Uniwersytecki Test Coopera – edycja jesienna
Zgodnie z podjętym na wiosnę postanowieniem, postanowiłem wybrać się również na jesienną edycję Testu Coopera organizowanego przez Biuro Sportu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tym razem na innym, nowocześniejszym stadionie oraz przy bardziej sprzyjającej bieganiu pogodzie. Jak przełożyło się to na uzyskany wynik?
W odbywającej się na początku czerwca, wiosennej edycji Uniwersyteckiego Testu Coopera udało mi się uzyskać wynik 3100 metrów. Nie byłem z niego zbyt zadowolony – wiem, że stać mnie na więcej, jednak panujący tego dnia upał skutecznie utrudniał szybszy bieg.
Ta kameralna impera jednak mi się spodobała i postanowiłem powtórzyć test we wrześniu. Może wtedy pójdzie lepiej. Może nawet uda mi się zbliżyć do fantastycznego 3410 metrów, które udało mi się jakimś cudem wybiegać w 2016 roku (no dobra, to nie był żaden cud – po prostu zawsze lepiej się biega, jak ma się tuż przed sobą kogoś mocniejszego).
Test Coopera – o co w tym chodzi
W przeciwieństwie do większości biegów, w Teście Coopera nie chodzi o uzyskanie jak najlepszego czasu, lecz pokonanie możliwie najdłuższego dystansu w stałym czasie równym 12 minut. Następnie, na podstawie specjalnych tabel uwzględniających płeć i wiek, można ocenić swój poziom kondycji.
Ponieważ test odbywa się przeważnie na równej i dobrze oznaczonej bieżni lekkoatletycznej, uzyskane wyniki łatwo jest porównywać, a regularne wykonywanie testu może być dobrym narzędziem do śledzenia swoich biegowych postępów.
Uniwersytecki Test Coopera – relacja
Na wiosnę test organizowano na 300-metrowym stadionie na Groblach. W najnowszej edycji postanowiono jednak zmienić lokalizację i przenieść imprezę na stadion klubu WKS Wawel, z niedawno odnowioną, 400-metrową bieżną. Moim zdaniem, zmiana na dobre, bo obiekt WKS-u jest lepiej wyposażony, a i bieganie po nowym tartanie w nietypowym, niebieskim kolorze to też fajne doświadczenie.
Stadion jest kawałek od mojego miejsca zamieszkania, więc postanowiłem podjechać autobusem. Na miejscu byłem trochę przed godziną 9-tą, więc spodziewałem się, że zanim się zapiszę i rozgrzeję, to pierwsza seria już ruszy i będę biegł w kolejnej.
Pomyłka. Po przybyciu na miejsce, stadion okazał się niemal pusty. Deszczowa pogoda oraz odbywający się o tej samej porze Parkrun, w połączeniu z niewielką reklamą imprezy sprawiły, że na miejscu było tylko parę chętnych do biegania osób.
Przebrałem się, zapisałem, przykleiłem numer startowy na koszulkę, a następnie poszedłem zrobić 2 kółka na rozgrzewkę. Potem jeszcze parę ćwiczeń rozciągających i jestem gotowy do startu. Sędzia tłumaczy zasady, ustawiamy się pod nadmuchiwaną bramą i czekamy na sygnał.
W pierwszej serii jest nas czterech. Trzech mężczyzn, jedna kobieta. Ciężko ocenić poziom, ale po strojach i fakcie, że chciało się im przyjść pomimo deszczu stwierdzam, że może będzie z kim powalczyć.
Sędzia daje sygnał do startu i ruszamy. Od razu wskakuję na pierwszą pozycje, jednak inny zawodnik jest tuż za mną i wygląda na to, że ma zamiar powalczyć. Odrobinę przyspieszam, żeby go „sprawdzić”, choć wiem, że nie utrzymam tego tempa zbyt długo i jeśli nie chcę się szybko zajechać, to zaraz będzie trzeba zwolnić.
Przerwa między nami wzrasta i już w połowie pierwszego kółka jestem z przodu sam. Albo przypuści atak później, albo nie będę miał dziś konkurencji. Póki co, nie jest to ważne. Stabilizuję tempo gdzieś w okolicach 3:40 min/km i po prostu biegnę swoje.
Pierwsze kółko zamykam z czasem 1:26. Jest nieźle. Jeśli to utrzymam, będzie na prawdę fajny wynik. Warunki do biegania są w sumie dość dobre. Trochę pada i wieje, ale pełne zachmurzenie i temperatura w okolicach 16 stopni sprawiają, że aura bardziej pomaga niż przeszkadza.
Niestety, o wyremontowanej bieżni tego samego już powiedzieć nie mogę. Ktoś coś zawalił z odwodnieniem i cała woda gromadzi się na… wewnętrznym torze. Jest tam sporo kałuż, które trzeba wymijać albo po prostu przez nie przebiegać. Przeważnie decyduję się na to drugie, ale i tak myślę, że na całym biegu straciłem kilka – kilkanaście metrów przez fakt, że nie trzymałem się cały czas wewnętrznej krawędzi pierwszego toru.
Kolejne kółka nie szły już tak dobrze. Przeważnie uzyskiwałem wyniki około 1:28 – 1:31. Bez rewelacji, ale dzięki temu w 2/3 biegu wciąż miałem zapas sił. Niestety, jednak nie było tego dnia z kim rywalizować. Każdego z biegnących dałem radę zdublować i kolejne okrążenia tylko umacniały prowadzenie.
Około 9-tej minuty zacząłem mieć dość. No cóż, spodziewałem się tego. Na takim biegu pierwsze 2/3 czy 3/4 biegnie się mocno, a końcówkę z zaciśniętymi zębami. Walczyłem więc o utrzymanie tempa, obserwując od czasu do czasu na zegarku, jak tętno najpierw dobija do 190, a potem rośnie ponad tę wartość. To już na prawdę spory wysiłek.
Gdy kończę 8-me kółko (3200 metrów), mam jeszcze kilkanaście sekund zapasu. Zbieram resztki sił – nie po to, żeby przyspieszyć, lecz po prostu utrzymać tempo. I tak jest już gdzieś w okolicach 3:30 min/km. W końcu słyszę gwizdek. Uff, nareszcie.
Zatrzymuję się ciężko dysząc. Czekam aż ktoś podliczy wyniki i da sygnał do zejścia z bieżni. Później idę w kierunku stanowiska obsługi po wodę, dyplom i pamiątkową koszulkę. 3280 metrów – tyle dziś wyszło.
Test Coopera UJ – podsumowanie
Co prawda, miałem cichą nadzieję na przebicie 3300, ale myślę, że i tak nie jest źle. Najlepsze wyniki robię, gdy mam tuż przed sobą kogoś mocniejszego, kogu nie chcę odpuścić i w ten sposób zmuszam się do jeszcze większego wysiłku. Prowadząc bieg, mogę zwolnić o te parę sekund na kilometr i nic się nie stanie. To nie są warunki do bicia rekordów.
Kolejna edycja Uniwersyteckiego Testu Coopera w przyszłym roku na wiosnę. Myślę, że znów się wybiorę, tym razem już po wynik bliższy życiówce. Mam nadzieję, że dopisze i pogoda, i frekwencja. A tymczasem, pora wracać do nieco dłuższych dystansów – w końcu półmaraton już za niecały miesiąc!