Lubań – wejście od Krościenka, wschód słońca i noc w bazie namiotowej
Końcówka kwietnia to już czas, kiedy nawet w górach można liczyć na dość ciepłe noce. Wiedząc, że jedna z nich właśnie nadchodzi, wziąłem namiot i pojechałem do Krościenka nad Dunajcem, by wejść na Lubań, przespać się w tamtejszej bazie namiotowej i obejrzeć wschód słońca.
Pierwszy w tym roku wypad pod namiot. Decyzję podjąłem dość spontanicznie, widząc prognozę pogody na nadchodzące dni. Dzięki nadchodzącemu z Afryki, ciepłemu frontowi, w czwartek i piątek temperatura miała osiągać niemal 30 stopni. Była więc szansa na przyjemną noc, a przy okazji możliwość obejrzenia górskiego zachodu i wschodu słońca.
Za cel wybrałem Lubań. Na szczycie jest wysoka, drewniana wieża widokowa, a kilkaset metrów dalej studencka baza namiotowa. Ta ostatnia co prawda czynna jest tylko latem, ale i wiosną znajdzie się tam kawałek równego, osłoniętego od wiatru miejsca do spania.
Ok, tylko jak to wszystko zorganizować w środku tygodnia? Lubań jest kawał drogi od Krakowa, szlaki dojściowe nie należą na najkrótszych, a w oba dni wypadałoby jeszcze stawić się w pracy. Bez elastycznych godzin byłoby to raczej niemożliwe. Ale skoro w zawodzie programisty są one niemal standardem, to właśnie nadchodzi dobra okazja, by w pełni wykorzystać ich potencjał.
Lubań – informacje o szczycie, szlaki, dojazd z Krakowa
Góra położona jest w Gorcach, a konkretniej, na ich południowo-wschodnim krańcu. Posiada dwa wierzchołku, z których główny wznosi się na wysokość 1211 metrów n.p.m. W 2015 roku postawiono tu drewnianą, mierzącą 22 metry wieżę widokową, oferującą świetne widoki na Tatry, Pieniny i liczne beskidzkie pasma.
Kilkaset metrów od szczytu, na polanie Wierch Lubania działa studencka baza namiotowa. Chociaż „działa” to może za dużo powiedziane, bo czynna jest tylko w wakacje, od drugiej połowy czerwca do końca sierpnia. Wtedy korzystać można z kuchni, prysznica, miejsc noclegowych w bazowych namiotach i pewnie jeszcze kilku innych wygód. Przez pozostałą część roku jest tu tylko wiata, parę ławek i płaska, ogrodzona płotem przestrzeń.
Lubań to ważne miejsce na turystycznej mapie Gorców. Pod szczytem krzyżują się szlaki o czterech różnych kolorach, a opcji dojścia na tę gorę na jest na prawdę mnóstwo. Dostępne są między innymi ścieżki z Ochotnicy Dolnej, Tylmanowej, Krościenka nad Dunajcem, Grywałdu, przełęczy Snozka, czy Kluszkowiec. Na szczyt można również dotrzeć od zachodu, idąc oznaczonym na czerwono Głównym Szlakiem Beskidzkim, który sam posiada na tym odcinków wiele tras dojściowych. Jak widać opcji sporo, a przy dokładniejszym planowaniu wycieczki odsyłam choćby do portalu mapa-turystyczna.pl, z którego sam od wielu lat intensywnie korzystam.
Dojazd będzie oczywiście zależał od wybranego wariantu przejścia. Ja postanowiłem startować z Krościenka, a wycieczkę zakończyć w Tylmanowej. Obie te miejscowości leżą na trasie autobusów jeżdżących na trasie Kraków – Szczawnica. Na dzień dzisiejszy, obsługuję ją trzech przewoźników, a kursy są w mniej więcej godzinnych odstępach. Czas jazdy wynosi mniej więcej 2h. Złą wiadomością jest natomiast duże obłożenie kursów, co sprawia, że pełne już busy czasem nie zatrzymują się na przystankach pośrednich.
W przypadku innych szlaków raczej nie obędzie się bez przesiadek. Miejscowości położone na południu Gorców (Maniowy, Kluszkowce, Grywałd) leżą na trasie dość popularnych połączeń Nowy Targ – Szczawnica. Do Ochotnicy Dolnej najłatwiej dostać się będzie jakimś lokalnym busem, wsiadając na przystanku w Tylmanowej.
Problem dojazdu w znacznej mierze rozwiązuje oczywiście posiadanie własnego samochodu, jednak wtedy najczęściej będzie trzeba wracać tą samą trasą.
Lubań – wejście czerwonym szlakiem z Krościenka nad Dunajcem
Dochodzi 14:30. Kończę pracę, zabieram przygotowany już plecak i udaję się na przystanek. Po chwili czekania przyjeżdża autobus. Wbrew nadziejom, nawet o tej porze jest niemal pełny – zostały tylko 2 miejsca siedzące. Zajmuję jedno z nich i zaczynam tą niezbyt ciekawą fazę podróży.
W Krościenku jestem niemal punkt 17:00. Przystanek jest w centrum miasteczka, a czerwony szlak przechodzi tuż obok. Nie muszę więc nigdzie podchodzić. Od razu ruszam w trasę.
Idę chwilę na północ, wzdłuż drogi, którą przyjechałem. Po drugiej stronie ulicy mogę oglądać Dunajec i najbliższe szczyty zachodniego krańca Beskidu Sądeckiego. Parę minut później skręcam jednak w boczną uliczkę, która odciąga mnie od centrum, prowadząc wzdłuż niewielkiej rzeki Krośnicy.
To też nie trwa długo. Po kilkuset metrach skręcam w prawo i zaczynam pierwsze tego dnia podejście ulicą o nazwie Lubań. Asfaltowa nawierzchnia ciągnie się tu jeszcze przez ponad kilometr. W międzyczasie, z paru dogodnych miejsc mogę oglądać malejące w dole zabudowania Krościenka.
W pewnym momencie droga się urywa i przechodzi w szeroką, wysypaną kamieniami leśną ścieżkę. Witam ją z uczuciem ulgi, podobnie jak dawany przez drzewa cień. Mimo późnego popołudnia upał wciąż jest trudny do zniesienia (albo to po prostu ja ciężko znoszę jakiekolwiek temperatury powyżej 25 stopni).
Z lasu wychodzę na dużą polanę ze świetnym widokiem na Pieniny, a w oddali również niektóre szczyty Tatr. Dalej, kilkukrotnie będzie jeszcze podobna sytuacja: chwila lasem, a później kawałek skrajem polany z fajnym widokiem. Przy czym, im wyżej, tym bardziej okazałe robią się tatrzańskie wierzchołki.
Parę razy napotykam również na punkty odpoczynku w formie zadaszonych ławek lub altan. Co by nie było, jest to fragment Głównego Szlaku Beskidzkiego, więc należy oczekiwać trochę tego rodzaju infrastruktury.
Generalnie, czerwony szlak od Krościenka nie jest zbyt trudny. Ścieżka cały czas jest szeroka, a bardziej wymagające podejścia można policzyć na palach jednej ręki. Nigdy zresztą nie trwają one zbyt długo. O niskiej trudności tej, prowadzącej w większości lasami trasy niech świadczy również fakt, że po niej lub w jej pobliżu prowadzi kilka szlaków rowerowych.
Bujna, pełna zieleni roślinność rzednie wraz z nabieraniem wysokości. U góry wciąż jest jeszcze bardzo wczesna wiosna, a miejscami nawet końcówka zimy. Na szlaku trafiam na pojedyncze białe miejsca, ale obok, w mocno zacienionych terenach, zdarzają się jeszcze dość spore płaty zmieszanego z błotem śniegu.
Mimo ciężkiego plecaka, idzie mi się dość dobrze. Łagodne nachylenie trasy i w większości sucha ścieżka sprawiają, że już po dwóch godzinach zaczynam zbliżać się do szczytu (teoretycznie trasa powinna zająć około 3:30h).
Ostatnie kilkanaście minut jest najbardziej wymagające. Kocówka posiada jedyne tutaj, nieco bardziej strome podejście. Po chwili znów wychodzę jednak w dość płaski teren i osiągam Średni Groń – wschodni wierzchołek Lubania, gdzie mój szlak krzyżuje się z oznaczoną na zielono trasą z Tylmanowej.
Za Groniem schodzę lekko w dół i kontynuuję marsz w stronę głównego szczytu. Mijam metalowy krzyż, później odwieszony licznymi szlakowskazami słup i wchodzę na teren bazy namiotowej. Przez ostatnich parę godzin zastanawiałem się, czy kogokolwiek tu spotkam. Odpowiedź okazało się przecząca: do tej pory, na całej trasie nie spotkałem nawet jednego człowieka.
Obchodzę bazę, szukając jakiegoś miejsca, gdzie za chwilę rozbiję swój namiot. W końcu znajduję kawałek płaskiego, dobrze osłoniętego od wiatru terenu (choć dziś akurat nie wieje zbyt mocno). Później udaję się w kierunku wieży.
Noc w bazie na Lubaniu
Wygląda na to, że trafiłem w samą porę. Do zachodu słońca zostało maksymalnie kilkanaście minut. Wdrapuję się na szczyt drewnianej konstrukcji, chwilę czekam, a później zaczynam podziwiać spektakl i robić zdjęcia.
W międzyczasie na Lubań wjeżdżają… samochody terenowe. Tego się nie spodziewałem. Dwie pary zaparkowały bezpośrednio pod wieżą, obejrzały zachód, po czym zeszły na dół, zajęły miejsca w pojazdach i zjechały z góry. Eh, a ja tu dobre 2,5 godziny szedłem…
Robi się coraz ciemniej. Schodzę z wieży, wracam na polanę i zaczynam rozkładać namiot w wybranym uprzednio miejscu. Zanim wbiję śledzie, upewniam się jeszcze, że w środku jest w miarę równo i nic nie będzie się wbijać w plecy podczas snu. Gdy poprzednią jesienią spędzałem noc na Szczeblu, nierówne podłoże mocno obniżało mój komfort. Gdy wszystko jest gotowe, jem jakąś drobną kolację, wchodzę do śpiwora i zamykam namiot. Pora spać.
Niestety, nie była to najprzyjemniejsza noc mojego życia. Zasnąłem nawet szybko (jak na namiotowe standardy), ale gdy przebudziłem się około pierwszej, to później nie mogłem już porządnie zasnąć. Być może błędem było wyjście na chwilę by pooglądać rozgwieżdżone niebo, co nieco wybiło mnie ze snu. A może było po prostu za zimno. Bo mimo upalnego dnia, w nocy temperatura mocno spadła. W pewnym momencie ubrałem kurtkę, buffa na głowę i drugie skarpetki, ale i tak nie było zbyt komfortowo. Ostatnie godziny wręcz przeleżałem zwinięty „w kulkę” z głową wewnątrz śpiwora.
No cóż, może przydałoby się zakupić nieco cieplejszy śpiwór, bo ten, w którym dziś spałem, miał temperaturę komfortu na poziomie +9 stopni, a myślę, że nad ranem było jednak o parę kresek mniej.
Z namiotu wychodzę o równej 5-tej. Jem śniadanie, w międzyczasie zabierając się za zwijanie obozu. Kilkanaście minut później po namiocie nie ma już ani śladu. Biorę plecak i ponownie udaję się w kierunku wieży.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie jestem tu sam. Na szczycie czeka już jakiś fotograf z dużym aparatem na statywie. Nie rozmawiamy wiele, ale każdy z nas patrzy na to samo. Z jednej strony wschodzące nad górami słońce, a obok świetny widok na wciąż ośnieżone, tatrzańskie szczyty.
Lubań – Tylmanowa, zejście zielonym szlakiem
Gdy słońce jest już ponad górskimi szczytami, decyduję się schodzić i ruszać w dalszą drogę. W końcu, muszę jeszcze dojść do Tylmanowej, złapać autobus do Krakowa i pojawić się w pracy. A to wszystko najlepiej przed 11-stą. Ale ok, obecnie jest parę minut przez 6-tą, więc czasu jeszcze sporo.
Wracam na polanę Wierch Lubania, ponownie przechodzę przez teren bazy i kieruję się w stronę Średniego Gronia. Mijam kolejny krzyż, zaliczam niewielkie podejście na wierzchołek i docieram do skrzyżowania z zielonym szlakiem. Tabliczka twierdzi, że droga w dół powinna zająć około 1:45h. Pewnie trochę zetnę, ale nie liczę na zbyt wiele. Moje zejścia nie są niestety aż tak szybkie jak wspinaczki. Szczególnie, gdy na plecach mam sporo bagażu i wolę nie obciążać zbytnio kolan.
Skręcam na północny-zachód i zaczynam schodzić po kamienistej ścieżce. W przeciwieństwie do wariantu z Krościenka, tu jest o wiele stromiej. Szybko wytracam wysokość, przy okazji delektując się widokami na gorczańskie szczyty skąpane w promieniach porannego słońca.
W oczy rzuca mi się duża liczba powalonych drzew. Tego też na czerwonym szlaku nie było. Tutaj natomiast, co kilkaset metrów muszę taką przeszkodę ominąć lub przeskoczyć zagradzający ścieżkę pień.
Uważać należy również na nienajlepsze oznaczenia szlaku. Niektóre symbole są stare i zatarte, innych w ogóle brakuje. Warto więc mieć ze sobą mapę i nawigację, która pomoże w przypadku zabłądzenia. Sam użyłem jej dziś parę razy.
Po zejściu ze Średniego Gronia zaczynam niedługie podejście na Pasterski Wierch. Ten mierzący 1100 metrów szczyt leży w bocznym paśmie Lubania i jest niemal całkowicie porośnięty lasem.
Później znów w dół. W wielu miejscach ścieżka jest dość stroma. Dotarłem nawet do informacji, że odcinek Tylmanowa – Lubań jest najbardziej wymagającym w całych Gorcach. Dobrze więc (przynajmniej z punktu widzenia trudności trasy), że dziś traktuję go jako drogę powrotną.
Dalsza droga przez jakiś odbywa się w podobnych warunkach. Szeroka ścieżka, nabierający wiosennych kolorów las oraz ostro nachylone odcinki, przeplatane krótkimi, nieco bardziej płaskimi fragmentami. Z ciekawych miejsc, po drodze przechodzę przez lokalny wierzchołek o nazwie Makowica, choć szczerze mówiąc, nie pamiętam, żeby był w jakikolwiek sposób oznaczony, więc pewnie nawet nie zauważyłem momentu, gdy go minąłem.
Po zejściu z Makowicy trafiam w pełen soczystej zieleni, otwarty teren. Świetnie widać z niego pagórki na granicy pomiędzy Gorcami a Beskidem Sądeckim, jak również Dunajec, który rozdziela oba pasma.
Ostatnim etapem jest przejście przez wzgórze o nazwie Baszta. To niewielki, mierzący 540 metrów pagórek, którego wierzchołek jest całkowicie zalesiony. Ścieżka tam jest wąska i dość słabo oznaczona, więc ponownie przypominam o zaletach posiadania mapy i GPS-u.
Szlak przechodzi przez szczyt Baszty, a następnie chwilę przy tak zwanej „Kalwarii Tylmanowskiej” – drodze krzyżowej prowadzącej od podstawy pagórka na jego szczyt. Trasy nie pokrywają się jednak w całości. Po minięciu kilku stacji, zielony szlak skręca na szerszą ścieżkę, którą docieram aż na sam dół.
Zielony szlak prowadzi dalej na Jaworzynkę położoną w Beskidzie Sądeckim. Ja kończę jednak tę wycieczkę w Tylmanowej. Spod Baszty udaję się na najbliższy przystanek autobusowy położony przy drodze 969, gdzie po kilkunastu minutach czekania wsiadam na pokład autobusu jadącego w stronę Krakowa.
Podsumowanie
Upalne dni i chłodna noc. Piękny zachód i wschód słońca. Ładne panoramy oraz samotny marsz przez gorczańskie lasy i szczyty. To wszystko dała mi ta, zorganizowana w środku tygodnia, wycieczka. Po raz kolejny pokazałem sobie (a może i innym?), że wcale nie trzeba czekać do weekendu, by zrobić coś fajnego. Przy dobrym planowaniu i zarządzaniu własnym czasem, można nawet wybrać się w góry położone niemal 100 km od domu.
Oba szlaki, które przebyłem podczas ten wycieczki, uważam za jak najbardziej godne uwagi. Na zielony pewnie będę chciał kiedyś wrócić, by przebyć go w odwrotnym kierunku. Skoro to ma być najbardziej strome podejście w Gorcach, to chętnie się nim zmierzę. Niestety, poza tą trudnością, nie ma tam co liczyć na jakieś spektakularne widoki czy inne atrakcje.
O wiele ciekawiej jest na czerwonym, łagodniejszym szlaku z Krościenka. Godne uwagi są na pewno liczne okazje do oglądania Tatr i zadbane miejsca do odpoczynku. Oraz oczywiście sam szczyt Lubania. Tę trasę również kiedyś przebyłbym ponownie, najlepiej przy okazji pokonywania całości Głównego Szlaku Beskidzkiego.
I jeszcze w temacie nocy pod namiotem. Na pewno nie jest to ostatni taki wypad w tym roku. Już mam parę pomysłów na kolejne, być może znów w środku tygodnia. Niech tylko pogoda dopisze!
Mapa trasy przebytej podczas tej wycieczki: