Rowerem po Małopolsce – Puszcza Niepołomicka
Puszcza Niepołomicka to istny raj dla rowerzystów. Ten sporych rozmiarów kompleks leśny położony na wschód od Krakowa jest niemal płaski jak stół i pocięty siecią ścieżek o niezliczonej długości, minimalnym ruchu samochodowym i przeważnie całkiem dobrej nawierzchni. Nic więc dziwnego, że stanowi ona częsty cel wycieczek dla miłośników dwóch kołek.
Do tej pory byłem w puszczy na rowerze ledwie kilka razy. Z mojej części Krakowa to jednak kawał drogi – w jedną stronę mam do Niepołomic około 30 kilometrów, a i dojazd tam nie należy do najbardziej atrakcyjnych pod względem widoków. Dodając do tego fakt, że fajnie byłoby coś po tym lesie pojeździć, a także konieczność powrotu, minimalna sensowna wycieczka ma długość około 80 – 90 kilometrów.
Raz na jakiś czas, do puszczy jednak jeżdżę. Gdy już się tam dostanę, mam przed sobą ogromy, bardzo ładny teren, po którym można jeździć praktycznie cały dzień. Dróg dla rowerów szosowych jest sporo, dla fanów bardziej off-roadowych odmian kolarstwa jeszcze więcej. Fajną zaletą jest też to, że w wielu miejscach można się rozpędzić, a osoby chcące nabić dużo kilometrów podczas wyjazdu, łatwiejszego miejsca raczej w okolicy nie znajdą.
Ostatni z faktów był dla mnie główną motywacją do ponownych odwiedzin tamtych okolic. Miałem ochotę na pierwszą „setkę” od dłuższego czasu. Minęło dobre półtora roku, odkąd pokonałem ostatni raz taki dystans. Teraz, mając szosę, powinno być łatwiej robić długie trasy – nawet biorąc pod uwagę dość intensywne treningi biegowe parę razy w tygodniu.
Dojazd do Puszczy Niepołomickiej
Wyruszam z domu około 8:30, zabierając ze sobą jedzenie i wodę na pół dnia jazdy. Przed wyjściem smaruję się również kremem z filtrem UV – ostatnie upały sprawiają, że bez tego kolejne dni byłyby dość bolesne. Po upewnieniu się, że mam wszystko, co niezbędne, wyruszam na wschód.
Najpierw jadę północną stroną Bulwarów, później przeskakuję na otwarty stosunkowo niedawno odcinek asfaltu na wałach na Czyżynach. Docieram nimi do mostu Wandy, przejeżdżam na południową stronę rzeki, po czym skręcam na miejscowość Brzegi. Za nią mijam Grabie i jadę na Niepołomice, do którym wjeżdżam od północno – zachodniej strony po około 1,5 godziny jazdy.
Tam trochę schodzi mi na znalezieniu odpowiedniego wjazdu do puszczy. Pierwszy, na który się natknąłem miał dość długi odcinek drogi gruntowej, a jadąc szosą wolałem tego unikać. Wróciłem więc w okolice centrum i pojechałem inną drogą, tym razem z bardziej odpowiednią dla mnie nawierzchnią.
Jazda po Puszczy i okolicach
Początkowo jadę przez puszczę tak zwaną Drogą Królewską. To dość szeroka, wyasfaltowana ulica z dopuszczonym ruchem samochodów. Oprócz nich, można tam oczywiście spotkać sporo rowerzystów, rolkarzy, biegaczy i spacerowiczów. Wzdłuż drogi jest z resztą wytyczony pieszy szlak turystyczny.
Po kilku kilometrach docieram do rozdroża z mapką i ławkami, gdzie decyduję się na chwilę przystanąć i coś zjeść. Dalej mam wybór: jechać prosto szutrem, albo odbić na północ i trzymać się asfaltu. Wybieram drugą opcję, jednak nie jadę tą drogą zbyt długo. Chwilę później skręcam w prawo na Żubrostradę (nazwa pochodzi od zamieszkujących puszczę żubrów – ponoć gdzieś tu są, choć sam jeszcze nie spotkałem) i kontynuuję jazdę na wschód.
Nawierzchnia jest dobrej jakości i śmiało mógłbym się na niej rozpędzić. Całkiem niezłe miejsce na trening – można jechać prosto przez niemal 10 kilometrów. Tego dnia nie mam jednak zamiaru szaleć. Biorąc pod uwagę, od jak dawna nie robiłem tak długiego dystansu oraz, że nie chcę spędzać kolejnych dni na odpoczywaniu, wolę jechać spokojnie i trzymać tętno w jakichś śmiesznie niskich zakresach (około 110). Przecież nigdzie mi się nie spieszy. Pogoda dobra, więc mogę tu spędzić nawet i cały dzień.
Po drodze natrafiam na różne, mniejsze lub większe atrakcje. Są kapliczki, tablice pamiątkowe, opuszczone cmentarze pamiętające wojenne czasy i oczywiście mnóstwo fajnej przyrody dookoła. Puszcza Niepołomicka w maju aż razi zielenią po oczach.
W końcu docieram na wschodni skraj tego wielkiego kompleksu leśnego. Wyjeżdżam na drogę wojewódzką 965 w Mikluszowicach i przez parę kilometrów jadę nią na południe. Ruch samochodowy jest spory, ale za to widoki po lewej stronie bardzo fajne – płaskie, otwarte przestrzenie z bardzo małą liczbą zabudowań, czyli krajobraz dość niespotykany w mojej pagórkowatej, gęsto zaludnionej części Małopolski.
Dojeżdżając do Gawłówka, ponownie wjeżdżam do puszczy i rozpoczynam powolny powrót do domu. Zanim jednak zacznę szukać drogi na Niepołomice, odwiedzam Czarny Staw, czyli największy z wodnych zbiorników w okolicy. Ma około 200 metrów średnicy, ścieżkę spacerową dookoła i stanowi świetny punkt wypoczynkowy. Docierając na miejsce, spotykam wielu innych rowerzystów, którzy postanowili na chwilę przystanąć nad wodą.
Standardowo, jak podczas każdej z przerw, trochę jem, trochę piję, trochę chodzę po okolicy i podziwiam krajobraz. Myślę, że tu zeszło mi około 10 minut, zanim ruszyłem w dalszą trasę.
Aha, dojazd pod sam staw jest szutrowy, ale jakości całkiem dobrej, więc śmiało można wjeżdżać na szosówkach. Po postoju wracam na drogę, z której wcześniej zjechałem i kontynuuję jazdę na zachód. Chwilę później kończy się jednak asfalt i muszę odbić na północ, by wrócić do Żubrostrady. Na niej, jadę w stronę Niepołomic niemal tak samo, jak przyjechałem. Jedyna różnica jest taka, że decyduję się nieco wcześniej zjechać do miasta.
Powrót do Krakowa
Zanim wyruszę do domu, jadę jeszcze do centrum Niepołomic, gdzie spędzam chwilę na rynku i przy okolicznych atrakcjach. Miasteczko jest zadbane i wygląda na to, że ma sporo zabytków, więc pewnie kiedyś przyjadę tu specjalnie na zwiedzanie i trochę pokręcę się z rowerem po jego ulicach i parkach.
Mając 75 kilometrów w nogach czuję się już lekko zmęczony, ale do granicy wytrzymałości jeszcze sporo brakuje. Pewnie gdybym musiał, to zrobiłbym i drugie tyle. Nic mnie nie boli, a z rzeczy powodujących dyskomfort jest tylko lejący się z nieba żar (no dobra, tak źle nie było – pewnie około 25 stopni).
Z Niepołomic wyjeżdżam drogą na północny – zachód, czyli dokładnie, tak jak tu przyjechałem. Reszta trasy też się pokrywa niemal w całości, z tą różnicą, że gdy w Brzegach zauważam jakieś zabudowania związane z odbywającymi się tam w 2016 roku Światowymi Dniami Młodzieży, postanawiam podjechać i przyjrzeć się bliżej.
Na miejscu trafiam na coś z rodzaju pomnika, sieć wąskich alejek układających się w logo ŚDM oraz 12 młodych dębów podpisanych imionami 12-stu apostołów. Nikogo oprócz mnie nie ma, więc atrakcja raczej nie cieszy się dużą popularnością. Choć szczerze mówiąc, nie dziwi mnie to zbytnio – jest położona w takim miejscu, że raczej mało komu z okolicznym mieszkańców jest tam po drodze.
Do Krakowa wjeżdżam po południowej stronie Wisły, potem przez most Wandy przemieszczam się na północ i kontynuuję najpierw wałami, a potem Bulwarami niemal aż pod sam blok. Około godziny 15-stej zatrzymuję się mając na liczniku ponad 105 przejechanych kilometrów. Teraz trzeba tylko jakoś wnieść rower na czwarte piętro i można uznać wycieczkę za skończoną…
Mapka na koniec, jak zawsze: