Bieg Nocny na 10km – przegrana z chorobą

Miało być łamanie 40 minut na 10 km i nowa życiówka. Wyszła lekka przebieżka z ledwo złamaną godziną. Ale czego innego się spodziewać, gdy człowieka 9 dni przed startem rozkłada najgorsza od kilkunastu lat choroba i pakuje na dobry tydzień do łóżka?

Przygotowania

Po Półmaratonie Marzanny w marcu postanowiłem, że moim kolejnym celem biegowym będzie atak na 40 minut w biegu na 10km. Było 5 tygodni na dopracowanie formy, a po solidnie przepracowanej zimie miałem dobrą bazę, żeby paroma kluczowymi treningami podbić wytrzymałość i sprawić, że tempo 4:00 min/km stanie się do wytrzymania przez kilkadziesiąt minut.

Do pewnego momentu wszystko szło dobre. Najpierw tydzień odpoczynku (to znaczy: biegania bez akcentów) po półmaratonie. Później zacząłem wplatać mocniejsze jednostki.

W drugim tygodniu interwały 6 * 600m na przerwie 300m oraz bieg progowy 3 * 1,5km na przerwie 1,5 minuty. Interwały dużo powyżej tempa startowego (w okolicach 3:40 min/km, nawet szybciej), progowy miał być tuż poniżej, ale wyszło tak, że wszystkie odcinki były szybsze niż 4:00.

Trzeci tydzień jeszcze lepszy. Najpierw 5 * 800m na przerwie 300m (tempo też w okolicach 3:40), dwa dni później progowy 2 * 1,5 km na przerwie 1,5 minuty, potem 10 minut spokojnie i znów 2 * 1,5 km na przerwie 1,5 min. Wszystko ciągle ze średnia nieco szybszą niż 4:00. Świetnie.

Później były 4 dni wolnego od biegania ze względu na wyjazd w Góry Stołowe, Po powrocie najpierw coś luźnego we wtorek, ale środa już na poważnie. Interwały 4 * 1000m na przerwie 300m z tempem szybszym niż 3:45 min / km. Zrobione bez większego problemu i myślę, że to były bez wątpienia moje najlepsze interwały w życiu. Po nich wiedziałem, że złamanie 40 minut na dychę nie powinno sprawić większych problemów.

Choroba

Niestety, kolejnego dnia, po powrocie z basenu zacząłem kaszleć. Teraz nawet przypominam sobie, że kaszlałem już trochę dzień wcześniej, po powrocie z interwałów. Ale nie wziąłem tego objawu na poważnie – po basenie często mam jakiś drobny katar, kaszlę, czy boli mnie brzuch. W piątek poszedłem normalnie do pracy i… stamtąd wróciłem już ledwo żywy. Ból głowy, temperatura, kaszel, osłabienie. Resztę dnia spędziłem w łóżku.

Moje choroby są przeważnie szybkie. O ile w ogóle są, bo choruję raz na parę lat i przeważnie na nic poważnego. Jeden dzień męczarni, drugi osłabiania i potem znów zdrowy. Ale tym razem było inaczej.

Na początku myślałem, że wyleci mi tylko piątkowy trening, w sobotę dojdę do siebie i w niedzielę będę już mógł zakładać buty i zrobić choćby lekkie 8-10 km. Nic z tego. W sobotę też leżenie z bólem głowy, kaszlem i mocnym osłabieniem. Dzień później już tylko kaszel i osłabienie, ale one nie chciały odpuszczać.

Zdecydowałem się nie iść w poniedziałek do pracy. A potem również we wtorek. Tego dnia byłem już pogodzony z tym, że nici ze startu. Bardziej martwiło mnie zdrowie. Dawno nie byłem tak chory. Stwierdziłem, że samo może nie przejść i udałem się do lekarza. Diagnoza: ostre zapalenie krtani i tchawicy. Dostałem antybiotyk i parę innych leków, a do tego zalecenie, by odpoczywać. Na szczęście mam super pracodawcę i powiedział, żebym zapomniał o pracy i siedział do końca tygodnia w domu.

Dopiero w piątek, czyli tydzień po rozpoczęciu choroby, poczułem się lepiej. Na tyle dobrze, żeby rano wybrać się na rower, a wieczorem potruchtać na stadion Wisły i odebrać pakiet startowy na sobotni bieg.

Numer startowy i medal (medal dopiero na mecie, w Krakowie jeszcze na szczęście nie dają ich w pakietach startowych, jak to się ponoć zdarza gdzie indziej)

Relacja z Nocnego Biegu na 10km

Początkowo miałem w ogóle nie brać w tym udziału. Założyłem, że bez ścigania nie będzie zabawy i skoro mam startować tylko w celu zrobienia spokojnej przebieżki, to lepiej nie startować w ogóle. Ale pakiet opłacony, więc trochę szkoda. A i klimat nocnego biegu może być fajny. Więc poszedłem.

Ustawiłem się gdzieś daleko za linią startu, żeby nie blokować trasy ambitniejszym. Niestety, przez to przekonałem się, jak wygląda bieganie w środku stawki. I niestety muszę stwierdzić, że z zawodami sportowymi to nie ma za wiele wspólnego. Było tak ciasno, że miejscami cały tłum zwalniał, albo nawet przechodził do marszu. Strasznie, nigdy wcześniej nie biegłem w takim ścisku. Zaczynam rozumieć, czemu ludzie uciekają z ulicy w góry.

Dopiero na trzecim kilometrze udało się znaleźć nieco miejsca dla siebie i przekroczyć barierę 6:00 min/km. Wcześniej nie było na to szans, poważnie. Od tej pory starałem się trzymać tętno gdzieś w okolicach 150 BPM. Niestety, upał (choć już dawno po zachodzie słońca, termometry i tak pokazywały 20 stopni) i osłabienie po chorobie sprawiały, że przekraczałem ten próg już przy 5:30 min/km. No trudno, mogę i truchtać wolniej, nigdzie mi się nie spieszy.

Na pewno mogę pochwalić atmosferę biegu. Tłum ludzi, oświetlonych niebieskimi opaskami wyglądał świetnie, a i doping na trasie był jednym z lepszych, na jakie trafiłem. Obsługa też na medal, ale to akurat zawsze dobrze działa w krakowskich biegach. Jedyne, czego mógłbym się doczepić, to brak wody na trasie. Bieg niby krótki, ale przy takiej temperaturze zdecydowanie by się przydała, szczególnie tym biegnącym dłużej niż kilkadziesiąt minut.

Pod koniec miałem ochotę lekko przycisnąć, ale się powstrzymałem. Tętno zaczęło coraz częściej przebijać 155 uderzeń mimo podobnego tempa, więc stwierdziłem tylko, że jakoś dociągnę do mety, odstawiając jakiekolwiek ambicje na bok. Ta minuta czy dwie nic dziś nie zmienia, a szkoda nadmiernie obciążać organizm.

W końcu dobiegłem. Bez zmęczenia, bez bólu, ale i w sumie bez emocji. Wziąłem medal, picie i praktycznie od razu postanowiłem wracać. Czas netto na mecie: 58 minut 42 sekundy. Miejsce 1209 na 3048, czyli nawet nieźle, bo spodziewałem się raczej, że będę w ostatnich 20% stawki.

Trasa Nocnego Biegu na 10km
Wykres tętna podczas „zawodów” – niestety ciągle jest zdecydowanie za wysokie, jak na taki poziom wysiłku.

I co dalej?

Strasznie szkoda mi tego biegu. Myślałem, że już się pogodziłem ze stratą okazji i zmarnowanymi przygotowaniami, ale to chyba nie do końca prawda. Nadal czuję, jakby mi ktoś coś zabrał. Ale trudno się mówi – złość przejście, forma wróci, będzie można startować dalej.

Szkoda, że nie nie ma w okolicach Krakowa zbyt wielu atestowanych zawodów na 10 km. No dobra, jest bieg w Skawinie początkiem maja, ale akurat ten termin mi nie pasuje – na majówkę wyjeżdżam niemal na tydzień, więc znowu będzie porozwalany trening i zniżka formy. Poza tymi zawodami, albo trzeba będzie jechać gdzieś dalej, albo poczekać na przyszły rok.

Dlatego, póki co postanowiłem odpuścić dychę i skupić się na dystansie 5 kilometrów. To szybki, bardzo dynamiczny bieg, mimo upływu lat – nawet mój ulubiony. Startować mogę co tydzień na Parkrunie lub lokalnym ITMBWieczorem, więc okazji do łamania wymarzonego 19 minut raczej nie powinno zabraknąć.

Niech tylko zdrowie wróci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *