Lubogoszcz – wejście zimą
Kolejny wypad w Beskid Wyspowy. Tym razem na mierzący 968 metrów Lubogoszcz, położony tuż przy Mszanie Dolnej. W ramach tej wycieczki zdobywam go w zimowych warunkach, odwiedzając szlaki zielony i czerwony.
Tak właściwie, jest to kontynuacja mojego zimowego wejścia na Mogielicę, które udało się skończyć około godziny 11:30. Stwierdziłem, że w takich okolicznościach nie warto wracać od razu do Krakowa – lepiej wejść na jeszcze jeden z pobliskich szczytów. A skoro Lubogoszcz był „po drodze”, to wybór nie był trudny.
Lubogoszcz – szlaki i informacje praktyczne
Góra wznosi się na wysokość 968 metrów n.p.m. i leży w zachodniej części Beskidu Wyspowego. Jest najwyższym szczytem niewielkiego, trzywierzchołkowego masywu. Oprócz Lubogoszcza znajdują się tam Zapadliska oraz Lubogoszcz Zachodni.
Szczyt jest niemal całkowicie zalesiony i nie oferuje zbyt wielu widoków na okolicę. Kiedyś co prawda znajdowała się tutaj wieża, lecz doszło do jej zawalenia i nigdy jej nie odbudowano. Obecnie, na wierzchołku można znaleźć kilkumetrowy krzyż, ołtarz, parę tablic, mapek, ławki oraz miejsce na ognisko.
Na Lubogoszcz da się dostać czterema szlakami:
- zielonym z Mszany Dolnej,
- czerwonym z Mszany Dolnej (fragment Małego Szlaku Beskidzkiego),
- czerwonym z Kasiny Wielkiej (również odcinek MSB),
- czarnym (plus później czerwonym) z Kasinki Małej.
Żaden z nich nie jeszcze szczególnie długi, ani wymagający. Podejście na Lubogoszcz, w zależności od strony, to około 2 – 2,5 godziny marszu oraz 500 – 600 metrów przewyższenia.
Dojazd do Mszany Dolnej i Kasinki Małej jest bardzo prosty. Z Krakowa jeździ tam sporo busów różnych przewoźników. Odjazdy mniej więcej co pół godziny, cena kilkanaście złotych, czas jazdy nieco ponad godzina. Z Kasiną Wielką jest nieco gorzej, bo pewnie konieczna będzie przesiadka w Mszanie, ale częstotliwość kursów też jest całkiem duża.
Wejścia na Lubogoszcz zimą – relacja z wycieczki
Dojazd
Opcje dojazdu z Krakowa opisałem powyżej. Tym razem jednak, startuję z zupełnie innego miejsca. Jest godzina 11:30, właśnie zszedłem z Mogielicy i stoję na przystanku w Szczawie Bukówce. Wiem już, że chcę tego dnia wejść jeszcze na Lubogoszcz, ale trochę martwię się o czas.
Wejście i zejście na tę górę to około 4:20h. Chodzę dość szybko, więc może obróciłbym w 3, ale to i tak nie daje mi zbyt wiele rezerwy. Zachód słońca jest około 3:45, nieco ponad 4 godziny od teraz. A muszę jeszcze poczekać na autobus i dotrzeć do Mszany. Postanawiam, że jeśli to ma się udać, to w Mszanie powinienem być maksymalnie o 12:30. Czyli autobus powinien pojawić się nie później niż 12:10.
Czas leci, a nic nie podjeżdża. Rozkładu brak, ludzi dookoła również. Próbuję nawet łapać stopa, ale bez powodzenia. Czas mija, zaczynam się irytować, a gdy wybija 12-sta, powoli godzę się z tym, że pewnie nic z tego nie będzie. Na szczęście, mylę się. Parę minut później podjeżdża busik i zabiera mnie w kierunku Mszany Dolnej. Na miejsce docieram niemal równo 12:30.
Zielonym szlakiem na Lubogoszcz
Po opuszczeniu pojazdu udaję się w kierunku mostu nad Mszanką, którym przechodzę na wschodni brzeg rzeki. Kawałek dalej pojawiają się oznaczenia zielonego szlaku, który prowadzi mnie chwilę główną arterią, a następnie odbija lekko w lewo, we wznoszącą się ku górze ulicę Jana Pawła II.
Po paru minutach docieram do rynku. Przechodzę go po przekątnej, kierując się w znajdującą za nim ulicę Leśną. To długi i szczerze mówiąc, mało ciekawy odcinek. Po obu stronach mam wiele zabudowań, a zapach unoszącego się nad miastem smogu raczej zachęca do wędrówek.
Ulica Leśna w paru miejscach rozgałęzia się, ale oznaczenia szlaku raczej nie pozostawiają wątpliwości co do wyboru trasy. Z czasem zabudowa przerzedza się. Domków jest coraz mniej, a zamiast nich zaczynają dominować pola uprawne.
W końcu, po dobrych 3-ech kilometrach, docieram do granicy lasu. I tak na dobrą strawę, to w tym miejscu mam już ponad połowę drogi na szczyt za sobą. Niestety, zielony szlak to w większości przemarsz przez miasto.
Kawałek dalej trafiam na szlaban zagradzający wyjście na niewielką polanę. Obchodzę go i po przejściu kolejnych kilkudziesięciu metrów, staję przed wyborem dalszej trasy. Wiem, że muszę iść prosto, ale w tym kierunku prowadzą dwie równoległe drogi. Niestety, nie zauważam nigdzie zielonych oznaczeń, więc muszę wybierać w ciemno.
Decyduję się na tę bardziej po lewej. Idę nią lekko pod górę przez parę minut, po czym dociera do mnie, że zielonych symboli nadal nie ma. Czyli chyba wybór był błędny. Sięgam po nawigację, ale ponieważ drogi biegną blisko siebie (tyle, że na innej wysokości), nadal nie mam pewności, czy jestem na szlaku, czy obok niego.
Cóż, pora wracać i sprawdzić drugą opcję. Schodzę kawałek i zaczynam podejście tą równoległą ścieżką. I tym razem trafiłem. Po chwili wracają oznaczenia i mogę spokojnie kontynuować wędrówkę.
Tu na dobre zaczyna się zdobywanie wysokości. Szlak jest umiarkowanie stromy, co wymusza na mnie zwolnienie kroku. To również dobra pora, by założyć stuptuty, których idąc przez miasto nie używałem.
Śniegu jest tylko parę centymetrów, ale w miejscach, gdzie szlak jest najlepiej przedreptany, bywa trochę ślisko. W takich warunkach dobrym kompromisem pomiędzy przyczepnością, a komfortem posuwania się do przodu jest marsz skrajem założonego śladu. Albo posiadanie raczków, ale takiego sprzętu akurat ze sobą nie posiadam.
Choć zimowy krajobraz dookoła może się podobać, na tym odcinku nie ma zbyt wiele do opisywania. Cały czas mozolnie zdobywam wysokość po lekko nachylonej ku górze ścieżce. Szlak parę razy zakręca, a las w górnej części podejścia nieco rzednie. Od czasu do czasu, do głównej ścieżki dołączają inne drogi, jednak tu już nie zdarza się, by były wątpliwości, gdzie iść.
Poniżej parę zdjęć z tego odcinka:
Od jakiegoś czasu widzę przed sobą górną krawędź grzbietu masywu Lubogoszcza. Zbliżam się tam z każdą minutą, aż w końcu ścieżka robi się łagodniejsza. Jestem na górze. Idę jeszcze kawałek i docieram do skrzyżowania z czerwonym szlakiem, również prowadzącym na szczyt z Mszany Dolnej.
Skręcam w prawo. Stąd na szczyt już niedaleko. Przez jakieś 200 metrów idę tam szeroką, niemal płaską ścieżką, aż docieram do niewielkiej polany pomiędzy drzewami porastającymi wierzchołek.
Jak pisałem we wstępie, nie ma stąd szczególnie atrakcyjnych widoków. Przez las da się co prawda wypatrzyć takie szczyty, jak Śnieżnica czy wspomniany już Ćwilin, ale na tym raczej koniec.
Można za to pooglądać atrakcje, które znajdują się na samym szczycie. Jest tu tabliczka z nazwą i wysokością, mapa okolicznych szlaków, tablica pamiątkowa, parę drogowskazów, niewielki ołtarz, kilkumetrowy, metalowy krzyż oraz sporo ławek otaczających coś w rodzaju miejsca na rozpalenie ognia.
Z Lubogoszcza do Mszany Dolnej – szlak czerwony
Na szczycie spędzam tylko parę minut. Mało, ale w sumie nie czuję potrzeby, by zostawać dłużej. Widoków brak, innych turystów nie ma, a i pora robi się dość późna. Górę zdobyłem tuż przed 14-stą, więc do zachodu słońca mam niecałe 2 godziny.
Do Mszany chcę wrócić czerwonym szlakiem. Jest nieco dłuższy od zielonego, ale moim zdaniem ciekawszy. No i jednak zawsze fajniej jest wracać inną trasą.
Początek drogi jest jednak wspólny ze szlakiem zielonym. Idę jakieś 200 metrów do miejsca, gdzie ten ostatni odbija w lewo, mijam skrzyżowanie i ruszam dalej prosto.
Czerwony szlak prowadzi mnie grzbietem góry po szerokiej, raczej płaskiej ścieżce. Najpierw delikatnie schodzi na płytką przełęcz, a później po łatwym podejściu prowadzi na wierzchołek Lubogoszcza Zachodniego. Ten nie jest jednak w żaden sposób oznaczony.
Za wierzchołkiem znajduje się kolejne rozdroże szlaków. Opcja po lewej to kontynuacja zejścia czerwoną trasą do Mszany. Prawa strona to z kolei czarny szlak prowadzący do Kasinki Małej. Ja zgodnie z pierwotnym planem, nadal trzymam się czerwonego.
Ścieżka na chwilę robi się węższa i bardziej strona. Tu pozwalam sobie na kawałek zbiegu po miękkim, dobrze amortyzującym kroki śniegu. Choć tak na dobrą sprawę, to wiem, że nie muszę się jakoś szczególnie spieszyć. Jeśli nie pobłądzę, to wyrobię się przez zachodem nawet z lekkim zapasem.
Później znów trafiam na szerszą drogę. Są na niej ślady po oponach quadów, które niestety dość często można spotkać na terenie Beskidu Wyspowego.
Schodzę jeszcze kawałek, aż trafiam na strzałkę kierującą mnie w boczną, węższą ścieżkę. Oficjalny wariant jest jednak pełen połamanych gałęzi, więc muszę go obejść bokiem. Tak zresztą robili też inni, którzy zostawili tu swoje ślady.
Ta mniejsza ścieżka również nie ciągnie się zbyt daleko. Po paru minutach znów idę po typowej, mającej około 2 metry szerokości, leśnej drodze. I nią będę szedł już do wyjścia z lasu. To bardzo przyjemny odcinek, urozmaicony dodatkowo promieniami chylącego się ku zachodowi słońca, ale nie ma na nim zbyt wielu atrakcji.
Las rzednie. Idę jeszcze przez chwilę jego skrajem, a później trafiam już w teren pełen zasypanych łąk i pól uprawnych. Myślałem, że tu już nie będzie tak fajnie, ale dobra pogoda i zimowy krajobraz nadal sprawiają mi sporo frajdy.
Przed sobą widzę już zabudowania Mszany. W otwartym terenie schodzę niżej i niżej, aż docieram do ogrodzenia czyjegoś pola. Ominięcie go wymaga stromego zejścia na kamienistą drogę, która w dzisiejszych warunkach niewiele różni się od górskiego strumienia. Na szczęście, nie jest to długi odcinek.
Wróciłem do miasta i znów jestem miedzy zabudowaniami. Brukowaną ścieżką schodzę w okolicę rzeki Mszanki. Tam skręcam w lewo i zaczynam marsz wzdłuż jej brzegu. Długi, mało ciekawy odcinek. Pojawia się coraz więcej domów, wraca zapach smogu. Niekiedy brakuje chodnika i trzeba iść poboczem wśród jeżdżących od czasu do czasu samochodów.
W końcu docieram jednak do mostu – tego samego, który przekraczałem zaczynając wycieczkę. Przechodzę na drugą stronę, skręcam w prawo i kieruję w stronę dworca autobusowego.
Powrót
Dochodząc do przystanku zauważam, jak opuszcza go bus z napisem „Kraków”. Już mam przeklinać swojego pecha, ale zauważam, że na płycie dworca stoi już kolejny, również do Krakowa. Kierowcy co prawda nie ma, ale w środku jest już kilku pasażerów. Czekam parę minut i prowadzący pojazd wraca na swoje miejsce. Wsiadam, kupuję bilet i po chwili jadę już w kierunku domu. To poszło całkiem sprawnie.
Podsumowanie
No, udało się. Do zachodu słońca zostało mi kilkanaście minut. Co prawda oryginalnie ten wyjazd nie obejmował wejścia na Lubogoszcz, ale cieszę się, że sprawy przybrały taki obrót. Choć innym raczej polecałbym zostawienie sobie większej rezerwy na działanie, szczególnie w warunkach zimowych. A, i oczywiście zabranie większej ilości picia, bo ja miałem tylko niewiele ponad litr i pod koniec musiałem już nieźle oszczędzać.
Myślę, że podobnie jak wiele innych szczytów Beskidu Wyspowego, Lubogoszcz dobrze nadaje się praktycznie dla każdego. To fajna górka, by zacząć przygodę z zimowymi wędrówkami. Ze względu na swoją popularność i bliskość miasta, prowadzące na nią szlaki powinny być przetarte już niedługo po świeżych opadach. A jako, że te trasy nie należą do zbyt długich, na taką wycieczkę można wybrać się nawet w sytuacji, gdy dysponujemy jedynie paroma godzinami wolnego czasu.
Mapa mojego dzisiejszego przejścia: