Mała Pętla Bieszczadzka i Jezioro Solińskie – wycieczka rowerowa
Mniejsza, choć wcale nie mniej atrakcyjna. Częściowo wspólna z Wielką Pętlą Bieszczadzką, jednak ma też unikalne, pełne atrakcji odcinki. Tę mocno pagórkowatą trasę poznaję z perspektywy rowerzysty, zahaczając przy okazji o położone niedaleko Jezioro Solińskie.
Relacja z tej wycieczki dostępna jest również w wersji filmowej. Aby obejrzeć materiał, kliknij tutaj.
To drugi dzień mojego rowerowego wypadu w Bieszczady. Dzień wcześniej była Wielka Pętla Bieszczadzka, dziś pora na Małą Pętlę. A że całkiem niedaleko niej leży również Jezioro Solińskie, to stwierdziłem, że w pewnym momencie zjadę nad jego brzeg i na własne oczy przekonam się, czy faktycznie jest tak ładne, jak mówią.
Mała Pętla Bieszczadzka i Jezioro Solińskie – podstawowe informacje
Chyba ciężko będzie mi pisać o Małej Pętli Bieszczadzkiej bez wspominania o Wielkiej. Bo już sama nazwa tej trasy sugeruje, że istnieje jakaś druga wersja wytyczona w podobnej lokalizacji. Zacznijmy więc może od podobieństw. Obie pętle:
- prowadzą przez Bieszczady i Góry Sanocko – Torczańskie,
- zwyczajowo zaczynają się w Lesku,
- przebiegają po drogach publicznych (krajowych i wojewódzkich),
- nadają się do przejechania samochodem, motocyklem lub rowerem (właściwie to każdym rodzajem roweru),
- są bardzo atrakcyjne krajobrazowo, ale i wymagające kondycyjnie,
- nie są oficjalnymi szlakami turystycznymi, więc konieczna będzie samodzielna nawigacja,
- pokrywają się w części północnej, na odcinku Hoczew – Czarna Górna (48 kilometrów).
Całkowita długość Małej Pętli Bieszczadzkiej to około 95 kilometrów. W porównaniu do Wielkiej Pętli (jakieś 140 lub 155 kilometrów w zależności od opcjonalnego skrętu na Wołosate) wyraźnie mniej, jednak pod względem przewyższeń, wcale nie jest o wiele lżej. Według danych ze Stravy, do podjechania jest ponad 1400 metrów, a więc średnie nachylenie drogi jest tu nieco większe.
Jakość dróg na Małej Pętli Bieszczadzkiej jest całkiem niezła i ja nawet na szosie czułem się tam komfortowo. Warto jednak wiedzieć, że w północnej części trasy może panować dość duży ruch. Szczególnie odczuwalne będzie to w okolicy miejscowości Lesko i Ustrzyki Dolne oraz na łączącej je drodze krajowej 84. Południowa część trasy jest z kolei bardzo spokojna.
Zwiedzając Małą Pętlę Bieszczadzką warto pomyśleć o zajrzeniu nad położone w pobliżu Jezioro Solińskie. Najwygodniej będzie to zrobić w miejscowości Polańczyk. Do brzegu można zjechać w kilku miejscach, ja sam wybrałem ciekawą drogę przez cypel, na którym leży uzdrowiskowa część wsi.
Jezioro Solińskie jest sztucznym tworem, zbudowanym w latach sześćdziesiątych jako zbiornik retencyjny. Oprócz wciśniętego między góry, mierzącego 22 kilometry kwadratowe zbiornika, powstała też ponad 600-metrowa zapora oraz elektrownia wodna. Obecnie, jezioro pełni również liczne funkcje rekreacyjne. Są plaże, kąpieliska, wypożyczalnie sprzętu wodnego i przystanie dla żaglówek. W sezonie letnim kursują nawet statki wycieczkowe.
Mała Pętla Bieszczadzka plus Jezioro Solińskie – relacja z wycieczki
Zgodnie z prognozami, w nocy dość mocno padało. Trochę się obawiałem, że w takich warunkach spanie w aucie nie będzie zbyt komfortowe, lecz na szczęście się pomyliłem. Noc była w porządku, bez większych problemów udało mi się przespać kilka godzin.
Wstać postanawiam około 4:00. Od dłuższej chwili już nie pada, a i słońce zaczyna zbliżać się do horyzontu. Zwijam śpiwór i matę, ogarniam poranną toaletę, a potem jem wczesne śniadanie. Po wszystkim przestawiam samochód pod ten sam basen, co wczoraj. Tam wyciągam rower, zabieram plecak z niezbędnymi rzeczami i mogę ruszać.
Do drogi, którą prowadzi pętla docieram w minutę lub dwie. Tam skręcam na ruchliwą DK 84 i obieram kurs na Ustrzyki Dolne. Jest około piątej rano, więc mimo popularności tej trasy, ruch jest minimalny. To dobrze, bo owa krajówka jest z reguły najbardziej zatłoczonym fragmentem Małej Pętli Bieszczadzkiej.
Po krótkim podjeździe docieram w okolice centrum Leska. Tam na chwilę zjeżdżam na planty, po czym kieruję się w stronę wyjazdu z miasta. To ostatnie wymaga zdobycia jeszcze trochę wysokości, jednak wiem, że kawałek dalej będzie lekko w dół.
Za Leskiem zabudowa nieco się rozrzedza, choć na tej drodze ciężko o miejsca całkowicie puste. Praktycznie zawsze mam w zasięgu wzroku jakieś budynki, a do tego od czasu do czasu mijam mniejsze lub większe wsie. W niektórych trafiam nawet na jakieś atrakcje. Moją szczególną uwagę przykuwają otoczony wodą pałac w Olszanicy oraz drewniana cerkiew w Stefkowej.
Do Ustrzyk Dolnych docieram po niemal półtorej godzinie jazdy. W większości pod górkę, choć pod koniec było też lekkie obniżenie. Sama miejscowość, jak na bieszczadzkie standardy, jest dość spora i tętni życiem nawet wczesną porą. Nie zamieram jednak poświęcać zbyt wielu czasu na jej zwiedzanie. Wpadam tylko na rynek i pod jeden z przydrożnych kościołów, a następnie jadę jeszcze chwilę główną drogą.
W pewnej chwili dostrzegam skręt na Ustrzyki Górne. Dziś aż tak daleko zapuszczał się nie będę, jednak kierunek jest właściwy. Odbijam w prawo i zaczynam mierzący kilkanaście kilometrów odcinek w stronę Czarnej Górnej, gdzie Wielka Pętla i Mała Pętla rozdzielają się na osobne warianty.
Do Czarnej mam niemal cały czas pod górę. Podjazd zaczyna się już w Ustrzykach Dolnych i ciągnie, z mniejszymi lub większymi przerwami, przez kolejne 50 minut mojej w miarę spokojnej jazdy. Choć z drugiej strony, jestem tu wspomagany wiatrem, więc w „normalnych” warunkach byłoby pewnie dłużej.
Krajobraz dość szybko zmienia się na plus. Znika większość zabudowań, dookoła pojawia się coraz więcej pól, lasów i pagórków. Trasa w końcu robi się naprawdę ładna, choć do tej pory też nie było jakoś kiepsko. Dzisiejsza krajówka bez ruchu (mam tu na myśli ten odcinek Lesko – Ustrzyki Dolne) zawsze będzie fajniejsza niż wczorajsza krajówka pełna samochodów.
Na tej drodze od czasu do czasu trafiam na jakieś niewielkie skupisko zabudowań. W niektórych wsiach mam nawet okazje obejrzeć stojące przy drodze, stare cerkwie. Myślę, że na większą uwagę zasługują te w miejscowościach Rabe oraz Żłobek.
W Żłobku podjazd się kończy i dla odmiany najbliższe kilometry mam luźniejsze. Szybko zjeżdżam w kierunku Czarnej Górnej, jednak po drodze pogoda trochę się psuje. Najpierw trochę kropi, później przestaje, po paru minutach znów zaczyna z większym natężeniem. Gdy jestem w centrum Czarnej, postanawiam przeczekać deszcz na przystanku w centrum. Po paru minutach jest jednak po wszystkim.
Kawałek za centrum dojeżdżam do skrzyżowania, gdzie mogę albo kontynuować jazdę w stronę Ustrzyk Górnych (Wielka Pętla Bieszczadzka), albo skręcić na miejscowości Polańczyk, Hoczew, a później również Lesko (Mała Pętla Bieszczadzka). Jako, że dziś jadę Małą Pętlę, wybieram ten drugi wariant.
Tuż za skrętem zaczynam kolejny podjazd. Ten początkowo nie wydaje się szczególnie trudny, jednak z czasem nachylenie rośnie. Zrzucam wszystkie biegi i powoli zdobywam wysokość ciesząc się ładnym otoczeniem. Bo tak na dobrą sprawę, to właśnie zaczyna się najładniejszy fragment Małej Pętli. Do tej pory było całkiem nieźle, jednak to właśnie ta spokojna, mocno pofałdowana i często leśna droga spodoba mi się najbardziej.
Po około 20 minutach nabierania wysokości dostaję się na wysokość około 700 metrów n.p.m. Tu podjazd się kończy, a moim oczom ukazuje się piękny widok na okoliczne lasy, pagórki i doliny. Dla takiego widoku warto było się trochę zmęczyć.
Kolejny odcinek to równie ładny zjazd. Czasem w lesie, czasem z widokami, jednak cały czas po w miarę dobrej drodze i praktycznie bez ruchu. Mam okazję się tu rozpędzić, ale i… zmarznąć, bo w przeciwieństwie do dość ciepłego dnia wczorajszego, dzisiejsza temperatura raczej nie przekroczy 15 stopni.
Na dalszym odcinku czeka mnie przejazd przez parę wsi. Są dość małe i ładnie położone, ale raczej pozbawione atrakcji. Głównym atutem tego odcinka jest oczywiście spokój i piękny krajobraz. Fragment mi się podoba, jednak nie za bardzo jest tu co szczegółowo opisywać.
Na trasie są oczywiście jakieś podjazdy, jednak żaden nie jest już szczególnie wymagający. Dwa, które nieco bardziej zapadły mi w pamięć położone były niedaleko przecięcia rzeki San – największej w okolicy i wpadającej do Jeziora Solińskiego kawałek dalej.
Kawałek za Sanem przejeżdżam nad kolejną rzeką – Solinką, a później trafiam do wsi Bukowiec. Tam odbijam na północ i kontynuuję jazdę w stronę Polańczyka. Na tym odcinku często zbliżam się do którejś z licznych odnóg Jeziora Solińskiego. Są oczywiście kolejne podjazdy, pod względem trudności na poziomie tych kilku wcześniejszych.
Wspinam się, zjeżdżam, po drodze podziwiam lasy i pagórki, momentami dostanę jakiś widok na pobliskie jezioro. W końcu, przy zwiększającym się od jakiegoś czasu ruchu, docieram do tej popularnej miejscowości uzdrowiskowej. Ta okazuje się znacznie większa niż wszystkie wioski, które odwiedzałem przez wcześniejsze 2 – 3 godziny.
Przez chwilę szukam drogi na cypel, później w odpowiednim miejscu skręcam i zaczynam zjazd. Trwa parę minut i jest miejscami dość stromy, więc już teraz zapamiętuję, że czeka mnie trochę wysiłku przy powrocie. Teraz poruszam się natomiast całkiem ładną, zadbaną częścią miasta, gdzie nie brakuje hoteli, pensjonatów i przeróżnej gastronomii.
W końcu docieram do końca asfaltowej drogi. Plaża na cyplu znajduje się kawałek dalej, jednak o dokładną drogę pytam jakiejś przechodzącej w pobliżu osoby. Wskazówki okazują się trafne, więc już po chwili dostaję się nad brzeg. I tu przeżywam spore zaskoczenie. Bo plaża okazuje się… pusta. Czerwiec, wysoki sezon, a turystów praktycznie nie ma. To znaczy, byli u góry, ale nad jeziorem nie ma teraz kompletnie nikogo. Czyżby przez pogodę? Fakt, dziś jest dość chłodno i czasem pokropi, jednak kompletnego braku zainteresowanie plażowym wypoczynkiem się nie spodziewałem. No nic, w sumie lepiej dla mnie.
Sprowadzam rower nad wodę i robię tam dłuższą przerwę. Spaceruję po plaży, oglądam co się da i cieszę się, że zdecydowałem się na takie rozszerzenie wycieczki. Miejsce jest bardzo ładne, szczególnie przy braku niezbyt lubianych przeze mnie tłumów.
W końcu decyduję się wracać. Doprowadzam rower do najbliższej drogi, potem wsiadam i ruszam do góry. Podjazd, szczególnie w tej ostatniej części daje popalić, jednak ostatecznie docieram do ronda, gdzie niedawno odbijałem na cypel. Tam skręcam w lewo i kontynuuję jazdę drogą na Hoczew.
Za skrętem podjeżdżam jeszcze przez kilkaset metrów, po czym dostaję się w teren, gdzie dominują zjazdy. I remonty. Dużo remontów. Okolica jest generalnie dość ładna, jednak nigdy wcześniej nie trafiłem na tak irytujący odcinek. W kilkunastu miejscach obowiązuje tu ruch wahadłowy, a co za tym idzie, non stop stoi się na kilkuminutowym, czerwonym świetle.
Im dalej na północny zachód, tym więcej samochodów oraz zabudowań. Zmniejszają się też pagórki dookoła, choć teren wciąż uważam za całkiem przyjemny do jazdy. Oczywiście, gdyby nie te światła. Ostatecznie, Hoczew osiągam później niż przewidywałem, choć z drugiej strony, nigdzie mi się dziś nie spieszy.
We wspomnianej powyżej miejscowości skręcam w prawo i obieram kurs na Lesko, gdzie będę zamykał tę pętlę. Ten odcinek jest już dość płaski i mimo jazdy pod wiatr, nie sprawia praktycznie żadnych problemów. Gdzieś przy drodze płynie też San, jednak przez większość czasu rzekę zasłaniają gęsto rosnące drzewa.
Przed samym wjazdem do miasta przekraczam jeszcze most nad Sanem, a później kieruję się w stronę parkingu przy basenie, gdzie rano zostawiłem samochód. Parę minut później wycieczka jest już skończona, z sumarycznym wynikiem ponad 102 przejechanych kilometrów. Ostatnim, co zostało, jest włożyć rower do auta, wsiąść za kierownicę i wrócić do Krakowa.
Mała Pętla Bieszczadzka i Jezioro Solińskie – podsumowanie
Mniejsza, choć nie mniej atrakcyjna. Tak napisałem we wstępie i tu również podtrzymuję tę opinię. Mała Pętla Bieszczadzka nieco różni się od Wielkiej, nie tylko pod względem długości, ale i charakteru trasy. Ma wiele pięknych widoków i godnych uwagi atrakcji po drodze. Mi najbardziej podobał się odcinek Czarna Górna – Polańczyk oraz okolice Jeziora Solińskiego (włączając w to wizytę na plaży w Polańczyku, która była rozszerzeniem standardowej pętli), choć w innych miejscach też było co oglądać. Myślę, że trasa ma spore szanse przypaść do gustu również innym miłośnikom wycieczek rowerowych. Ci nieco bardziej zaawansowani pewnie dadzą radę pokonać ją jednego dnia, inni mogą rozważyć podzielenie na dwa kawałki. Niezależnie od wariantu – będzie warto.
Tu jeszcze standardowa mapka wraz z profilem i innymi parametrami trasy:
Spora dawka pomocnych informacji i fotorelacja, która zachęca do odwiedzenia tego miejsca. Pozdrawiamy!
Dzięki!
Bardzo ładnie opisane, dziękuję w tym roku też chciałbym tak wyskoczyć