonżę z absorberem. Można wziąć swój zestaw, choć jak ktoś takiego nie ma, może bez problemu wypożyczyć na miejscu. Koszt wynosi 10 euro, choć pewnie będzie trzeba zostawić też kaucję. Ze względu na płatne akcje ratunkowe, warto również przeznaczyć kilka – kilkanaście złotych na odpowiednią polisę ubezpieczeniową.
Via ferrata HZS Martinské Hole – relacja z przejścia
Dojazd do szlaku
Po skończeniu zabawy na ferracie Dwie Wieże wracam na parking w miejscowości Liptovské Revúce. Cofam się kawałek do wsi Liptovská Osada, a następnie odbijam na północ do miasta Ružomberok. Tam skręcam na zachód i po drodze numer 18 jadę za drogowskazami na Žilinę. Aż tak daleko jednak nie docieram, bo w pewnej chwili zjeżdżam do miejscowości Martin. Gdzieś przed wjazdem do centrum zauważam skręt na dzielnicę Podháj. Ponownie zmieniam kierunek i jadę tamtejszą drogą aż do parkingu przy wejściu na czerwony szlak. Choć aut jest już sporo, znalezienie wolnego miejsca nie sprawia większych problemów.
Martinské Hole – dojście do via ferraty
Biorę plecak i ruszam w drogę. Drogowskaz czerwonego szlaku znajduję niedaleko parkingu. Początek prowadzi asfaltem, później po ażurowej kostce. Na szczęście, ten odcinek nie jest długi. Mija parę minut, po których przechodzę koło ostatniego z pensjonatów, a następnie trafiam na lekko zarośniętą ścieżkę prowadzącą do lasu.
Zarośla szybko się kończą, a za nimi czeka już naprawdę ładny teren. Dość szybko dochodzę do wniosku, że samo dojście do ferraty też będzie niezłą atrakcją. I faktycznie, wędrówka tym wąwozem sprawia mi sporo frajdy. Krajobraz jest pełen zieleni, a blisko szlaku szumi niewielki strumień, który co chwilę przekraczam jakimś niewielkim mostkiem.
Z czasem ścieżka zaczyna się wnosić, a na strumieniu pojawiają się wodospady. Zauważam też sporo innych turystów, zmierzających w stronę ferraty. Tutaj wyprzedzam ich bez większych problemów, jednak domyślam się, że na ubezpieczonych odcinkach pewnie utknę w niemałym korku. No trudno, teraz już nic z tym nie zrobię.
W pewnej chwili docieram do miejsca oznaczonego jako „Bývalý lom”, czyli stary kamieniołom. Jakichś wyraźnych pozostałości po wyrobisku tu nie ma, ale przy ścieżce łatwo dostrzec kawałek maszyny, która być może służyła w przeszłości do prac górniczych.
Kawałek dalej teren nieco się otwiera, a las zastępują wysokie trawy i inne, mniej przyjemne zarośla. Część z nich ma kolce, więc muszę trochę uważać. Kolejny problem to palące słońce. Jest koło południa, a niebo w dużej części bezchmurne, przez co upał daje mi się trochę we znaki.
Na szczęście, opisany powyżej fragment nie jest zbyt długi. Wkrótce znów jestem w lesie i kontynuuję podejście w stronę początku ferraty. Tu nachylenie ścieżki znów nieco wzrasta. Pojawiają się również miejsca, gdzie muszę przekraczać strumień bez pomocy żadnych mostków. Dobrze, że poziom wody nie jest dziś zbyt wysoki.
Idę jeszcze kawałek dalej, aż w końcu dostrzegam stojącą na szlaku grupę ludzi. Widzę, że zakładają uprzęże, kaski i lonże, więc sam też się zatrzymuję i ubieram, co trzeba. Do wspomnianego przed chwilą zestawu dorzucam też rękawiczki, które pomagają uniknąć obtarć od mocnego trzymania stalowej liny.
HZS Martinské Hole – przejście ferraty (trudniejszy wariant)
Po paru minutach jestem gotowy do najciekawszej części tej wycieczki. Wpinam się w pierwszy segment i zaczynam przejście po stromych skałkach, parę metrów powyżej płynącego dnem strumienia. Nie ma tu metalowych stopni, nogi trzeba stawiać na śliskich kamieniach, co osobom ze słabiej przyczepnymi podeszwami może sprawić trochę kłopotu. Na szczęście, moje buty radzą sobie bez większych problemów.
Na dalszym etapie szlak często prowadzi albo ferratą, albo odcinkami po dnie wąwozu. Sztuczne ubezpieczenia wiszą po lewej stronie strumienia, dość nisko nad ziemią. Żaden z tych fragmentów nie jest ani długi, ani szczególnie trudny. Ich wycena waha się tutaj w zakresie od A do B.
Z czasem doganiam kilku innych turystów, a wraz ze wzrostem nachylenia ubezpieczonych odcinków, zaczynają tworzyć się korki. Mija parę kolejnych minut i już więcej stroję niż idę. Wkrótce odkrywam przyczynę – docieram w okolicę dwóch zawieszonych nad ziemią mostków, których pokonanie wymaga nieco więcej ostrożności.
Owe mostki można śmiało uznać za jedną z największych atrakcji tej via ferraty. Wyglądają ciekawie, choć same w sobie nie są zbyt trudne. Stopnie są gęste i szerokie, więc miejsca na nogi jest dużo. Jedyny problem to fakt lekkiego chwiania się tych konstrukcji, co szczególnie czuć w sytuacjach, gdy na przejściu znajduje się kilka osób. Jeśli ktoś nie będzie czuł się na siłach, do dyspozycji ma inny wariant, poprowadzony zdecydowanie niżej nad ziemią. Dziś nie cieszy się on jednak dużą popularnością – idą tam chyba tylko osoby mające dość czekania w kilkuminutowej kolejce.
Za mostkami czeka mnie nieco eksponowany trawers, później chwila łatwiejszego terenu, a za nim niezbyt długa, metalowa drabina wyprowadzająca pod kilkumetrowy wodospad. Ten, dla odmiany, obchodzi się z prawej strony, po stromych skałkach.
Za wodospadem czeka mnie jeszcze parę innych odcinków ferraty. Korków jest mniej, trudności też nie są szczególnie wygórowane. Ekspozycji brak, jest za to wspinaczka po miejscami stromych i śliskich skałkach, często w pobliżu innych, mniejszych kaskad.
Na kolejnym odcinku docieram do miejsca, gdzie ferrata rozdziela się na dwa warianty: krótszy i łatwiejszy lewy (wycena A/B) oraz dłuższy i bardziej wymagający prawy (wycena B/C). Ten pierwszy nie cieszy się zbyt dużym powodzeniem – kolejka turystów ustawia się niemal wyłącznie przy drugim. Mimo to, ja też będę decydował się na trudniejszą opcję.
Odbijam w prawo, przekraczam strumień i chwilę później wspinam się przy kolejnym wodospadzie. Ten fragment jest wyraźnie dłuższy niż wcześniejsze, a także bardziej pionowy. Nie powiedziałbym jednak, że mocno odstaje trudnościami – osobiście, nie widzę większej różnicy pomiędzy tutejszym terenem, a tym, co przeszedłem do tej pory.
Przeważnie wspinam się po skale, rzadziej mam pod norami jakieś metalowe klamry czy podesty. Szybko nabieram wysokości, choć przez kolejki nie brakuje okazji do odpoczynku. Krajobraz dookoła jest jednak bardzo ładny, więc nieszczególnie mam powody do narzekania.
Kolejny odcinek jest dość łatwy, a lina prowadzi naprawdę blisko ziemi, w dodatku pod niewielkim kątem. W takich miejscach nieco wątpię w sens wpinania się – przecież i tak w razie potknięcia nie mam gdzie spaść, a i absorber z lonży nie będzie miał możliwości zadziałać. Czasem wykorzystuję więc tę linę do zwykłego trzymania się lub nie korzystam z niej wcale.
Potem trudności wracają. Pojawia się kolejny wodospad i kolejna stroma ścianka. Tym razem jest ona ubezpieczona wieloma klamrami, które nieco ułatwiają wspinaczkę. Odcinek jest bardzo ładny i dość przyjemny, choć nie ciągnie się jakoś szczególnie długo.
Za opisanym powyżej fragmentem jest nieco łatwiej, potem via ferratowe atrakcje wracają tylko na moment. Przechodzę z ich pomocą przy kolejnym wodospadzie, a następnie trafiam na klasyczną, leśną ścieżkę, która zaczyna odbijać w lewo i wychodzi z wąwozu na pobliskie zbocze. Tam dostrzegam grupę turystów, którzy robią przerwę oraz ściągają sprzęt do autoasekuracji.
Dojście do Chaty Martinské Hole
Kawałek za ferratą docieram do miejsca, gdzie łączą się jej oba warianty. Później idę kawałek zalesionym zboczem, a następnie odbijam w lewo i pochodzę jeszcze kawałek ładną, wąską ścieżką. Wkrótce dochodzę do końca czerwonego szlaku i zmieniam kolor prowadzącej mnie trasy na niebieski.
Na niebieskim szlaku mam niezbyt wymagające podejście po szerokiej, gruntowej drodze. Początkowo lasem, później w bardziej otwartym terenie, gdzie nie brakuje domków letniskowych i innej zabudowy. Niedługo później pojawiają się też asfaltowe drogi dojazdowe. To zupełnie inny klimat niż ten, który chłonąłem jeszcze kilkanaście minut temu.
Pod schronisko dostaję się parę minut później. To dość duży, kilkupiętrowy budynek, przy którym zgromadziła się spora liczba turystów. Dla wielu jest to zasłużony odpoczynek po przejściu wymagającej trasy w wąwozie. Ja osobiście takich miejsc nie lubię, więc po prostu mijam chatę i zgodnie z oznaczeniami pobliskiego drogowskazu skręcam na szlak żółty.
Zejście żółtym szlakiem
Od teraz będzie już tylko w dół. Wchodzę na asfaltową drogę i zaczynam przy jej pomocy wytracać wysokość. Odcinek nie jest może zbyt atrakcyjny, ale początkowo idzie mi się nim całkiem dobrze. Dopiero później dopada mnie monotonia, choć i ją przerywają pojawiające się od czasu do czasu ładne widoki.
Po przejściu nieco ponad 2 kilometrów trafiam na kolejny drogowskaz, który z asfaltówki kieruje mnie na leśną ścieżkę. Ta również jest dość szeroka i wygodna, a do tego bardzo kręta. Praktycznie co parę minut zmieniam kierunek marszu, powoli wytracając wysokość. Ten proces da się jednak przyspieszyć przy pomocy licznych skrótów. Początkowo podchodzę do nich nieufnie, bo nie mam pojęcia, gdzie te nieoznaczone ścieżki mogą prowadzić, ale szybko nabieram pewności, że każda z nich w końcu łączy się z żółtym szlakiem. Więc jak ktoś woli iść po bardziej stromym zboczu i zaoszczędzić parę minut, to ma niezłą alternatywę. Sam też skusiłem się parę razy.
W pewnej chwili docieram do miejsca gdzie znajduje się wiata, kolejne drogowskazy oraz dobrze zachowana armata podpisana jako działo partyzantów. Zatrzymuję się tu na chwilę, po czym kontynuuję zejście.
Zaliczam jeszcze parę zakosów, kilka z nich ścinam przy pomocy skrótów, a później wydostaję się z gęstego lasu na asfaltową drogę. Ta przez chwilę wiedzie jeszcze wśród roślinności, ale już kawałek dalej zaczyna się teren zabudowany. Ten ostatni fragment w parę minut doprowadza mnie do parkingu, gdzie znajduję się mój zaparkowany 4 godziny wcześniej samochód.
Powrót do domu
Trasa skończona, zostaje tylko wrócić. Wsiadam do auta, robię krótką przerwę, a następnie ruszam w drogę. W pierwszej kolejności zjeżdżam na dół, do centrum miejscowości Martin. Później odbijam na północ i drogą 65D docieram do trasy numer 18. Tu są już drogowskazy na Dolný Kubín, a gdy dojeżdżam do tego miasta, znaki prowadzą mnie ku przejściu granicznemu Chyżne – Trstená, a dalej do Krakowa. W mieszkaniu jestem po około 3,5 godzinie drogi powrotnej.
HZS Martinské Hole – podsumowanie
To była moja czwarta słowacka via ferrata. Po odwiedzeniu kilku takich miejsc, widzę już, że w tym kraju (a może i również w innych) dzielą się ona na dłuższe trasy wytyczone gdzieś w górach oraz miejscówki o bardziej wspinaczkowym charakterze, które można spotkać na małych, ale stromych skałkach. HZS Martinské Hole należy do tego pierwszego typu. Jeśli ktoś zna bardzo popularną HZS Kysel w Słowackim Raju, to będzie wiedział czego spodziewać się tutaj. Obie trasy mają podobną długość, stopień trudności oraz krajobraz dookoła. Są ładne, pozbawione ekspozycji i szczerze mówiąc, niezbyt trudne. Moim zdaniem dość dobrze nadają się dla osób dopiero zaczynających przygodę z via ferratami.
Mi opisana w tym tekście trasa bardzo się podobała. Łatwo polubiłem via ferraty i mam ochotę odwiedzić ich znacznie więcej. Tu widzę tylko jeden problem. Ze względu na ich niewielką liczbę, te słowackie trasy bywają mocno zatłoczone. Jeśli ktoś zrobi tak, jak ja i przyjedzie w pogodny weekend, powinien liczyć się z tłumem i korkami na trasie. Niektórym to może nie przeszkadza, ale mi odbierało trochę frajdy z pokonywania kolejnych trudności.
Pamiętam jak tam byłem, to za 5 ojrom można było zjechać żółtym szlakiem terenową hulajnogą..
W sumie, to dalej można. Sporo tych wypożyczalni było po drodze.
Dobrze wiedzieć. Wtedy, kilka lat temu nie skorzystałem z hulajki bo żal było kasy. Ciekawa alternatywa dla dymania z buta w dół.
Teraz koszt hulajnogi 20 euro :)
To niewiele więcej i można by kupić własną… ;)
16.09 jedyny mój termin na te Ferrate. Jak uważacie… mandat za wejscie ? Czy już robotnicy będą działać ??
Dziś przeszedłem w wariancie C.
Warunki całkiem dobre. Dobre do tego stopnia, że część ferraty nie była ferratą. Lina bowiem w dużej części schowana pod śniegiem, a zmarznięty śnieg po obu stronach koryta potoku pozwalał na przejście suchą stopą odcinków, które w lecie pewnie wymagają trawersu nad lustrem wody. Drabinka zatopiona w lodzie i odcinek C przy wodospadzie dały mi mini przedsmak turystyki lodowej – to musi być fajna zabawa!
Śnieg w lesie pozwolił mi też zasadniczo skrócić zejście nudnym jak jasny gwint, krętym żółtym szlakiem. Szedłem po prostu na azymut skracając czas zejścia z 1:50 do niepełnej godziny.
Fajna ferrata dla początkujących lub ceniących szlaki blisko natury. Miłośnicy ferrat sportowych będą zawiedzeni.
Znalazłem się tam dziś troszkę przy okazji. Gdybym pojechał ekstra, czułbym niedosyt.
Pozdrawiam.