Rowerem wokół Jeziora Mucharskiego
Jezioro Mucharskie to najmłodszy z małopolskich akwenów. Stworzone jako zbiornik retencyjny na Skawie, oficjalnie otwarte w 2017 roku, od dawna kusiło mnie, by zajrzeć nad jego brzegi. W miniony weekend wsiadłem więc na rower i wybrałem na długą wycieczkę, by objechać go dookoła oraz poeksplorować co ciekawsze zakątki.
Końcówka czerwca. Sezon rowerowy trwa od dawna, forma zbudowana, a dni są najdłuższe w całym roku. Można więc śmiało wybierać się na długie, całodniowe wycieczki, bez obaw, że gdzieś daleko od domu zastanie nas zmrok. Gdy tylko nie te upały…
Na szczęście w ubiegły weekend trafiła się wyjątkowo ładna niedziela. Prognozy zapowiadały miłe 20-parę stopni, niewielki wiatr, zachmurzenie i bardzo małe szanse na opady. Na rower warunki wręcz idealne. Postanowiłem wykorzystać sytuację i zrealizować jedną z ambitniejszych tras, które chciałem pokonać tego roku: objazd Jeziora Mucharskiego.
O Jeziorze Mucharskim
Zacznijmy od nazwy. Bo ta, której używam w niniejszym tekście dopiero od niedawna jest uznawana za obowiązującą. Wcześniej używano określenia Zbiornik Świnna Poręba, a przez jakiś czas forsowano również termin Jezioro Wadowickie. Jednak ostatecznie, pod naciskiem lokalnych gmin, w końcówce 2018 roku, nowe jezioro zostało oficjalnie ochrzczone Mucharskim.
A teraz odrobina historii. Ta jest niestety dość długa, bo to jedna z najbardziej ciągnących się inwestycji w Polsce. Pomysł pochodzi z lat 50-tych, a budowę zaczęto w 1986 roku: 33 lata temu. Zaczęły się przesiedlenia ludności, przebudowa infrastruktury komunikacyjnej, przygotowywanie terenu. Później jednak przyszedł rok 1989, przemiany gospodarce i kolejne kryzysy ekonomiczne.
Prace na zmianę stawały i ruszały. W końcu ktoś podjął decyzję, że trzeba to skończyć do roku 2015. Ostatecznie, udało się otworzyć tylko zaporę, bo wciąż brakowało nowych dróg, a okoliczne wioski cierpiały z powodu osuwisk. Nagle, w połowie 2017 roku rząd ogłosił, że inwestycja została zakończona (choć w tamtym momencie wciąż brakowało paru odcinków, nie oczyszczono dna zbiornika, a elektrownia na zaporze nie działa do dziś).
Docelowo, dookoła jeziora powstać ma sporo infrastruktury turystycznej i rekreacyjnej. Póki co, praktycznie nic z tego nie istnieje. Wygląda więc na to, że zanim budowa i zagospodarowanie zbiornika na dobre się skończy, minie jeszcze kolejnych kilka lat.
Dojazd rowerem z Krakowa
Nie lubię upałów. Wiedząc, że będzie to bardzo długa jazda, stwierdziłem, że lepiej wstać możliwie wcześnie i sporą część trasy pokonać przy miłym chłodzie poranka. A więc budzik na 4:00 i start niemal równo ze wschodem słońca.
Ze sobą mam około 3,5 litry picia (woda + rozpuszczone elektrolity), parę kanapek, banany i batoniki energetyczne. Za sprzęt serwisowy służą 2 dętki, łyżki, pompka i skuwacz do łańcucha – powinno wystarczyć na standardowe awarie. Ubranie przeciwdeszczowe olałem, ale wziąłem okulary przeciwsłoneczne i posmarowałem skórę kremem z filtrem UV. W lecie to raczej konieczność.
Znoszę rower pod blok i ruszam w stronę Skawiny. Znowu wybieram drogę najkrótszą, ale najmniej przyjemną. Nie będę jej tu dokładnie rozpisywał, bo robiłem to już wiele razy. W sumie przy każdym dłuższym wyjeździe na południowy-zachód jeżdżę tak samo. Po szczegóły odsyłam na przykład do tekstu o wypadzie na trójstyk granic Polski, Czech i Słowacji.
W Skawinie chwila przerwy na rynku, a później jadę już drogą 935 w stronę Kalwarii Zebrzydowskiej. Trasa jest przyzwoitej jakości i o umiarkowanym ruchu, ale za to daleka od płaskiej. Co chwilę do podjechania mam jakiś mniejszy lub większy pagórek.
Kilkanaście kilometrów jazdy 953-jką również pokrywa się z trasą opisaną w zalinkowanym chwilę temu tekście. Zmiana następuje dopiero w Zebrzydowicach, parę kilometrów przed Kalwarią. Aby nieco skrócić trasę, skręcam tu w prawo i klucząc wąskimi, lokalnymi uliczkami omijam centrum miasta.
Chwilę później jestem już na ruchliwej drodze krajowej 52. Nawet około 6-tej rano jest tu sporo samochodów. Na szczęście nie przeszkadzają mi zbyt długo. Pokonuję parę kilometrów i w Barwałdzie Górnym odbijam na południe.
Znów robi się spokojnie, choć czuję też, że jestem coraz bliżej gór. Co chwilę muszę mierzyć się z jakimś podjazdem, tracąc siły zanim jeszcze zacznę główną część wycieczki.
Na skrzyżowaniu przez Stryszowem skręcam na zachód i kieruję się w stronę Łękawicy. Po kolejnych kilku kilometrach jestem już w centrum miejscowości. Tam skręcam w lewo i oficjalnie zaczynam pętlę dookoła jeziora.
Pętla wokół Jeziora Mucharskiego
Chwilą jazdy wśród zabudowań wioski, potem kawałek przez las i docieram nad jezioro. Co prawda nie pod sam brzeg, ale tak blisko, jak tylko droga pozwala. Od razu zauważam, że jego tafla jest dość nisko. Niedawno sporo padało, więc jest to lekkim zaskoczeniem, ale widocznie obsługa zbiornika miała jakiś cel w pozbyciu się znacznej ilości wody.
Jadę chwilę niezłej jakości szosą wzdłuż brzegu aż trafiam na rozdroże. Niby dozwolony tylko skręt w prawo, ale droga jest, więc nie mogę sobie odmówić odrobiny eksploracji.
Zjeżdżam aż nad samą wodę. Stara ulica została zalana i zasypana. Teraz jest tu tylko trochę trawy, zaschniętego błota i sponiewieranych krzaków. Jeszcze niedawno to wszystko było pod wodą. Na brzegach jeziora wyraźnie widać ślady, iż jego poziom obniżył się o dobre kilka metrów.
Po chwili kręcenia się w tym niezbyt uroczym otoczeniu, wracam do głównej drogi. To dość nowy, otwarty dopiero 2 lata temu odcinek łączący Zagórze z Gołębiówką. Bardzo ładny, ze świetną nawierzchnią, ale i wymagający kondycyjnie. Przed rozpoczęciem podjazdu mija się znak informujący o 14-procentowym nachyleniu. Takich nie widuje się zbyt często.
Zjazd też nie należy do łagodnych. Tu na znaku również napisano 14%. Używanie hamulców zdecydowanie wskazane. Przez cały przejazd tym górskim odcinkiem nie spotkałem ani jednego samochodu, więc chyba można stwierdzić, że droga nie należy do zbyt często używanych.
Na dole objeżdżam od północy koronę zapory w Świnnej Porębie, a następnie włączam do ruchu po drodze krajowej z numerem 28. Jeszcze przed chwilą był pełny spokój, teraz dla odmiany aut jeździ mnóstwo. Ale to główny trakt łączący Wadowice z Suchą Beskidzką, więc nie ma się dziwić.
Po chwili skręcam w lewo, ku wjazdowi na zaporę. Niestety, tu przeżywam spore rozczarowanie. Brama jest zamknięta, a nic nie wskazuje na to, by obiekt był w ogóle udostępniony dla turystów. Dziwne, bo na wszystkie zapory, na których byłem do tej pory, można było wejść przynajmniej piechotą. No cóż, zostaje tylko pooglądać obiekt zza płotu.
Drogą 28 jadę przez kolejnych parę kilometrów. Zjeżdżam dopiero w Mucharzu, by pokręcić się tej położonej w głębi jeziora miejscowości.
Objazd zaczynam od strony północno-zachodniej. Początkowo poruszam się płaską uliczką nad brzegiem zalewu. Wkrótce zamienia się on jednak w stromy pojazd, w którego połowie znajduje się droga prowadząca między domki położone niemal nad samym brzegiem.
„Zjeżdżać? Dopiero co wspiąłem się kilkadziesiąt metrów i mam to zaraz robić ponownie?” – początkowo niezbyt chciało mi się tam zaglądać, ale bardzo się cieszę, że jednak zjechałem. Droga prowadziło bowiem nie tylko nad sam brzeg wody, ale i wiele dalej.
Dzięki niskiemu poziomowi wód, odsłonięta została gruntowa droga prowadząca na tak zwane Ptasie Wyspy – dwa sztucznie usypane wzniesienia na środku jeziora, gdzie docelowo występować mają siedliska wielu gatunków ptactwa wodnego. Dziś nie były to jednak wyspy, a okoliczni mieszkańcy wjeżdżali tam nawet samochodami.
Po niedługiej eksploracji wysepek wracam na asfalt i kontynuuję wspinaczkę stroną drogą ku północnej części Mucharza. Tam jednak nie mam już dostępu do jeziora. Dominują lasy, a wodę widać tylko z daleka na niektórych uliczkach.
Odwiedzam centrum, zaglądam w parę bocznych uliczek, a później kieruję się w stronę części południowo-wschodniej, gdzie będę chciał opuścić wioskę. Po drodze zaglądam jeszcze w jedno ciekawe miejsce: kawałek za centrum sportowym można wjechać gruntową drogą na teren dawnego kamieniołomu, oferującego ładne widoki na taflę jeziora i okoliczne pagórki.
Po wyjeździe z Mucharza znów poruszam się 28-mką. Docieram nią aż do mostu w Zembrzycach, gdzie dwukrotnie skręcam w lewo, najpierw przecinając rzekę Skawę, a potem niewielką Jachówkę.
Tu znów jest spokojniej. Jestem teraz w płaskim terenie i przez dłuższy czas jadę drogą poprowadzoną brzegiem jeziora. Niestety, nie zawsze widzę jego taflę. Od wody oddziela mnie miejscami dość wysoki, kolejowy nasyp.
Gdy raz wspinam się na nasyp i spoglądam na wody jeziora, po raz kolejny dociera do mnie, jak mało jest tu dziś wody. Pamiętam ten odcinek z wyprawy na trójstyk i czuję, jakbym patrzył na zupełnie inny zbiornik. Co prawda, wtedy też wystawało z niego trochę trawska, ale jednak te 1-2 metry robią znaczną różnicę.
W Dąbrówce przekraczam kolejny most i skręcam w lewo. Czekam chwilę na przejeździe kolejowym (więc jednak coś jeździ po tych torach!), a następnie zaczynam pojazd na pagórek położony na obrzeżach Stryszowa.
Tu poświęcam trochę czasu na kolejną eksplorację. Jest kilka prowadzących nad wodę uliczek, więc zaglądam gdzie się da, licząc na ciekawe widoki. Czasem warto, choć przeważnie nie ma tam żadnych specjalnych atrakcji. Zawsze jednak muszę ponownie wracać pod górkę, co powoli uszczupla zapas sił. Droga wokół Jeziora Mucharskiego jest bowiem mocno pofałdowana. To raczej nie wyprawa dla początkujących rowerzystów.
Po odwiedzeniu paru uliczek i powolnym przemieszaniu się na północ, zbliżam się do Łękawicy – miejsca, gdzie zaczynałem swoją pętlę. Przed zamknięciem okrążenia robię jeszcze jeden zjazd. Dość stromy i niestety bez żadnych atrakcji (droga kończy się między domami nie docierając do brzegu), ale i tak nie żałuję.
Po kolejnym wyjeździe na górę, w końcu decyduję się na zakończenie objazdu. Jadę do centrum Łękawicy, gdzie robię chwilę przerwy i planuję trasę powrotu do Krakowa.
Powrót i podsumowanie
Droga do domu była podoba jak dojazd na jezioro, choć dla urozmaicenia, zdecydowałem się na parę odstępstw. Z Łękawicy pojechałem na północ, by już w Kleczy Górnej dołączyć do ruchliwej 52-jki. Może i nie jest zbyt przyjemna do jazdy, ale dobra nawierzchnia umożliwia szybsze i wygodniejsze poruszanie się.
Do Kalwarii docieram przez wszystkie trzy Barwałdy: Dolny, Średni i Górny. Tym razem wjeżdżam też do centrum miasta, skąd bez bawienia się w żadne skróty, wjeżdżam na drogę 953, która prowadzi mnie aż do Skawiny. Ten odcinek w 100% pokrywa się już z poranną wersją.
W domu jestem po około 8 godzinach i 20 minutach jazdy. Pokonany odcinek to mniej więcej 130 kilometrów. Dokładnej wartości niestety nie znam, bo GPS na średniej dokładności myli się o parę procent (a dodatkowo jeszcze pod koniec padła mi bateria w zegarku). Według Stravy, przewyższeń było niemal 2000 metrów.
Czyli tak, jak pisałem już wcześniej – dość trudna, górzysta trasa, którą jednak udało mi się ukończyć w dobrej formie, bez cierpienia w końcówce czy bólu nóg przez kolejne parę dni. Więc jednak jakąś tam formę udało mi się przez ostatnie miesiące zbudować.
Czy polecam? Jasne, że tak. Jezioro Mucharskie to bardzo ładnie położony zbiornik, otoczony niezłymi drogami, oferującymi rowerzystom wiele ciekawych widoków. Co prawda, samo jezioro – mimo rządowej deklaracji – ciężko uznać za ukończone, ale wierzę, że w przyszłości, gdy powstanie reszta obiecanej infrastruktury, będzie to na prawdę świetne miejsce sprzyjające wielu formom wypoczynku.