Góry Stołowe – Błędne Skały, Skalniak i Fort Karola
Parę dni temu udało się nam zrealizować jeden z podróżniczych planów na ten rok. Od dłuższego czasu chcieliśmy wybrać się w Góry Stołowe, lecz bez samochodu wydawało się to sporym wyzwaniem logistycznym. Mimo to, pojechaliśmy, zwiedzili sporo tamtejszych atrakcji i wrócili bardzo zadowoleni. Zapraszam na relację z wyjazdu.
Ten wpis jest częścią większej serii będącej relacją z wypadu w Góry Stołowe. Poniżej lista wszystkich postów:
- Błędne Skały, Skalniak i Fort Karola
- Teplickie Skały i Skalne Miasto Adrspach
- Szczeliniec Wielki, Skalne Grzyby i Radkowskie Skały
- Narożnik, Kopa Śmierci, Skały Puchacza i Białe Skały
Dojazd z Krakowa w Góry Stołowe
Bez samochodu najlepiej jechać przez Wrocław i stamtąd bezpośrednio do Kudowy Zdrój. Ta miejscowość to jedna z najlepszych baz wypadowych w rejonie. Jest gdzie spać, co zjeść, do sklepów i szlaków też blisko. Choć do największych atrakcji bliżej z Karłowa, to bardzo mała miejscowość i jest gorzej z pozostałymi rzeczami.
Na linii Kraków – Wrocław kursuje paru przewoźników oraz pociągi. My wybraliśmy Flixbusa (następca PolskiegoBusa) o 6:20. Chcieliśmy go złożyć z kursem o 10:00 do Kudowy, ale niestety po drodze silnik tracił moc, kierowca robił postoje i na dworcu we Wrocławiu byliśmy 10:03 – niestety za późno. Do Kudowy wyjeżdżamy więc o 10:40 i też nie mamy szczęścia, bo na pokonanie 100 km kierowcy potrzeba było niemal 4 godzin (przerwy na tankowanie z pasażerami na pokładzie, papierosy, załatwianie prywatnych spraw – szkoda gadać).
Ostatecznie wysiadamy około 14:30 i kierujemy się do obiektu, gdzie będziemy nocować przez kolejne kilka dni. Ładny, nowy budynek blisko centrum. Nie najtańszy, ale zdecydowanie warty swojej ceny. Jest czysto, komfortowo, nowocześnie. Kontakt z obsługą też bardzo przyjemny, choć podczas całego pobytu widzieliśmy się tylko raz – reszta spraw przez telefon lub SMS.
Z Kudowy Zdrój do Błędnych Skał
Planem na pierwszy dzień, oprócz dotarcia na miejsce, było zwiedzenie Błędnych Skał. Fajniej byłoby wychodzić na szlak około 13-stej zamiast 15-stej, ale ostatecznie i tak szkoda odpuszczać. To nie jest długa trasa, powinniśmy się wyrobić.
Od razu powiem, że z dojazdem do i z Karłowa jest problem. Poza sezonem jeździ tam 1 autobus dziennie, w okolicy południa. Inną opcją jest taxi (nie należy do najtańszych) albo autostop. No, ewentualnie można iść piechotą, ale to jakieś 12km – trzeba mieć na to czas i kondycję.
Problem powrotu zostawiamy na później i póki co ruszamy czerwonym szlakiem z kierunku Błędnych Skał. Początkowo przez Kudowę, później kawałek Drogą Stu Zakrętów (malownicza, górska szosa prowadząca aż do Radkowa), a następnie w las.
Trasa nie jest szczególnie wymagająca. Jeśli idzie się pod górę, to delikatnie. W większości jest płasko lub lekko pochyło. Po drodze mijamy parę zabudowań i przecinany lokalne drogi, jednak w większości droga jest wśród natury. Na szlaku co chwilę widać różowe strzałki i przywiązane do drzew taśmy. Dość szybko dochodzę do wniosku, że to oznaczenia trasy lokalnego biegu trailowego, który ma się odbyć kolejnego dnia. No cóż, całkiem ładna trasa.
Początkowo, krajobraz niewiele różni się od tego, który dobrze znamy z beskidzkich szlaków. Dopiero w pobliżu Błędnych Skał w lesie pojawiają się pierwsze głazy, sugerujące odmienność tych terenów. Sama ścieżka też staje się nieco bardziej wymagająca i od czasu do czasu trzeba nabrać trochę wysokości.
Fragment czerwonego szlaku był zamknięty ze względu na zbiórkę drzew połamanych w wyniku wichury (faktycznie, sporo ich jeszcze leżało, niektóre całkiem duże). Dostępne było obejście, jednak dało się też iść normalnie i ślady sugerowały, że ludzie często wybierają ten wariant. Poszliśmy zgodnie z przebiegiem szlaku – nikt tam nie pracował, było tylko trochę błota i kolein powstałych przy ściąganiu drewna.
Trochę przed 17-stą docieramy do Błędnych Skał. Jest pusty parking, zamknięta kasa i praktycznie nikogo w pobliżu. Idąc tu nie spotkaliśmy żadnych innych turystów. Wchodzimy bez płacenia, bo nawet nie ma od kogo kupić biletów (jak się później dowiedzieliśmy, póki w środku leży śnieg, wchodzi się za darmo).
Przed nami skalny labirynt, którego przejście zajmuje 30 – 60 minut w zależności od tempa zwiedzania. Moim zdaniem zupełnie nie ma się co spieszyć, bo atrakcja jest z gatunku tych, których nie spotyka się na co dzień.
Miejscami jest ślisko i zalega śnieg. Choć wysokość nad poziomem morza nie jest duża, pomiędzy skałami jest ciasno i zimno, więc słońce nie ma jak roztopić tego, co zostało po zimie. Trzeba uważać, przytrzymywać się skał (a te potrafią być lodowate, więc nie jest to przyjemne) i najlepiej mieć buty z przyczepną podeszwą.
Niektóre przejścia są wąskie, inne nawet bardzo wąskie – prawdopodobnie nie każdy da radę tamtędy przejść. Czasem trzeba było się przeciskać bokiem, ściągać plecak, albo nawet kucać i przechodzić pod niskimi skałami.
Całość niewątpliwie robi wrażenie, szczególnie jeśli na się cały teren praktycznie dla siebie. Oprócz nas w zasięgu wzroku była jeszcze tylko jedna para (z panikującą co chwilę kobietą). Ponoć w sezonie jest masa ludzi i kolejki do wejścia, więc uważam, że świetnie trafiliśmy z terminem.
Po wyjściu z labiryntu można wrócić do wejścia wygodnym drewnianym chodnikiem albo iść dalej w stronę Skalniaka i Lisiej Przełęczy lub Karłowa. My wybieramy tę drugą opcję – spod Błędnych Skał nie mielibyśmy jak wrócić, a poza tym było jeszcze trochę czasu i chęci na zwiedzanie.
Przez Skalniak na Fort Karola i Lisią Przełęcz
Ruszamy dalej czerwonym szlakiem. Początkowo jest to szeroka leśna droga gruntowa, później nabiera trochę dzikości. Pojawiają się korzenie, kamienie, trochę błota. Teren jest dość płaski, nie ma ani żadnych znaczących podejść, ani zejść.
Naszym celem jest Skalaniak – drugi co do wysokości szczyt Gór Stołowych (915 metrów). Problem z tym, że wierzchołek albo nie jest oznaczony, albo go minęliśmy i nie zauważyli. A może po prostu cały ten teren ma bardzo podobną wysokość, a szczyt znajduje się gdzieś w krzakach i nie jest szczególnie atrakcyjny?
Im dalej, tym więcej pojawia się luźno porozrzucanych skał. Niektóre małe, inne całkiem sporych rozmiarów. Konieczność przechodzenia pomiędzy nimi (albo po prostu przeskakiwania z jednej na drugą) trochę nas spowalnia, co w kontekście powoli zachodzącego słońca nie jest dobrą wiadomością. Na szczęście wziąłem latarkę, więc nie powinno być problemów, jeśli nie zdążymy skończyć trasy przy dziennym świetle.
Od czasu do czasu, po lewej stronie szlaku widać oba Szczelińce, Wielki i Mały. Ten pierwszy mamy oczywiście zamiar odwiedzić innego dnia. Drugiego się nie da, bo jest tam ścisły rezerwat przyrody. Póki co, oba oglądamy z oddali.
W pewnym momencie zaczynamy schodzić w dół, a chwilę później docieramy do rozdroża szlaków, gdzie mamy 3 opcje: dalej czerwonym szlakiem do Karłowa, zielonym na Lisią Przełęcz albo żółtym na południe do Drogi Stu Zakrętów. Wybieramy zielony, ponieważ przy nim znajdują się ruiny Fortu Karola – niewielkiej twierdzy z 1790 roku postawionej na dawnej granicy Prus i Austrii.
Dojście do fortu jest szybkie. Od rozdroża to 5-10 minut marszu i jedno niewielkie podejście, które wykonuje się już poza oznaczonym szlakiem. Ciężko jednak przegapić to miejsce, po prostu wchodzi się do góry wydeptaną ścieżką. Z samego fortu natomiast nie zostało wiele. Fragment muru, mały plac z słupkiem na środku, charakterystyczny kamienny łuk oraz dodane już współcześnie barierki.
Całość można zwiedzić dosłownie w kilka minut. Nic więcej tam nie ma, więc schodzimy z tej niewielkiej górki i wracamy na zielony szlak. Stamtąd do Lisiej Przełęczy mamy już bardzo blisko. Najpierw zaczynamy słyszeć przejeżdżające od czasu od czasu samochody, potem trafimy na wspomnianą już parę razy Drogę Stu Zakrętów.
Udało się zdążyć przed zachodem słońca, jednak pojawia się inny problem. Trzeba jakoś wrócić. Biorąc pod uwagę brak komunikacji zbiorowej, zostają nam dwie opcje. Wezwanie lokalnego taxi albo próba złapania stopa. Decydujemy się na to ostanie. Zaczynamy powoli iść w kierunku Kudowy, jednocześnie wypatrując nadjeżdżających aut. Przez kilka minut nic nie jedzie, ale w końcu coś się pojawia. Wystawiam kciuk z górę i… samochód się zatrzymuje. Pierwsza próba udana, to się nazywa fart.
Wsiadamy i wraz z inną parą jedziemy do miasta. Droga zajmuje około 10 minut, po których wysiadamy w centrum Kudowy i udajemy się do pierwszej lepszej restauracji, by coś zjeść. Później robimy jeszcze zakupy i wracamy do pokoju. Pierwszy dzień pobytu w Górach Stołowych dobiega końca.
Ciąg dalszy pod tym linkiem: Teplickie Skały i Skalne Miasto Adrspach
Na koniec jeszcze mapa trasy przebytej tego dnia.