Beskid Żywicki – Pilsko zimą

Pierwsza górska wycieczka w 2019 roku. Mimo nienajlepszych prognoz i niedawnych obfitych opadów śniegu, udaję się do Korbielowa, by zimą zdobyć drugi najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego – mierzące 1557 m n.p.m. Pilsko.

Niezłą mamy zimę w tym sezonie. Jak w połowie grudnia zaczęło sypać, to do teraz nie chce przestać na dłużej niż jeden dzień. W okresie świątecznym chciałem się wybrać parę razy w Tatry, ale niestety, pogoda nie puściła. Duże zagrożenie lawinowe, nieprzetarte szlaki, ewakuowane schroniska. Wciąż czekam na warunki i lekką frustracją codziennie obserwuję prognozy, które uparcie nie chcą zmienić się na lepsze.

Na szczęście, Tatry to nie jedyne góry w pobliżu. Owszem, dla mnie są najpiękniejsze, ale to nie znaczy, że nie ma alternatyw. Od jakiegoś czasu chciałem się wybrać zimą na Pilsko. Gdy więc nadszedł jakiś choć trochę ładniejszy weekend, postanowiłem ten pomysł zrealizować.

Pilsko – szlaki i sezon zimowy

Ok, na początek drobne sprostowanie. Pilsko nie jest polską góra i nie leży w Beskidzie Żywieckim. Szczyt masywu znajduje się bowiem na Słowacji i przez naszych południowych sąsiadów zaliczany jest do Beskidu Orawskiego. Międzypaństwowa granica znajduje się 400 metrów przez nim, w miejscu zwanym Góra Pięciu Kopców. W praktyce jednak, nazwą Pilsko często określa się cały masyw górski, a nie tylko jego główny wierzchołek.

Szczyt przecina tylko jeden kolor szlaku: zielony, który łączy słowacką miejscowość Orawskie Wesele ze wspomnianą przed chwilą Górą Pięciu Kopców. Niżej, w okolicach Hali Miziowej znajduje się jednak cała plątanina tras, prowadzących z zachodu, północy i wschodu.

W stronę Pilska można wyruszyć:

  • z Korbielowa (szlakiem żółtym lub zielonym),
  • z Sopotni Wielkiej (szlak zielony),
  • z Przełęczy Przysłopy (czarny),
  • z Hali Rysianka (czerwony, pod koniec można przeskoczyć na niebieski),
  • z Przełęczy Glinne (jak wyżej, najpierw czerwony, później można zrobić skrót niebieskim).

W ten sposób dotrze się do Hali Miziową, bądź od razu na Górę Pięciu Kopców (dwie ostatnie trasy z końcówką w kolorze niebieskim). Z Hali w górę prowadzą dwa szlaki: czarny i żółty, które doprowadzą aż do granicy ze Słowacją. Stamtąd na szczyt już przysłowiowy „rzut kamieniem” – 400 metrów łatwego marszu po zielonych oznaczeniach.

A jak to wygląda zimą? Miejscowość Korbielów to popularny ośrodek narciarski, a północno-wschodnie stoki góry są usiane dziesiątkami wyciągów i tras zjazdowych. W okolicy będzie o wiele więcej narciarzy niż piechurów, co dla szukających w górach spokoju może być nieco zniechęcające.

Dojazd pod Pilsko

Dla posiadających samochód i planujących powrót w to samo miejsce, sprawa będzie banalna. Po prostu dojechać pod szlak i zostawić pojazd na jednym z licznych parkingów. Trzeba jedynie mieć na uwadze, że w tej górskiej miejscowości zimą może być na prawdę sporo śniegu.

Chcąc dostać się komunikacją publiczną można szukać połączeń bezpośrednich lub dotrzeć z przesiadką w Żywcu lub Bielsku-Białej. Ja mam na szczęście do dyspozycji połączenie Kraków – Korbielów o częstotliwości kilku kursów dziennie. Na dzień dzisiejszy, trasę obsługuje chyba tylko firma Chrustek Travel, więc po rozkład jazdy odsyłam na ich stronę internetową (nie widzę sensu tu umieszczać, bo może się lada chwila pozmieniać).

Na Pilsko żółtym szlakiem z Korbielowa

Z Krakowa wyjeżdżam pierwszym kursem około 7:30. Do Korbielowa docieram parę minut po 10-tej. Jak na górską wycieczkę, dość późno. Na zimową górską wycieczkę – jeszcze gorzej, ale do zachodu słońca mam ciągle ponad 6 godzin, więc powinno wystarczyć. O ile szlaki będą przetarte, bo tej informacji nie udało mi się niestety znaleźć w sieci.

Decyduje się wchodzić żółtym szlakiem. Zaczyna się tuż przy przystanku, więc po wyjściu w busa tylko zakładam stuptuty i od razu w trasę.

Początkowo muszę przeciskać się pomiędzy samochodami, które na wąskiej, zaśnieżonej drodze mają problem z wymijaniem się lub nawet wyjazdem z parkingów. Na szczęście ten odcinek jest niedługi i już po kilkuset metrach idę w spokoju wśród drzew.

Pierwszy spokojny odcinek po wyjściu z centrum Korbielowa.

Z mapy kojarzę, że szeroką drogą będę szedł jeszcze tylko przez kilka minut. Później czeka mnie skręt na typowo leśną ścieżkę. Zaczynam się zastanawiać, w jakim będzie stanie. Co prawda widzę na śniegu kilka śladów, ale czy te osoby szły na Pilsko? Może jedynie docierały do swoich domków, które od czasu do czasu prześwitują przez ośnieżone drzewa.

W końcu widzę znak z symbolem skręcającego szlaku. Rzut oka na ścieżkę i mogę odetchnąć. Jest przetarta, wyraźnie widać, że chodzono nią zarówno dziś, jak i w poprzednich dniach.

Szlak u podstawy góry okazał się dobrze przetarty.

Kroki stawiam bez problemu, a buty nie zapadają się w miękkim śniegu, więc wędrówka jest przyjemna. Po chwili niewielkim mostkiem przekraczam strumień, a później rozpoczynam łagodne podejście wzdłuż pochyłego zbocza.

Przeprawa przez Buczynkę.
Powolne nabieranie wysokości wśród drzew.

Od czasu do czasu mam okazję oglądać okoliczne pagórki. Zima w pełni, widoki ładne, ale niestety widzę, że prognozy się sprawdzają. Im wyżej, tym gęstsze chmury, więc pewnie kwestią czasu jest, nim ja też się w nich znajdę.

Widok z żółtego szlaku na zachód.
Chwilowy przeskok na szerszą ścieżkę.

Wraz z nabieraniem wysokości otacza mnie coraz więcej śniegu. Również pnie drzew są coraz bielsze, a obciążone puchem gałęzie nierzadko uginają się do samej ziemi. Efekt? Coraz ciężej dostrzec oznaczenia szlaku. Póki mogę iść po śladach, to nie problem, ale gdy pojawiają się rozdroża, przez chwilę trwam w niepewności z obawą, że zaraz będę musiał zawrócić i wybrać inny wariant.

Ośnieżony las ma swój urok, ale też utrudnia odnajdywanie oznaczeń szlaku.

Po około 1,5 godzinie marszu trafiam w miejsce, gdzie szlak żółtym łączy się z zielonym. Trasa zamienia się w… stok narciarski. W dół zjeżdżają dziesiątki osób, pomiędzy którymi muszą sobie jakoś znaleźć miejsce. Schodzę do lewej krawędzi i idę dalej, zastanawiając się, czy szlak jeszcze skręci w las, czy czeka mnie marsz po tej „autostradzie” aż do schroniska.

Zimą zielony szlak zamienia się w trasę zjazdową dla narciarzy i snowboardzistów.

Po kilku minutach znów jestem na leśnej ścieżce. Nie trwa to jednak długo, a i owa ścieżka pełna jest płaskich, równoległych śladów po narciarzach wybierających nieco bardziej ekstremalne warianty.

Chwila odpoczynku od narciarskiego zgiełku.

Później wracam na nartostradę. Po spojrzeniu na mapę wydaje mi się, że powinienem z niej zejść, ale drzewa są już białe do tego stopnia, że nie mam możliwości sprawdzić, czy szlak gdzieś skręcił, czy po prostu oznaczenia są pod śniegiem.

A może tak po prostu przebiega zimowy wariant? Nierzadko różnią się one od letnich, więc skoro wciąż mam przez sobą ślady ślady innych piechurów, to po prostu idę za nimi.

Trasa co prawda przetarta, ale i tak momentami zapadam się w śniegu na kilkanaście centymetrów.

Nagle wychodzę na płaski teren i kilkaset metrów na lewo zauważam schronisko. O, to już? Czuję się lekko zaskoczony, ale w sumie się cieszę, bo marsz wzdłuż stoku nie był zbyt ciekawy. Dotarcie tu zajęło mi niemal równe 2 godziny. Według oznaczeń powinno być 2:15, więc czas raczej przyzwoity, szczególnie zimą.

Schronisko PTTK Na Hali Mizowej.
Szlakowskazy pod schroniskiem.

Chwila przerwy na jedzenie, parę zdjęć i pora ruszać dalej. Tylko… którędy? Niby są dwa szlaki, ale w tych warunkach nie dam rady odnaleźć żadnych oznaczeń. Śladów innych niż po nartach też nie potrafię się doszukać. Ale przecież byłem już kiedyś na Pilsku. Późną wiosną, przy odsłoniętych szlakach. Pamiętam, że trasa prowadziła przy wyciągu. Jest ich kilka, ale wydaje mi się, że to był ten środkowy. Warto spróbować.

Idę kawałek, ale z każdym krokiem buty zapadają się na kilkadziesiąt centymetrów. Po chwili mam dość. Na co mi to 50 km biegania tygodniowo, skoro po 100 metrach torowania czuję się zmęczony? No nic, trzeba chwilę odpocząć i zastanowić co dalej.

Ruszam wolniej, spokojniej, delikatnie stawiając kroki. Po chwili trafiam też na lepiej ubity śnieg. Pod górę staram się iść zakosami – mniej się męczę i wydaje mi się też, że nie zapadam tak głęboko. Choć i tak czasem stanę na czymś gorzej ubitym i noga wpada po kolano. Po kilkunastu ciężkich minutach wdrapuję się na szczyt tego stoku. Ile ja przeszedłem? 300-400 metrów?

Na szczęście dalej jest już mniej stromo. Odnajduję również piesze ślady. Skąd się wzięły? Czyżby gdzieś obok była przetarta trasa? Trzymam się ich, ale co jakiś czas znikają, prawdopodobnie rozjechane przez dziesiątki narciarzy i snowboardzistów. No nic, przynajmniej mam pewność, że ktoś tędy szedł. Końcówka wyciągu już niedaleko, więc wiem co robić przez najbliższy czas.

Wędrówka w górę stoku narciarskiego.

Po paru minutach spotykam schodzących z góry turystów. Pierwszych tego dnia! Do tej pory byli tylko zjeżdżający. To dobra wiadomość, bo w takim razie pewnie jest założony ślad aż na szczyt.

Najwyższy w wyciągów na Pilsku. Wygląda na nieźle zmrożony, ale cały czas działał.

Za wyciągiem robi się płasko. I pusto, bo mało kto ma ochotę na dodatkowe podejście. Chmury gęstnieją, wiatr wyje coraz mocniej. Zatrzymuję się i wyciągam kominiarkę. Nauczony ostatnim doświadczeniem z Babiej Góry, wolę to zrobić zanim jej potrzebuję, niż żeby potem ubieranie jej wiązało się z ryzykiem przemrożenia dłoni.

Ok, nie zgubię się. Jest nie tylko ślad, ale i wbite co kilkadziesiąt metrów tyczki. Trzeba tylko dobrze stawiać kroki, bo co jakiś czas śnieg pod stopami nie wytrzymuje i zapadam się dość głęboko.

Droga w stronę szczytu Pilska.

Z mgły wyłania się grupa kilku obiektów. Mapa, tabliczka, szlakowskazy. Są też dwie osoby z nartami robiące przerwę. Czyżby szczyt? Jednak nie, to tylko Góra Pięciu Kopców, o której pisałem we wstępie. Jest tu znak informujący o przekroczeniu granicy oraz symbol początku zielonego szlaku. Napis mówi o 10 minutach marszu.

Na Górze Pięciu Kopców.

Znikają tyczki, a ślad jest coraz mniej wyraźny, bo nieustannie zasypuje go niesiony mocnym wiatrem śnieżny pył. Widoczność spada do kilkudziesięciu metrów, a fakt, że wierzchołek jest dość płaski i rozległy nie pomaga w nawigacji. Nie można po prostu iść „do góry, aż nie da się wyżej”. Kiedyś z tego powodu miał tu nawet miejsce śmiertelny wypadek. Zimą 1980 roku grupa uczniów zabłądziła we mgle, 3 osoby zmarły z wycieńczenia.

Mojej sytuacji daleko jednak do ciężkiej. Owszem, pogoda nie rozpieszcza, ale mam ten ślad, a w razie czego mogę sięgnąć po GPS w telefonie.

Po chwili trafiam na coś kolorowego, wystającego ze śniegu. Okazuje się, że słupki z oznaczeniem trasy nadal mi towarzyszą. Problem jedynie w tym, że są niemal całe przysypane.

Słupek z oznaczeniem szlaku wystający 15-20 cm nad powierzchnię pokrywy śnieżnej.

Chwilę później z chmur wyłania się kolejna grupa obiektów. Tym razem to już na pewno wierzchołek. I to cały dla mnie.

Na szczycie Pilska.
Skuta lodem tabliczka z nazwą i wysokością wierzchołka.

Zejście ze szczytu i powrót zielonym szlakiem

Nie spędzam tu jednak wiele czasu. Nic nie widać, nie ma z kim porozmawiać, nawet nie da się za niczym schować, a stojąc tylko się wyziębiam. Robię więc tylko parę fotek, wybijam dwa łyki herbaty z termosu i rozpoczynam zejście.

W drodze powrotnej trafiam na kolejnych piechurów, który pytają, czy dobrze idą w stronę szczytu. Potwierdzam, a sam jestem wdzięczny za ich ślad, bo mój zdążyło już trochę zawiać.

Coraz zimniej mi w dłonie. Idę teraz pod wiatr, a robiąc zdjęcia na szczycie trochę je wychłodziłem. Pora zmienić rękawiczki na cieplejsze. W tym temacie zawsze staram się być dobrze przygotowany. Już nieraz zdarzyło mi się swoje odcierpieć w górach czy na rowerze z powodu zbyt cienkich rękawic albo braku pary na przebranie przemoczonych. W efekcie, zimą zawsze noszę 3 pary, a teraz od razu ubieram najgrubsze – nie ma co ich oszczędzać.

Mijam ponownie Górę Pięciu Kopców i rozpoczynam zejście w stronę schroniska. Pod górę szło się ciężko, ale zejście okazuje się zaskakująco przyjemne. Teraz sypki śnieg jest moim sprzymierzeńcem przy hamowaniu długich kroków.

Zejście ze szczytu w kierunku schroniska na Hali Miziowej.

Po jakichś 30 minutach jestem już pod schroniskiem. Rozgrzany, bez śladu zmęczenia po niedawnym trudnym podejściu i zadowolony z udanego wejścia.

Patrzę na zegarek. 13:30. Niedobrze. Na autobus o 14:05 nie zdążę choćbym stąd zbiegał. Natomiast kolejny jest dopiero 16:05, więc szykuje się długie czekanie. Obchodzę spokojnie okolicę schroniska, oglądam ruiny starego budynku, który spłonął pod koniec grudnia 2018 roku, a w końcu siadam na płotku i bez pośpiechu zjadam parę kapek.

Kolejka do wyciągu narciarskiego.
Pozostałości po pożarze starego schroniska.

W dół ruszam tą samą trasą, którą przyszedłem. Czyli wzdłuż trasy zjazdowej, miejscami idąc wręcz po własnych śladach. W kilkanaście minut dochodzę do skrzyżowania z żółtym szlakiem. Tym razem mijam zakręt i trzymam się nartostrady.

Zejście nartostradą.

Zielony szlak, szczerze mówiąc, nie jest zbyt ciekawy dla pieszego turysty. Idę szeroką, pozbawioną trudnością drogą, na której co chwilę wyprzedzają mnie grupy narciarzy. Powrót żółtym byłby ciekawszy, ale cóż – nie chciałem wracać tą samą drogą, to mam za swoje.

Typowa dla zielonego szlaku szeroka, rozjeżdżona droga.
Miejsce, gdzie jednak trasa zjazdowa krzyżuje się z inną.

W takich warunkach nie da się zbytnio polegać na oznaczeniach szlaku. Czasem są zasypane, kiedy indziej wręcz zasłonięte jaskrawymi materacami, które chronią drzewa i słupy przed zderzeniem z rozpędzonymi ludźmi (hmm, a może jednak na odwrót?). To jednak nie oznacza problemów z nawigacją. Trzeba po prostu iść w dół stoku, aż w końcu dotrze się na poziom ulicy.

Kolejny z licznych wyciągów postawionych na stokach Pilska.

I faktycznie. Wzdłuż trasy zjazdowej schodzę do postawy wyciągu. Tam znajduję zagubione oznaczenie zielonego szlaku, które bocznymi uliczkami, wśród pensjonatów i zapełnionych po brzegi parkingów prowadzi mnie aż do głównej drogi. Później jeszcze chwila marszu brudnym, nieodśnieżonym chodnikiem i jestem na przystanku. Jest parę minut po 15-stej, więc została mi jeszcze godzina czekania. Szkoda, bo specjalnie starałem się schodzić najwolniej jak mogłem.

Ostatni odcinek przed dojściem do drogi.

Pilsko w zimie – podsumowanie

Dla mnie wyjazd z serii: więcej jazdy i czekania niż samego chodzenia. Ale i tak było fajnie. Tylko się utwierdzam w przekonaniu, że bardzo lubię góry zimą. Przy odpowiednim przygotowaniu, zdobywanie ich w trudniejszych niż normalnie warunkach sprawia mnóstwo frajdy.

Zimowe Pilsko jest jednak specyficznym szczytem. Ze względu na liczne wyciągi narciarskie i trasy zjazdowe, góra nie ma takiego „klimatu”, jakim może poszczycić się na przykład Diablak (Babia Góra). Jak ktoś lubi zimą poczucie dzikości i walki z naturą, to tu jej nie znajdzie.

Gdy jednak komuś szalejący na stokach ludzie nie przeszkadzają, śmiało mogę taką wycieczkę polecić. Przy wysokim poziomie zagrożenia lawinowego w Tatrach, jest to jedna z najwyższych polskich gór, jakie można w miarę bezpiecznie zdobyć.

Na koniec zamieszczę jeszcze mapę przebytej trasy, przy czym zaznaczam, że należy traktować ją orientacyjnie. Dojście do szczytu oraz zejście zielonym szlakiem w rzeczywistości miało nieco inny przebieg.

Trasa: Korbielów – Korbielów | mapa-turystyczna.pl

6 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *