Przejście Dobczyce – Myślenice (szlak żółty i niebieski)
Dziś pora wpaść z wizytą na Pogórze Wiśnickie i przejść się tam jedną z łatwiejszych tras. Wycieczkę zaczynam z od zwiedzenia Dobczyc, następnie żółtym szlakiem udaję się na położony kawałek dalej szczyt Ostrysz, a później za niebieskimi oznaczeniami ruszam w stronę Myślenic.
Ładny weekend trwa, więc nawet mimo zmęczenia po wczorajszym wypadzie w Beskid Mały, mam ochotę na kolejną wycieczkę. Tym razem będzie to jednak coś łatwiejszego, z krótszym dojazdem i bez zimowych warunków. Wybór pada na leżące niedaleko mnie Pogórze Wiśnickie oraz trasę poprowadzoną pomiędzy dwoma średniej wielkości miastami aglomeracji krakowskiej.
Z Dobczyc do Myślenic po szlakach turystycznych – relacja z wycieczki
Dojazd do Dobczyc
Pomiędzy Krakowem a Dobczycami jeździ cała masa prywatnych, przeważnie niewielkich busów. Nawet w niedzielę nie jest trudno złapać taki kurs, więc tego dnia po prostu wstaję bez pośpiechu, pakuję co trzeba i nie sprawdzając rozkładu jazdy, udaję na najbliższy przystanek.
Po dojściu na miejsce czekam kilkanaście minut, po czym wsiadam na pokład. Droga trwa niecałą godzinę, co pozwala mi być na miejscu parę minut po 8-mej. Najlepszym miejscem na rozpoczęcie tej wycieczki wydają się okolice stadionu w Dobczycach, kawałek za mostem nad Rabą.
Żółtym szlakiem na Ostrysz
Wysiadam i praktycznie od razu trafiam na oznaczenia żółtego szlaku. Nie zaczyna się on jednak w Dobczycach. To część dłuższej trasy, ciągnącej się od Wieliczki daleko wgłąb Pogórza Orawsko-Jordanowskiego. Tym szlakiem będę zresztą szedł tylko kawałek. Gdzieś w połowie drogi przeskoczę na niebieski i to nim będę poruszał się w stronę Myślenic.
Pierwszym etapem ten wycieczki będzie dostanie się pod zamek w Dobczycach. Idę chwile wzdłuż stadionu, następnie przez rekreacyjne tereny nad Rabą, a później zaczynam podejście na niewielkie wzgórze. To tam postawiono tę niewielką warownię, której historia sięga XIV wieku.
Szlak kieruje mnie najpierw na parę kamiennych schodków, które później przechodzą w ścieżkę wspinającą się po zalesionym zboczu. Dalej czeka jeszcze parę kolejnych schodków i docieram pod wejście do zamku. Obiekt można zwiedzać, choć o tej porze (albo w ogóle dzisiaj) jest nieczynny. Podobnie z pobliskim skansenem, gdzie zobaczyć można kilka starych chatek.
Po obejrzeniu tego wszystkiego z zewnątrz, ruszam dalej żółtymi oznaczeniami. Szlak prowadzi mnie chwilę wzdłuż metalowego płotu, który chroni dostępu do Jeziora Dobczyckiego (zbiornik stanowi ujęcie wody pitnej dla okolicy). Idę przy nim parę minut, po czym staję przed innym tutejszym zabytkiem – odrestaurowanym kawałkiem muru obronnego.
Tu również warto się na moment zatrzymać. Pośrodku muru znajduje się wysoka na kilka pięter wieża, gdzie można wejść po metalowych schodkach. Na szczycie jest platforma z zatkniętą polską flagą i ciekawą panoramą okolicy. Fajnie widać pobliskie jezioro oraz zabudowania Dobczyc.
Schodzę z wieży, przechodzę przez widoczną na powyższym zdjęciu bramę i ruszam w dalszą wędrówkę. Niestety, na pewien czas zrobi się ona mniej ciekawa. Trafiam na asfalt, którym przez osiedle domków jednorodzinnych docieram na głównej drogi. Nią, przy umiarkowanym ruchu samochodowym, idę jakieś 2 kilometry na południe. Początkowo po chodniku, później częściowo poboczem.
Po jakichś 20 minutach schodzę w końcu w boczną ulicę. Tu dalej mam pod nogami twardą nawierzchnię, ale jest chociaż nieco spokojniej. Początkowo idę trochę w dół, jednak zaraz później zaczynam odzyskiwać wysokość.
Po około kilometrze szlak zbliża się do granicy lasu, jednak zanim do niego wejdę, mam jeszcze do przejścia kolejnych kilkaset metrów. W sumie, ta okolica nie jest brzydka, ale mimo wszystko wolałbym spacerować gdzieś bliżej natury.
W końcu docieram do miejsca, gdzie żółta strzałka kieruje mnie między drzewa. I od razu robi się przyjemniej. Teraz, dla odmiany, czeka mnie parę godzin na zalesionych terenach pasma Glichowca – niewielkiego wzniesienia w zachodniej części Pogórza Wiśnickiego.
Między drzewami prowadzi mnie wygodna droga szutrowa. Jest tu dość płasko, więc ciężko się w jakikolwiek sposób zmęczyć. Bardzo fajny teren na niedługi spacer.
Tutejszy teren jest całkowicie zalesiony. Widoki są raczej jednorodne, ale nie nudne. Krajobraz mi się podoba i z przyjemnością pokonuję kolejne kilometry.
Po pewnym czasie schodzę z wygodnej drogi i po węższej ścieżce zaczynam intensywniej nabierać wysokość. Zbliżam się do szczytu o nazwie Ostrysz, który mierzy niezbyt imponujące 507 metrów i jest jednym z trzech kulminacji tego pasma. Wierzchołek jest zalesiony i raczej nie wyróżnia niczym szczególnym z okolicznego krajobrazu. Na dobrą sprawę, szlak nie wchodzi nawet na samą górę, tylko obchodzi szczyt w odległości kilkudziesięciu metrów.
Pod Ostryszem znajduje się skrzyżowanie szlaków. Żółty, którym idę przycina się z niebieskim, też będącym długą, mierzącą niemal 100 kilometrów trasą. Aby odbić w stronę Myślenic, należy skręcić tu w prawo. Idąc prosto, po jakimś czasie dotrze się natomiast do miejscowości Czasław.
Ostrysz – Myślenice, szlak niebieski
Niestety, popełniłem tu głupi błąd. Może to dlatego, że na rozdrożu nie ma żadnych drogowskazów, może po prostu się zagapiłem. Zamiast skręcić, poszedłem jednak prosto. Gdy uświadomiłem sobie pomyłkę, zdążyłem już przejść w złym kierunku dobre 2,5 kilometra.
No cóż, nie będę udawał, że mnie to nie zirytowało. Ale co mi pozostało? Nie ma się co denerwować, trzeba po prostu zawrócić, dojść do skrzyżowania i tym razem skręcić w dobrą stronę. A te 5 nadłożonych kilometrów? Trudno, lepiej tutaj niż gdzieś na asfalcie.
Po około godzinie od minięcia skrzyżowania szlaków, znów jestem w tym samym miejscu. Tym razem skręcam w dobrą stronę i ruszam za niebieskimi symbolami na zachód.
W okolicy odbywa się jakiś terenowy półmaraton, więc od czasu do czasu mijają mnie biegacze. W początkowo jest to miłym urozmaiceniem, ale w końcu dopada mnie „środek stawki” i robi się tłoczno. W tym momencie chcę już zejść z tej trasy i odbić na jakąś mniejszą ścieżkę. Niestety, przez dość długi czas pętla, na której odbywają się zawody, prowadzi właśnie po niebieskim szlaku lub w jego bliskiej okolicy.
W pewnej chwili mijam kolejną z kulminacji pasma Glichowca. Ta nosi nazwę Trupielec i jest najniższą w trzech. Szczyt o wysokości 476 metrów ledwie wyróżnia się z okolicy, a o jego występowaniu informuje chyba tylko stara tabliczka zawieszona na jednym z drzew.
Przez jakiś czas idę jeszcze lasem, później docieram do jego skraju. Wychodzę w otwarty teren i przez moment mijam zabudowania jakiegoś niewielkiego osiedla. Po kilkuset metrach znów trafiam bliżej natury, w teren, gdzie las miesza się w otoczeniem pół uprawnych.
Kawałek dalej ścieżka zaczyna się obniżać. Czeka mnie jeszcze jedno leśne zejście, a później na pewien czas będę zmieniał otoczenie. Powoli zbliżam się do wsi Trzemieśnia. Z początku idę wśród pojedynczych domków w malowniczym, pagórkowatym terenie. Ten odcinek jest jeszcze całkiem fajny. Później trafiam jednak na betonowe płyty, które sprowadzają mnie w dół, do centrum miejscowości. Tam jest już trochę mniej ciekawie.
Na dole odnajduję jakąś większą drogę, przy której idę parę minut chodnikiem. Docieram do najbliższego skrzyżowania, skręcam w prawo i poruszam się teraz w trochę spokojniejszej, bocznej uliczce.
W końcu zabudowania się kończą, a asfalt urywa. Idę jeszcze chwilę wśród pół, a następnie ponownie trafiam do lasu. W nim, początkowo poruszam się wygodną, szeroką drogą, która jednak z czasem robi się trochę zarośnięta. Na pewnych odcinkach krzaków jest tyle, że warto obchodzić je alternatywnymi wariantami.
Mijam chaszcze, idę jeszcze kawałek do góry i trafiam na niewielką polanę. Tam szlak kieruje mnie w lewo, na trochę bardziej wymagające podejście. Na szczęście, ścieżka tutaj jest już znacznie łatwiejsza do przejścia. Na szczycie tego niewielkiego wzniesienia, noszącego nazwę Krowia Góra, stoi kilkumetrowy krzyż oraz kamienny stolik z dwoma ławkami.
Za szczytem czeka mnie parę minut zejścia, po których znów trafiam na asfalt. Schodzę po pobliskiego skrzyżowania, tam idę prosto, a później zaczynam wspinać wśród zabudowań osiedla rozciągniętego po jednym z tutejszych pagórków. Krajobrazy są całkiem ładne, gdzieś po lewej stronie szumi niewielki strumień.
W pewnym momencie schodzę z służących za drogę dojazdową, betonowych płyt i mijam ostatnie domki osiedla. Maszeruję jeszcze chwilę wśród pól, a później trafiam do kolejnego kompleksu leśnego na mojej dzisiejszej trasie.
Znajduje się teraz w okolicy wzniesienia o nazwie Grodzisko. To ostatni ze szczytów w tej zachodniej części Pogórza Wiśnickiego, przez które obecnie wędruję. Nie wiem niestety, gdzie dokładnie leży ten wierzchołek. Przy szlaku nie było chyba żadnej wzmianki na jego temat.
Przez las prowadzi mnie szeroka, wygodna droga. Wszystkie podejścia mam już za sobą, teraz będzie tylko w dół. Krajobraz dookoła jest całkiem ładny, choć wydaje mi się, że w paśmie Glichowca było nieco ciekawiej.
Po nieco ponad kilometrze szlak zbacza w głównej drogi i kieruje mnie w boczną ścieżkę po prawej stronie. Zagłębiam się w gęstszy las, a chwilę później zaczynam nieco bardziej strome zejście. Pod nogami mam trochę liści, gałęzi i śliskich kamieni, co nieco utrudnia zadanie.
Ten fragment ciągnie się przez kilkaset metrów. Za nim wychodzę z lasu i jeszcze chwilę schodzę wśród zarośli, łąk i niewielkich, coraz rzadziej rosnących drzewek. W końcu trafiam na pierwsze zabudowania na obrzeżach Myślenic.
Przechodzę przez jakąś mniejszą uliczkę w eleganckiej, raczej bogatszej dzielnicy. Później dostaję się na główną drogę, którą kilka minut idę w stronę mostu na Rabie. Tam skręcam w prawo i ruszam w ostatnią prostą ku centrum miasta. Wycieczkę postanawiam zakończyć na jednym z dobrze skomunikowanych z Krakowem przystanków.
Powrót
Z Myślenic do Krakowa najłatwiej wrócić z jednego z dwóch miejsc. Albo z przystanku na alejach w centrum, albo z obwodnicy niecały kilometr dalej. Przeważnie nie mam problemów z powrotem z centrum. Staję na przystanku, czekam kilka minut i coś przyjeżdża. Dziś jest jednak niedziela, więc busy kursują rzadziej. Po około 20 minutach postanawiam przejść na obwodnicę.
Idę, siadam tam i czekam dalej. Chyba nie mam dziś szczęścia. Mija jeszcze następnych kilkanaście minut aż w końcu pojawia się jakiś zatłoczony autobus z Zakopanego. Bez miejsc siedzących, ale stąd do Krakowa już niedaleko, więc jakoś przetrwam te 30-40 minut podróży w niewygodnej pozycji.
Podsumowanie
Spędziłem na tej trasie niecałe 6 godzin. Część z nich minęła w bardzo fajnym otoczeniu, inne na mniej ciekawych fragmentach. Do największych atrakcji opisywanej wycieczki zaliczyłbym odwiedziny zamku w Dobczycach oraz przejście przez pasmo Glichowca. Las w okolicach Grodziska oraz Krowia Góra też były niezłe, ale już nie na tym poziomie.
A poza tym? Raczej nic ciekawego. Dużo asfaltu i sporo chodzenia po niewyróżniających się niczym wioskach. Nie przepadam za tym i mam powody przypuszczać, że inni ludzie też wolą oglądać inne rzeczy na przemierzanych szlakach.
Moja ocena tej trasy nie będzie więc zbyt wysoka. Myślę, że warto odwiedzić Dobczyce, a okolice Ostrysza to fajnie miejsce na kilkugodzinny spacer. Natomiast inne fragmenty można śmiało odpuścić. Nie odradzam, bo i tu można fajnie spędzić trochę czasu, jednak wydaje mi się, że w pobliżu jest co najmniej kilka ciekawszych tras.
Mapa opisywanej tu trasy:
Zawsze chciałem wykonać podobną wyprawę. chciałem iść praktycznie brzegiem raby, lasem. Gratuluję świetnych zdjęć.