Rowerem po Małopolsce – zamek Tenczyn w Rudnie
Ruiny zamku Tenczyn znajdują się około 25 km na zachód od Krakowa, w miejscowości Rudno. Dawna twierdza należy do systemu Orlich Gniazd – zamków wyżyny Krakowsko – Częstochowskiej strzegących granicy Królestwa Polskiego. Do dziś jest całkiem nieźle zachowana i zdecydowanie warta zobaczenia z bliska.
Górzyste 105 kilometrów z poprzedniego weekendu dało mi trochę w kość. Kończyłem mocno zmęczony, z lekkim bólem kolana. Dlatego teraz zaplanowałem coś łatwiejszego. Zachód jest mniej pofałdowany od południa, a do Rudna bliżej niż na podjazd pod Kudłacze. Powinno być więc krócej i z mniejszą ilością przewyższeń.
Oczywiście, znowu ma być upał, więc warto wyruszyć rano. Wystartowałem gdzieś około 7:30 i północnymi wałami Wisły skierowałem się ku lewemu krańcowi miasta. Przed wodociągami zjazd na Kryspinów, przejazd koło popularnego kąpieliska, następnie kolejno Cholerzyn, Mników i Baczyn.
Dalej jadę drogą średniej jakości, choć położoną w malowniczej okolicy i docieram nią do Frywałdu. Przejeżdżam pod autostradą i kieruję się na północ, do Nawojowej Góry. Bardzo przyjemny odcinek – dość równy, z małych ruchem oraz ciągnący się przez ładny las.
Kontynuując jazdę na północ w końcu trafiam na skrzyżowanie z ruchliwą drogą 79. Nie wjeżdżam jednak na nią, tylko objeżdżam centrum Krzeszowic mniejszymi ulicami od południa. Po drodze trafiam na Pomnik Niepodległości Polski dedykowany Józefowi Piłsudskiemu oraz chwilę później, na ruiny mostku nad Krzeszówką – jeszcze stoi, ale został zdominowany przez przyrobię i chyba bym się lekko bał z niego skorzystać.
Docieram do Tenczynka, gdzie trochę błądzę, ale ostatecznie obieram drogę na południowy – zachód, która prowadzi mnie z powrotem do lasu. Tam robię sobie chwilę przerwy nad Stawem Wrońskim. Ostatni raz byłem tu około 2 lat temu i widzę, że sporo się zmieniło. Teraz wokół zbiornika jest ścieżka z kostki brukowej, a nad samą wodą przerzucono kilka nowych mostków. Teren zyskał parkowy charakter, tracąc sporo ze swojej naturalności. Chyba wolałem tę starszą wersję.
Dalej czeka mnie łagodny, acz ciągnący się trochę podjazd ulicą Zamkową. Docieram nią do parkingu pod wzgórzem zamkowym, skąd można podejść pod twierdzę stromą leśną ścieżką. Nie jest to najlepsze rozwiązanie dla gościa z rowerem szosowym, ale na szczęście pod zamek prowadzi też droga od innej strony. Aby się na nią dostać, muszę jednak nadłożyć parę kilometrów i objechać całe wzgórze.
Zamek leży na wysokości 401 m n.p.m, co wiąże się z koniecznością nabrania trochę wysokości. Podjazdy nie są ciężkie, oferują za to całkiem fajne widoki na okolicę. W oddali można podziwiać wiele pagórków, a nawet parę beskidzkich pasm. Myślę, że przy dobrej widoczności można zobaczyć nawet Tatry.
W końcu docieram pod sam zamek. Asfalt kończy się kilkaset metrów przed nim, ale gruntową drogą też można jakoś dojechać bez obawy o sprzęt. Na miejscu jest parę parkingów oraz budek z drobną gastronomią.
Gdy byłem tu po raz ostatni, zamek był zamknięty i w trakcie jakiegoś remontu. Teraz widzę, że do środka można już wejść, jednak za zwiedzanie trzeba zapłacić. Pieniędzy ze sobą nie wziąłem, więc tylko rozglądam się przez chwilę po tym, co widać sprzed linii kasy, a następnie wracam na zewnątrz murów.
I wtedy wpadam na niekoniecznie mądry pomysł – skoro już tu jestem, to mogę obejść mury dookoła! Oczywiście z rowerem, bo przecież go nie zostawię bez opieki. Początkowo idzie łatwo, ale potem ścieżka staje się coraz węższa, pełna kamieni i korzeni, stromych podejść oraz zejść. A ja targam przez to wszystko Tribana zastanawiając się, czy faktycznie będzie się dało obejść całość, czy będę musiał się jeszcze wracać.
Na szczęście się udało. Pętla zamknięta, bez uszczerbków na zdrowiu i sprzęcie. Nawet fajnie było, mogłem zobaczyć parę zakamarków zamku, których z innej perspektywy nie sposób zauważyć.
Robię chwilę przerwy na polanie pod zamkiem, a następnie rozpoczynam zjazd ze wzgórza. W tym momencie jeszcze nie wiem, którą drogą będę wracał do domu. Stwierdzam, że zdecyduję na dole, gdy zobaczę jakieś drogowskazy.
Kończy się jednak tak, że odjeżdżam jeszcze dalej na zachód, pakując się najpierw w długi i szybki zjazd, a następnie parę stromych podjazdów prowadzących przez pobliskie wioski. Oczywiście nie żałuję tego rozwoju wypadków, bo zawsze fajnie poznać jakieś nowy tereny. A i podjechanie tych kilkuset dodatkowych metrów nie nadszarpnęło jakoś mocno moich sił.
Do Frywałdu wróciłem przez Rogulice i Zalas (a przynajmniej tak to wygląda patrząc na mapę – w rzeczywistości mogłem też jechać przez fragmenty innych miejscowości). Później skręciłem na południowy wschód i skierowałem się do Krakowa dokładnie tą samą trasą, którą przyjechałem tu rano.
Wycieczkę skończyłem z 86 kilometrami na liczniku, czyli nieco więcej niż pierwotnie myślałem, ale przecież zawsze się trochę nadkłada, więc nie było to zaskoczenie. Fajnie natomiast, że na mecie wciąż czułem rezerwę mocy – bez większego wysiłku mógłbym jeszcze trochę pojeździć. Być może przy kolejnej okazji znów porwę się na trasę 100+?
Mapka z wyjazdu:
Gdyby jeszcze można było powiększyć mapkę i dodać ślad do ściągnięcia na GPS (np. Garmina) to byłoby miodzio.
Myślałem o tym, ale widzę tu nastepujący problem: po co komuś ślad GPS prowadzący od mojego domu? Ogromna większość, nawet również ruszając z Krakowa i tak pewnie pojedzie inną trasą.
Wydaje mi się, że ślady GPS mają większy sens przy trasach, które prowadzą jakimiś szlakami albo mają początek i koniec w jakichś bardziej charakterystycznych miejscach.