Uniwersytecki Test Coopera – 9 czerwca 2018
Pewnego dnia, idąc do pracy, zauważyłem wiszący na płocie plakat o Teście Coopera organizowanym w najbliższą sobotę przez Uniwersytet Jagielloński. Miejscem organizacji wydarzenia miał być krakowski stadion na Groblach, a więc obiekt, który dobrze znam i gdzie regularnie trenuję. Nie zastanawiając się długo postanowiłem wziąć udział.
Czym jest Test Coopera
Test Coopera jest jedną z biegowych prób pozwalających zbadać swoją wydolność. W ciągu 12 minut należy (najlepiej na stadionie, ze względu na płaską, dobrze zmierzoną trasę) przebiec jak największy dystans. Następnie, na podstawie wyniku, określa się stan aktualnej formy, bazując na danych ze specjalnych tabel.
Test pochodzi z lat 60-tych i został wymyślony na potrzeby amerykańskiej armii, jednak dobrze przyjął się w treningu biegowym. Jest popularny również w Polsce. W samym Krakowie można go wykonać co najmniej kilka razy w roku. Regularną organizacją wydarzenia zajmują się między innymi AZS AWF, UJ czy ITMBW.
Tabele Testu Coopera
Poniżej wstawiam tabele, na podstawie których można ocenić swój wynik.
Mój najlepszy rezultat to 3410 metrów, więc myślę, że całkiem nieźle. Tyle, że był on robiony przy wręcz idealnych warunkach. Chłodno, z lekką mżawką, bez wiatru. Takie dni nie trafiają się niestety zbyt często.
Co ostatnio z moim bieganiem?
Po ostatniej porażce związanej z Biegiem Nocnym na 10 km (start tuż po chorobie), trenuję dalej, choć nie mam żadnego krótkoterminowego celu. Jestem zapisany na jesienny półmaraton, gdzie będę atakował wynik 1h 30 min. W międzyczasie mam zamiar spróbować przebiec 5 km poniżej 19 minut. Z tym jednak czekam na odpowiednie warunki, a te ostatnio nie sprzyjają – od ponad 2 miesięcy trwa tutaj rekordowa fala upałów i ciężko znaleźć bieg, przy którym odczuwalna temperatura wynosiłaby mniej niż 25 stopni.
Trenuję głównie wcześnie rano lub późno wieczorem. Staram się biegać około 50 kilometrów tygodniowo, podzielonych na 4 jednostki treningowe. Niemal co tydzień robię jakiś dłuższy bieg (około 16 – 18 km), do tego po 2 średnie lub mocne akcenty, które mają poprawiać wydolność. Pamiętam również o wrześniowym triathlonie, więc staram się regularnie ćwiczyć i pływać, oraz oczywiście jeździć na rowerze (o tym akurat ostatnio na blogu jest dużo).
Uniwersytecki Test Coopera – przebieg
Początek pierwszej serii jest równo o godzinie 9-tej. Liczę, że gdy wystartuję w niej, będzie jeszcze choć trochę chłodniej. Niestety, szybko przekonuję się, że nic z tego. Prognozy na tę sobotę zapowiadają ponad 30 stopni, a już o 8:30 termometr wskazuje 26. To będzie ciężki bieg, raczej bez szans na życiówkę.
Wychodzę z domu, rozpoczynam trucht w stronę stadionu i już po paru minutach odczuwam warunki. Przy takim spokojnym biegu, tętno mam przeważnie w okolicach 140, a teraz już kilka razy przebiło 150. Docierając do stadionu już czuję lekkie zmęczenie, a gdy się zatrzymuje jest mi nawet przez chwilę słabo.
Piję, polewam się wodą i idę do stanowiska zapisów. Nie ma wielu ludzi – to będzie raczej kameralna impreza. Ale jest w sumie wszystko, co potrzeba: brama startowa, oznaczenia co 50 metrów, osoby do pomiaru czasu i przebytych dystansów. Nawet picie i koszulki dają na mecie.
Pora trochę rozgrzać mięśnie. Robię dwa kółka po 300 metrów (taki jest dystans okrążenia na tym stadionie), w które wplatam 4 drobne przebieżki. Nie jest łatwo, bo te kilka sekund przyspieszenia potrafi podbić moje tętno aż do 170 uderzeń na minutę. Zaczynam się trochę obawiać, czy aby na pewno start w takich warunkach to dobry pomysł. O rekordzie mogę zapomnieć, chyba ucieszy mnie cokolwiek powyżej 3000 metrów i wyjście stąd o własnych siłach, zamiast wyjazd stojącą obok bieżni karetką.
Dochodzi 9:00. Widzę, że do mojej serii zapisało się około 8 osób. Fajnie, jest z kim rywalizować, ale i obędzie się bez tłoku, szczególnie, że niektóre z tych osób pewnie będę musiał kilkukrotnie wyprzedzić. Ostatnie wylanie wody do siebie i na siebie, po czym spiker woła na linię startu.
Krótkie odliczanie i ruszamy. Byłem ustawiony w pierwszej linii, więc od razu zbiegam do wewnętrznej krawędzi. Prowadzę, choć trochę za mną jest kolejny zawodnik, nad którym mam parę metrów przewagi.
Początek zawsze idzie dobrze. Ważne, żeby nie przesadzić, bo te 12 minut biegu może być o wiele dłuższe, niż to się wydaje na starcie. Na pewno nie mogę cisnąć na maksimum możliwości, szczególnie w takich warunkach. Myślę, że biegnę około 3:50 min/km, choć wskazania zegarka (Polar M430) co chwilę się zmieniają w zakresie 3:30 – 4:10. Jemu akurat na bieżni nie warto ufać, bo raz, że na pewno nie rwę tak tempa, a dwa, biegniemy po krótkim kółku i GPS-owi zwyczajnie brakuje precyzji.
Mniej więcej 3/4 okrążenia jest w słońcu, pozostała ćwiartka w cieniu. Po paru kółkach zdążyłem już bardzo polubić tą zacienioną prostą i każdy bieg po niej to chwila ulgi od lejącego się z nieba żaru. Na prawdę trudne warunki, szczególnie dla kogoś, kto lubi zimę i słabo znosi upały.
Mija połowa czasu. Biegnę samotnie na czele stawki, co chwilę wyprzedzając jakichś wolniejszych zawodników. Kątem oka widzę, że ktoś za mną próbuje zmniejszać dystans, ale póki co jestem bezpieczny. Choć nie wiem, czy nawiązałbym walkę. Tętno dobija już niemal do 190, a ja powoli zaczynam odliczać minuty do końca. Nie ma szans, że jeszcze przyspieszę.
Na kolejnych kółkach zmęczenie powoli narasta, ale nawet nie czuję się słabo. Nie mam ochoty zwalniać czy się zatrzymywać. Nie jest komfortowo, ale powinno się udać utrzymać tempo. Prowadzenie również nie wygląda na zagrożone. Ciągle mam te kilkadziesiąt metrów przewagi za drugim biegaczem.
Spiker daje znać, że test powoli zbliża się do końca, ale chyba nie mam siły dać z siebie jeszcze więcej. Cieszy mnie tylko, że kończę 10-te okrążenie i faktycznie uda się przebiec więcej niż 3000 metrów. Choć gdy wybijają ostatnie sekundy, udaje mi się odrobinę przycisnąć i jakoś dotrzeć do kolejnej chorągiewki.
Koniec. Zatrzymuję się z wynikiem 3100 metrów. W tej serii to najlepszy wynik. Siadam na bieżni (niestety w pełnym słońcu) i próbuję złapać oddech. Chyba jednak to przeżyję i wyjdę o własnych siłach.
Słabo. Dużo poniżej życiówki, wiem, że stać mnie na więcej. Ale czy to powód do zmartwień? Warunki okropne, odczuwalna temperatura na tym odsłoniętym fragmencie na pewno była powyżej 30 stopni. I dawno jednak nie startowałem na maksa w krótkim biegu. Więc nie tak źle.
W końcu obsługa daje znać, że dystanse zostały spisane i można zejść z bieżni. Podchodzę do biura zawodów, dostaję wodę, dyplom i pamiątkową koszulkę (o, techniczna! Miłe zaskoczenie, bo zawsze na testach dawali bawełniane). Potem siadam na trybunach i odpoczywając nawiązuję krótką rozmowę z biegaczem, który próbował mnie gonić, ale ostatecznie zajął drugie miejsce.
Po paru minutach w cieniu jest już dużo lepiej. Siły wróciły, ale zostaję jeszcze do końca następnej serii. Okazuje się, że ktoś wybiegał tam 3200 metrów – wow, świetny wynik w takim upale. Ciekawe, kto był najlepszy tego dnia? Niestety, na stronie organizatora nie mogę doszukać się wyników ani z tej, ani z poprzednich edycji biegu.
Podsumowanie
3100 metrów w 12 minut daje tempo około 3:52 min/km. Rekord mam 3410, więc bieg w tempie 3:31 min/km. Ogromna przepaść, szczególnie, że tamten wynik jest sprzed ponad półtora roku. I gdzie się podziały efekty z treningów od tamtej pory? :)
Nie no, raczej nie ma co porównywać tych dwóch biegów. Teraz były bardzo trudne warunki, wtedy idealna pogoda, a także miałem w grupie lepszego biegacza od siebie i było kogo gonić – wtedy zawsze łatwiej o dobry wynik. Te 3100 potraktuję więc nie jako wyznacznik formy, ale dobry trening w warunkach, do których też przecież warto się przyzwyczajać.
Jeszcze parę słów o organizacji. Parę, bo właściwie nie ma się do czego przyczepić. Miła, kameralna atmosfera, porządnie przygotowany stadion, dobre podejście do zawodników. Nawet gadżety dawali i to wszystko zupełnie za darmo. Wiem już, że we wrześniu robią kolejną edycję. Jeśli nie będzie kolidować z innymi planami – na pewno wpadnę.