Beskid Sądecki – Jaworzyna Krynicka zielonym szlakiem
Trzeci dzień pobytu w Krynicy przywitał nas obfitym deszczem. Mimo to, postanowiliśmy nie zmarnować tego czasu zamknięci w czterech ścianach i gdy tylko opady nieco zelżały, ruszyliśmy w góry. Wybór padł ponownie na Jaworzynę Krynicką, choć tym razem zupełnie inną trasą.
Zgodnie z zapowiedzią, przyszło ochłodzenie i deszcz. Na szczęście bez burzy, choć i tak sierpniowe dni, gdzie temperatura nie przekracza 12 stopni nie zdarzają się często. No cóż, taki urok planowania urlopów z wyprzedzeniem – nie zawsze poszczęści się na „loterii pogodowej”.
Ubieramy się ciepło, bierzemy wysokie buty trekkingowe, przeciwdeszczowe kurtki i spodnie, zakładamy pokrowce na plecaki i wychodzimy z pensjonatu około południa. Co prawa ciągle padało, ale prognozy zapowiadały, że im później, tym deszczu będzie mniej.
W góry z Krynicy
Ten wpis jest częścią większej serii, będącej relacją z czterodniowego urlopu spędzonego w Krynicy Zdroju. Poniżej pełna lista tekstów opisujących nasze górskie wycieczki zrealizowane podczas tego wyjazdu:
- Beskid Sądecki – Jaworzyna Krynicka i Runek czerwonym szlakiem
- Żółtym szlakiem wokół Krynicy
- Beskid Sądecki – Jaworzyna Krynicka zielonym szlakiem
- Beskid Niski – Lackowa od zachodu
Jaworzyna Krynicka zielonym szlakiem
Czerwonym szlakiem na Jaworzynę szliśmy przedwczoraj, więc teraz pora na coś innego. Początkowo, jest to jednak dla nas bez różnicy, bo do centrum miasta i tak prowadzą razem. Dopiero w okolicach głównego deptaka jeden idzie w lewo, drugi w prawo.
Wybieramy ten drugi wariant. Najpierw spędzamy chwilę przy głównej drodze, potem wchodzimy w jakiś boczne uliczki, aż w końcu przez osiedle domków jednorodzinnych docieramy do skraju lasu. I tam… przestaje padać. Spodziewamy się, że to tylko chwilowe, ale ostatecznie okazało się, że większość trasy przeszliśmy bez opadów (później była jeszcze tylko mżawka na szczycie Jaworzyny).
Podobnie jak dwa dni wcześniej, aby zacząć wspinaczkę po zboczu Jaworzyny, musimy najpierw dostać się na osiedle Czarny Potok. A więc przejść przez pagórek oddzielający tą część Krynicy od centrum. Wariant zielony prowadzi przez Przełęcz Krzyżową, na którą dotarliśmy również wczoraj, robiąc pętlę żółtym szlakiem wokół Krynicy.
Dalej czekało nas kilkanaście minut zejścia. Okazało się niezbyt wymagające, choć w końcówce trzeba było trochę uważać na wąskiej, pełnej błota ścieżce. Oczywiście, póki co nie spotkaliśmy jeszcze ani jednego turysty – warunki tylko dla „koneserów”.
Po zejściu trafiamy pod dolną stację kolejki linowej. Tu już kręcą się jacyś ludzie, a na parkingu stoi trochę samochodów. Mamy więc podstawy, żeby spodziewać się choć paru osób na szczycie.
Dalsza wędrówka zielonym szlakiem wymaga obejścia budynku od prawej strony. Tam zaczynamy trudne, pełne błota podejście wzdłuż narciarskiego stoku. Jest dość stromo, do tego z każdym krokiem trochę się ślizgamy, więc wysokość nabieramy powoli i z większą niż zwykle ostrożnością.
Gdy błotnisty fragment dobiega końca, zaczyna się odcinek we mgle. Docieramy na wysokość chmur, które trochę ograniczą nam widoczność oraz będą towarzyszyć aż do samego szczytu. Mimo wszystko, wolę opcję z chmurami – idzie się o wiele łatwiej, a w dodatku nadają trasie fajny klimat.
Po wyjściu z lasu, szlak skręca w lewo i pnie się do góry wzdłuż kolejnego stoku narciarskiego. Tym razem po jego lewej stronie, ale znów stawia przed nami wyzwanie. Nie ma co prawda błota, ale jest wysoka, mokra trawa. Gdyby nie wodoodporne buty, pewnie pod koniec mielibyśmy już całkowicie mokre stopy.
Po wdrapaniu się pod wyciąg, widoczność spadła jeszcze bardziej. Przez chwilę mieliśmy problem z odnalezieniem dalszej drogi, jednak skojarzyłem to miejsce z poprzedniej wycieczki na Jaworzynę i jakoś trafiliśmy na kolejne zielone oznaczenia bez sięgania pod GPS.
Teraz kolejny odcinek, na którym już byliśmy. Przez chwilę (kilkanaście minut, raczej nie więcej) szlak zielony idzie razem Głównym Szlakiem Beskidzkim koloru czerwonego. Razem prowadzą przez las, mijają Diabelski Kamień, a potem znów rozdzielają, by po raz ostatni połączyć się w okolicach szczytu.
Po rozejściu się szlaków, obieramy za cel schronisko PTTK Jaworzyna Krynicka. To kolejne 20 – 30 minut marszu w nieco ponurych warunkach i bez śladu innych ludzi na szlaku. Gdy jednak docieramy do budynku spotykamy inną parę „koneserów”, którym odziani w wodoodporne ubrania gotowi są chodzić po górach w niemal każdą pogodę.
Za schroniskiem czeka nas trochę podejścia. Odcinek nie jest jednak długi i już po chwili trafiamy na skrzyżowanie z czerwonym szlakiem. Stąd można iść na na Runek, albo w stronę szczytu Jaworzyny. Chcemy na szczyt, więc skręcamy w lewo i szerokim, łagodnym podejściem docieramy aż pod górną stację kolejki.
Jakże inny okazuje się szczyt od miejsca, którym był dwa dni temu. Wtedy tętnił życiem. Teraz, mimo weekendu, nie ma tu prawie nikogo. Restauracje i sklepiki są zamknięte, ławki puste, z budynku kolejki tylko od czasu do czasu wyłaniają się pojedyncze osoby. Oczywiście, widoki również nie zachwycają – chmury przesłaniają nam wszystko poza kilkudziesięcioma najbliższymi metrami.
Dla porównania: wejście na Jaworzynę Krynicką dwa dni temu.
Jaworzyna Krynicka – Muszyna
Nie wiem, czy właśnie zaczęło padać, czy ta mżawka trwa już od jakiegoś czasu. Ale faktem jest, że pogoda na szczycie jest po prostu kiepska. Nie spędzimy tu za dużo czasu. Chwila przerwy, parę zdjęć i ruszamy w stronę Muszyny.
Schodzimy kawałek stokiem narciarskim (tu wszędzie ich pełno) i trafiamy na znak, przy którym zielony szlak skręca w kierunku Muszyny. Trochę zaskakuje nas czas zejścia – 3 godziny. Spodziewaliśmy się nieco mniejszej liczby, ale w sumie wciąż mamy siły, wodę, jedzenie i sporo czasu do zachodu słońca. Możemy więc iść i kolejne parę godzin.
Szlak z Jaworzyny do Muszyny, choć pozbawiony jakichś szczególnych atrakcji po drodze, bardzo nam się spodobał. Początkowo, ścieżka jest szeroka i prowadzi przez piękny, pełen zieleni las. W większości jest łatwo, choć trafiają się umiarkowanie strome odcinki, gdzie trzeba było ostrożnie stąpać po mokrych i ostrych kamieniach.
Nieco później, a także sporo niżej, wychodzimy na otwarty teren. Tu również ciężko narzekać na otoczenie. Zielone łąki i zalesione pagórki tworzą ciekawy, miły dla oka krajobraz. Po mżawce też nie ma już śladu, więc można po prostu iść i cieszyć się spokojną, zupełnie pozbawioną obecności innych turystą, trasą.
W końcu, gdzieś w oddali pojawiają się zabudowania. Wydaje się nam, że Muszyna jest już całkiem blisko, jednak po chwili zmieniamy zdanie. Jeszcze będzie trzeba trochę pochodzić.
Ostatnie fragmenty trochę nam się dłużyły. W sumie zawsze tak jest – góry i lasy ustępują polom i budynkom, trasa staje się coraz mniej ciekawa, zmęczenie też powoli daje o sobie znać. Zdecydowanie wolę iść w góry niż z nich wracać.
W końcu dotarliśmy do miejscowości Złockie. Stąd do Muszyny (według map) jeszcze jakieś 45 minut, jednak tu też są przystanki z połączeniami do Krynicy. Niestety, zeszliśmy o takiej porze, że autobus niedawno odjechał, a do następnego zostało około godziny. Decydujemy się więc na spacer wzdłuż drogi i odjazd z centrum Muszyny. Mamy czas, sił też jeszcze trochę zostało.
Odcinek Złockie – Muszyna cały czas prowadzi chodnikiem przy drodze. Czasem tak ładnym, jak na powyższym zdjęciu, czasem to zwykły miejski chodnik, nie wyróżniający się niczym szczególnym. Dość nudna trasa i pewnie drugi raz bym się nią nie zdecydował iść. Ale ponieważ mieliśmy czas i nigdy wcześniej tu nie byli, to daliśmy szansę.
Do centrum Muszyny docieramy kilkanaście minut przed odjazdem autobusu. Połączenia z Krynicą w całej okolicy obsługuje firma Rafatex. Rozkłady wiszą na przystankach, a także są dostępne w sieci. Generalnie, nie ma raczej żadnych problemów z poruszaniem się po okolicy przy pomocy publicznej komunikacji.
Chwilę później wsiadamy, jedziemy i po jakichś 20 minutach jesteśmy w Krynicy. Fajnie, że i tego dnia, mimo kiepskiej pogody, udało się wybrać na górską wycieczkę!
Mapa przebytej trasy: