Blue League #19 – amatorski mityng lekkoatletyczny

Będąc biegaczem amatorem, nie ma żadnych problemów ze znalezieniem zawodów na 5 czy 10 km, półmaratonu, maratonu, czy na nawet dystansu ultra. Ciężej jest jednak z mniejszymi dystansami. Krótkie czy średnie biegi mogą się wydawać zarezerwowane wyłącznie dla zawodowców lub międzyszkolnych mistrzostw. Na szczęście powoli się to zmienia – w Krakowie, dzięki zawodom z serii Blue League każdy chętny może sprawdzić się w najpopularniejszych konkurencjach lekkoatletycznych.

Czym jest Blue League? Tam jak wspomniałem we wstępie, to mityng lekkoatletyczny dla amatorów (choć i zawodowca nikt z bieżni nie wyrzuci ;) ). Można pobiec na 100 m, 400, 1000, pchać w kulą, skakać w dal i wzwyż. Jest też popularny Test Coopera, a czasem również inne konkurencje, bo wyżej wymieniona lista jest nie sztywna i ewoluuje w czasie.

Organizatorami zawodów są grupa ITMWB oraz portal Sprinterzy.com, we współpracy z MOS Kraków „Wschód”, który udostępnia stadion do rozegrania zawodów. Koszt udziału – 0 złotych. Poważnie, za można się pościgać na nietypowych dla amatora dystansach zupełnie za darmo. Do tej pory brałem udział w takich zawodach raz, w roku 2016. Oprócz tego, miałem parę epizodów ze szkolnymi zawodami w liceum, ale to było tak dawno temu, że przez ten czas zdążyłem zupełnie zapomnieć o sporcie, a później pokochać go na nowo.

Teraz, po dość długiej przerwie, przyszła pora na kolejny start – postanowiłem spróbować swoich sił na dystansach 1000 oraz 400 metrów. W pamięci zapisał mi się szczególnie ten ostatni. Mimo tego, że bieg trwał tylko 61 sekund, był to jeden z najbardziej bolesnych i wyczerpujących startów, jakie miałem. 1000 też bolał, ale nico mniej. No cóż, zobaczymy jak będzie tym razem.

Sobota rano. Spokojnie wstałem, zjadłem, porobiłem parę zupełnie niezwiązanych ze sportem rzeczy. Zawody dopiero o 11:00, więc było sporo czasu. Wyszedłem około 9:30, dojechałem tramwajem na wschodni kraniec miasta i o 10:30 byłem na miejscu. Trochę ludzi już obecnych, można odbierać numerek i zaczynać rozgrzewkę. Szkoda tylko, że warunki nie będą zbyt sprzyjające, bo już mamy grubo ponad 25 stopni, a im później, tym będzie gorzej.

Linia mety z bramą i fotokomórką do pomiaru czasu.

Bieg na 1000 metrów

Pierwszy w kolejce jest bieg na 1000 metrów. Start wspólny, więc na linii czeka stłoczonych około 20 osób. Moja dotychczasowa życiówka to 3:22 i mam nadzieję trochę ją dziś poprawić. Na sygnał do biegu czekamy dość długo, bo organizatorzy mają jakieś problemy ze sprzętem, ale w końcu rozpoczyna się odliczanie. 3… 2… 1… Strzał!

Ruszamy. Zupełnie nie wiem, jak ustalić tempo. Nawet podczas interwałów nie biegam z tak dużymi prędkościami. Więc lecę za pierwszymi i po chwili jestem na piątym miejscu w czołowej grupce. Jest szybko, ale to bardzo krótki bieg, więc powinno być szybko. Choć chyba jednak przesadziliśmy, bo po kilkuset metrach cała ekipa lekko zwalnia.

300 metrów i już czuję się zmęczony. A przed chwilą jeszcze myślałem, żeby zaatakować tego na 4-tej pozycji! Teraz odkładam to na później. Może on zmęczy się bardziej niż ja i w końcówce wyprzedzę go jedynie utrzymując swoje tempo?

Oj, chyba i z tym będzie problem. Za szybko ruszyłem, na pewno. Pierwsze kółko (400m) kończę w czasie 1:08, więc tempem 2:49 min/km. Szaleństwo, to się musi źle skończyć. I faktycznie, nie mija wiele czasu zanim zaczynam mieć dość. Dopiero połowa, a ja się wypaliłem.

Zwalniam i to pewnie o dobre kilkanaście sekund na kilometrów. Coraz ciężej złapać powietrze, a wola walki powoli się ulatnia. Już w ogóle nie myślę o wyprzedzaniu, chcę tylko jakoś przetrwać do mety i skończyć te męki. Ale też nikt nie wyprzedza mnie. Chyba wszyscy cierpią po równo. Przypominam sobie bieg na 5 km sprzed dwóch dni. Tam też było ciężko pod koniec, ale to jednak nic w porównaniu do tego, co jest teraz.

Im dalej, tym trudniej mi utrzymywać prędkość. Końcówkę biegłem pewnie około 3:30 min/km, a metę przekraczam resztami sił. Za nią idę pod płot, opieram się i przez dobre kilka minut próbuję dojść do siebie. Płuca bolą, a tętno ciągle bardzo wysokie. Pora poszukać czegoś, gdzie można usiąść, najlepiej w cieniu.

Skończyłem z wynikiem 3 minuty 10 sekund i 6 setnych (5 miejsce w tym biegu). Czyli życiówka poprawiona o dobre 12 sekund. Nie jest źle! Ale mimo tego, nie jestem w pełni zadowolony. Taktycznie położyłem ten bieg. Zacząłem mocno za czołówką, z którą i tak nie miałem szans (zwycięzca miał 2:54:84), a potem srogo za to zapłaciłem. Ale cóż, brak doświadczenia z takimi biegami robi swoje.

Bieg na 400 metrów

Zanim nadeszła kolej na następny bieg, miałem prawie godzinę przerwy. W międzyczasie rozgrywane były zawody na 100 metrów dla mężczyzn i dzieci. Start po 4 osoby, poziom bardzo zróżnicowany. Od wymiataczy w okolicach 12 sekund po osoby, które kończy w 20-parę. Więc naprawdę, zawody dla każdego.

Ja z kolei zdążyłem odpocząć i ochłonąć, więc przed startem znów trochę potruchtałem i poćwiczyłem, by rozgrzać mięśnie. Później obejrzałem start pierwszej czwórki mężczyzn, a sam postanowiłem pobiec w drugiej serii.

Tym razem start z bloków. Nie każdy umie je samodzielnie ustawić, ale w takich sprawach zawsze chętnie pomoże inny biegacz albo ktoś z organizatorów. Gdy cała nasza grupa jest już gotowa, następuje klasyczne „do biegu… gotowi…” i strzał z pistoletu.

Ruszam ile sił w nogach. Tu wbrew pozorom ciężko o bezpośrednią rywalizację, bo ma się swój tor, którego nie może opuszczać. Z tego względu, każdy startuje z niego innego miejsca, a podczas biegu naturalne jest, że osobie na wewnętrznym torze będzie łatwiej wyprzedzać niż tej z zewnętrznego.

Gość po wewnętrznej okazuje się bezkonkurencyjny. Od razu nadrabia dystans i obejmuje prowadzenie. Ja póki co jestem drugi i staram się utrzymać pozycję, ale z każdą sekundą jest coraz trudniej. Chyba znów ruszyłem zbyt szybko…

Po 200 metrach czuję, jak opadam z sił. I będzie już tylko gorzej. Po 250 zaczynam tracić motywację do utrzymywania tempa i myślę już tylko o mecie. Około trzysetnego dopada mnie biegacz z bardziej wewnętrznego toru. W tej sytuacji próbuję jeszcze przyspieszyć, ale nie jestem w stanie wykrzesać więcej mocy. Zużyłem całe paliwo, do mety lecę już chyba tylko z rozpędu.

W stawce zajmuję 3-cie miejsce z czasem 1:03:06. Życiówkę miałem 1:01, więc nie udało się poprawić. Zadecydowała zła taktyka, zmęczenie po wcześniejszym starcie na 1000 metrów albo upalne warunki. A może wszystko naraz. W każdym razie, nie będę ukrywał, że liczyłem na więcej – i nawet nie chodzi o wynik, ale po prostu czuję, że źle rozegrałem bieg. Dało się to zrobić lepiej. Spokojniej zacząć, albo chociaż zacisnąć zęby w tej końcówce i spróbować przecierpieć te kilkanaście sekund walcząc o drugą pozycję.

Podsumowanie

No trudno. Tym razem nie wszystko wyszło. Ale i tak muszę przyznać, że zabawa była przednia. Trochę bolesna, ale i tak chętnie spróbuję jeszcze raz. A okazja będzie jeszcze w tym roku dwukrotnie – 7 lipca i 8 września. Ta druga data niestety odpada ze względu na rozgrywany tego samego dnia triathlon Iron Dragon, ale w lipcu chętnie ponownie zmierzę z tymi trudnymi choć bardzo ciekawymi dystansami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *