Klimczok i Szyndzielnia zimą
Ciąg dalszy krótkiego wypadu w Beskid Śląski. Tym razem za cel obieram inne popularne szczyty regionu: Klimczok i Skrzyczne, na które wchodzę ze Szczyrku, wracając do Bielska-Białej. Zapraszam na relację z tej niezbyt długiej i dość łatwej wycieczki.
Tego dnia miałem w głowie dwa cele. Pierwszym, a zarazem głównym było zimowe wejście na Skrzyczne. Gdyby to poszło gładko i zostało mi trochę czasu, chciałem jeszcze przejść ze Szczyrku do Bielska odwiedzając po drodze Klimczok i Szyndzielnię.
Ze Skrzycznem faktycznie wszystko się udało. Co prawda ze szczytu szybko przegonił mnie silny wiatr, ale (między innymi) dzięki temu, na dole byłem już po niecałych trzech godzinach od rozpoczęcia marszu. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by udać się w jeszcze jedną wycieczkę.
Klimczok i Szyndzielnia zimą – co warto wiedzieć?
Oba szczyty leżą w północno-wschodniej części Beskidu Śląskiego, pomiędzy miejscowościami Szczyrk i Bielsko-Biała. Pierwszy mierzy 1117 metrów, drugi 1028. W pobliżu obu znajdują się całoroczne schroniska turystyczne.
Ze względu na bliskość dużych skupisk ludności, góry te cieszą się sporą popularnością wśród turystów. Sieć prowadzących na nie szlaków jest tak gęsta, że ciężko byłoby nawet wypisać wszystkie możliwe kombinacje. Wejście na oba szczyty jest dość krótkie, proste i dobrze nadaje się nawet dla zaczynających przygodę z zimowymi wędrówkami.
Klimczok i Szyndzielnia to zresztą propozycja nie tylko dla piechurów. Z pierwszego szczytu opada stok narciarski, natomiast drugi poprzecinany jest mnóstwem rowerowych tras zjazdowych. Na Szyndzielnię nie trzeba zresztą wchodzić samodzielnie. Dla mających mniej czasu lub chcących oszczędzać siły istnieje kolejna linowa, której dolna stacja znajduje się na południowym krańcu Bielska-Białej.
Wycieczka, którą tutaj opisuję, to nietrudny spacer, wymagający przejścia niecałych 11 kilometrów oraz pokonania około 650 metrów podejść i zejść. Przeciętnemu turyście zajmie to mniej więcej 4 godziny, choć oczywiście zimą nietrudno o warunki, które spowodują wydłużenie marszu. Na oba krańce trasy bardzo łatwo dostać się bielską komunikacją i prywatnymi busami.
Co zabrać ze sobą na takie zimowe przejście? To będzie trochę zależne od panujących danego dnia warunków, ale na pewno warto mieć na sobie parę warstw ciepłych ubrań, dobre buty trekkingowe oraz stuptuty. Przy śliskiej nawierzchni pomocne mogą być także raki lub raczki.
Relacja z zimowej wycieczki na Klimczok i Szyndzielnię
Dojazd do Szczyrku
W mojej obecnej sytuacji, tak na prawdę nie muszę nigdzie dojeżdżać. Jestem już w Szczyrku, właśnie zszedłem ze Skrzycznego i zostaje mi prostu iść dalej za oznaczeniami niebieskiego szlaku.
Normalnie, wymagałoby to jednak więcej wysiłku. Do Szczyrku najłatwiej dostać się z Bielska. To jakieś 20-30 minut jazdy jednym z wielu dostępnych kursów. Warto tylko wiedzieć, że niektóre startują z głównej płyty dworca, natomiast inne z przystanku przy drodze kawałek dalej. Z dostaniem się tu nie powinno być problemów nawet w zimowe weekendy.
Do samego Bielska dojechałem z kolei autobusem z Krakowa. Pierwszy ruszał o 6-tej rano i na miejscu był koło 7:50. Wygodna, dość szybka opcja. Alternatywą był pociąg, ale ten jedzie tu aż ponad 3 godziny, więc stwierdziłem, że lepiej dopłacić te parę złotych i pospać nieco dłużej.
Klimczok zimą – wejście niebieskim szlakiem
Znajduję się teraz na skrzyżowaniu kilka szlaków w centrum Szczyrku, blisko przystanku, na którym wysiadłem rano. Na Klimczok prowadzą niebieski i zielony. Patrząc na mapę, żaden nie wydaje mi się bardziej lub mniej atrakcyjny, więc decyduję na ten pierwszy, nieco krótszy.
Początkowo i tak oba prowadzą po tej samej drodze. Idę chodnikiem wzdłuż ruchliwej ulicy przez około pół kilometra i dopiero tam trafiam na rozdroże: zielony prosto, niebieski w prawo.
Skręcam i zaczynam podejście po asfaltowej drodze, prowadzącej przez tutejsze osiedle. Z czasem zabudowa się przerzedza i szosa zaczyna tworzyć serpentyny w leśnym otoczeniu.
Nie trwa to jednak długo. Kawałek dalej teren znów się otwiera i trafiam w okolice tak zwanego Orlego Gniazda. To dość duży, charakterystyczny obiekt o wielorakim przeznaczeniu: od noclegów, przez gastronomię i rekreację po organizowanie konferencji. Dookoła jest też kilka sporych parkingów.
Mijam budynek i ruszam dalej po asfaltowej drodze z coraz lepszym widokiem na okoliczne górki. Parę minut później docieram pod ładnie prezentujące się sanktuarium.
Za kościołem szlak wchodzi na chwilę między drzewa i po nieco bardziej stromej ścieżce robi skrót na jednej z serpentyn. Potem znów trafiam na szosę i jej skrajem podchodzę w umiarkowanie zalesionym terenie. Od czasu do czasu mam okazję się obrócić i spojrzeć na fajnie prezentujące się Skrzyczne po drugiej stronie miejscowości.
Kawałek dalej trafiam na kolejne zabudowania. Tym razem jest to dość spore osiedle. W zasięgu wzroku mam kilkadziesiąt różnych domków, z których większość zamieszkiwana cały rok. Szczerze mówiąc, nie jest to jednak zbyt ciekawy odcinek. Podejście po asfalcie trwa już zdecydowanie za długo.
Niestety, na twardej nawierzchni będę się musiał jeszcze trochę pomęczyć. Chociaż, dla odmiany, wkrótce zamienia się ona w betonowe płyty, które są również bardziej nachylone. Szybciej zdobywam wysokość, z każdą chwilą zbliżając się też do szczytu. Bo tak na prawdę, jakieś 2/3 tej trasy to właśnie te nieszczęsne drogi.
W końcu jednak upragniony moment nadchodzi. Płyty kończą się na skraju lasu i przechodzę w szeroką gruntówkę. Pod nogami na dobre pojawia się śnieg. Idę przez chwilą w dość płaskim terenie i po paru minutach docieram do tak zwanego skrzyżowania Na Pięciu Drogach. Nie wiem niestety, gdzie znajduje się tu piąta, ponieważ w tym miejscu przecinają się tylko dwa szlaki: niebieski, którym idę oraz zielony, który też prowadzi ze Szczyrku na Klimczok.
Za skrzyżowaniem ścieżka zwęża się i stopniowo staje coraz bardziej stroma. Słyszę też, że na sile przybiera wiatr. Będąc na Skrzycznem, podmuchy mocno dały mi popalić, więc teraz też nastawiam się, że łatwo nie będzie. Póki co, nie decyduję się jednak na dodatkowe ubrania.
Po kilka minutach trafiam już w krajobraz uformowany dzisiejszym wiatrem. Po jednej stronie mam niemal metrowe zaspy przewianego śniegu, po drugiej zbocze odsłonięte do samej trawy. Tu decyduję się już na rękawiczki oraz zmianę lekkiego buffa na ciepłą czapkę.
Podejście wyprowadza mnie na Siodło pod Klimczokiem – szeroką przełęcz pomiędzy dwoma szczytami: Magurą oraz oczywiście Klimczokiem. By wejść na ten ostatni, powinienem odbić w lewo. Podejmuję jednak inną decyzję i chcę najpierw podejść pod budynek pobliskiego schroniska.
Skręcam więc na wschód i idę kilkaset metrów w równym, niemal płaskim terenie. Jest częściowo odsłonięty, więc czasem dopadnie mnie jakiś mocniejszy poryw wiatru, ale nie jest tak źle, jak się spodziewałem. Spokojnie można iść bez obaw o jakąś niespodziewaną wywrotkę.
Po paru minutach stoję już pod budynkiem. Nie zamierzam wchodzić do środka, po prostu trochę kręcę się po okolicy, czytam dostępne tabliczki i drogowskazy. Później zawracam i maszeruję z powrotem w kierunku Siodła.
Ze szczytu na przełęcz opada krótki, choć dość szeroki strok narciarski. Jeśli idziemy tędy piechotą, w zimie powinniśmy się trzymać krawędzi lasu po prawej stronie. Schodzę więc pod drzewa i zaczynam podejście. Nie jest trudne, a śnieg spokojnie wytrzymuję nacisk moich butów, więc wchodzi się całkiem wygodnie. Aha, od przełęczy nie idę już niebieskim szlakiem. Tutaj na chwilę pojawia się kolor czarny.
Po kilku minutach osiągam wierzchołek. Odnajduję na nim metalowy maszt telekomunikacyjny, parę drogowskazów oraz metalową budkę oklejoną… tekstami wychwalającymi wchodzenie na Klimczok. Są też fajne widoki na okoliczne szczyty. Najbardziej w oczy rzuca się niedaleka Magura oraz znajdująca za nią Babia Góra.
Odcinek Klimczok – Szyndzielnia (żółty szlak)
Przeskakuję na żółty szlak i ruszam nim na północ. Stąd na Szyndzielnię mam niecałe 2 kilometry, a trasa prowadzić będzie głównie w dół. Pójdzie raczej dość szybko.
Szeroką drogą poruszam się razem z innych piechurami oraz kilkoma narciarzami. Ludzi jest dużo i praktycznie ciężko będzie tu trafić na odcinek, gdzie w zasięgu wzroku nie znajdę żadnego innego turysty.
Początek prowadzi lasem, potem trafiam w bardziej otwarty teren, którego powstanie jest pewnie wynikiem połamania tutejszego drzewostanu przez jakąś wichurę. W międzyczasie, do żółtego szlaku dołącza czerwony, który prowadzi tu od Siodła pod Klimczokiem z pominięciem szczytu. Kawałek dalej jest również skrzyżowanie, gdzie startuje inne krótki szlak koloru czarnego. Ten też trawersuje wierzchołek prowadząc w miejsce zwane Trzy Kopce pod Klimczokiem.
Idę tą drogą jeszcze parę minut i docieram na… szczyt Szyndzielni. Znajduję go zupełnie niespodziewanie, gdzieś pośrodku lasu. Jest niewybitny i szczerze mówiąc, nieciekawy. Gdyby nie szczytowa tabliczka, pewnie nawet nie miałbym świadomości zdobycia jakiejś góry.
Nie robiąc tu żadnej przerwy, po prostu ruszam dalej. Tam zejście robi się bardziej strome i po kilku minutach doprowadza mnie pod schronisko. W jego okolicach znajduję o wiele więcej ludzi niż na samym szczycie tej góry.
Zejście z Szyndzielni do Bielska-Białej
Po zrobieniu tutaj krótkiej przerwy kontynuuję zejście na północ. W dół prowadzi kilka szlaków, które często biegną bardzo blisko siebie. Nie mam zamiaru trzymać się teraz konkretnego koloru. Ponieważ żaden nie zdaje się z jakikolwiek sposób wyróżniać, zejdę po prostu najkrótszą kombinacją.
Po chwili marszu leśną ścieżką, skręcam zgodnie z kolorami czerwonym i zielonym. Tam trafiam na niewielki stok narciarski, na którym bawią się głównie dzieci. Idąc dalej, na kolejnym rozdrożu wybieram kolor zielony. Ten wkrótce doprowadza mnie pod górną stację kolejki gondolowej. To nią większość ludzi dociera z Bielska na Szyndzielnię.
Na kolejnym odcinku nadal trzymam się zielonego koloru. Prowadzi w terenie zalesionym, po wąskich, czasem nieco bardziej pochylonych ścieżkach. Gdzieś w pobliżu niego wije się trasa czerwona, która z kolei wiedzie szeroką, łagodniejszą drogą. W okolicy dostrzegam również wiele punktów startowych tras zjazdowych dla rowerzystów. Jest ich tu chyba z kilkanaście, o mocno zróżnicowanym poziomie trudności.
Po dłuższej chwili trafiam na kolejne skrzyżowanie. Tu zaczyna się szlak niebieski, który doprowadzi mnie pod dolną stację gondolowej kolejki. Skręcam zgodnie z jego drogowskazem. Od teraz, już do końca zejścia zamierzam trzymać się właśnie niebieskiego koloru.
Początkowo idę odsłoniętym zboczem, później znów trafiam w gęstszy las. Ściegu jest coraz mniej, miejscami muszę uważać na spływającą pod nim wodę. Generalnie, schodzi się jednak wygodnie i dojść szybko docieram do podstawy góry.
Zanim jednak trafiam pod stację kolejki, mijam jeszcze kilkumetrowy wodospad. Później obchodzę budynek, który nieco mnie zaskakuje. Spodziewałem się tutaj większego ruchu. Tymczasem dookoła nie ma nikogo, a na pobliskim parkingu stoi jedynie parę pojedynczych samochodów.
Potem idę już po asfaltowej drodze. Kilkaset metrów dalej znajduje się przystanek autobusowy, skąd mogę łatwo dostać się do dworca w centrum Bielska. Pojazd linii z numerem 8 już czeka, jednak podejmuję decyzję o przedłużeniu spaceru i przejściu jeszcze kilku kilometrów przez miasto.
Powrót do domu
Mijam przystanek i idę dalej poboczem asfaltowej drogi. W końcu docieram do ronda, na którym decyduję się trzymać kierunek. Podobne wybory zapadają na kilku kolejnych skrzyżowaniach. Trwa to aż do momentu, gdy trafiam na drogę 942 – jedną z głównych prowadzących przez to miasto. Tam odbijam lekko w prawo i kontynuuję marsz w stronę najbliższego ronda. Skręcam na północ i już cały czas przez siedzie idę w kierunku bielskiego dworca.
Całe to dojście zajęło mi jakieś 1,5 godziny. Było warto? Sam nie wiem, trasa dość nudna, ale zawsze to okazja do lepszego poznania nowego miejsca. W każdym razie, jestem już na dworcu i zostaje mi tylko znaleźć jakiś autobus do Krakowa.
Tu sytuacja okazuje się jednak jeszcze bardziej skomplikowana niż przy dojeździe do Szczyrku. Busy objeżdżają bowiem z aż trzech różnych miejsc. Jedne z płyty dworca, drugie z pobliskiego przystanku, jeszcze inne ze stanowiska przy stacji benzynowej kawałek dalej. Obchodzę to wszystko i szukam najbliższego połączenia. W końcu jednak znajduję, czekam kilkanaście minut, wsiadam i jadę. Jakieś dwie godziny później jestem już w domu.
Podsumowanie
Pod względem atrakcyjności nie była to na pewno tak ciekawa wycieczka jak wejście na Skrzyczne. Owszem, zdarzały się ładne miejsca i ciekawe momenty, ale nie brakowało też długiego dreptania po asfalcie oraz dość zatłoczonych okolic. Jak ktoś szuka w górach spokoju, to w tej części Beskidu Śląskiego może go nie znaleźć. A przynajmniej nie w pogodny weekend.
Potwierdzę jednak, że obie te górki są dość dobrym materiałem na początki zimowej turystyki. Niedługie i dobrze przetarte trasy, blisko do schronisk i cywilizacji. A do tego sporo niezłych widoków dostępnych dla tych, którym już uda się dotrzeć do góry.
Mi osobiście bardziej podobał Klimczok. Wyższy, z ciekawszymi panoramami i bardziej zróżnicowaną trasą. Te karteczki na budce pod szczytem też były sympatyczne i przyćmiły nawet konieczność długiego podchodzenia po asfalcie.
Szyndzielnia natomiast, z punktu widzenia pieszego turysty, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Wierzchołek jest nieciekawy, a trasa z Bielska dość monotonna. Owszem jest tu też wieża widokowa, ale płatny wstęp nieco obniża jej atrakcyjność. Choć przyznam szczerze, że kiedyś chętnie odwiedziłby tutejsze trasy zjazdowe na rowerze. Być może wtedy zupełnie zmieniłbym zdanie o tej niepozornej górce.
Ze Szczyrku do Bielska przez Klimczok i Szyndzielnię – mapa trasy:
Oh! My czekamy na zimę w tym roku. Przegapiliśmy najlepsze dni, w których były opady. Może jeszcze w styczniu coś się uda.
Na Klimczoku warto zostać na wschód słońca. Widok jest przepiękny na Babia Górę oraz Tatry :)
Do zobaczenia na szlaku!