Zimowe wejście na Kasprowy – wycof z powodu trudnych warunków
To miało być nasze powitanie zimowego sezonu w Tatrach. Niezbyt długa, łatwa wycieczka na jeden z najpopularniejszych szczytów. Bo Kasprowy Wierch to przecież jest prosta górka, prawda? A może jednak nie do końca?
Niestety, nie wszystkie plany udaje się zrealizować. Czasem pomysły okazują się zbyt ambitne i na miejscu weryfikuje je pogoda lub warunki na trasie. Tak było między innymi początkiem tej zimy, gdy w jeden z ostatnich dni grudnia postanowiliśmy wybrać się na Kasprowy Wierch. Oto relacja z tej wycieczki.
Pomysł
Przez Święta w Tatrach napadało naprawdę dużo śniegu. Warunki na szlakach robiły się coraz gorsze, a zagrożenie lawinowe rosło z dnia na dzień. W końcu osiągnęło 3-ci stopień – dość wysoki, sugerujący raczej pozostanie w domu lub schronisku, ewentualnie krótki spacer przez którąś z dolin.
Mimo to, ponieważ niedzielna pogoda zapowiadała się w Tatrach całkiem nieźle, chcieliśmy gdzieś wyskoczyć. Duża ilość śniegu i ryzyko lawin limitowały co prawda dostępne opcje, ale i z nich udało się coś wybrać. Padło na Kasprowy Wierch. Szlaki z Kuźnic i Hali Gąsienicowej są uważane za bezpieczne, a ze względu na popularność szczytu, istniała szansa, że będą już przetarte. A nawet jeśli nie, to może w niedziele zrobi to ktoś, kto wyruszy wcześniej niż my.
Dojazd do Kuźnic
Padło na autobus. Pobudka o 3:40, szybkie pakowanie przygotowanych wcześniej rzeczy i idziemy na dworzec. Tam kupujemy bilety na startujący o 4:58 kurs i chwilę później jesteśmy już w drodze do Zakopanego. Według mnie, zimą jest to najlepsze z dostępnych połączeń.
Na miejsce docieramy parę minut po 7-mej. Z dworca przechodzimy na stanowisko, z którego ruszają busy do Kuźnic i czekamy chwilę, aż jakiś podjedzie. Po około 20 minutach kierowca rusza i zawozi nas na parking pod stacją kolejki linowej.
Zielonym szlakiem na Kasprowy Wierch
Od momentu przyjazdu do Zakopanego jesteśmy zaskoczeni pogodą. Niestety, zaskoczeni negatywnie bo zamiast czystego nieba, mamy pełne zachmurzenie, kilkusetmetrową widoczność i niewielkie opady śniegu. Choć z drugiej strony, miało być też zimno i wietrznie, a jest całkiem przyjemnie. Czyli prognoza zupełnie nietrafiona.
Mimo to, decydujemy się trzymać planu i atakować Kasprowy. Mamy nadzieję, że z biegiem czasu chmury się rozejdą albo wyjdziemy ponad nie. Wchodząc na szlak, widzimy również świeże ślady stóp innych osób, które ruszyły przed nami w stronę szczytu.
Zielony szlak zaczyna się praktycznie tuż przy stacji kolejki. Początkowo biegnie razem z niebieskim, prowadzącym na Giewont. Dopiero kawałek dalej rozdzielają się: ten na Kasprowy odbija lekko w lewo.
Mijamy teren elektrowni wodnej w Kuźnicach, a następnie ruszamy dalej po dobrze wydeptanej ścieżce. Da się zauważyć ślady nart oraz co najmniej kilku osób, które musiały dzisiaj tędy iść.
Kawałek dalej szlak zbliża do potoku Bystra i prowadzi chwilę jego wschodnim brzegiem. Tu nadal mamy całkiem nieźle przetartą ścieżkę.
Parę minut później ścieżka wchodzi wgłąb lasu i zaczyna oddalać od strumienia. Idziemy nią chwilę, aż do najbliższego rozdroża. Tam pieszy szlak odbija w lewo, a trasa dla narciarzy wiedzie prosto, wgłąb Doliny Goryczkowej.
Od tego momentu idzie się nieco gorzej. Ścieżka jest co prawda przetarta, ale śnieg głębszy i podłoże nierówne. Na szczęście nie ma jeszcze nowy o zapadaniu się na więcej niż parę centymetrów. Nie jest również ślisko, więc raki póki co zostają w plecaku. Nie przydadzą się zresztą dziś ani razu.
Maszerujemy przez chwilę lasem, po czym wychodzimy na otwarty teren. Przez nami, lekko po prawej stronie widzimy już stację pośrednią kolejki linowej. Jest blisko, ale nim tam dotrzemy minie jeszcze co najmniej pół godziny. Szlak wytyczono tu bowiem po bardzo okrężnej trasie, co wydłuża podejście, ale sprawia również, że nie ma praktycznie nic stromego i naprawdę ciężko się zmęczyć.
Na południowym krańcu polany szlak skręca w prawo, nieznacznie wznosi ku górze, a następnie ponownie wprowadza nas między drzewa. W takim krajobrazie będziemy szli już aż do środkowej stacji kolejki. Jedynym urozmaiceniem będzie parę ledwo widocznych we mgle skałek po lewej stronie.
Po dotarciu w okolice budynku zauważamy narastającą wilgotność oraz chwilowo intensywniejszy opad śniegu. Szczyt nadal jest we mgle, widoczność wynosi jakieś 200 metrów. Zastanawiamy się czy iść dalej, ale ponieważ ścieżka ciągle jest przetarta, a pogoda nie stanowi zagrożenia, decydujemy się kontynuować wycieczkę.
Nad stacją szlak robi się zauważalnie bardziej stromy. Tempo zwalnia, ale nie jakoś drastycznie. Podłoże też jest podobnej jakości co wcześniej, choć można zauważyć, że po bokach ścieżki może być nawet metr śniegu.
Na tym etapie ścieżka prowadzi głównie lasem. Od czasu do czasu nad głowami mamy kable od kolejki. Rano jeszcze nie jeździła. Dopiero teraz zaczynają się pierwsze kursy, więc co kilka – kilkanaście minut możemy dostrzec któryś z wagoników.
Tu po raz pierwszy spotykamy dziś innego turystę. Młody mężczyzna, schodzi w dół, całe ubranie ma oblepione śniegiem. Raczej nie świadczy to zbyt dobrze o warunkach powyżej. Po chwili rozmowy dowiadujemy się, że w pewnym momencie szlak się urywa, a świeżego śniegu jest nawet półtora metra. Pewnie nie wejdziemy, ale życzy nam powodzenia. Chwilę za nim wracają kolejni. Również poddali się w tym samym miejscu. Wygląda na to, że za Suchą Czubą szlak jest dziś nie do przejścia.
Mimo wszystko, decydujemy się iść tak daleko, jak będzie to mieć sens. Powoli zbliżamy się do granicy lasu. Drzewka robią się coraz niższe, śniegu jest więcej, widoczność spada jeszcze bardziej. Przy dobrej pogodzie jest tu kilka niezłych punktów widokowych. Dziś możemy oglądać jedynie biel i szarość.
Kawałek dalej stajemy przez moim zdaniem najtrudniejszym miejscem tego szlaku (zimą oczywiście). Do pokonania jest trawers zbocza Suchej Czuby. W zależności od warunków śniegowych może być on dość stromy, a ewentualny upadek skończy się w dolinie kilkadziesiąt metrów poniżej. Bywało, że to właśnie przed tym miejscem zakładałem raki lub po raz pierwszy sięgałem po czekan.
Dziś, na szczęście, nie wygląda to źle. Śnieg nie jest śliski, a wydeptana ścieżka pozostawia trochę rezerwy od eksponowanej krawędzi. Można przejść w miarę bezstresowo.
Za trawersem ekspozycja maleje. Szlak zaczyna zakręcać w lewo i okrążać Suchą Czubę od zachodu. Tu spotykamy kolejną wracającą osobę. I ta również mówi nam o rychłym końcu szlaku. Jeszcze 50, może 100 metrów i tyle – dalej się nie da.
No dobra, idziemy sami sprawdzić. Odchodzimy Czubę i faktycznie, w pewnym momencie trasa się urywa. Wąska, przetarta ścieżka zamienia się w białą ścianę sięgającą mi powyżej pasa. Próbuję się w nią wbić, ale nie jest to łatwe zadanie. Z każdym krokiem ląduję głębiej w sypkim puchu.
Nie, to nie ma sensu. Nie przetrzemy tej drogi, wątpię, by ktokolwiek dotarł dziś na szczyt.
Wycof spod Kasprowego
No cóż, nie zawsze musi się udawać. Zawracamy i ruszamy w dół tą samą trasą. Innego wyjście w sumie nie ma. Ponownie obchodzimy Czubę, robimy ten nieprzyjemny trawers, po czym zbliżamy do granicy lasu, którym dotrzemy do stacji przesiadkowej.
Wracając spotykamy jeszcze kilku innych ludzi, wchodzących samemu lub w grupach. Część z nich pyta o warunki. Mówimy dokąd się da dojść, ale nie są tym zaskoczeni. Pewnie wcześniej rozmawiali już z innymi wracającymi. Idą dalej z takich samym zamiarem, co my – dojść dokąd się da, mając przy okazji trochę radochy z zabawy w świeżym śniegu.
W okolicach stacji warunki nieco się poprawiają. Na moment przestaje padać, widoczność wzrasta. Wciąż nie ma jednak mowy o czystym niebie i słońcu, które zapowiadały prognozy.
Schodząc w stronę Kuźnic spotykamy jeszcze wiele innych osób. Część chce iść na szczyt, większość wygląda jednak na robiących tylko krótki spacer. Na nas największe wrażenie robi jednak trzech Hindusów z… parasolem. No cóż, skoro pada, to się chłopaki przygotowali ;)
Reszta drogi powrotnej przebiega już bez urozmaiceń. To dokładnie ta sama trasa co rano, więc nie będę jej szczegółowo opisywał. Kończymy po około 4-ech godzinach. Szybko, ale niestety bez osiągnięcia celu.
Powrót
Bus do centrum już czeka, więc od razu zajmujemy wolne miejsca i chwilę czekamy na odjazd. W Zakopanem też mamy szczęście. Autobus podstawiony, siedzenia dostępne, odjazd za parę minut. Idealnie. Później problemem było tylko trochę korków na Zakopiance, ale to akurat nie było zaskoczeniem. W weekendy 2,5 – 3 godziny jazdy do Krakowa to niestety standard.
Podsumowanie wycieczki
Po późniejszym sprawdzeniu, okazało się, że doszliśmy na wysokość około 1720 – 1730 metrów. Do szczytu zostało lekko ponad kilometr, co w normalnych warunkach pewnie zajęłoby nam około 45 minut.
Dziś niestety, góra nie była zbyt gościnna i nie wpuściła nas na szczyt. Wątpię, by wpuściła kogokolwiek, kto chciałby tam wejść pieszo z Kuźnic. No cóż, takie ryzyko zimą, szczególnie po dużych opadach. Mimo wszystko, nie żałuję, że spróbowaliśmy. Zabawy było sporo, a i drobna lekcja pokory na pewno nie zaszkodzi.
Mapka z zaznaczonym odcinkiem, który udało się pokonać:
Chyba nawet na nartach by się nie weszło.
Ja muszę sobie w końcu jakieś rakiety kupić i z nimi próbować się pchać w taki teren :_