Gorce – niebieskim szlakiem na Gorc
Dzień po ciężkich zawodach lepiej nie wybierać się na całodniową, górską wycieczkę. Ale to nie znaczy, że należy całkowicie odpuszczać. Szkoda weekendu i ładnej pogody! A więc jadę w Gorce, a dokładnie na jeden, konkretny Gorc z piękną wieżą widokową na szczycie.
Ponieważ po sobotnim triathlonie Iron Dragon czułem się całkiem nieźle, stwierdziłem, że nie ma co przeznaczać całej niedzieli na odpoczynek i można ją jakąś fajnie zagospodarować. Po głowie chodził mi nawet wyjazd w Tatry (miały być bardzo dobre warunki pogodowe), ale idąc za głosem rozsądku, odpuściłem. Mimo wszystko, organizm jest mocno zajechany i niefajnie by było nagle opaść z sił na wymagającym podejściu i z perspektywą wielogodzinnego, męczącego powrotu.
A więc coś innego. Lżejszego, żeby mimo wszystko była to regeneracja, a nie kumulowanie zmęczenia. Na szczęście, mam zapisaną masę krótkich tras do zrobienia „kiedyś”, z której od czasu do czasu korzystam. Jedna z takich okazji właśnie nadeszła.
Wybór padł na Gorc. Bo jeszcze nie byłem, bo krótka trasa z niewielkim podejściem, bo całkiem łatwo się tam dostać z Krakowa. Początkowo chciałem zabrać ze sobą Martynę, ale miała inne plany. Trudno, nic na siłę. Wersja solo też fajna.
Z Krakowa na Gorc – dojazd na szlak
Choć na Gorc prowadzi wiele szlaków, startując z Krakowa, najłatwiej dostać się tam niebieskim z Lubomierza lub kombinacją czarnego i niebieskiego, zaczynając z Szczawie. Oba warianty wymagają dojazdu autobusem relacji Kraków – Szczawnica (chyba, że ktoś ma samochód – wtedy sprawa znacznie ułatwiona. Niewielki, darmowy parking jest bezpośrednio przy początku szlaku).
Na mój stan wiedzy, tą trasą jeździ trzech przewoźników. Dojazd zajmuje od godziny do półtorej, w zależności od korków i miejsca wsiadania. Częstotliwość kursowania to średnio co kilkadziesiąt minut. Około południa trochę rzadziej, w nocy wcale. Ale to raczej standard przy takich połączeniach.
Postanowiłem wejść od Lubomierza i zejść do Szczawy. Wsiadam około 7:35, wysiadam na osiedlu Rzeki niecałą godzinę później. Niestety, to nie jest tuż przy szlaku. Aby zobaczyć niebieskie oznaczenia, muszę jeszcze iść około kilometra wzdłuż drogi, a następnie skręcić w prawo na wysokości znaku kierującego na kemping.
Wejście na Gorc niebieskim szlakiem
Mijam parking z kilkoma stojącymi już tam samochodami. Chwilę później przechodzę przez niewielki mostek, na którym zaczyna się szlak. Potem jeszcze przejście koło szlabanu i jestem w lesie. Fajnie, lubię takie trasy, gdzie nie trzeba przebijać się przez wiejskie zabudowania pełne wyskakujących znienacka psów i podejrzliwie patrzącej starszyzny.
Najpierw jest dość płasko, choć nie mija wiele czasu i już muszę iść pod górę. Z początku niewiele, potem coraz bardziej. Droga jest raczej wygodna, ale widać, że przez jej środek nierzadko płynie woda. W deszczu musi tu być ciężko, po opadach zresztą pewnie też, ze względu na błoto. Nawet teraz szlak jest miejscami podmokły.
Po około pół godzinie marszu docieram na Nową Polanę, gdzie szlak niebieski łączy się z czarnym, prowadzącym ze Szczawy. To nim za parę godzin będę wracał. Teraz jednak skręcam w prawo i kontynuuję nabieranie wysokości.
Poziom trudności jest podobny, co wcześniej. Podejścia nie są zbyt wymagające i przebiegają głównie szerokimi, leśnymi drogami, na których zalega trochę pokruszonych kamieni.
W pewnym momencie mijam tablicę informującą o wejściu na teren Gorczańskiego Parku Narodowego. To jeden z pięciu znajdujących się na terenie Małopolski i szczerze mówiąc, najmniej mi znany. Byłem tu tylko kilka razy i to w większości poruszając się po obrzeżach. Teraz nie będzie zresztą inaczej. Gorc leży na wschodnim krańcu GPN, a prowadzący na niego szlak też idzie blisko granicy parku.
Niedługo później szlak zwęża się i zamienia w wąską, jednoosobową ścieżkę. Na tym odcinku nawet schodzi się lekko w dół. To tu wyprzedam pierwszych tego dnia turystów. Mimo pogodnej niedzieli i nie najwcześniejszej już pory (pomiędzy 9-tą a 10-tą), na trasie jest niemal pusto.
Nie mija wiele czasu, a docieram na Gorc Kamienicki – dużą polanę z fantastycznym widokiem na okoliczne szczyty. Póki co, jest to najładniejsze miejsce, które odwiedzam tego dnia. Stąd dobrze widzę już cel mojej wędrówki – wieżę widokową na szczycie Gorca.
Po przejściu przez Gorc Kamienicki znów trafiam do lasu. Idę chwilę kamienistą ścieżką, po czym skręcam w prawo na o wiele szerszą, gruntową drogę, która prowadzi mnie aż na sam szczyt. Gorc zdobyty. Oprócz mnie jest tu jeszcze tylko grupa czterech osób, które wcześniej widziałem na polanie. Kręcę się chwilę przy tabliczkach szczytowych, po czym wchodzę na wieżę widokową.
Widok z wieży może zachwycić. Cieszę się, że trafiłem na dobrą pogodę, przez co mogę podziwiać mnóstwo szczytów w Gorcach i innych pasmach. Przy lepszej widoczności ponoć nieźle widać też Tatry. Dziś co prawda powietrze nie jest aż tak przejrzyste, ale myślę, że i tak nie mam powodów do narzekania.
Wieje. I to mocno. Jakoś wytrzymuję parę minut, ale później ubieram kurtkę. Podobnie czynią zresztą inne osoby, które były tu przede mną. Mimo, że wieża jest solidnie zabudowana deskami, i tak jest o wiele zimniej niż na dole.
Po jakichś dziesięciu minutach napawania się widokami, postanawiam zejść. Pod wieżą siadam jeszcze na chwilę, jem banana i kanapkę, po czym ruszam w dół. Od startu wycieczki minęło około półtorej godziny, więc mimo zmęczenia wczorajszymi zawodami i tak udało się wyjść w mniej więcej w 2/3 czasu, który podaje mapa.
Zejście z Gorca do Szczawy
Pierwsza połowa zejścia odbywa się tą samą drogą, którą szedłem na szczyt. Czyli najpierw po szerokiej drodze (pewnie pozostałość z czasów, gdy w 2015 roku budowano wieżę i był potrzebny dojazd na szczyt), następnie skręt w lewo i chwilę przez las. Później znów przepiękna polana Gorc Kamienicki, po czym ponownie na leśną ścieżkę, gdzie mokre, kamieniste i miejscami strome podłoże trochę utrudnia schodzenie.
Teraz przez szlak przewija się już więcej ludzi. W drodze do góry spotkałem tylko kilka osób, a obecnie niemal cały czas mam kogoś w zasięgu wzroku. No cóż, pogoda dopisuje, więc pewnie nie tylko ja wpadłem na pomysł, żeby iść dziś w góry.
Spędzam kolejne kilkanaście minut na schodzeniu i jest znów jestem na Nowej Polanie, gdzie niebieski szlak skręca w lewo do Lubomierza. Tak wchodziłem, jednak wracać będę inną drogą. Skręcam w prawo, w kierunku początku szlaku czarnego, którym w około 1,5 godziny powinienem dojść do Szczawy.
Zdecydowanie nie jest to wymagający odcinek. Owszem, znów występuje trochę błota i kamieni (szczególnie na początku), ale nachylenie zbocza jest łagodne i idzie się przyjemnie. Co prawda bez widoków, bo las jest gęsty i skutecznie przesłania pogląd na okolicę, ale i tak nie jest ładnie. Ludzi też mniej niż na niebieskiej trasie.
Początkowo wąska ścieżka łączy się później z gruntową drogą i prowadzi nad potok Głębiniec, będący dopływem Kamienicy. Idę chwilę jego poszarpanym brzegiem, przeważnie po płaskim terenie i od czasu do czasu spotykam inne osoby. Choć te nie wyglądają już na górskich turystów – bardziej grzybiarzy albo okolicznych mieszkańców, którzy postanowili wyjść na niedługi spacer.
Nie mija dużo czasu i trafiam na niewielki parking przy końcu asfaltowej drogi. Wygląda na to, że nie będzie więcej chodzenia po miękkiej nawierzchni. Stąd do Szczawy mam trochę ponad 3 kilometry, które będę musiał przejść po normalnej drodze z dopuszczonym ruchem samochodowym.
Mimo wszystko, wcale nie jest to brzydki teren. Droga prowadzi niemal przez cały czas przy strumieniu, wśród drzew i pagórków. Marsz jest dość monotonny, ale moim zdaniem nie gorszy niż powrót słynną asfaltówką spod Morskiego Oka. Choć może to tylko kwestia poznawania nowego terenu.
Przez większość czasu przy szosie nie ma zabudowań. Pojawiają się dopiero później, może w 2/3 tej drogi. Stamtąd nie mam już jednak daleko do końca. Mija kilkanaście minut i docieram do centrum, skąd udaję się na przystanek.
Powrót i podsumowanie
Jak zawsze na tej trasie (Szczawnica – Kraków), rozkład jazdy ma niewiele wspólnego z realnym czasem przyjazdu autobusu. Tym razem spóźnienie wyniosło około 10 minut, a na pokładzie były dostępne tylko miejsca stojące. Trudno, wybrzydzał nie będę. Wsiadam i jadę do domu.
Całą trasę, z paroma przerwami na zdjęcia i pobyt na szczycie, zrobiłem w niecałe 3,5 godziny. Wyszło więc na to, że dojazd i powrót zajęły więcej niż sama wędrówka. Ale i tak było warto. Muszę przyznać, że Gorc mnie urzekł. Szlak niemal w całości jest ładny, a widok z wieży na szczycie robi wrażenie. Również polany, które mijałem po drodze (szczególnie Gorc Kamienicki) na pewno zostaną na dłużej w mojej pamięci. Wiem, że tu jeszcze wrócę. Może nawet w tym roku, gdy spadnie śnieg i nada okolicy zupełnie inny klimat.
Na koniec tekstu, standardowa mapa z wycieczki: